Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Satysfakcja



Po weekendowych zajęciach, zjeździe numer sześć z dziewięciu (jeszcze trzy!!!) w tym semestrze, czuję się, jakby mnie coś połknęło, przeżuło, trochę nadtrawiło i wypluło. Nie wiem, kto układał plan, ale chyba jakiś idiota; bo żeby zrobić sześciotygodniową przerwę między zjazdami, a potem - trzy pod rząd w lutym, to trzeba być albo sadystą, albo debilem.

W każdym razie - przeżyłam. Nie ćwiczyłam, piłam piwo, na uczelni jadłam tylko kanapki, a po powrocie do domu - sute obiady i ciasto. A dziś na śniadanie - jajecznicę. Byłam tak głodna, że nie mogłam się oprzeć smażonym z cebulą, kiełbasą i pomidorem jajkom.

A co mnie dziwi najbardziej? Nie mam wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie - czuję dużą satysfakcję, że mogłam zjeść i pić, co chciałam, bez konsekwencji przybrania choćby grama tłuszczu. Ćwiczyłam i pilnowałam diety codziennie, więc nic się nie stanie, kiedy przez dwa dni będę po prostu zmęczonym człowiekiem, który zjadł późny obiad z deserem, oparł nogi na oparciu fotela i relaksował się z butelką piwa w ręku przed TV.

A najprzyjemniejszy był smak potraw "zakazanych", który czułam wyraźniej niż dotychczas i mogłam się nim delektować.

Także, drodzy odchudzający i odchudzające się - pozwólmy sobie czasem na odrobinę szaleństwa nic nie robiąc i trochę kulinarnych przyjemności!