Ehh... Masakra. Pamiętam, jak jeszcze niedawno ważyłam 61,5 kg. Potem przyszła chwila słabości i trwała ona dosyć długo. Codziennie mówiłam sobie, że od jutra zacznę, że tu jeden batonik nie zaszkodzi i tak dzień w dzień. Aż trzy dni temu zdałam sobie sprawę z tego co robię. Założyłam sobie zeszyt odchudzania i zapisuję wszystko co jem. Obkleiłam go sobie zdjęciami kobiet z super ciałami i zawsze, gdy go otwieram to mam dodatkową motywację. Nie idzie mi tak pięknie jakbym tego chciała, ale jest o wiele lepiej niż ostatnio. Dzisiaj poćwiczyła z Ewą, zrobiłam skalpel, 8 min killera i 21 brzuszków, bo już nie dałam rady więcej. Kondycja... Ale z każdym dniem będę zwiększać i już nie pozwolę, abym się tak zapuściła...
Mam nadzieję, że już niedługo to nie będzie marzeniem! :)