Rozłożyło mnie jak nic, właściwie nie wiem, co to było, bo nie przeziębienie - większość tygodnia przespałam oprócz "przerw" na pracę, do tego dołączył okres i w ogóle nie chciało mi się nic.
Lepiej poczułam się wczoraj i jest tendencja wzrostowa.
Śniadanie - jajka, warzywa z ryżem, kapusta kiszona, mini kawa
Obiad - spaghetti z pulpetami z tofu, na deser beza z czernicami
Ten tydzień był taki sobie, jak nie piszę to zazwyczaj wykolejam się dietowo. Pon - czw jadłam pewnie trochę ponad normę, bo się pilnowałam by nie rzucić się na jedzenie. Wczoraj zjadłam tylko kolację.
Jak zeszłam z OMAD to miałam ochotę jeść cały czas, ja nie potrafię tak skubać po trochę, więc runda druga OMAD/2MAD ale więcej kalorii i bardziej odżywczo.
Dziś w planach sałatka z cukinii z cebulą, tofu, pomidorem, awokado i majonezem. Do tego indyjskie, które mi się zostało z przedwczoraj + szejk proteinowy.
Zrobiłam parę fotek w tym tyg to wrzucę, już nie pamiętam dokładnie co jadłam każdego dnia.
Ale mi się chciało jeść wczoraj w nocy, chyba z 10x się obudziłam, ale że jestem leniwa buła, to nie wstałam się objadać. Moja mała kocica dostała jakichś lęków w nocy i miauczała jak szalona, dopiero jak przyniosłam ją do łóżka na poduchę, to usnęła przy mojej głowie.
Na wadze dziś rano 83kg, ale ta waga uparta...dziś w pracy byłam taka głodna...zjadłam śniadanie w domu, drugie śniadanie i obiad o 12:30, do tego banana i jabłko + dwa tosty z grzybami i serem po pracy. Jeśli mnie bardzo przyciśnie to jeszcze może wypiję szejka proteinowego. Wczoraj dopadło mnie takie zmęczenie, że wychodziłam tylko 10min na bieżni. Pewnie to moje głodzenie i odwodnienie wychodzi bokiem. Zrobiłam wczoraj 10tys kroków więc ok ale mogło być lepiej.
Dziś zrobiłam 2h marszu, 15tys kroków. Chciałam przycisnąć bardziej ale dopiero wracają mi siły.
Na śniadanie, drugie śniadanie i obiad miałam sałatkę gyros podzieloną na 3 posiłki.
Przed zapakowaniem
Porcja poranna
Obiadokolacja - tosty z grzybami i serem, nie zrobiłam zdj.
Dzisiaj chyba przycisnę siłowo, ze 2h na bieżni czy coś (nie biegam, maszeruję, bo uraz kręgosłupa).
Najchętniej poszłabym na spacer ale jest bardzo alergicznie - jakieś białe puszki latają w powietrzu, pełno tego.
Mam dylemat co do OMAD, wiem, że nie zapewniam organizmowi wszystkich makroskładników a na wege to jest podwójnie trudne. Na pewno jadłam więcej owoców i warzyw, jak jadłam "normalnie". Z drugiej strony nie chce mi się podjadać na OMAD, może to kwestia "cięższego" posiłku tzn więcej tłuszczu i białka. Na OMAD jem też poniżej PPM, kurcze nie powinno na wadze być aż tak dużo po weekendach a mam wrażenie, że nie zjadam aż tyle, by +0.5-0.7 było po 2 dniach...wiadomo, więcej treści w kichach itp to może jestem cięższa ale kurcze w tamtym tyg nie zeszło szybko. No nie wiem co zrobić, może ten tydzień zrobię "normalny" i zobaczę jakie będzie porównanie w zrzuconych kg? Jeszcze zauważyłam, że rano czuję się lepiej na OMAD ale wieczorem brakuje mi sił, więc sport odpada. OMAD jest też prostszy, nie trzeba się fiksować na kaloriach...z drugiej strony, czy ja chcę całe życie być na OMAD...
Tak czy owak, dziś nie poszczę.
1600kcal
Śniadanie:
Surówka z jabłkiem, porem i majonezem + tofu a'la gyros + kromka chleba ze słonecznikiem.
W sobotę dieta była taka sobie, do przewidzenia, bo ciężko mi utrzymać post jak mam jedzenie na każdym kroku. Niby zakładałam, że post tylko w tygodniu, ale i tak chciałabym też pościć w weekendy.
W sobotę mogło być lepiej ale i gorzej - nie miałam w domu słodyczy i chipsów, więc się nie objadłam nimi. Nie wypiłam też alko. Zjadłam sushi (450kcal), paczkę precelków "obwarzanków" z Lajkonika (400kcal), 2 tosty z pieczarkami i serem (400kcal?) i kanapki z serem, cebulą i pomidorem (400-500kcal?).
Trochę zdemotywowało mnie to, że nagły spadek na 82.65kg to musiała być jakaś chwilowa anomalia i po weekendzie zaraz wróciło do 83.75! Później niby spadało a po sobocie znów jest ekstra 😭
Na plus czuję po rękawach jednej z koszulek, że już mnie nie ciśnie.
Kupiłam w sobotę matę do jogi i paski rozciągające.
Skończyłam też jeden obraz po numerach, może wrzucę jak polakieruję, bo już wyniosłam do garażu, by się suszył.
W życiu nie spodziewałabym się, że tak łatwo przyjdzie mi poszczenie. Właśnie zjadłam kolację, dopijam kawę i zaczynam kolejny post.
Wczoraj zrobiłam pół godziny jogi, dziś może też poćwiczę.
Zważę się najprędzej w sobotę, myślę że było trochę za dużo kcal w weekend, ale nie jakoś bardzo dużo. Chciałabym zobaczyć 82kg lub mniej do soboty, ale nie wiem czy się uda.
Dzisiejsze żarełko - wege kebs, jakieś 1000kcal z kawką.
Dziś także nie poszczę (wolne w pracy). O dziwo nie mam ochoty podjadać wcale. Nie żeby moje posiłki były super skomponowane ale nie mam przymusu psychicznego by jeść, raczej czuję spokój. Będę musiała dorzucić szejka proteinowego, by dobijać białko, ale to raczej w tygodniu, gdy poszczę.
Śniadanie - zjadłam połowę tego, co na talerzu. Moje z lewej, męża z prawej.
A tutaj co wewnątrz - oliwki, cebula, hummus, wege kurczak, pomidor, gouda. Na wierzch guacamole + pikle z jalapeno z jabłkiem i keczup.
Na obiad pewnie zjem drugą połówkę a na kolację może placki z cukinii.