A było tak fajnie...Mimo beznadziejnej pogody pojechaliśmy z mężem na działkę. Teściowie mają tam domek. Pierwszy raz w tym roku zaplanowaliśmy wyjazd i oczywiście pogoda musiała się zepsuć. W piątek lało od samego rana. Po pracy trochę się uspokoiło, jednak dalej było pochmurnie i mżawka. Wsiedliśmy do samochodu z naszymi bagażami i ruszyliśmy w trasę.
Na działce wszystko mokre, momentalnie przemokły nam buty. Mąż zaczął chodzić boso, by się uziemić, ja w końcu też się przekonałam.
Siedzieliśmy tam aż do niedzieli. Mimo prognozowanej deszczowej pogody nie było tak źle. To znaczy padało, ale taka mżawka/kapuśniak. Dało się zrobić grilla i posiedzieć na zewnątrz. W drewnianym domku też było przyjemnie, pachniało mokrym drewnem i świeżym powietrzem.
W końcu zaczęłam słuchać "Pomocy domowej" na storytel, książki, którą mój mąż polecał mi już od miesiąca albo dwóch. Już dawno żadna książka tak mnie nie wciągnęła.
Jedliśmy codziennie grilla i spacerowaliśmy po mokrym lesie. W sobotę było tylko 14 stopni, ale jakoś to znieśliśmy. Właściwie to przyjemnie było poczuć zimno po tych ciągłych upałach. W nocy odpalaliśmy sobie farelkę.
Jedyny mankament to brak łazienki... Jest tylko taki wychodek, trzeba wyjść z domku i go obejść. A ja wstaje sikać w nocy. Kilka razy. No nie pospałam za dobrze, bo bałam się wyjść z pełnym pęcherzem na zewnątrz gdy było ciemno. Raz obudziłam męża, jak już nie mogłam wytrzymać.
Woda jest tylko zimna i zlew też stoi na zewnątrz, z każdym myciem naczyń i umyciem rąk trzeba iść za domek.
Wszyscy się nam dziwili, że w taką pogodę pojechaliśmy na działkę, ale my potrzebowaliśmy takiego resetu. Po takim weekendzie docenia się wygody, jakie się ma na co dzień. Chociaż ja już tęsknię. Było naprawdę fajnie...
A waga? Przed wyjazdem na działkę się zważyłam i było 67,95 kg. Pierwszy raz zobaczyłam w tym roku 67 z przodu. A po przyjeździe znowu 68,5 kg, więc nie zmieniam wskaźnika. Myślę, że to bardziej zatrzymanie wody niż obżarstwo bo grilla jadłam bez pieczywa - zamiast tego dużo warzyw i owoców. No dobra, jadłam jeszcze skyry słodkie i ciastka owsiane. Przepadłam, bo ostatnio odkryłam skyr o smaku tiramisu. Ma tylko 123 kalorie i smakuje obłędnie. Ale woda mogła mi się zatrzymać bo dużo słonego żarcia z grilla i jestem przed okresem. Mimo wszystko było warto jechać.
Dzisiaj już powrót do liczenia kalorii i szarej rzeczywistości. Burzowo jest i wilgotno. Pochodziłam na orbim ale dałam radę 20 minut i musiałam iść się myć. Wyszłam wieczorem na dwór, licząc, że się orzeźwię, ale było tak samo jak w domu i po spacerze wróciłam cała spocona.
Głowa mnie coś cały dzień pobolewa. Od pogody pewnie.