Wystarczyło się wyspać, zjeść więcej i jestem jak nowonarodzona. I czuję się nawet szczuplej choć waga tego nie pokazuje. Może ta opuchlizna zeszła, bo nie jest tak gorąco już.
Na wadze 69,6 kg... Ale to dobrze, bo bałam się, że przez wczorajszy wyskok zobaczę 7 z przodu. Jednak jeden dzień nie zaprzepaścił wysiłków całego tygodnia. Jasne, że chciałabym większego spadku, ale dobre i to 200 g. Zwłaszcza że tkanka tłuszczowa poleciała z 35% na 34,7% a mięśnie dalej pokazuje waga, że dobry. O to właśnie mi chodzi, by chudnąć z tłuszczu a nie mięśni.
Dzisiaj zjadłam 1800 kalorii, w tym 120 g białka. Spróbuję podbić białko w diecie, bo waga mi ciągle pokazuje spory niedobór (14,8 a norma od 16).
Byliśmy dzisiaj z mężem na spacerze i poczułam już prawdziwe lato (no może brakło komarów, ale nie tęsknię za nimi).
Mąż upiekł mi ciasto, to samo co ostatnio, ale przyznał się, że je podrasował. Dał więcej masła orzechowego i czekolady gorzkiej. No nie wiem czy to dalej wersja fit. Ale z chęcią zjem, wliczę w deficyt i mam nadzieję, że nie przytyję...
A w ogóle rano taka akcja: obudziłam się i słyszę jakieś głosy, najpierw pomyślałam, że to ktoś gada pod blokiem bo spaliśmy przy otwartym oknie. Ja śpię w zatyczkach, ale mimo to słyszałam, jakby ktoś się darł. Wyciągnęłam jedną zatyczkę i po chwili uświadomiłam sobie, że słyszę reklamę lidla... Mąż też się obudził, patrzy na telefon, jest 4:20... Telewizor nam się sam włączył w salonie! No tak się zeschizowałam, że nie mogłam długo potem zasnąć. Mąż poszedł wyłączyć i od razu potem zasnął. No ale i ja w końcu jakoś odpłynęłam. Po jakimś czasie budzę się drugi raz, i znowu telewizor ryczy! Tym razem była 8:20.... Jakbym była sama w domu to bym chyba padła na zawał. Powiedziałam mężowi, że będziemy wyłączać listwę, bo boję się, że się to powtórzy.