Temat: Związek a wypadek- dlaczego nie wierzę w miłość

Przepraszam z góry za walnięcie takim ciężkim tematem w środku długiego weekendu. Niechaj pozostaną przy nim tylko ci, którzy nie boją się o swój humor.

Zatem zaczynam:
Jestem w związku. Ale nie szastam słowem miłość- chociaż na tyle mam przyzwoitości i odpowiedzialności. To któryś facet już w moim życiu, który jest po prostu moim chłopakiem. Partnerem. Partnerem do spędzania czasu, picia kawy, miłych wyjazdów za miasto, rozmów i seksu. Nie miłością, życiem i sensem, lecz po prostu chłopakiem, partnerem, towarzyszem. Nie jednym na milion, nie strzałem w dziesiątkę, lecz fajnym gościem, który stał się mój dlatego, że akurat wyprzedził innych równie fajnych.

Pewnie przechodziłyście w życiu takie powierzchowne związki. Jaka ich wartość? Cóż, miło się spędza czas, można się dużo nauczyć i nadoświadczać w kwestiach damsko-męskiego rozumienia się, damsko-męskiego savoir-vivru, i ostatecznie wyjść z takiego związku z cennymi doświadczeniami, przez co z każdym kolejnym facetem popełniamy coraz mniej gaf. :) Spoko sprawa. Obustronnie postrzegana jako lekka, przyjemna. To nie to, że z premedytacją wchodzę w związek myśląc, o jego odbębnieniu i zakończeniu. Po prostu wyczuwam lekkość relacji. 

No i spoko. Idąc tym tokiem, koło sierpnia zrywam z Adamem, bo mi się znudzi, potem mam Bartłomieja, z którym zerwę coś koło grudnia bo uznam go za zbyt słabego w łóżku, potem Czesława - z nim zerwę w marcu'15 bo mnie będzie wkurzał brak wspólnych tematów, a potem będę miała Dariusza, z którym zerwę (albo on ze mną) koło września'15, bo się okaże, że jednak się sobie nie podobamy. Mam prawo? Mam. Czy moje decyzje o zrywaniu są powszechnie akceptowane? A pewnie! To przecież normalna sprawa. 

A teraz, z perspektywy roku 2016 myślę sobie o moich facetach i każdego z nich wspominam jako epizod, pomyłkę, ciekawe doświadczenie. Nie mam wyrzutów sumienia, bo każdy z tych moich byłych poszedł swoją drogą, mają swoje nowe dziewczyny, podobierali się mniej lub bardziej szczęśliwie, jedni wciąż poszukują i skaczą z kwiatka na kwiatek, inni się ustatkowali. 

Co by było, gdyby w czasie trwania jednego z moich przelotnych związków Adamowi, Bartłomiejowi, Czesławowi lub Dariuszowi trafił się wypadek???? Chłopak ma uszkodzony rdzeń kręgowy. Zostaje skazany na wózek do końca życia. A mi wypada przy nim pozostać. Z miłości? A skąd! Z przyzwoitości. Z kultury. Ze współczucia. 


I o to cały jest ambaras. Po prostu nie potrafię się uwolnić od tej myśli. Nie potrafię nawet przytulać się do faceta, chwytać za rękę, całować, określać naszej relacji mianem "ponadkoleżeńskiej". Bo ciągle się boję, że "WPADNĘ ŻYCIOWO" ze zwykłym miłym chłopakiem. Że pozostanie mi wybierać: uziemić się przy zwykłym miłym chłopaku, tylko dlatego, że jego wypadek przypadł na czas naszego przelotnego związku, albo beztrosko sobie odejść (co i tak bym zrobiła niezależnie od wypadku, z racji powierzchowności relacji!) i zostać przez społeczeństwo odsądzona od czci i chwały i nazwana suką. 

To mi nie pozwala w ogóle się rozluźnić. Każdy chłopak jest dla mnie tylko "miły". Miły, ale zwykły, jeden z wielu. Nie potrafię się okłamywać i samej sobie wmawiać, że facet znaczy dla mnie coś więcej niż tylko to, co mnie do niego przyciągnęło. Jest miły i ładny. Tak samo miły i ładny jak tysiące innych facetów. To najlepszy znak i próbnik, że "to nie to". Albo po prostu, że większość związków na świecie jest taka właśnie powierzchowna i płytka....  

Do poczytania: 
http://mezczyzna-istota-idealna.blog.onet.pl/2011/08/26/czy-zycie-po-wypadku-wroci-kiedykolwiek-do-normalnosci-zwiazek-z-niepelnosprawnym-facetem/

czarnula1988 napisał(a):

Po drugie jeśli nie miałabyś oporu przed tym żeby zostawić osobę np. sparaliżowaną, tylko dlatego że uległa wypadkowi to być może w ogóle nie potrafisz odczuwać empatii.

Niekoniecznie :) Przecież z wpisu wynika, że dziewczyna nie kocha swoich partnerów, że jest z nimi dla wspólnej rozrywki, seksu itp. Paraliż by większość z tych rzeczy uniemożliwił (oprócz rozmowy), a tylko miłość (albo jakieś chore poczucie przymusu) potrafiłaby zatrzymać ją przy nim. To drugie unieszczęśliwiłoby oboje. A jak się kocha, to się nie myśli, że życie będzie cięższe po wypadku, bo i tak nie zamieniłoby się tej osoby na żadną inną. A tak w ogóle to kwestia poglądów danego człowieka i tego jak definiuje miłość ;) Ja w żadne połówki nie wierzę, tylko spotyka się osobę, z którą czujemy się wyjątkowo szczęśliwi i jest chemia, ale w razie np. śmierci tej osoby wciąż mamy szansę na kolejny udany związek, a nie że jedna osoba jest nam pisana :P

Pasek wagi

Cóż.. Według mnie, to, co piszesz ma ogromny sens. Widzę tu analizę zdrowo myślącej kobiety, świadomej swoich oczekiwań i działań. 

Nikogo nie oszukujesz - oboje macie w tej 'lekkiej relacji' świadomość tego, co Was trzyma przy sobie, mimo że nie określacie tego werbalnie na starcie. Tak, jak piszesz - Tobie to odpowiada, tym chłopakom również. Nie okłamujecie się, nie planujecie wspólnego domu, psa i piątki dzieci. Jest Wam ze sobą dobrze i miło - na ten moment, na te parę tygodni i miesięcy. Dlatego - podobnie, jak kejti1990 - nie widzę u Ciebie braku empatii, nawet wówczas, gdy twierdzisz,  że zostawiłabyś sparaliżowanego chłopaka z 'lekkiej relacji'. 

Jednocześnie - myślę, że nie miałabyś nic przeciwko, gdyby się okazało, że nagle budzisz się pewnego poranka z myślą: Cholera, nie chcę już innego! Chcę TEGO!;) Ty nie wykluczasz i nie odrzucasz takiej opcji - Ty w nią jedynie - na bazie swoich dotychczasowych doświadczeń - nie wierzysz. Nie wierzysz w przeznaczenie, połówki owocu - ok. Tylko jakie ma znaczenie, jak nazwiemy tę myśl o poranku? ;) 

Nie będę Ci mówić, że tymi 'lekkimi związkami' tracisz szansę na to, co zwykłą się nazywać 'prawdziwą miłością' bo w moim odczuciu to nieprawda. Nie widzę powodu, by któryś z miłych i fajnych nie mógł być też na tyle fascynującym, by totalnie zakręcić Ci w głowie. Może nie pierwszy, nie dziesiąty, ale trzydziesty piąty? A może nie. Po prostu - jeśli spotykasz kogoś, bez kogo nie wyobrażasz sobie życia, to jakie znaczenie mają okoliczności, w których się spotkacie? I dlaczego niby brak prób miałby być lepszy niż próby? Przecież nie zawsze jest tak, że meta, o której myślimy na początku drogi, jest metą faktyczną.

Co do płytkości i powierzchowności wielu związków - myślę, że masz rację. Mało tego, wydaje mi się, że gdyby ludzie podchodzili do nich tak świadomie i bez obłudy, jak Ty, byłoby dużo mniej cierpienia, łez i tzw. złamanych serc. Podobnie, jak Ty, myślę, że ludzie w znakomitej większości przypadków dobierają się w imię przywołanej przez Ciebie zasady: Miły, ładny, pełnosprawny chłopak, dobry w łóżku, i też lubi jeździć na rowerach- czegóż chcieć więcej?Ale robią to nieświadomie, albo najwyżej na wpółświadomie. Przez jakiś czas jest fajnie, wszystko się układa, oszukujemy siebie i partnera pięknymi słowami, a gdy zaczyna się prawdziwe życie i prawdziwe problemy stają na drodze - wszystko się wali, bo jakiś element schematu pierwotnego się zawalił (któreś już nie jest ładne, pełnosprawne, dobre w łóżku albo przestało lubić rowery). A miłość, definiowana jako więź łącząca ponad schematami, powinna przecież trwać mimo luk w schemacie pierwotnym. I - na szczęście - czasami faktycznie trwa:)

Co do sedna sprawy, czyli wypadku: myślę, że problemem nie jest samo zastanawianie się nad tematem, czy wątpliwości, jak wyjść z ewentualnej sytuacji (zostać wbrew sobie - pozwolić na łątkę suki). Tylko - w momencie, gdy relacja z partnerem nie jest emocjonalna, to w imię czego miałabyś w niej pozostać? W imię jakiejś chorej przyzwoitości czy dopasowania się do światopoglądu postronnych osób? W dodatku - na czym miałoby polegać uziemienie życiowe z chłopakiem, któremu przecież nigdy nie powiedziałaś, że go kochasz i który nigdy nie powiedział tego Tobie? 

Niepokojące jest jednak Twoje stwierdzenie: 

CzarnyTurmalin napisał(a):

Po prostu nie potrafię się uwolnić od tej myśli. Nie potrafię nawet przytulać się do faceta, chwytać za rękę, całować, określać naszej relacji mianem "ponadkoleżeńskiej". Bo ciągle się boję, że "WPADNĘ ŻYCIOWO" ze zwykłym miłym chłopakiem.

Myślę, że znalazłaś w sobie wizję, która Cię autentycznie przeraża, bo nie jesteś w stanie sama przed sobą ustalić, co byś w tej sytuacji zrobiła. Ale to po pierwsze - tylko wizja, która nie może wpływać na Twoje normalne, codzienne życie, a po drugie - musisz się pogodzić ze świadomością, że nigdy nie będziesz na 100% wiedziała, jak się zachowasz w danej sytuacji, dopóki życie Cię w niej nie postawi. 

Pasek wagi

Niemoralne jest oszustwo albo kompletne zostawienie bliskiej osoby na lodzie. Co innego jednak, jeśli żadnemu facetowi niczego specjalnego nie deklarujesz, a także nie zostawiasz bez słowa z dnia na dzień.

Ja tam swojego kocham i bym z nim została, ale na pewno nie zrobiłabym tego dla faceta, który jedynie by mnie pociągał. Tak samo nie umiałabym sobie znaleźć partnera wśród niepełnosprawnych (no, w każdym razie mocno niepełnosprawnych, bo jakieś lekkie kuśtykanie czy parę palców za mało mi nie przeszkadza).

Uważasz swoje związki miłej z miłym za płytkie. Nie widzisz w nich miłości. A czym onaż dla Cb jest?

Może nie odczuwasz ogromnych namiętności/pasji, o których słyszysz od innych i jak widać nie raz motywują ludzi do niezwykłych rzeczy. Być może w głębi duszy za taką namiętnością tęsknisz, dlatego zmieniasz "miłych" co kwartał, a ewentualne pozostanie na wieki (z powodu wypadku) z " już nie miłym" niepełnosprawnym wydaje Ci się bolesne także z uwagi na rezygnację z szukania i nadziei na znalezienie? 

Albo wiele przychodzi Ci zbyt łatwo: nie poświęcasz za dużo dla zdobycia miłego i nie szanujesz tego, że jesteś z nim - nie masz satysfakcji ze zdobycia i lęku przed utratą, bo w myślach widzisz rządek czekających na Ciebie podobających się i sympatycznych. A wyobraź sobie, że będzie ich jeszcze tylko x. I koniec. Potem już Ty nie będziesz miła - dotknie Cię niepełnosprawność ze zmarszczek i całego kompletu starości. Napisałaś, że nie przyjmiesz ofiary życia od swojego sympatycznego.  Byłaby to przecież okazja na pogłębienie związku: przyjąć coś nieoczekiwanego i zobowiązać się do dania więcej niż zwykle. Nawet jeśli miałoby się potem nie udać, bo miłość to wielkie ryzyko.

Dla mnie to sa jakies chore rozwazania. Co cie obchodzi, ze nazwa cię "suką"? Zreszta kto tak zrobi? Ten facet i jego koledzy? Juz nawet samo twojej obsesyjne myslenie o tych wypadkach jest niepokojace. Ile takich rzeczy zdarza sie na swiecie?

Pasek wagi

Czyli generalnie nie umiesz sama sobie zorganizować rozrywek i potrzebujesz kogoś tylko dlatego, że Ci się bardzo nudzi. Nie jest więc to związek tylko jesteś taką panią do towarzystwa - fajnie dla Ciebie z kimś pogawędzić, pojeździć samochodem i bzyknąć się dla zdrowotności. Masz rację, że jest to płytkie i powierzchowne, bo jak można być z kimś tylko przez nudę życiową. Dla mnie jesteś tak skonstruowana (czytając tę posty można to stwierdzić) , że gdyby facet był nagle niepełnosprawny ALE bardzo bogaty, miał miliony na koncie to byś go nie rzuciła, bo miała z tego dodatkową korzyść.

Proponuję, żebyś poprostu nie wchodziła w związek, jeśli nie czujesz, że to to. Jasny układ, bez deklaracji. Wtedy masz czyste sumienie w razie wypadku. :P

 Dla mnie jesteś tak skonstruowana (czytając tę posty można to stwierdzić) , że gdyby facet był nagle niepełnosprawny ALE bardzo bogaty, miał miliony na koncie to byś go nie rzuciła, bo miała z tego dodatkową korzyść.


Dzięki za komentarz, ale powyższy fragment jest poniżej krytyki. Miarkuj się i nie baw w psychologa nie mając pojęcia o osobie której próbujesz robić analizę charakteru. 

Mój problem jest taki, że faktycznie tworzę płytkie relacje ale nie oparte na czerpaniu korzyści, co Ty mi bezpodstawnie imputujesz. Moje związki być może wynikają z kompleksów- zadaję się z pięknymi mężczyznami (i oczywiście pełnosprawnymi) bo ich świetny wygląd mnie dowartościowuje. (Kompleksów materialnych nigdy nie miałam).

Napisałam tak, gdyż nie rozumiem jak można pisać o drugiej osobie z którą się jest jako o rzeczy. Są osoby z którymi na pewno masz więzy rodzinne - Jeśli (przykładowo)  Twoja mama, siostra, tata ulegają wypadkowi to byłoby to dla Ciebie wpadnięciem życiowym, bo musiałabyś im pomagać? Opieka nad niepełnosprawną osobą jest taka koszmarna? Jeśli nie umiesz kochać to nic nie robiłabyś dla nich z miłości tylko ze współczucia? Koleżanki niepełnosprawnej też byś nie odwiedziła, bo już nie chodzi? Nie rozumiem dlaczego jest to dla Ciebie takim trudem. Pomagałabyś każdemu tylko z przymusu żeby nie wzięli Cię za osobę bez uczuć? Chłopak nie musiałby przecież być dalej twoim chłopakiem tylko przerażałby Cię sam ciężar odwiedzania go, bo co innego? Ludzie nie są tacy głupi jak myślisz. Myślisz, że nie działają i nie można ich kochać, bo nie mogą się poruszać. Czemu nie miarkowałam się z tamtym komentarzem - bo jeśli ktoś ma przemyślenia typu, że niepełnosprawność to koniec świata to dla mnie jest złym człowiekiem. Naucz się najpierw kochać zamiast traktować kogoś jak telefon, który zrobił się niemodny, brzydki, zbiła mu się szybka i jest do wyrzucenia. miłość nie jest tym co sądzisz, że wybiera się narzucony ideał w głowie - Jeśli się zakochasz nagle to nie będzie to blondyn tylko rudy, nie będzie studiował medycyny tylko będzie leśniczym. I nigdy nie jest tak, że bierzesz"na próbę" i się w tej osobie zakochasz za pół roku. Miłość istnieje i to, że nie umiesz jej doświadczyć nie pojmujesz nie znaczy, że jest czymś od siedmiu boleści, legendarnym itd. jak to opisujesz. Jak możesz opisać skoro nie wiesz. 

Wedlug mnie bycie z kims "tak dla towarzystwa" moze bardzo zranic ta druga osobe. Wiadomo, ze na samym poczatku znajomosci kiedy dwie osoby dopiero sie poznaja nie wiadomo jeszcze czy to bedzie wielka milosc czy niewypal, ale z tego co piszesz z premedytacja ciagniesz zwiazki, ktore nie sa pelne, a pozbawione szczerego uczucia. Nie sadzisz ze moze byc to nie fair? Ze moze zamykajac sie w takich zwiazkach bronisz sie przed prawdziwa miloscia i uczuciem? Sama byc moze odbierasz sobie szanse na milosc...