Po paleniu w piecu i noszeniu drewna przyszedł czas na następne wyzwania - rąbanie drewna. Zanim poznałam Krzyśka żyłam 15 lat bez mężczyzny. Sama musialam wszystko zrobić - zarobić na życie i dom, pomalować mieszkanie, przynieść węgiel, narąbać drewna. Gdy Krzysiek się do mnie wprowadził przejął część obowiązków. Bylo mi odtąd lżej, ale niestety rozleniwiłam się i wręcz zniedołężniałam, bo wiek dołozył swoje. Doszło do tego, że nie miałam siły czasem wstać z kanapy czy wyjść z wanny.To podkopało moje poczucie wartości, bo jak tu się cenić gdy się jest zależną od innych. Teraz chcę to zmienić. Tylko co z moją kobiecością? Według mnie kobieca jest istota wiotka, delikatna wręcz subtelna więc do niej rąbanie drewna nie pasuje...
Wczoraj rozpalilam w piecokuchni. Wszystko działa jak trzeba. Spaliliśmy wiaderko węgla dodatkowo. W domu bylo trochę cieplej, ale bez rewelacji. Ugotowałam na piecu obiad. Bylam zadowolona i gdyby nie opor Krzyśka tobym palila codziennie. Lubię gdy pali się w kuchni. To nadaje klimatu swojskości i przypomina mi dawne czasy. Ja jeszcze pamiętam takie gdy nawet w lecie obiady gotowało się na kuchni weglowej. Miała ją moja babcia, ciocia i mama. Kolację babcia i mama przygotowywały latem już na kuchenkach elektrycznych. Ciocia miala grzałkę, a gdy chciała coś na gorąco ugotować, rozpalała drugi raz. U nas kolejne palenie w Wigilię lub wtedy gdy temperatura na dworze spadnie do - 5 stopni w nocy.
Zaczynam sprzatać na świeta. Wczoraj uporzadkowałam herbaty i wyniosłam część materiałow plastycznych z kuchni. Dziś moze zmienię pościel w sypialni i zrobię pranie.
Kolejna kuchenka dokonala zywota. Wytrzymała rok, czyli dlugo. Trzeba kupić nową.