Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Mam sporo zainteresowań między innymi: ezoteryka, reiki, astrologia, anioły, uzdrawianie itp, czytanie, rysowanie, malowanie itp, pisanie/książki,blogi/ poezja w tym haiku a ostatnio przysłowia i aforyzmy, filmy, grafika, joga, układanie krzyzówek. Ogólnie kocham wieś, dom, ciszę, spokój, pozytyne emocje i nie znoszę wysiłku fizycznego... A odchudzam się bo miałam problemy z poruszaniem się i bóle kręgosłupa o zadyszce nie wspomnę a przy stadzie kotów i psie nachodzić się trzeba... Cel na ten rok 79 kg

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 1507600
Komentarzy: 54676
Założony: 12 kwietnia 2011
Ostatni wpis: 27 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
araksol

kobieta, 60 lat, Będzin

163 cm, 83.00 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: do końca XII 2024 - 79kg

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 października 2014 , Komentarze (21)

Miałam dziś nic nie robić, ale Krzysiek wyciągnął mnie do ogródka. Wyplewiłam sporo grządek. Później posiedziałam z godzinę na dworze ciesząc się słońcem. Później ugotowałam obiad - zupę z kalarepy. Zrobiłam też kompot z rabarbaru i wsadziłam schab do marynaty. Teraz już odpoczywam i wstawiam ostatnie opowiadanie na portale. Kusi mnie jeszcze malowanie. Swoją drogą raczej nie odpocznę, bo przed chwilą zaczął sie mecz. Krzysiek oczywiście patrzy, a ja się złoszczę, bo jazgotu na trybunach nie cierpię. Nic to muszę wytrwać...

Miłosne manewry

Przeraźliwy dzwonek telefonu wybił Annę z rytmu i przerwał jej potok myśli. Miała zamiar telefon zlekceważyć i pracować dalej, ale ten ktoś był diabelnie uparty. Plewiła prawie dwie godziny i rabatka pod domem już zaczynała wyglądać całkiem całkiem. Astry i marcinki wreszcie ujrzały światło dzienne i pokazały światu całe swoje piękno. Nie chciała teraz przerywać, nie miała czasu na pogawędki. Chciała wreszcie skończyć, bo po południu zapowiadali zmianę pogody. 

- Kurczę nie przestanie dzwonić. Muszę odebrać - mruknęła pod nosem i podeszła do telefonu, zostawiając przy okazji ślady butów na podłodze.

- Halo kochanie masz czas. Musisz koniecznie wpaść do mnie na chwilę - usłyszała głos cioci Stasi.

- Nie zniosę odmowy. Mam niespodziankę dla ciebie - dodała ciocia.

- Dobrze przyjdę wieczorem - obiecała Anna.

- Nie wieczorem tylko teraz. Ogarnij się trochę i chodź - nalegała ciocia.

- No, ale teraz jestem zajęta - próbowała się bronić Anna.

- Czekam - ponagliła ciocia  odkładając słuchawkę.

Anna kochała ciocię i sporo jej zawdzięczała. To ona wspierała ją po śmierci rodziców, to jej się Anna wypłakała, gdy rozpadło się jej małżeństwo. To ona była przy niej, gdy sprzedawała mieszkanie w mieście. Wreszcie to ciocia znalazła dla niej dom w sąsiedztwie i pomogła jej się urządzić. Od trzech lat odwiedzały się niemal codziennie i wzajemnie wspierały. Jednak ostatnio ciocia stała się trochę męcząca. Ubzdurała sobie mianowicie, że musi znaleźć Annie męża, skoro Anna sama nic w tym kierunku nie robi. ,,Życie na wsi jest ciężkie. Za ciężkie dla samotnej kobiety. Nie ma sensu byś się tak męczyła" mawiała.

No faktycznie lekko nie było. Trzeba było zadbać o dom i o obejście i o sad i o ogród. Do tego Anna miała stadko kur i kilka kóz. Marzyła o zakupie owiec wrzosówek. Jesienią i zimą trzeba było palić w piecach, rąbać drewno, nosić węgiel. Czasem wieczorem była wykończona, a praca zawodowa w agencji reklamowej też zabierała jej przecież trochę czasu.,,Przydałaby się druga para rąk. Łatwiej by było to wszystko ogarnąć" myślała czasem Anna.

Jak ciocia postanowiła tak też zrobiła. Wkrótce zaczęła jej przedstawiać młodych, samotnych mężczyzn. Kandydatów było kilku. Najlepiej zapamiętała dwóch ostatnich. Pierwszy grafik z Warszawy, marzący o przeprowadzeniu się na wieś był nawet interesujący. Nie przeszkadzały mu kury, ani kozy. Z przejęciem słuchał o hodowli owiec i ekologicznych warzywach. Po dwóch spotkaniach zaprosiła go do domu, upiekła ciasto. Dotarł pół godziny wcześniej i zastał ją w gumiakach i rozciągniętym dresie. Minę miał nietęgą, wszedł na podwórko i w tym momencie zza domu wyszła jej ulubiona koza Mela. Jeszcze dziś pamięta jego przerażone oczy i pisk opon pospisznie ruszającego samochodu. Więcej się nie odezwał. Następny był Ryszard syn właściciela pubu z pobliskiego miasteczka. Zaprosił ją do najdroższej restauracji w pobliskim dużym mieście. Zgodziła się choć nie cierpiała miasta, a snobistycznych lokali szczególnie. Przez godzinę opowiadał jej o wypożyczalni samochodów, którą otworzył dla niego ojciec. Nie odrywał przy tym wzroku od jej dekoltu. Tym razem uciekła ona.

 

- Oby tylko nie następny pretendent - mruknęła do siebie Anna, szorując dłonie. 

Przyczesała włosy, zmieniła buty i wyszła na ulicę zamykając furtkę.

Do ciotki dotarła za chwilę. Na podwórku zastała stertę drewna i dwóch mężczyzn znoszących je do drewutni. Ciotka już na Annę czekała.

- Chodź szybko skarbie. Przedstawię ci kogoś. Opowiadałam mu o tobie. To młodszy brat naszego leśniczego. Będzie weterynarzem w gminie. Wasze biorytmy doskonale pasują do siebie. W życiu nie widziałam takiej zgodności - trajkotała ciocia z przejęciem.

- O tylko nie to - jęknęła Anna w duchu.

Na ucieczkę jednak nie było czasu, bo wyższy z mężczyzn ruszył w ich kierunku. Szeroki w barach, w kraciastej koszuli flanelowej i w jeansach prezentował się nieźle, a raczej bardzo dobrze. Anna zapatrzyła się w ciemne włosy spadające niesfornymi kosmykami na czoło i kształtne dłonie. A po chwili, zafascynowana utonęła w brązowych uśmiechniętych oczach.

- Jestem Marek. Mam nadzieję, że ode mnie nie uciekniesz - rzucił na powitanie.





10 października 2014 , Komentarze (12)

Miałam dziś już odpoczywać i zwolnić. Tak było. Po południu spałam z dwie godziny, a później malowałam, a raczej uczyłam się malować wodę akwarelami. Wyszło trochę za sucho...Jestem zadowolona z kolorów, bo mieszanie ich wychodzi mi coraz lepiej...


10 października 2014 , Komentarze (9)

Nadal piękna pogoda - słonecznie i ciepło. Jesień jest cudna tego roku. U mnie sumak i winobluszcz nabrały ciepłych barw. Cieszy mnie to. Cieszy mnie też ciepło, bo nie muszę palić w piecu i mogę spokojnie pracować w ogrodzie. Jeszcze to i owo powinnam zrobić, ale to dopiero w przyszłym tygodniu. Dziś już odpoczywam. Będę medytować i może malować. Potrzebuję wyciszenia, bo ostatnie dni przeżyłam w biegu. Nie lubię podkręconego tempa, ale czasem sama sobie takie narzucam i to nieraz bez potrzeby. Cóż taką mam naturę. Do końca tego tygodnia wszystko z ogrodu zbiorę i wykorzystam. W przyszłym tygodniu ogród ogarnę. Pozostanie jeszcze tylko skopanie, rozsypanie nawozu, posadzenie czosnku i drzewek owocowych i koniec na ten rok.

Dieta ok. Dziś dzień protal. Waga w normie. Dobrze jest...


9 października 2014 , Komentarze (8)

Piękny dziś był dzień - słoneczny i ciepły. Nawet w piecu nie napaliłam.  Krzysiek oczyścił miejsce pod jeżynę bezkolcową. Ja miałam plewić chwasty wieloletnie na grządkach, ale zabrałam się za pisanie. Powstało opowiadanie... Czytałam też na portalu pisarskim teksty napisane dla przyszłych pisarzy w formie kursu. Kurs jest o tym jak pisać, jak przygotowywać swoje teksty do wydawnictwa itp. Wiele się nauczyłam i na niektóre sprawy otworzyły mi się oczy. Plewić pójdę jutro. Pogoda też ma być ładna...

Od poniedziałku zaczynam z powrotem dietę. Tym razem mam zamiar zobaczyć ósemkę z przodu. Oby jak najprędzej...

2 godziny z życia Renaty 

Za dwie godziny przyjdzie Paweł. Pomyślała Renata, zamykając drzwi za ostatnią klientką. Tego dnia w jej sklepiku z rękodziełem, jak nigdy, drzwi się prawie nie zamykały. Była wykończona, zaczynała boleć ją głowa i od rana nic nie jadła. Nie zdążyła.

Z Pawłem spotykała się od czterech miesięcy i coraz bardziej się angażowała. Poznali się na targach rękodzieła, gdzie sprzedawała własnoręcznie wykonaną biżuterię. Szukał gustownego drobiazgu dla siostry. Kupił drewniane kolczyki malowane w pawie pióra i wziął wizytówkę. W sklepie zjawił się po kilku dniach. Wybrał komplet świeczników z motywem afrykańskim ozdobionych w technice decoupage. Rozmawiali przez chwilę. Nawet trochę dłużej niż chwilę, bo nawałnica nie pozwoliła mu opuścić sklepu. Opowiedział jej o mamie malującej obrazy i o siostrze - uczennicy liceum plastycznego. Od tego dnia zaczął czasem wpadać, aż Renata zdała sobie sprawę, że jest z tych wizyt zadowolona, że ich wyczekuje. Po miesiącu przedstawił się i zaprosił ją na kawę do pobliskiej kawiarenki. Nie odmówiła. Spędzili razem dwie cudowne godziny, a później jeszcze dwie u niej w mieszkaniu. Rozmawiali, śmiali się, aż zrobiło się późno i trzeba było powiedzieć sobie do widzenia. Umówili się na następny dzień i od tego czasu spotykali regularnie, kilka razy w tygodniu. Paweł czekał aż Renata zamknie sklepik i szli do niej. Ona z radością przygotowywała coś do jedzenia, a później rozmawiali do późnego wieczora, kochali się i cieszyli sobą. Poznawali się coraz lepiej. Z czasem rozstania stały się coraz cięższe do zniesienia, a samotne noce nie przynosiły odprężenia.

,,Dziś Paweł ma przyjść później niż zwykle. Zapowiedział też, że mam dla mnie niespodziankę". myślała Renata szczotkując gęste włosy w kolorze miodu.

Przed szóstą wpadła na chwilę, jej przyjaciółka Wanda. Przyniosła bukiet świeżych kwiatów ze swojego ogrodu i indyjski kadzidełka o zapachu wanilii.

 

- No i kiedy w końcu go poznam? - rzuciła od drzwi.

- Nie wiem. Na razie nigdzie nie wychodzimy i wystarczy nam własne towarzystwo - odpowiedziała Renata.

- Nigdzie? Coś ty. Może jest żonaty i nie chce się z tobą pokazywać - dorzuciła Wanda.

- Nie chyba nie. Wypluj te słowa. Z resztą przesiaduje u mnie całe popołudnia i wieczory, co by na to żona powiedziała - przeraziła się Renata.

- Jak bym była na twoim miejscu to bym go spytała wprost czy ma żonę. W końcu masz prawo to wiedzieć. Możesz przecież wiązać z nim jakieś plany skoro tak wam dobrze razem. Powinien to zrozumieć - dodała Wanda wychodząc.

- No nie wiem. Nie chcę go naciskać, ale z drugiej strony nie chcę się spotykać z żonatym facetem. Nie chcę być ta drugą. Nie chcę też budować swojego szczęścia na nieszczęściu innej kobiety - mruknęła Renata. Jeszcze to przemyślę.

- Tylko nie myśl zbyt długo skarbie i nie daj się oszukać. Czasem jesteś naiwna jak dziecko, a faceci potrafią być wredni - naciskała Wanda.

- Oj wiem, wiem - skończyła dyskusję Renata zamykając drzwi.

 

Paweł przyszedł tuż po dziewiętnastej z bukietem róż i zagadkowym uśmiechem. Na powitanie dłużej przytrzymał jej dłoń i wtulił twarz w jej włosy.

 

- Muszę ci coś powiedzieć - zaczął. Tylko wysłuchaj mnie proszę, do końca i nie denerwuj się - szepnął.

 

Zaczął mówić, a Renata słuchała bez słowa, jak zahipnotyzowana to blednąc to czerwieniąc się na przemian.

 

- No więc tak. Jestem żonaty - powiedział Paweł. Jeszcze. Z Ewą poznaliśmy się w liceum. Na ślub zdecydowaliśmy się po kilku latach bycia razem. To była bardziej przyjaźń niż miłość. Szybko zorientowaliśmy się, że popełniliśmy błąd. Zaczęły się awantury i ciche dni. Z przyjaźni nic nie pozostało. Potem przyszła obojętność, zimna i wroga. Po kilku latach oddaliliśmy się na tyle, że każde z nas zaczęło żyć swoim życiem. Ewa rzuciła się na głęboką wodę i zaczęła romansować z kolegą, a ja poświęciłem się pracy. Na szczęście dzieci nie mamy. O rozwodzie rozmawialiśmy nie raz, ale jakoś tak nam schodziło i żadne z nas o niego nie występowało. Do wczoraj. Efekt jest taki, że dziś złożyłem pozew o rozwód. Poczekasz na mnie jeszcze trochę? - spytał, przyciągając ją do siebie.

 

- Chyba tak. O ile dziś nie każesz mi spać samej i obiecasz mi, że nigdy więcej nie będziesz miał przede mną tajemnic – wymruczała Renata już spokojna, tuląc twarz do jego ramienia.

- Nie będziesz spała sama. Obiecuję. Od dziś się mnie już tak łatwo nie pozbędziesz – odpowiedział Paweł z ciepłym uśmiechem.

Tekst jeszcze nie wygładzony. Wstawiany na gorąco...

8 października 2014 , Komentarze (8)

Sprzedałam swoje pierwsze opowiadanie dzięki gildzie. Opowiadanie będzie wydrukowane w Puzderku Kulturalnym. Strasznie się cieszę i jestem gildzie wdzięczna, że tak mi pomaga w karierze. Najperw wydrukowane wiersze i zamieszczone obrazy, a teraz opowiadanie. Tym samym krok ku pisarstwu został zrobiony. Może pomyślę z czasem o tej książce z opowiadaniami ? W końcu opowiadań przybywa. Czy kiedyś napiszę powieść? Jeszcze nie wiem, choć pomysł już mam. Była by ciekawa i o tematyce nieco innej niż to co się ostatnio na rynku ukazuje. Może kiedyś, ale to spore przedsięwzięcie. Jeszcze poważniejsze niż książka w formie pamiętnika, którą już zaczęłam nawet pisać...

Ostatni wiersz w nieco starym i do tego rustykalnym stylu.

Październik

spogląda październik na jesienne pole 
pustoszeje ziemia rolnik dobro zwozi 
kasztany już błyszczą jarzębina nęci 
pani jesień w pełni lasy przyozdabia 
  
szyje złote suknie czerwone kubraki 
wrzosom barw dodaje lecz żołędzie strąca 
brunatne podgrzybki do kosza ładuje 
jabłka w sadzie leżą żuraw w drogę rusza 
  
jeszcze jesień miła świat ciepłem otula 
jeszcze kusi słońcem lecz noce już chłodne 
mgłą poranek wita babie lato snuje 
listopad za pasem z zimą może nadejść

Zmykam do prozy życia czyli do plewienia truskawek i do mycia okien...

7 października 2014 , Komentarze (12)

Pralka jeszcze nie naprawiona, bo strzelił silnik i dopiero trzeba go zamówić. Jest jednak problem, ponieważ chcą  mnie obciążyć kosztami. Silnik się bowiem zepsuł z powodu nieściągniętego zabezpieczenia, które było założone do transportu. Zabezpieczenie było pod pralką i ja go nie zauważyłam, bo kto by zaglądał pod pralkę. W instrukcji nic na ten temat nie było. Poza tym opłaciłam usługę wniesienia, rozpakowania i ściągnięcia zabezpieczeń. Skąd miałam wiedzieć, że osłony nie zostały ściągnięte. W końcu ściągały osoby, które się na tym znają. No i problem.

Telefon też nie naprawiony jeszcze. Trwa to juz ponad miesiąc i ja przez to jestem uziemiona, bo ani przelewu przez internet wysłać nie mogę, ani nic kupić nie mogę. Wczoraj chciałam sobie opłacić premium na portalu i nie miałam skąd wysłać SMS. Dziś dzwoniłam do punktu i części nadal nie ma, bo telefon wprawdzie jest stosunkowo nowy, ale stary model kupiłam i z częściami jest problem.

Wczoraj napisałam opowiadanie. Dobrze, że to mi chociaż idzie jakoś...

Dzień zaczął się kiepsko. Najpierw prawie godzinę zaspałam, a później na starannie wybraną i dokładnie wyprasowaną jedwabną bluzkę wylałam poranną kawę. Bluzka była odpowiednia na wizytę w firmie, w której starałam się o pracę. Dziś czekało mnie wprawdzie tylko złożenie dokumentów czyli nic zobowiązującego, ale i tak chciałam wypaść jak najlepiej. Marzyłam o tej pracy i bardzo jej potrzebowałam. Od czasu, gdy straciłam poprzednią minęły już całe wieki, a oszczędności na koncie topniały w tempie iście ekspresowym. Z trudem wiązałam koniec z końcem. Sprzedałam już samochód, a ostatnio spóźniłam się z opłaceniem czynszu ponad dwa tygodnie i właściciel mieszkania był bardzo niezadowolony. Przez pół godziny mi tłumaczył, że zabieram mu chleb, że nie ma za co dzieciom opłacić korepetycji z angielskiego, że żona nie ma na fryzjera, że jestem nieodpowiedzialna. Było mi okropnie wstyd i czułam się podle. Jeszcze trochę i zostanę bezdomna - myślałam gorączkowo spierając plamę, która za nic nie chciała zejść. No i co teraz?

 

- Nie ma odpowiedniej to włożę nieodpowiednią, rady nie ma - mruknęłam wciągając przez głowę zwiewną koszulkę w kwiatki z pokaźnym dekoltem.

 

Przyczesałam potargane włosy, poprawiłam makijaż i po chwili wściekła jak diabli, pędziłam na przystanek autobusowy, omijając kałuże. Jesień była deszczowa tego roku - padało codziennie. Ciężkie, ołowiane chmury wisiały tuż nad gałęziami drzew.

 

- Zaraz zacznie padać, a ja nawet parasolki nie zabrałam - zauważyłam.

 

Po wejściu do autobusu, zajęłam miejsce i zapatrzyłam się na krajobraz za oknem. Miasto było ponure, szare i smutne. Ludzie w pośpiechu gdzieś zdążali, kuląc się z zimna. Tylko mijane od czasu do czasu drzewa w pięknych barwach jaśniały wesoło, nie przejmując się deszczem. ,,Już październik" myślałam ,, Minęło 3 miesiące odkąd rozstałam się z Jerzym". Nie układało nam się od dawna. Awantury wybuchały coraz częściej, ale mogliśmy to przetrwać w końcu byliśmy z sobą kilka lat i kiedyś planowaliśmy ślub. Jednak nie. Jerzy nie chciał czekać i któregoś dnia po prostu się spakował, zostawił klucze, wyszedł i nie odezwał się więcej. Za kilka dni spotkałam go z postawną bruneką. Udał, że mnie nie widzi. Jakbym nie istniała. Jakby te lata, które spędziliśmy razem nic nie znaczyły. Jakby ich nie było. No i zostałam sama. Sama, bez pracy i jeśli nic się szybko w moim życiu nie zmieni, to i bez domu. Już widziałam miny rodziców, gdy sprowadzę się do nich z powrotem po sześciu latach samodzielnego życia. Byli kochani, ale z pewnością szczęśliwi nie będą, bo mieszkanie ich jest ciasne, a oni przywykli do samotności. Do spokoju i ciszy. ,,W końcu nie są już młodzi".Pomyślałam ze smutkiem.

Po chwili dojechałam na miejsce, wysiadłam i skierowałam się do budynku firmy. Budynek był elegancki, oświetlony, a szerokie drzwi wejściowe zapraszały do wnętrza. Właśnie wchodziłam, gdy nagle poślizgnęłam się na mokrej podłodze, straciłam równowagę i po serii niezdarnych ruchów, wylądowałam na pupie łamiąc przy okazji obcas.

 

- No nie tylko nie to - wyszeptałam bliska płaczu.

- Niecha pani poda rękę. Pomogę - usłyszałam, gdy niezgrabnie gramoliłam się z podłogi.

Wysoki szatyn stał obok z wyciągniętą dłonią, a w jego oczach migotały wesołe ogniki.

- Pan się jeszcze śmieje. Jak pan może z czyjegoś nieszczęścia - warknęłam.

- Przepraszam - odpowiedział skruszony podnosząc rozsypane wokół dokumenty, ale nic takiego strasznego się w końcu nie stało. Mogła pani przecież złamać nogę, a nie obcas – dodał pojednawczo podając mi papiery.

No i co pani teraz zamierza zrobić? Jak pani wróci do domu? Ma pani samochód - zarzucił mnie pytaniami, a ja tylko mechanicznie kiwałam głową, bo zdałam sobie sprawę, ze faktycznie będę miała problem z powrotem do domu. Widząc moją niepewną minę rzucił:

- Ostatecznie mogę panią odwieźć. Mam chwilę wolnego czasu.

- Naprawdę pan może. To świetnie tylko złożę te dokumenty - odparłam. Postawię panu za to kawę.

- Będzie mi miło - uśmiechnął się ciepło.

Po chwili już otwierał mi drzwi do samochodu na służbowym parkingu.

- Pan tu pracuje? - zapytałam.

- Tak – odpowiedział krótko.

- A ja się właśnie staram dostać tu pracę. Dziś właśnie złożyłam CV.

- Zauważyłem. Przepraszam nie przedstawiłem się. Jestem Krzysztof – dodał zaglądając mi w oczy.

- Beata - skinęłam głową.

 

Droga do domu minęła szybko. Przez całą drogę rozmawialiśmy jak starzy znajomi. Był inteligentny, sympatyczny i bardzo przystojny. Zaprosiłam go na kawę jak obiecałam. Dwie godziny zleciały błyskawicznie. Wymieniliśmy telefony i umówiliśmy się na sobotę. Byłam oczarowana i zafascynowana, a on nie spuszczał ze mnie wzroku. Zaiskrzyło. Czułam to. Na przyjaźni się nie skończy.

- Może spotkamy się wcześniej - zażartował wychodząc.

- Może któż to wie - uśmiechnęłam się.

 

Następnego dnia zadzwonili z firmy i wyznaczyli mi termin rozmowy kwalifikacyjnej. Za dwa dni.

 

- To już w czwartek. Tak szybko - gorączkowałam się rozmawiając z mamą przez telefon.

- Pewnie dostaniesz tą pracę córeczko. Nie ekscytuj się tak, ale jeśli nie ta to następna. Jesteś wyjątkowa i zasługujesz na najlepszą pracę z najlepszych - studziła mój entuzjazm mama.

 

W czwartek wstałam wcześnie. Ubrałam się starannie, związałam włosy w kok i pojechałam do firmy. Tym razem obyło się bez niespodziewanych wydarzeń. Dotarłam szybko i w całości. Już za chwilę siedziałam na skórzanej kanapie w recepcji, a jedna z sekretarek rozmawiała w  mojej sprawie przez telefon.

 

- Pani Beata Rudecka. Proszę. Prezes panią przyjmie - wskazała mi drzwi.

 

Wstałam, wygładziłam nieco pogniecioną spódnicę i otworzyłam drzwi. Za okazałym biurkiem siedział Krzysztof z poważną miną. Zdębiałam.

 

- W tej bluzeczce z dekoltem wyglądasz lepiej, ale i tak jest świetnie - uśmiechnął się szeroko, podnosząc się z miejsca.

 

 

 

-

 

 


6 października 2014 , Komentarze (5)

Zimno. W nocy zmarzłam i rano nie chciało mi sie wystawić nosa spod kołdry. Teraz jest na dworze 15 stopni choć świeci słońce. Nawet ładnie jest. Powinnam to wykorzysać i iść wyplewić do końca w truskawkach, ale nic z tego, bo czekam na technika, który ma przyjechać do pralki. Za to umyję okno, a po południu zrobię pasztet tym razem mięsny. Wrzucę też do niego wszystkie resztki typu warzyw i pieczarek. Powinien wyjść dobry. Możliwe, że będą też do zrobienia jakieś dodatkowe zlecenia. Staram się o pracę na portalu, ale małe szanse, że mi się uda, bo chętnych jest 67 osób. Praca by była stała, 8 tekstów miesięcznie po około 2000 znaków. Teksty by były z tematyki medycznej głównie zapobieganie chorbom. Tematyka jest mi bliska, bo sporo tekstów na ten temat juz napisałam. Zobaczymy...

Powinnam też już się zabrać za przepisywanie książki z haiku. Czas pomyśleć o wydaniu...

A wieczorem relaks czyli buszowanie po portalach, może malowanie albo pisanie.

5 października 2014 , Komentarze (8)

Następne opowiadanie jeszcze bez tytułu...

Już po jedenastej, pomyślałam patrząc na zegar ustawiony na kominku. Czas do domu. Znowu się zasiedziałam u znajomych, przemiłej Basi i jej męża Jacka. Często do nich wpadałam wieczorem na herbatkę imbirową i kawałek domowego ciasta. Tym razem były też konfitury i kieliszeczek domowej naleweczki z pigwy. Rozmowom nie było końca, ale dziś naprawdę przesadziłam i nie wiem czy uda mi się dotrzeć do domu przed północą.

- No faktycznie zrobiło się późno. Odwieźć cię - rzuciła Basia z uśmiechem.

- Nie no coś ty. A po co. Nie chcę sprawiać kłopotu. Przecież to tylko kawałek. Zanim zdążycie samochód z garażu wyprowadzić ja już będę grzała się w domu przy piecu – odpowiedziałam.

- Ale to nie jest żaden kłopot. Zresztą samochód stoi przed domem - dodał Jacek.

- Nie to nie ma sensu. Idę i to sama - stwierdziłam, widząc, że znajomy zaczyna wkładać kurtkę z zamiarem odprowadzenia mnie.

- No cóż to twój wybór tylko, żebyś później nie żałowała jak spotkasz wilka - uśmiechnął się znajomy. Nie dalej jak wczoraj słyszałem ich wycie. Podobno w okolicy kręci się wataha, kilku sztuk. Leśniczy mi mówił.

- Tak wiem. Tyle, że ja się na wycieczkę w góry nie wybieram - zaśmiałam się. 

Pożegnałam się serdecznie, zapięłam ciepłą kurtkę, bo wieczór był chłodny i dziarskim krokiem ruszyłam do domu. To w końcu tylko niecałe dwa kilometry drogi, wprawdzie przez las, ale doskonale mi znanej. Czy się bałam? A czego? Okolica u nas bardzo spokojna, ludzie życzliwi, znają się od pokoleń i raczej lubią. No a kto by obcy ze złymi zamiarami w nocy po lesie się włóczył. Po co? A wilki? Przecież one w pobliże wsi nie schodzą. W zimie mogłoby to mieć miejsce, ale teraz w październiku?

Las powitał mnie spokojem i szumem drzew. Droga była doskonale widoczna w świetle księżyca, a moja latarka, którą przezornie zabrałam z domu sprawowała się doskonale. Szłam powoli delektując się ciszą i zapachem butwiejących roślin. Bez przeszkód minęłam pierwszy zakręt. Jeszcze tylko trzy i zobaczę światła przed domem Maciejaków. To już będzie skraj wsi skąd do mojego domu będzie tylko kilka kroków. Niespodziewanie w pobliżu drogi w lesie usłyszałam cichy pisk. Jakby miauczenie małego kotka. Zatrzymałam się nasłuchując. Tak, to kocię. Pewnie ktoś wyrzucił je do lasu, żeby się pozbyć kłopotu. Przecież go tu nie zostawię, bo zginie. Pomyślałam. Poświeciłam latarką między drzewa i nie namyślając się wiele, odważnie przekroczyłam linię drzew. Zaczęłam podążać w kierunku głosu, rozglądając się uważnie i nawołując. Kotek musiał być blisko, bo słyszałam go coraz wyraźniej. Jeszcze dwa kroki i potknęłam się o coś jasnego, leżącego na ziemi. No tak reklamówka. Wyrzucenie to było za mało. Trzeba było biedaka jeszcze umieścić w zawiązanej reklamówce, żeby mu uniemożliwić ocalenie. Pomyślałam, złorzecząc w duchu draniowi, który to zrobił. Schyliłam się, rozwiązałam supeł, rozchyliłam folię i moim oczom ukazał się biały pyszczek maleńkiego kotka. Kociak był przerażony, drżał, ale przestał miauczeć i przytulił się do mojej dłoni.

 - Nie bój się maluszku zaraz będziemy w domu - powiedziałam, wkładając go za kurtkę, żeby go rozgrzać. Dostaniesz jeść i zrobi ci się ciepło. Będzie dobrze. Nie pozwolę ci zginąć.

 Łatwiej pomyśleć niż wykonać. Rozejrzałam się w koło z zamiarem wydostania się z lasu, ale w którym kierunku mam iść? Gdzie znajduje się droga. Las wszędzie wyglądał tak samo. Był ciemny, rozległy i ponury. Drzewa były podobne, krzaki gęste, a księżyc jak na złość schował się za chmurami. Latarka nie mogła przebić mroku. Zrobiłam kilka kroków w kierunku, w którym według mnie miała znajdować się droga i o mało nie wpadłam do strumienia. Nie powinno go tu być. Najwyraźniej weszłam w las głębiej niż sądziłam i całkiem zgubiłam się. Zaczęłam się bać i w tym momencie usłyszałam przeciągłe wycie.

 - Jeszcze tego mi tylko brakowało - jęknęłam przerażona.

 Wilki wprawdzie boją sie ludzi i ich unikają, ale kto je tam wie. Pomyślałam. Zaczęłam przy tym z werwą przedzierać się przez krzaki i szukać drogi. Przecież nie może być daleko. Kotek był tuż przy drodze. Blisko. Zaledwie parę kroków. Myślałam, szukając gorączkowo. Niestety poszukiwałam bezskutecznie. Las przyjął mnie w swoje objęcia i wypuścić tak łatwo nie zamierzał. Nie tym razem. I co teraz? Dumałam. Chyba trzeba będzie usiąść gdzieś pod drzewem i poczekać do rana. Rady nie ma, bo się całkiem zgubię. Tylko to przejmujące zimno. Nagle usłyszałam ruch gdzieś w lesie po prawej stronie i za krzakiem dostrzegłam w świetle latarki jarzące się ślepia. Wilk. Przemknęło mi przez głowę. To niemożliwe. To nie mogło się mi przytrafić. Boże i co teraz? Co mam robić? Chyba mnie nie zaatakuje? Wilki nie atakują ludzi. A może jednak? Zaczęłam szczękać zębami ze strachu i oblałam się zimnym potem. Przerażony kociak, chyba coś wyczuł, bo przylgnął do mnie i znieruchomiał. Poczułam pustkę w głowie, a obłędny strach ścisnął mnie za gardło. Wilk wyszedł z krzaków, zrobił parę kroków w moim kierunku i zamerdał ogonem. O rany to pies. Podobny do wilka, ale tylko pies. Pewnie kolejna bezpańska bieda błąkająca się po lesie. Wyciągnęłam rękę, a pies zbliżył się i zaczął mnie lizać. Emocje opadły tak nagle jak się pojawiły. Uspokoiłam się i zaczęłam myśleć rozsądnie, a następnie nasłuchiwać. Po dłuższej chwili usłyszałam szczekające w oddali psy i idąc w tym kierunku bez przeszkód dotarłam do drogi. Za moment już byłam w domu z kotkiem i z psem, bo przecież nie mogłam nieszczęśnika zostawić w lesie. Kotek okazał się koteczką, śliczną i słodką. Nazwałam ją Maja, a pies dostał imię Wilk, na pamiątkę pomyłki i przygody, która mogła się źle skończyć, a która nauczyła mnie, że las i góry potrafią być niebezpieczne. Zwłaszcza nocą.

5 października 2014 , Komentarze (9)

Dziś oczywiście też siedzę w domu. Planów nie mam. Kusi mnie malowanie, albo pisanie. Może namaluję pejzaż z wodą w tle, bo już taki za mną chodzi. Nawet śniło mi się malowanie dziś w nocy. Może to będzie akwarela. Jeszcze zobaczę. Natomiast jeżeli chodzi o pisanie to mi nawet ostanio dobrze idzie. Opowiadania piszę szybko jak w natchnieniu. Czasem nawet zaczynam myśleć o napisaniu powieści, ale się waham, bo to trudna sprawa jest. Nawet nie samo pisanie, ale późniejsze szukanie wydawcy wydaje mi się zbyt trudne dla mnie. Trzeba mieć szczęście, żeby bez znanego nazwiska powieść wydać. Z drugiej strony wydanie we własnym zakresie lub chociaż tylko ze współfinansowaniem jest raczej poza moim zasięgiem, bo mnie po prostu na to nie stać. To koszty rzędu 10000,00 zł co najmniej, a ja tyle wolnej gotówki nie mam. Zwłaszcza, że wcale nie mam gwarancji, że powieść się sprzeda i koszty się zwrócą. W końcu jestem debiutantką...


4 października 2014 , Komentarze (13)

Spokojna sobota. Miałam czas i na wygrzewanie się koło pieca i na pisanie. Powstało opowiadanie zainspirowane historią z mojego życia. Tak właśnie poznaliśmy się z Krzyśkiem przed laty, podobne dylematy miałam i podobne życie wcześniej. Trochę jednak zmian wprowadziłam, bo to w końcu nie jest biografia tylko opowiadanie...

Spotkanie miłości.

Ewa i Marek znali się dopiero od dwóch miesięcy i już zdecydowali, że zamieszkają razem. Ewa jako, że dysponowała własnym mieszkaniem zaprosiła Marka do siebie. Wszyscy znajomi i krewni jej to odradzali, bo która rozsądna, dojrzała kobieta zaprosiłaby dopiero co poznanego faceta. Nie była rozsądną kobietą tzn. była, ale w tym przypadku postanowiła postąpić inaczej. Po swojemu. Tak jak czuła. Jak jej podpowiadało serce i intuicja.

 - Oszalałaś! Przecież ty go wcale nie znasz - krzyknęła Krystyna.

- E tam nie znam. To poznam, będę miała czas, przecież przyjedzie i zostanie na kilka tygodni. Zresztą już zdecydowałam - odparła Ewa.

- Widzieliście się dopiero raz - nie dawała za wygraną Krystyna.

- No i co z tego przecież rozmawialiśmy przez telefon godzinami - mruknęła Ewa.

- Może być jakimś zboczeńcem, albo psychopatą - dorzuciła moja siostra Anna.

- To normalny, zwyczajny facet - broniła się Ewa. Wydaje się być rozsądny, stateczny i uczciwy. No i zaiskrzyło między nami od razu. Czuję jakbyśmy się znali od lat.

- Właśnie wydaje się - naciskała Krystyna.

- Dajcie wreszcie spokój. Nie wycofam się. Zdania nie zmienię, a przyjeżdża jutro - zamknęła dyskusję Ewa.

 Poznali się przez ogłoszenie w czasopiśmie. Ewa miała już dość samotności i szukała partnera. Księcia z bajki jak lubiła mawiać jej siostra. Tym razem była zdecydowana. Ewentualny wybranek  miał być w miarę przystojny, wolny, odpowiedzialny, opiekuńczy, nierozrywkowy i co ważne miał być zdecydowany na stały związek, bo przygody były wykluczone. Nie miała wielkich nadziei, że kogoś znajdzie, ale ogłoszenie zamieściła. Po raz kolejny. Czemu więc to zrobiła? Sama nie wiedziała. Może posłuchała tego cichutkiego głosika gdzieś wewnątrz siebie, który ją do tego namawiał? Może zaufała gwiazdom wszak horoskop, który sobie zrobiła obiecywał miłość, taką na zawsze. Może była już tak zdeterminowana, że chwytała się ostatniej nitki nadziei. A zdeterminowana była naprawdę. Ciężko jej się żyło w samotności - pusty dom i cisza aż dzwoniąca w uszach, samotne wieczory i noce. Sama była od piętnaście lat kiedy to z hukiem zakończył się jej związek, mający być tym na całe życie. Małżeństwo trwało dwa lata. Aż dwa lata awantur, kłamstw i wzajemnych pretensji. Rozstania i powroty. Wielka namiętność z której nic nie wynikło. Nie musiała być sama, ale była. Jakoś tak wyszło, że przez te lata nie miała szczęścia poznać nikogo odpowiedniego. Zresztą gdzie miała poznać, u siebie w domu. Przecież żyła prawie jak pustelnica - nigdzie prawie nie wychodziła i nawet pracowała w domu. Co z tego, że podobała się mężczyznom, skoro ci nieliczni, których poznała nie myśleli o niej poważnie. Nie chcieli wspólnego domu, nie myśleli o wspólnej przyszłości. Oferowali co najwyżej spotkania i to raczej ukradkowe jakby na nic lepszego nie zasługiwała. Jakby parę chwil miało ją uszczęśliwić i dać siłę na samotne borykanie się z życiem.

 W tym dniu Ewa wstała wcześnie. Ogarnęła mieszkanie, rozpaliła w kominku, ponieważ wrzesień tego roku był chłodny. Później wybrała się na zakupy, bo nie chciała, żeby zastał pustą lodówkę. No a poza tym planowała przygotować pyszną kolację. Jeszcze później narwała astrów, marcinków i gałęzi. Całej masy gałęzi otulonych liśćmi w  ciepłych, rdzawych barwach. Chciała przyozdobić dla niego dom, uwić gniazdko. Chciała stworzyć przyjemną atmosferę, by poczuł się dobrze i swojsko. Później już tylko czekała. Kilka godzin śledziła wskazówki zegarka. Czas biegł wolno, bardzo wolno. Próbowała się czymś zająć, ale wszystko jej leciało z rąk. Próbowała czytać, ale nie potrafiła się skoncentrować. W końcu tuż po dziewiętnastej usłyszała pukanie do drzwi. Po chwili już spojrzała w uśmiechnięte oczy i utonęła w ramionach Marka. Poczuła się bezpieczna i taka szczęśliwa. Wreszcie.