No tak, tydzień z Vitaliuszem i zostałam postawiona przed faktami... moją największą zmorą jest wieczorne podjadanie. Schemat wygląda tak: cały dzień jest ok - wszystko na dobrej drodze, a po godz. 18 totalna masakra :/ Macie jakieś sposoby na zagłuszenie swoich ciągot do jedzonka? I nie chodzi tu o głód tylko zwyczajne, dręczące "mam ochotę"
Wiem, powiecie - weź się w garść kobieto, przecież to Ty chcesz schudnąć i nikt nie pcha Ci jedzenia na siłę, ale to nie takie łatwe.
To koszmar jakiś jest. Aaaaaa!