Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Szalona, zakręcona, twarda z zewnątrz, miękka w środku. Uwielbia sport, czyt. jazdę na rowerze, rolkach, łyżwach, bieganie, pływanie...

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 22229
Komentarzy: 193
Założony: 28 grudnia 2011
Ostatni wpis: 15 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Luanna

kobieta, 33 lat, Łódź

173 cm, 74.10 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

15 marca 2015 , Komentarze (1)

Tymczasowo zawiesiłam dietę. Zarówno sytuacja finansowa, jak i życiowa zmusiły mnie do tego. Niestety mam trochę długów do spłacenia, a jak wiadomo życie studenckie do najbogatszych nie należy. Na pracę czasu kompletnie nie mam (o tym za chwilę), więc aby oszczędzić, rezygnuję z tego, co pochłania mi kasę. Dieta nie jest droga, ale na pewno droższa, niż typowe, minimalistyczne posiłki. 

Na pracę czasu nie mam, bo na nic nie mam czasu. Zaczął się nowy semestr, co wiąże się z kolejnym zapierniczem uczelnianym. Nie wiem, kto inteligenty układał ten plan, ale wszystkie zajęcia, na które trzeba się systematycznie uczyć i na których spędza się dużo czasu na uczelni, wsadzili na sam początek. Na raz. Skutkuje to tym, że jeśli jestem w domu wcześniej niż o 17, to mam chwilę, by się pouczyć jeszcze. Poza tym egzystuję jak warzywo, z myślą "byle do piątku", a jak on nadchodzi, to jestem w stanie odpuścić imprezę, żeby się w końcu wyspać. Cały weekend się uczę, a i tak nadal za mało. I znów zaczyna się tydzień. Wiem, że brzmi to niewiarygodnie, ale jak niektórzy wiedzą, studiuję stomatologię. A im bliżej końca studiów, tym bardziej nie pozostawiają na nas suchej nitki.

Nie mam czasu na ćwiczenia-jedynie w weekendy, nie mam czasu przygotowywać sobie wymyślnych posiłków, nie mam nawet czasami chwili, by zjeść. Waga leci powolutku w dół-nie wiadomo, czy ze stresu, czy w związku z kaloriami. Jednak odczuwam brak witamin, postanowiłam więc, że zwrócę chociaż częściowo uwagę na to, co jem. Póki co zwracam uwagę na to, co piję, bo i wody piję strasznie mało. 

Poskarżyłam się, jak to mi źle w życiu, a teraz idę wyprodukować jakieś śniadanko, bo kolejny dzień ciężkiej pracy czeka...

10 lutego 2015 , Komentarze (3)

Niech mnie ktoś kopnie w pupę i mi nałoży tam takiego umotywowania, jakie mają osoby osiągające swój cel!

Powiem Wam, co słychać u mnie. Dziś pierwszy dzień ferii, smakuje cudownie! Zwłaszcza, że to pierwsza na tych studiach sesja pokonana 100% w pierwszym terminie. Z tej okazji pozwoliłam sobie wczoraj po egzaminie zjeść ciastko i napić się cappuccino. Szkoda tylko, że takich "małych" okazji było ostatnio więcej, albo trafiały się zwyczajne powroty do domu rodzinnego. Odbiło się to na mojej wadze wzrostem. Co prawda jest to pierwszy wzrost od początku roku, ale jednak wzrost. Nie ma co się wykręcać tym, że zbiegł on się z okresem i to pewnie woda, tralala... Za bardzo sobie pofolgowałam i tyle. Jutro wracam do domu na dłużej i panicznie się boję. Że nie utrzymam zaplanowanej diety. Jednak wiem, że muszę pokonać ten lęk, bo daję mu przewagę już samym faktem, że jest obecny. Wróćmy jednak do wagi. Wzrosła sobie o 0,5 kg i ani myśli spaść. Ja wiem, że nie trzymam diety wzorowo, raczej dobrze. Ale wiem też, że najmniejszy spadek przybliżający mnie jeszcze bardziej do celu, dałby mi energię do dalszej walki o piękną siebie (czyli teraz musi wrócić 74,7, a najlepiej jakby było 74,6). I nie mogę się wyrwać z tego błędnego koła, w którym każde najmniejsze odstępstwo usprawiedliwiam tym, że i tak waga stoi w miejscu. Ciekawe, ile jeszcze będzie stała zamiast znów poszybować wysoko w górę... 

Mam w tym roku jednak plan, by pobiec w biegu na 10 km, a także zaliczyć (i to najlepiej niejeden) color run. A właśnie, The Color Run. Kiedy pierwszy raz zobaczyłam filmiki z tego biegu na yt, wiedziałam już, że kiedyś w życiu w nim pobiegnę. Szczęśliwy los sprawił, że w tym roku będzie on organizowany również w Polsce! Wspaniale! To daje mi możliwość wzięcia w nim udziału, ponieważ podróż za granicę (najlepiej do Stanów, skąd się wywodzi) trochę mnie przerażała, gdy myślałam o kosztach i odkładałam zawsze na "bogatsze czasy". Dobra, wracam do tematu. W związku z tymi planami wracam do treningów po feriach. Biegowych treningów. Bo zamierzam najbliższe dwa tygodnie regularnie maszerować, by przyzwyczaić organizm. Mam nadzieję, że gdy wrócę do biegania, moja waga w końcu zacznie spadać tak, jak mi się marzy. Bo 2015 to ten rok, w którym spełnię marzenia!

Lecę czytać co u Was, bo przez te studia kompletnie nic nie wiem! Buziaki!

23 stycznia 2015 , Komentarze (2)

Czas napisać kilka słów od siebie, w końcu walczę już 3-ci tydzień. Walka to dobre określenie, bo motywacja ze mnie uszła, jak powietrze z pękniętego balonika. Początki jak zawsze cudowne, dietę trzymało się mniej więcej łatwo i lekko, ale coraz rzadziej chciało mi się gotować. To nie są kwestie smakowe, tylko najzwyklejsze lenistwo. Paradoksalnie-porównując do poprzedniej diety, teraz nie nudzi mi się ona tak szybko. Mimo, że nie mam chęci spędzać jakiegokolwiek czasu w kuchni, to są to przeszkody do zwalczenia. Wystarczy trochę pogadać ze swoim wewnętrznym ja i pomobilizować się. Jednak, gdy obok czai się pokusa, którą są współlokatorzy namawiający na to, czy tamto, robię się słaba...

Schudłam dopiero 2,6 kg. Słabo, jeśli przyrównać się do reszty grupy. Wspaniale, porównując do moich wyników z ostatnich miesięcy. Jednak motywują mnie sukcesy koleżanek "po fachu" i zamierzam poćwiczyć nad swoim umotywowaniem. Muszę sobie przypomnieć po co to robię, dlaczego teraz akurat i wrócić do formy z pierwszego tygodnia!

Bo tak będzie i ze mną!!!

29 grudnia 2014 , Komentarze (4)

Co do tytułu-chciałam jeszcze dopisać "świeczkę", ale to byłoby już przegięciem ;)

Postaram się krótko i bez zbędnego rozpisywania (chociaż kusi mnie bardzo!).

3 stycznia przechodzę znowu na dietę Vitalii. Tym razem motywacją nie są czekające połowinki i za mała sukienka. Tym razem nie mam miesiąca, żeby osiągnąć cokolwiek (a później porzucić). Nie ma żadnych świąt po drodze, które zepsują ciągłość. Jednym słowem monotonia. Smutne? Dla mnie nie. Nic mnie nie rozproszy, będę szła jak burza, jak tornado i niszczyła wszystko, co stanie na mojej drodze. Zwłaszcza Maćka. Maciek zepsuł mi życie, teraz ja zepsuję jego. Decyzję podjęłam już dawno, przemyślałam, dietę wykupiłam jeszcze przed świętami, jeśli teraz się nie uda, nie uda się już nigdy. Ale wierzę, że się uda. Właśnie teraz. 

P.S. Jeśli ktoś jeszcze się nie domyślił-Maciek to mój ogromny brzuch.

11 października 2014 , Komentarze (2)

Kolejny piękny weekend się zapowiada. W Łdz Light Move Festival, znów im się pogoda udała :D Aczkolwiek mam wrażenie, że o ile atrakcji jest więcej, to słabszy poziom. Mimo wszystko oceniam imprezę na plus.

Wagowo spadek pomimo @. Właściwie to nie wiem, czemu go zawdzięczam, ale ważne, że leci w dół. Bo dietowo średnio było, no i ten okres.

Próbowałam sobie zaplanować czas na kolejny tydzień, by móc zacząć biegać. I jak zwykle, po podsumowaniu, dochodzę do wniosku, że kiepsko to widzę :( Choć współlokatorzy zaczęli dbać o siebie i to działa motywująco, a jeden z nich nawet zaproponował wspólne bieganie, to muszę najpierw ogarnąć chyba uczelnię.

Przepraszam za chaos tego wpisu, ale jak zwykle zabiegana i spiesząca się jestem :D

5 października 2014 , Komentarze (1)

Po tym jak ogarnęłam swoje pośladki nieco po ostatnim załamaniu (a może właściwie powinnam napisać: po tym jak odbiłam się od dna totalnego), waga pokazała spadek 0,9kg w ciągu dwóch dni ;) Więc chyba powoli wypływam na powierzchnię, ale zanim siła wyporu pokona siłę ciężkości, to jeszcze sporo czasu minie :) Przez ten czas nie myślałam o swoich błędach, wsadziłam je do wora i zakopałam głęboko w Dolinie Niepamięci. Rozpamiętywałam za to wszystkie pozytywy i w ten oto sposób w kolejny rok akademicki wkroczyłam z: 

  1. jazdą rowerem na uczelnię, czyli +/- 18 km dziennie
  1. robieniem sobie śniadania wieczorem
  2. gotowaniem zdrowego obiadu na kilka dni, albo przygotowanie na kilka dni półproduktów, tzn. np. marynowanie mięsa i wrzucanie go co dzień na parę z warzywami (pychota, zapomniałam jak to smakuje!!!)
  3. noszeniem na uczelnię kanapek (przygotowanych również dzień wcześniej)
  4. wsadzaniem jakiegoś owocka do torby
  5. piciem wody regularnym, a przynajmniej staram się, by takie ono było

Ze słodkim radzę sobie właściwie średnio. W mieszkaniu studenckim nie kusiło, na uczelni kusiło, ale nie kupiłam, bo w zapasie jabłko w torbie, natomiast powrót na weekend w rodzinne strony znów zakończył się słodyczowym napadem. Sukcesem jednak jest to, że nie był to napad w ilości standardowej, tylko skromniejszy.

Z prywatnych spraw-na uczelni kołomyja. 4 rok czuje zbliżający się wielkim krokami lekarsko-dentystyczny egzamin końcowy, przez co jesteśmy katowani regularnym wejściówkami i kolokwiami. W przyszłym tygodniu już czekają na mnie 4 kartkówki i koło, a w kolejnych nawet sobie nie wyobrażam. Do tego zajęcia standardowo: od rana do wieczora, z okienkami na 3 godziny, które tak naprawdę rozbijają cały dzień. Żeby chociaż w pobliżu uczelni była jakaś siłownia, to można by fajnie wykorzystać taką przerwę, ale nie ma. I człowiek albo snuje się z kąta w kąt, albo marnuje całą godzinę na dojazd w tą i z powrotem na kolejne zajęcia. Kończę to marudzenie i lecę wykorzystywać piękną niedzielę, bo nie zamierzam siedzieć od rana do nocy nad książkami.

30 września 2014 , Komentarze (5)

To będzie długi i szczery wpisy, pełny przemyśleń i wniosków. To będzie spowiedź z ostatnich (prawie) trzech lat. Mimo wszystko proszę, żebyście przeczytali i wsparli mnie jakimś słowem w komentarzu. Potrzebuję kopa w tył, może jakichś rad, czegoś, co pomoże zmienić mi kierunek myślenia.

Zaczęło się od tego, że postanowiłam w całości przeczytać pamiętnik Mr.Cube. Czytałam więc od początku, widziałam, że jego myślenie się zmienia i postanowiłam spojrzeć w głąb siebie i przeczytać swój pamiętnik. Szczerze mówiąc, trochę się zaskoczyłam. Z pierwszych wpisów, kiedy ważyłam jeszcze w okolicach 70 kg, czuć było moją motywację, że mam chęć i energię do walki o siebie, że może nie sprawia mi to przyjemności, ale na pewno nie jest katorgą, jak obecnie. Waga w tym czasie zachowywała tendencję spadkową, a ja nie wkładałam wiele wysiłku w dietę, trochę zmieniłam nawyki i włączyłam sport, ot cała historia. Udzielałam się wtedy w grupie wsparcia, prowadziłyśmy regularne tabelki i miałyśmy taką małą, odchudzającą się rodzinę. Niestety, mimo iż kilka z nas bardzo się starało, grupa nie przetrwała próby czasu. Mniej więcej w tym okresie waga zaczęła częściej piąć się w górę, niż spadać. Przedtem pisałam w pamiętniku dość regularnie. Z biegiem czasu wpisy zaczęły pojawiać się coraz rzadziej, a w nich same plany, które nigdy nie zostały zrealizowane, wymówki, żałosne dni, kiedy tylko płakałam nad swoją niedolą, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce. Niewiele było wpisów, które niosły jakieś pozytywne informacje, bardzo rzadko pojawiały się takie jeden po drugim, w odróżnieniu od tych, które mówiły "znów mi się nie udało, ja nie wiem, co się ze mną dzieje". Oprócz tego, że pojawiały się negatywne notki, pojawiać się zaczęły te same obietnice "Do Sylwestra schudnę ... kg", "Do lata będę ważyć ... kg", "Zaczynam biegać regularnie". Najśmieszniejsza z nich to "Od dziś nie jem słodyczy" Tę udało mi się zrealizować raz-nie jadłam ich przez 51 dni. Później nadeszły święta i już więcej nie powtórzyłam tego wyczynu. Właściwie zawsze, jak szło mi już całkiem nieźle, nadchodziły święta-albo Boże Narodzenie, albo wielkanocne-i wszystko niszczyły. Waga wracała wyjściowej i tak w kółko. A potem przyszło "jutro" i permanentny "odjutryzm".

Kryzys nastąpił w zeszłe wakacje, kiedy to tak wpadłam w słodyczowy wir, że przytyłam chyba z 5 kg. Wróciłam jakimś cudem do stanu wyjściowego, ale spaść poniżej 70 kg, jak to kiedyś miało miejsce, już się nie udało. To było w czasie, gdy stosowałam dietę Vitalii, ale co się stało? Nadeszły święta, zrobiłam sobie dyspensę, która trwa do dziś. Dziś też kończą mi się kolejne wakacje, podczas których znów zawładnęły mną słodycze. Obecnie, wstyd mi się przyznać, mam najwyższą wagę w ciągu całego swojego życia. 79,2 kg. Właściwie, kiedy 3 lata temu zaczynałam ważyłam praktycznie 10 kg mniej. Poza tym moim celem jest 22kg mniej! 

Wróćmy jeszcze na chwilę do przeszłości. Od roku obiecuję sobie nie jeść już więcej słodyczy. Z nimi to grubsza sprawa, bo zawsze je lubiłam, od malucha. Nigdy jednak nie byłam strasznie tęga, mimo iż jadłam ich stosunkowo dużo. Biegał dzieciak po podwórku to spalał. Przyszedł okres dojrzewania, zaczęłam przejmować się wyglądem i od razu odchudzać. Z perspektywy czasu wiem, że to było zbędne. Jednak słodycze jadłam dalej, dalej się odchudzałam, brak efektu zrzuciłam na nie, nie potrafiłam jednak ograniczyć. Pierwszy wielki skok wagi pojawił się, gdy poszłam na studia, wtedy przybyło 8 kg i tu zaczyna się historia tego pamiętnika. Jednak odbiegłam od tematu słodyczy. W okresie, kiedy zaczęłam być z moim pierwszym prawdziwym chłopakiem, zaczęłam dostrzegać ten problem. Wraz z tym spostrzeżeniem zaczęłam podświadomie szukać usprawiedliwienia dla swojej wielkiej ochoty na cukier. Wymyśliłam sobie uzależnienie i tak bardzo w to wierzyłam, że dziś nie potrafię sobie odpowiedzieć na pytanie, czy faktycznie jestem uzależniona od słodkiego, czy to tylko wymysł chorej wyobraźni, wymówka. Patrząc na to, jak spędziłam obecne i poprzednie wakacje sądzę, że faktycznie jestem uzależniona. Jednak, gdy wracam na studia, potrafię wytrzymać dłużej bez słodkiego. Jem zdecydowanie mniej cukierków, ciasteczek itp. Nie kupuję, nie mam w mieszkaniu, nie kuszą, poza tym częściej jestem poza domem, niż w nim, a na uczelni szkoda mi pieniędzy na batonika za 2 zł, który w markecie kosztuje połowę mniej. To jak z moimi kolegami-palaczami. Na studiach nie palą, ze względów finansowych. Ta druga strona medalu skłania mnie do myśli, że to jednak wymówka.

Od mniej więcej roku, może nieco dłużej, zauważyłam, że nie jestem tą samą osobą, co wcześniej. Tamta Luanna była pełna energii, pozytywnego nastawienia do świata i ludzi, a przede wszystkim pełna wiary. A teraz coś złego dzieje się z moją psychiką. Po pierwsze, jestem swoim absolutnym przeciwieństwem. Nadal potrafię cieszyć się promieniami słońca, jednak zamiast poczuć energię bijącą od niego, to ja popadam w radosny, ale flegmatyczno-melancholijny nastrój. Wiem, że to właściwie się wyklucza, ale naprawdę tak jest. Każdą wolną chwilę spędzam bujając w obłokach, albo użalając się nad swoją słabą wolą i psychiką. Zawsze lubiłam marzyć, ale tamte marzenia miały jakiś inny wymiar. Teraz jestem jakby nieobecna w realnym świecie. Martwię się, bo nie umiem znaleźć przyczyny tej zmiany. A nie znając przyczyny, kiepsko widzę powrót do dawnych zachowań.


Zauważyłam też, że wraz z powyższą zmianą, zaczęło się u mnie w pamiętniku więcej wpisów filozoficznych, nie wiem, czy może już wyrosłam z "paplania o bzdurach", czy to też ma związek z psychiką i zmianą, która w niej zaszła. Zbiega się to wszystko ze wzrostem wagi.

Stawiam więc sobie pytanie: czy jeśli schudnę, to znów będę tamtą dziewczyną? Czy to moje myślenie ma związek z wagą i z niej wynika, czy może odwrotnie-to waga wynikła z myślenia?

Przemyślenia, przemyślenia, przemyślenia, teraz czas na odrobinę podsumowań i chwili obecnej.

Kiedyś-byłam energiczna, pełna życia, pozytywnie nastawiona do diety, jadłam słodycze, ale też jakieś zdrowe potrawy, przygotowane przez siebie, a nie kupne pierogi, gdy skończyły się "słoiki" od mamy. Potrafiłam cieszyć się chwilą i tak zwyczajnie, po prostu żyć.

Dziś-jestem smętną, tłustą krową, mam nadwagę (kiedyś BMI jedynie w górnych granicach normy), trwam w jakimś zamyśleniu i kompletnie nie umiem uwierzyć w siebie, chociaż wiem, że jest to konieczne, by zwyciężyć. Jem słodycze, mimo iż nie mam na nie szczególnej ochoty, a jak zacznę, to nie potrafię przestać. Kiedyś budziłam się w nocy przerażona i zarazem podniecona myślą "jutro ważenie!", a dziś budzę się w nocy nie myśląc o wadze, tylko z takim psychopatycznym, obsesyjnym uczuciem. Z myślą "Zjem czekoladę, przecież jestem taka słaba i nie umiem jej się oprzeć..." A prawda jest taka, że potrafię, ale ja chyba chcę się poczuć żałosna, serio, nie rozumiem tego i nie potrafię przezwyciężyć.

Jeśli ktoś dotrwał do tego momentu, to pomóżcie, czy znacie jakiś sposób, jak wyjść z tego błędnego koła? Dodam, że czytałam i oglądałam już "Sekret", "Potęgę podświadomości" mam we własnym księgozbiorze i próbuję skorygować swoje myślenie pod kątem rad zawartych w tych publikacjach, ale jakoś nie idzie. Czy ktoś z Was miał kiedyś podobnie?

A teraz chwila obecna (wreszcie!). Nic nie będę obiecywać, nie planuję, wycofuję się z tego, nie powtarzajmy starych błędów. Najpierw zmienię myślenie i podejście, a później jakieś większe plany. Dziś małe kroczki-jeść zdrowiej, co tylko się da, a słodyczy starać się unikać. 

Z Tego miejsca dziękuję serdecznie dziewczynie o nicku Jolanta94, w której mam realne wsparcie i która skłoniła mnie (choć pewnie nieświadomie) to zawalczenia o siebie po raz kolejny. Tak bardziej na serio, a nie tak, żeby tylko udawać. Dzięki niej od wczoraj jestem znów na diecie, chociaż może jeszcze tego za bardzo nie respektuję, to staram się.

30 lipca 2014 , Komentarze (2)

Egzamin zdany. Choć wiem, że więcej miałam na nim szczęścia, niż rozumu. Przedmiot trudny, jednak w mojej przyszłej praktyce niepotrzebny, dlatego też nie przyłożyłam się zbytnio. Najważniejsze, że z głowy! Jeszcze tylko jedna poprawka we wrześniu, która spędza mi nieco sen z powiek, ale z drugiej strony... Znalazłam się w gronie (licznym) pechowców, którzy niezależnie od stanu swojej wiedzy musieli nie zdać. Jeśli ktokolwiek był na studiach, albo też ma studenta w swoim najbliższym otoczeniu, to wie, o czym mówię. W każdym razie w poniedziałek zaczęłam zasłużone wakacje. Mimo, iż zdecydowanie krótsze niż zazwyczaj, to również zdecydowanie bardziej intensywnie się zapowiadają :)

Już w niedzielę wieczorem wyjeżdżam nad morze! Mielno czeka! Dawno nigdzie nie wyjeżdżałam, należy mi się. Szkoda, że nie będę w pełni szczęśliwa, bo z nadbagażem, ale może da mi to siłę do walki? Może na tym złocistym piasku przemyślę kilka rzeczy i zbiorę się w sobie?

W związku ze studiami nie miałam czasu na swoje zdrowie. Zaczęłam dziś nadrabiać zaległości i w efekcie dostałam skierowania na badania krwi i do dwóch specjalistów, nie wiadomo, czy na tym się skończy. Ponadto muszę odbębnić trzeciego specjalistę-ginekologa, bo ja z tych, co regularnie się badają i dmuchają na zimne. I jeszcze medycyna pracy. Tyle się tego nazbierało, terminy różne i koniec końców będę biegać do przychodni codziennie przez 5 dni z rzędu, wyłączając weekend i moje wakacje. Jednak jeśli nie załatwię tego teraz, to później znów będą ważniejsze sprawy na głowie, jakiś ważny wykład, kolokwium, czy po prostu standard na moich studiach-zajęcia od 8 do 20, z okienkami zaplanowanymi tak, że nic nie da się załatwić. Nie narzekam. Są rzeczy ważne i ważniejsze. I tak siedziałabym w domu.

Szukam pracy na swoje wolne dni, bardzo chciałabym zarobić trochę pieniędzy, by odciążyć rodziców i mieć cokolwiek na swoje wydatki. Takie, jak mój dzisiejszy-książka. Kupiłam sobie "Potęgę podświadomości". Miałam już wcześniej okazję ją przeczytać, ale, chyba pierwszy raz w życiu, poczułam potrzebę, by przeczytać coś jeszcze raz. Uznałam to za znak, że pozycja ta może przydać się w moje prywatnej bibliotece, składającej się póki co z nagród za wyniki w nauce itp. "szkolne" rzeczy, nagród za konkursy, czy prezentów urodzinowych. A "Potęga..." jest pierwszą książką, która kupiłam sobie sama do kolekcji. Podręczników na studia nie liczę, bo to troszkę inna "konieczność posiadania" ;) Dziwne jest to uczucie. Nigdy nie kupowałam wcześniej książek, bo zawsze korzystam z księgozbioru przeróżnych bibliotek. Jednak jak już mówiłam-chcę wrócić do tej pozycji i myślę, że nie jest to ostatni raz :)

Wczoraj też wybiegałam swój pierwszy wakacyjny bieg w rodzinnym mieście-kurczę, jakie ono małe! Biegłam i nie wiedziałam już dokąd biec, bo nie chciałam wybiec za daleko, ale też i nie za blisko. I w efekcie podobno pobiłam swój rekord życiowy w kwestii tempa! Jednak muszę zmierzyć trasę, bo nie wierzę w to, co "zmierzył rysunek", nie chciało mi się włączać gps'u. Swoją drogą marzę o jakimś fajnym zegareczku z tą funkcją i chyba dorzucę do listy marzeń obok nowych, dobrych butów biegowych.

Chciałam Wam jeszcze napisać o tym, jak nie mogę nacieszyć się wakacjami, że czuję się, jakbym wskoczyła do głębokiej wody... Wpis jest już i tak długi, więc może innym razem.

Trzymajcie się Panie :)

26 lipca 2014 , Komentarze (2)

Szybciutki wpis, bo zaraz lecę pobiegać. Nie mam czasu na Vitalię, niestety :( Jednak to tylko chwilowe i przejściowe, bo w poniedziałek zamierzam zdać ostatni egzamin przed wakacjami. Tak późno go mam tylko i wyłącznie z własnej winy, mogłam się przyłożyć do niego wcześniej, ale trudno. Wasze wpisy czytam mimo wszystko :D

Ostatnio waga skoczyła do góry, również tylko i wyłącznie z mojej winy, bo obżeram się słodyczami. Zaczyna się niewinnie, od cukierka, czy ciastka, a kończy na wymiataniu z szafki wszystkiego, co mam. Wstaję rano, mówię sobie, że dziś już tak nie będzie, wracam z praktyk i rzucam się na to, co tylko mam. Wiem, gdzie upatrywać przyczyn tego zjawiska i mam szczerą nadzieję, że wraz z końcem praktyk, który nastąpił wczoraj, nastąpi również koniec tego procederu.

Na wakacje pojadę jako tłusta świnka. Ale złożę morzu obietnicę i wrócę do niego następnym razem odmieniona i szczęśliwsza.

17 lipca 2014 , Komentarze (3)

Miewam czasem takie chwile, że chcę dotrzeć z jakimś przekazem do każdego człowieka. Bo odkrywam sekret na szczęście, którym chcę się z kimś podzielić. Mam ekstrawertyczną naturę, uwielbiam gadać ze wszystkimi i o wszystkim. Dzisiaj swoimi przemyśleniami podzielę się z Wami.

Czy macie jakieś hobby? Coś na co czekacie cały dzień, albo i kilka dni, poświęcacie się temu tak, że zawalacie niektóre obowiązki. Wybierając między dwiema opcjami, zawsze wybierzecie właśnie to coś? Czy macie taką dziedzinę, na której się znacie, o której opowiecie znajomym więcej niż jedno zdanie? Może dzielicie swoją pasję z koleżankami/kolegami? Jeśli tak-posiadacie jedną z niezbędnych rzeczy w naszym życiu.

Kiedyś przez 6 lat śpiewałam w chórze gospel. Jest to temat na inną długą notkę, bo nie o tym ma być ten wpis. Dawało mi to radość, energię, motywację, szczęście, chęć do innych działań. Przyszedł czas, kiedy musiałam zrezygnować: studia, nowe miejsce zamieszkania, brak czasu, nowi znajomi, nowy tryb życia. Po drodze znalazłam swoją pierwszą miłość, dlatego kiedy nauczyłam się żyć „po nowemu” nie odczułam pustki. Teraz jednak zostałam bez uczucia i bez hobby. I czuję się… przezroczysta. Brakuje mi wnętrza. Wyznaję swoje zasady i znam swoją wartość, jednak kiedy myślę o sobie patrząc z boku, to czuję, że czegoś mi brakuje. To tak jakby ktoś układał puzzle i miał już wszystko dookoła, ramkę i kilka najbliższych elementów. Ale nie wie, co jest na obrazku, bo środek jest wciąż nie poukładany.

Nasze hobby nas układa, definiuje coś w naszej duchowości, przez co sami potrafimy się lepiej odnaleźć. To nasz punkt zaczepienia we wszystkim, co robimy. Nieważne, czy haftujesz, czy jeździsz na rowerze, biegasz, sklejasz modele, czy zbierasz znaczki. Kiedy zatapiasz się w tym, co uwielbiasz, zapominasz o problemach, odprężasz się. Skupiasz uwagę na czymś przyjemnym i ładujesz swoje akumulatory. Później odrywasz się od tego, ale zupełnie inny- świeży, z nową energią, czasami nowymi przemyśleniami, doświadczeniami, znajomościami… Dopisz, co chcesz.

Puenta jest taka: posiadasz hobby=umiesz wyłączyć rzeczywistość, którą niekoniecznie chciałbyś widzieć. Nie widzisz=jesteś bardziej pozytywny, zadowolony z życia i potrafisz zarażać optymizmem innych.

Moje hobby na teraz to zdecydowanie sport. Bieganie, rower, rolki, łyżwy, pływanie… Cokolwiek, co w jakiś sposób mnie rozwija, pozwala czuć, że żyję (ach to przyspieszone tętno i pot lejący się po plecach!). Ale na pytanie, co robię regularnie, mogę już chyba z czystym sumieniem odpowiedzieć: biegam.

Ktoś dotrwał do końca? A co Wy lubicie robić?