Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

very happy

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 2935
Komentarzy: 8
Założony: 23 lipca 2012
Ostatni wpis: 13 listopada 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
smileska1989

mężczyzna, 34 lat, Chełm

180 cm, 82.00 kg więcej o mnie

Postanowienie noworoczne: Każdego dnia tryskać szczęściem!

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

13 listopada 2014 , Komentarze (3)

Zawód "mama", to najbardziej niewdzięczne zajęcie na świecie. Nosisz pod sercem, takie coś ... do samego rozwiązania nie masz pewności co. To małe coś rozkopuje Ci żebra, wciska Ci si€ w żołądek. Wywołuje zgage, uniemożliwia spanie w najwygodniejszej pozycji na świecie - na brzuchu. Robisz się przez to coś okrągła, jak kula, ze wszystkim masz problem, nawet włożenie butów staje się wejściem na szczyt Kilimandżaro. Gdy wybija godzina zero, jesteś spięta, jak żyłka w wędce, bo wiesz że za chwilę przez Twoje życie przetoczy się tornado, huragan, cyklon, trąba powietrzna, klęska żywiołowa. Nazwij, to jak chcesz. Zwijasz się w bólach, każą Ci przeć rozciągając nogi na boki. Krzyczą, że widzą coś. Słabo się starasz, przyłóż się do tego. Tak, jakbym mało się starała przez dziewięć miesięcy ... halo, przez moje ciało właśnie próbuje przedostać się wielka dynia z arbuzem. Może trochę zrozumienia, że to nie piłeczka od tenisa wpadająca do rury odkurzacza? Pół biedy jeśli stoi nad Tobą Twój lekarz i Twoja położna oglądając sobie Twoje rozwalone nogi na obie strony. Chyba nawet przed M nigdy tak nóg nie rozkładałam. Większa bieda, jeśli bocian samolot miał akurat w czasie zajęć tuzina studentów - praktykantów. To który sprawdzi rozwarcie? Nie bać się tej Pani i tak wszystko jedno. To każdy po kolei, zobaczymy kto trafi w dziesiątke ... ależ proszę bardzo nie krępujcie się. Pakujcie wszyscy na raz swoje łapska w moje rozepchane krocze. W takim momencie zaczyna się żałować, że nie ma się tam wysuwanych zębów, jak bym ścisnęła, to żaden z palcami by nie został. I w tym najmniej spodziewanym momencie, kiedy myślisz, że już dawno umarłaś z upokorzenia, a Twoja duma wyskoczyła przez okno na 4 piętrze, a resztki godności zostały roztrzaskane w drobny pył PLUM i kładą Ci na piersi coś różowego, spuchniętego, całego upapranego krwią, obrzydliwie małego różowego potwora ... i jakbyś dostała metalowym bejsbolem w głowe. Zaczynasz widzieć tylko to różowe, coś, zaczynasz żyć tylko dla tego małego człowieka i całe swoje życie podporządkowujesz tylko potworowi. W jednej chwili już wiesz, że to coś, to mały człowiek, którego kochasz mimo wszystko, ponad wszystko bezwarunkowo i do końca życia ...                                        5 lat później możesz usłyszeć takie słowa: Mamusiu kocham Cie. Ja ciebie tez Kocham Anioleczku. Ale ja Ciebie kocham stąd do wszystkich gwiazd na niebie i spowrotem. A ja Ciebie jak wszystkie drzewa na ziemi. E to gwiazd jest więcej więc ja bardziej Cie kocham, musisz się mama postarać.          I znów to samo, jak bym się mało przez te sześć lat nastarała :)

11 listopada 2014 , Komentarze (3)

Zrobiło się ciemno, w oknach sąsiadów pogasły światła. Latarnie jeszcze nie oślepiają swym dziwnie pożółkłym światłem. Powoli cichnie ujadanie psów, nie słychać ulicznego hałasu, Nawet sąsiad z góry, co zawsze wieczorem tłucze schabowe, dziś zamilkł. I nawet wiatr nie hula mi w okna. Jest cicho. Za cicho. W pokoju obok słychać lekki oddech śpiącej małej królewny. W korytarzu posapuje zwierz. I gdyby nie światło przebijające się z kuchni ktoś mógłby pomylić Jogusa z młodym niedźwiedziem. Nie powiem, udało się psisko. Wysokie, potężne, na masywnych łapach, karczycho porządne, a i pysk nie mały. Co by nie pisać, 60 kilo żywej wagi. Znokautowało by nie jednego człowieka. W salonie szmer goniących się wzajemnie kotów. Rudy goni białego. Biały goni czarnego. A czarny rudego. I tak nie połapiesz się, który w danej chwili jest goniącym, a który uciekającym. Doświadczenie nauczyło mnie, że lepiej nie zostawiać nic na wierzchu. Szczególnie szklane rzeczy narażone są na likwidację. Tą wieczorną ciszę przerywam ja. Na swoim zużytym rowerze. Jadę w ścianę, kolejny kilometr za mną, a ja nadal w miejscu. I nic się nie zmienia. Niestety nocna randka z chodnikiem skończyła się, tak jak przypuszczałam. Dziś wieczorem nie pobiegnę. Jutro rano też na pewno nie. Może jutro w nocy? Oby. Tak, więc pozostał mi rower, bo na nim kolano nie doskwiera. No dobra, kłamię. Boli, ale tylko trochę. Na tyle, że da się wytrzymać. Moje ukochane dresy odłożyłam do szafy, i nie zostaną tam na długo. Będę szyć, nie umiem, ale będę. No przecież nie wyrzucę, jakbym śmiała. To w końcu prezent od M. I oprócz zwykłego sentymentu, jakim pałam do nich, to po prostu mi ich szkoda. Nie oszukujmy się, są bardzo wygodne. Właściwie to mam wrażenie, że biegnę z gołym tyłkiem. Takie są fajne. Dlatego będę szyć. Właśnie w pokoju runęła suszarka na pranie. Nie ma sensu szukać winnego. Rudy już siedzi pod łóżkiem. Biały schował się w łazience. A czarny leży na czarnym fotelu i udaje, że go tam nie ma. Huk straszny, ale przynajmniej na kilka godzin jest spokój, i trzej muszkieterowie nie będą toczyć swych dzikich walk. Za kilka godzin znów spotkają się na środku mieszkania i urządzą wyścigi. Mój dom nigdy nie śpi ...

11 listopada 2014 , Komentarze (2)

Zegarek wskazuje 5.40. Jogus już o 3 czekał pod drzwiami niecierpliwie przebierając łapami. Kręcąc się pomiędzy korytarzem, a salonem. On też złapał bakcyla. Kawa była, papieros był. Rower zaliczony i 10 km także. Piękne niebo dziś w nocy. Pełne gwiazd, a i księżyc świecił tak bardzo jasno. I wcale nie jest zimno. Jak na listopadową jesień, to jest ciepło. Oby taka aura utrzymała się, jak najdłużej. Do pary zdezelowanych butów dołączyły dziś moje ulubione dresy. Granatowe ze srebrnymi paskami, z pomarańczowym oczojebnym znaczkiem "adidas" dziś do opisu mogę dopisać z wielką dziurą na kolanie. Chodnik mnie zaatakował, po prostu pojawił się znikąd i wpadł na mnie. Nie było czasu na reakcję, ręce do przodu, by nie pocałować którejś płytki. Manewr nogami nie wyszedł jednak tak samo zgrabnie. Efekt? Obdarte, stłuczone i zalane krwią kolano. I ta nieszczęsna dziura w spodniach. Czuję w nodze, że ten upadek będzie kosztował mnie więcej niż tylko markowe dresy. Moja duma nadal leży na chodniku i wije się w konwulsjach. Nie dość, że sam upadek był upokarzający, to musiałam paść prosto pod nogi jakiegoś przystojnego dziwoląga. Bo kto normalny o 4 w nocy spaceruje po obżerzach miasta? Oprócz mnie oczywiście. Dziwoląg był chyba bardziej zaskoczony ode mnie. W czasie gdy ja przytulałam chodnik, on obracał się, a to w lewo, w prawo. Jogus dzielnie siadł przy pani i czekał, aż ta się łaskawie pożegna z mokrym, brudnym podłożem. Adrenalina skoczyła, i gdy już dźwignęłam się na nogach bez oglądania się za siebie i nie bacząc na bolące, ociekające czerwoną mazią kolano popędziłam do domu. Nawet z kontuzjowaną nogą pobiłam swój rekord. Pytanie tylko, czy jutro pobiegnę?

10 listopada 2014 , Skomentuj

Tak, jakby kiedyś już to było. De javu. Wpadłam po uszy. Głęboko i całkowicie. I nie ma odwrotu. Nie ma ucieczki. Już kiedyś to przerabiałam. I kolejny raz świadomie i w pełni rozumu decyduję sie na to. Właściwie, to zdecydowałam dwa tygodnie temu. A teraz poczciwie się temu oddaje. Zdaję sobie sprawę z tego, że może za miesiąc lub dwa mój zapał bedzie ciut mniejszy, ale to chyba nie najlepszy moment na wątpliwości. Skoro bakcyla już złapałam. To niesamowite, że pobudka o 2 w nocy nie zniechęca mnie przed niczym wręcz przeciwnie. Daje mi takiego powera na cały dzień, że to aż nie realne. Nie rozumiem tylko, jak to sie dzieje. Skoro kiedyś mogłam spać nawet i dziewięć godzin, a po przebudzeniu czułam się gorzej niż przed położeniem się. A teraz śpię zaledwie po cztery godziny dziennie, i nie czuję zmęczenia. Od dwóch tygodni wstaję o 2. Tak, dobrze czytasz o 2 w nocy. Piję kawe, wypalam papierosa. Siadam na mój zużyty rower stacjonarny. Pół godziny go katuję. Wskakuję w dres, zakładam bluze, zdezelowane buty do biegania, do uszu wciskam przy duże słuchawki. Ustawiam zbyt wysoką głośność w telefonie, wciskam zielony guzik, po czym rozbrzmiewa byle jaka, aby skoczna muzyka. Zakładam mojemu Jogusowi kolczatke i wybiegamy razem z domu przed 3. 3 w nocy. Mądra bestia jogusowa nauczył się, że jeśli pod drzwiami go nie będzie, to minie go gonitwa z panią. I tak lecimy sobie 10 kilometrów. Po cichym, martwym mieście. W nocy jest pięknie. Nie ma żywej duszy ... czasami tylko taksówka obok nas śmignie, albo jakiś kot przetnie nam droge niosąc w zębach upolowaną chwile wcześniej mysz. I tak mija nam noc. Wracamy zziajani do domu, włócząc nogami ostatnie kilka metrów. Szybki prysznic. I dzie dobr pani rzeczywistości. Jak poranek? W porząsiu? A córka zebrana do zerówki? A obiad ugotowany? A posprzątane? A do pracy gotowa? A tak i owszem. Wieczorem powtórka z nocy. Ale nie dokładna. Bez jogusa, bo mógłby mnie znienawidzić. I nie 10, a 4 km, bo całkiem mi się buty rozczłapią. A znalazła czas dla męża? A może jakiś film? A może seks? Ależ oczywiście. Bardzo wczesne wstawanie ma jeden wielki plus. Masz czas na wszystko. Na sport, na dziecko, na prace, na dom, na męża, na książkę i film. Nie zmarnuje życia śpiąc. Nie jestem śpiącą królewną. Jest różnica pomiędzy dniem, który trwa 20 godzin, a dniem który trwa 12. Nie ma dla mnie nocy ...