Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Po wielu perypetiach związanych z odchudzaniem ktoś rzucił w mojej obecności hasło: dieta przyspieszająca metabolizm. Zaczęłam czytać i z dnia na dzień padła decyzja. Jak się okazało: zbawienna. Na diecie jestem już jakiś czas, waga leci, a ja w końcu czuję, że mogę wyglądać tak, jak w wieku dwudziestu paru lat.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 49603
Komentarzy: 670
Założony: 20 września 2014
Ostatni wpis: 28 października 2020

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
aniab2205

kobieta, 41 lat, Tomaszów Mazowiecki

164 cm, 57.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

7 stycznia 2016 , Komentarze (10)

 Powrót do pracy przyniósł nawał obowiązków, które zrzucę z karku dopiero na początku lutego. Dlatego dziś tylko szybka relacja z tego, co ostatnio jadłam.

Wczoraj na obiad zrobiłam sobie boczniaki duszone z cebulką i kawałkami kurczaka, pieczoną paprykę z dosłownie 2 pieczarkami (byłam ciekawa, jak będą smakowały w towarzystwie papryki). Do tego fasolka szparagowa.

Na zdjęciu mój podwieczorek (plaster pieczonego schabu) i kolacja (mięso się różniło, reszta to to, co było na obiadek- nie miałam czasu szykować nic innego, bo wybieraliśmy się do rodzinki): plaster pieczonego schabu, pieczona papryka, pieczarka i fasolka.

Tutaj piękny kawał pieczonego schabu, który podzielę na części, zamrożę i będzie mi uzupełniał posiłki jeszcze jakiś czas.

No, a tutaj już dzisiejsze śniadanie: płatki owsiane z cynamonem, grejpfrutem i orzechami włoskimi; do tego przegotowana woda z dodatkiem cytryny i plastrem imbiru:

... i oczywiście obiad+ dwie przekąski w postaci porcji orzechów włoskich. Na obiad resztki wczorajszych boczniaków, ale uzupełnione o kaszę pęczak i paski papryki. Do tego cienki plaster schabu i jajko sadzone. Jako dodatek do obiadu zjem jeszcze sałatkę z rukoli, pomidora i papryki z sezamem i pieprzem; skropiona lekko łyżką oleju z pestek winogron i kleksami łagodnej musztardy. W tle: deser- grejpfrut. Byłybyście głodne po takim posiłku? Ja będę mieć problem, żeby zjeść deser. Zazwyczaj taki obiad już mnie potrafi nasycić. 

Jeszcze na koniec dobra nowina, znów zrzuciłam parę dekagramów, ale tym razem poczekam do końca tego tygodnia, żeby nanieść ten wynik na pasek pomiaru. Niech się waga stabilizuje:) 

5 stycznia 2016 , Komentarze (8)

 No, powiem wam, że zaszalałam. Moje zakupy na początku miesiąca często są duże, tu znów się reguła potwierdziła. Też tak macie?

Na początek wrzucam zdjęcie wczorajszej kolacji. Nazwałam ją żartobliwie kaszotto, chociaż prawdziwego kaszotto nie przypomina. To kasza pęczak duszona z kurczakiem, warzywami i pieczarkami. Do tego sałatka z rukoli, papryki, ogórka i ananasa, skropiona sokiem z cytryny i octem balsamicznym. Pycha. Miałam wątpliwości, czy nie folguję sobie za bardzo z tym ananasem na wieczorny posiłek,ale szkoda mi go było skazać na wyrzucenie. Mąż odmówił zjedzenia go, a przez kolejne 2 dni w ogóle nie mogę jeść owoców, potem następne 3 tylko moje kochane grejpfruty. Rano oczywiście sprawdziłam, czy waga po tym szaleństwie czasem nie skoczyła, ale nie, spadła 10 dag, więc rozgrzeszam się.

Na zakupach straciłam trochę kasy, bo niektórych rzeczy kupiłam na zaś, jak to mówi mój m. Oto i one:

Na górze i dole: głównie warzywka: papryka, ogórek, cukinia, bakłażan, pomidory, dynia. W tle otwarty już szpinak. W puszkach fasolka czerwona i tuńczyk. Do tego ryż brązowy, płatki jęczmienne i żytnie, przyprawy: pieprz cytrynowy, którego wręcz nadużywam i szałwia, której smak pięknie podkręca wszelkie pieczenie i duszone mięsko. Prawie bym zapomniała. Kupiłam jeszcze oliwę z pestek winogron, choć tamtą jeszcze mam, ale końcówkuję. Wyszło na to, że jedna litrowa butelka starcza na ok. 2,5- 3 miesiące. Zaopatrzłam się też w olej z orzechów arachidowych. To dla mnie nowość, ale uwielbiam smak orzechów, więc na pewno wykorzystam, głównie do deserów z awokado, czy żeby podkręcić humus.  

Na drugim zdjęciu, trochę w tle widać zaparzacz do herbaty. Nie przypadkiem, kupiłam go w Biedronce do ziół. Ostatnio zaczęły mi przeszkadzać pływające fusy. Z jednego dzbanuszka wychodzą 2 kubki herbatki, więc tak akurat, żeby nie zdążyła wystygnąć, zanim ją wypiję.

Poniżej kolejny zakup, do którego dłuższy czas się przymierzałam: waga kuchenna. Też z Biedry, za całe 30 zł. Prosta w obsłudze, bez udziwnień, pomoże mi precyzyjniej określać porcje jedzenia.

No a tu zakup dnia dzisiejszego. Tym razem z Kauflanda. Nie wiem, czy okazyjnie, czy nie. Zobaczyłam, no i jakby czekały na mnie. Jeden kosztował 16,99. Mają po 2 kg i będą mnie wspierały w walce o ładne, silne ramiona bez zwisów. Jak macie jakieś sprawdzone filmiki na ćwiczenia z hantelkami, to podrzućcie. Już coś ściągnęłam, ale dla urozmaicenia chętnie skorzystam, zwłaszcza jeśli wypróbowane.

Tutaj jeszcze trochę jedzonka. Na planie pierwszym kapusta, którą się ostatnio zajadam. Chyba brakowało mi kwaśnego smaku. Wcześniej męczyłam się nad nią. 

W centrum coś, co chciałabym polecić. Jedyna musztarda, w której składzie nie znalazłam sztucznych konserwantów, czy barwników. Są dwie wersje: łagodna i ostra i świetnie sprawdzają się jako dodatek do duszonych mięs, składnik vinegretów, czy po prostu przyprawa dająca to coś smażonej bez oleju kapuście.

Zrobiłam fotę, na której widać nakrętkę, bo słoiki nie mają etykiety. Podoba mi się to, oszczędność papieru. Składu za bardzo tu nie widać,ale to można zawsze w sklepie podejrzeć i sprawdzić. Ja jadłam ją pierwszy raz w czasie pobytu w Czechach, a teraz widzę, że produkuje ją Develey. Wcześniej był tylko napis Horcice. A, kosztuje 2,50. Jeden i drugi. W słoiku jest 350 g, to więcej, niż w standardowych musztardach.

3 stycznia 2016 , Komentarze (7)

Jutro BIG ZAKUPY. Pokończyły mi się przyprawy i warzywka. Będę targać siaty z pysznościami. W tym tygodniu zamierzam upiec ciasto marchewkowe dozwolone w 3 fazie mojej diety. Zobaczymy jak wyjdzie.

3 stycznia 2016 , Komentarze (5)

  1. Dzisiejszy plan żywieniowy był czystą przyjemnością. Rano oczywiście owsianka na prażonym jabłuszku z cynamonem- słodkie było, więc momentalnie zniknęło z talerza.

Potem na obiadek i kolację nowe danie: makaron orkiszowy z duszonym mięsem z warzywami: selerem naciowym, porem, cebulką. Jako surówka: tarta marchewka z jabłkiem, doprawiona solą, pieprzem, odrobinką musztardy, na którą naszła mnie chętka. Miało być danie na obiad, ale sypnęło mi się do garnka za dużo na jedną porcję makaronu, no i trzeba to było rozbić na dwie porcje. Przynajmniej nie musiałam się głowić co by tu przygotować. Do obiadu był jeszcze deser: kiwi. Na kolacje nie jem owoców.

Makaron orkiszowy trudno dostać, ale jakoś wpadł mi w ręce. Kupiłam go w Kauflandzie za 3-4 zł. Nie pamiętam dokładnie, sprawdzę przy okazji. W składzie ma: mąkę orkiszową, 9 % jajka i wodę. Dla tych, którzy unikają glutenu odpada, ale ja unikam pszenicy, więc jak najbardziej może być. Dużo się go robi po ugotowaniu, więc garstka na jeden posiłek w zupełności wystarczy. Wyglądał tak:

No i wrzucam jeszcze zdjęcie wczorajszej kolacji:

Pieczarki duszone z cebulką, selerem naciowym i czerwoną fasolką z czymś, co miało być jajkiem sadzonym, ale bez odrobiny tłuszczu wyszło, jak wyszło. Grunt, że smakowało:) Wszystko posypane ziołami z parapetu: siekaną bazylią, oregano i tymiankiem. 

Z wodą już daję radę, wypijam 2 litry, czasem więcej. Muszę się trochę pilnować, ale nie muszę jej w siebie wmuszać. Powoli wchodzi mi to popijanie w nawyk. 

Jutro powrót do pracy i jedzonko będzie w pudełeczkach. Lubię tak, bo mam przed sobą konkretną porcję i koniec, a w domu podjadam jeszcze czasem warzywka. Nie z głodu, po prostu coś tam za mną chodzi:)

2 stycznia 2016 , Komentarze (4)

   Nowy Rok powitaliśmy w domu, bez szaleństw. W południe wybrałam się na drugą jazdę na Power Slimie. Dzisiaj rano zrobiłam kolejny pomiar. W sumie przez te dwa dni straciłam w brzuchu 2 cm i w biodrach też 2. Niestety w udach zero zmian. Mimo wszystko oceniam ten wypad na plus i zapisałam się na kolejne, tym razem na karnet. Dostałam kaskę od męża w ramach prezentu świątecznego. To będzie dobra inwestycja i odskocznia od siłowni. Na wadze tylko 10 dag mniej, ale najważniejsze, że ruszyła po świątecznym zastoju.

Wczorajszy dzień to również dzień przemyśleń, czasem na plus, czasem... zupełnie niepotrzebnych. O tych drugich lepiej nie wspominać. W tym roku po raz pierwszy od kilku lat udało nam się wyjechać na wakacje. Totalna regeneracja, choć było dosyć oszczędnie. Co jeszcze? Jakimś cudem udało nam się zgromadzić kasę na wszystkie badania, które chcieliśmy porobić, a nie były one tanie. No i moje starania o zrzucenie zbędnych kilogramów w końcu zaczęły przynosić jakieś efekty. Długo się w tym temacie nic nie działo.

Plany na Nowy Rok? Mnóstwo ich, ale jakoś nie chcę ich tu wymieniać. Wybrałam sobie 3:

1. Zrobić coś dobrego dla swojego ciała- siłownia, salon kosmetyczny, ćwiczenia w domu. Cokolwiek.

2. Uporządkować w styczniu pokój, który dotąd był graciarnią i urządzić z niego mój kącik do pracy. Zastanawiam się też nad jakąś toaletką.

3. Znaleźć szkołę językową i namówić męża na wspólne zajęcia języka angielskiego.

To na czym mi najbardziej zależy, pozostaje niestety sprawą, na którą nie mam wpływu, nie będzie jej zatem w noworocznych postanowieniach. Zamiast tego prośba: trzymajcie za mnie kciuki:*

31 grudnia 2015 , Komentarze (2)

 Dziś do posiłków dodaję zdrowe tłuszcze, miała być owsianka z orzechami, ale jakoś zmieniłam zdanie i poczułam ochotę na sałatkę. Powinny się w niej znaleźć też węglowodany, a nie chciało mi się gotować ryżu, fasolka czerwona "wyszła", została na polu cieciorka, którą ugotowałam wczoraj na humus. Pysznie to smakuje, więc wrzucam fotkę.

Sałatka jest na rukoli, którą bardzo lubię i chyba długo nie zamienię jej na nic innego. Do tego rzodkiewka, ogórek, papryka, tuńczyk i oczywiście cieciorka. Wszystko skropione odrobiną oliwy z pestek winogron i sokiem z cytryny. Do tego pieprz cytrynowy. Nie miałam zamiaru robić zdjęcia, więc zrobiłam ją na mniejszym talerzu, wygląda przez to jak mały kolorowy kopiec kreta.

Ps. Zapomniałam wczoraj wspomnieć, że udało mi się wypić ok. 2,5 litra wody i herbaty ziołowej. Rekordowo jak na mnie. Dziś odnotowuję mega zakwasy na łydkach, więc wczorajsze ćwiczenia uznaję za skrupulatnie wykonane. Starałam się z resztą utrzymywać zalecane tempo, tj. ok 11-11,5 pokonując nieco ponad 5 km. Bardzo chciałabym do weekendu zejść do równych 69, ale czy się uda? Najważniejsze, że ta 6 jest już z przodu, to bardzo cieszy.

30 grudnia 2015 , Komentarze (3)

  Wróciłam dziś do pracy po okresie świąteczno- urlopowym i po jednym dniu wygonili mnie na jeszcze jeden dzień urlopu, więc wracam do obiegu dopiero 4 stycznia. 

    Dzisiejszy ranek wykorzystałam na wybranie się do salonu kosmetycznego, w którym mają urządzenie zwane Power Slim Activ. Mąż mnie zasponsorował kaską na święta. Urządzenie wygląda trochę jak orbitrek, tylko z tyłu i z przodu są lampy, które po 3 minutach uaktywniają, a potem pobudzają spalanie tkanki tłuszczowej. Nie będę opisywać szczegółów, bo takie informacje znajdziecie łatwo na necie. Urządzenie wygląda tak (ta na fotce to nie ja, a szkoda, mogłabym mieć taką ładną buzię):

     Na moim nie było telewizorka, tylko licznik, jak na normalnym orbitreku. Robi pomiar spalanych kalorii, prędkości i pokonanych kilometrów, czasu ćwiczeń i chyba jeszcze tętna.

     Najpierw dostałam w niewielkim opakowaniu krem do posmarowania ud i brzucha. Starczyło jeszcze na pośladki. Zgodnie z zaleceniem obsługującej mnie pani ubrałam się w krótkie spodenki i sportowy stanik, by jak najwięcej ciała było odkryte. Sugerowała strój kąpielowy, ale nie mam dwuczęściowego, więc stanęło na w/w. Kompleksów przy tym nie miałam, powtarzałam sobie: to po to, żeby było już tylko lepiej. Dostałam też małą butelkę wody, że też wszystkie siłownie tak nie mają.

     Ćwiczy się na tym pół godziny. Lampy grzeją z każdej strony i  ma się fajne poczucie dobrze zmachanego ciała. Żeby się zbytnio nie skupiać na liczniku podglądałam teledyski na ściennym telewizorze. Potem na 15 minut wchodzi się jeszcze na platformę wibracyjną. Przy wyprostowanych nogach urządzenie działa na brzuch, boczki, pupę, na ugiętych- na uda i łydki. Potem pani mnie pomierzyła, żeby po jakimś czasie zarejestrować czy są postępy. Zrobiła rano własne pomiary to sobie jutro porównam. Czemu już jutro? Bo urządzenie reklamuje się bardzo szybkimi efektami widocznymi już po pierwszych ćwiczeniach. W takie cuda nie wierzę, ale dziewczyny ćwiczące obok są już na drugim karnecie i bardzo sobie chwaliły efekty. Ja czuję teraz całe łydki, więc coś tam jednak popracowało.

Zapomniałabym, do jutra mają tam promocję i za dzisiejszą wizytę zapłaciłam całe 10 zł. Normalnie pojedyncze wejście kosztuje 20, a karnet 150. Jeśli chciałabym zrezygnować z platformy, to 130.  Kusi mnie ten karnet, chciałabym spróbować czegoś innego, nowego. Blisko mam tam z pracy. Tyle, że w najbliższym czasie czeka mnie wizyta u lekarza, który nie byłby zachwycony tym, że teraz ćwiczę.

A wy? Miałyście może do czynienia z tym urządzeniem? Może chodziłyście na jakieś zabiegi, nie tylko na siłownię? Wiele z Was ćwiczy w domu, ale może dla odmiany któraś korzystała z innych wariantów?

Ps. z 31.12: Zmierzyłam się, faktycznie centymetrów ubyło. W brzuchu 2cm i biodra 1 cm. Rozczarowana jestem nieco brakiem zmiany w udach, ale i tak największą zmorą jest mój brzuch, więc wyjście oceniam na plus, dzisiaj idę drugi raz, potem przerwa do 4 i będę myśleć co dalej. Waga nadal: 69,90.

29 grudnia 2015 , Komentarze (9)

   Ostatnie dni to buszowanie po pamiętnikach Vitali i przy okazji poszukiwanie kogoś, kto by mnie zainteresował, zainspirował, do kogo z miejsca poczułam sympatię. Jak się zerknie na moją listę znajomych, to można zauważyć, że z miejsca poskutkowało to wysłaniem kilku zaproszeń, które ku mojej wielkiej radości, nie zostały odrzucone. 

     Innym efektem wertowania stron internetowych było znalezienie nowego wpisu Ewy, właścicielki szybkiejprzemiany o jej ostatnich żywieniowych zakupach. Lubię nowości, eksperymenty ze zdrową żywnością. Do tanich ona nie należy,ale raz na jakiś czas można przecież spróbować czegoś nowego nie szarpiąc przy tym domowego budżetu. U Ewy zobaczyłam przyprawę 18 ziół Ojca Mateusza firmy "Ten smak". Znam ją, są dwie jej wersje, jedna do drobiu. To zrodziło pomysł napisania tu o przyprawach, które kreują smaki moich dań. Ciekawa też jestem czym wy sobie doprawiacie posiłki, czy używacie dużo wszechobecnej soli, czy unikacie produktów z konserwantami?

 Ja swoje przyprawy kupiłam Intermarche i w Leclercu, ale widziałam, że dostępne są też w sklepie zielarskim. Cena? Od ok. 2 zł za opakowanie, gramatury są różne. Z firmy "Ten smak" znam jeszcze mieszanki: Czubrica zielona i czerwona, Zioła Małgosi, Przyprawa do ziemniaków, Garam Masala, Kmin rzymski, Colonial Empire- Shoarma. Tę ostatnią uwielbiam do mięsa drobiowego. W składzie ma: sól, cynamon, goździki, paprykę słodką, kmin rzymski, czosnek, kurkumę, imbir, pieprz czarny, kolendrę, kardamon i paprykę chili. 

Inne mieszanki po które często sięgam to zioła z firmy "Dary Natury", też dostępne w zielarskich i na necie. Są pakowane w kartoniki, w paczce jest 50 g przyprawy. Ostatnio do drobiu pojawiła się nowa przyprawa w nieco innym kartoniku- 30 g. Daję ją do rosołku, zupek gotowanych na drobiu, ale i do innych potraw. Świetnie zastępuje mi kostki rosołowe. Ceny od 1,90 do 4, w zależności jaka to przyprawa. Najdroższy jest chyba czosnek niedźwiedzi. Swego czasu, w dużych ilościach kupowałam przyprawę do diety bez soli, teraz- wybieram przyprawę do sałatek, daję ją np. do vinegretu. Tamtą dodawałam do jajecznicy, duszonych warzyw. Może to i monotonne, ale smak miało naprawdę dobry. Zaskoczyło mnie też porównanie ich oregano z tym sklepowym- to głównie liście, a nie jak w innych tyle liści, co mielonych, czy miażdżonych łodyg. 

Popularną u mnie przyprawą stał się również pieprz czarny, chili, papryka ostra, no i do owsianki często używam cynamonu. Kusi mnie, żeby wypróbować z laską wanilii. Zapomniałam o occie balsamicznym. Kupiłam w Kauflandzie taki, który miał na etykiecie napis: ekologiczny. Może to naiwność, ale w innym znalazłam jakieś podejrzane składniki, więc wybór padł na ten.

Na parapecie mam też swoje zioła, świeże, w białych doniczkach: mięte pieprzową, melisę, oregano, tymianek, liść laurowy i bazylię. W ogródku mam jeszcze szałwię, której w doniczce się nie podobało, a tam się rozrosła. Kocham jej smak w potrawach mięsnych.

29 grudnia 2015 , Komentarze (7)

 Właściwie niewiele było odstępstw od diety w czasie świąt, więc ostatni tydzień można by było zaliczyć, ale waga się wtedy zatrzymała, więc postanowiłam go pominąć. Dziś mija drugi dzień siódmego tygodnia diety. Nic już nie przestawiam w kolejności faz, bo w Sylwestra i tak nigdzie się nie wybieramy, więc nie będzie żadnych odstępstw. 

Prawie każda z was pisze po świętach o tym czy zgrzeszyła sięgając po te wszystkie słodkości, tłuszczyki i inne takie. Wszystko jest dla ludzi, nie ma co się zadręczać, lepiej puścić to w niepamięć i kontynuować dietkę jak gdyby nigdy nic:-)  Stres nie sprzyja przecież naszemu metabolizmowi. Ja też skusiłam się na kawałeczek ciasta. Poza tym jadłam wzorcowo wg 3 fazy. Dozwolone są w niej kasze, mięso, zdrowe tłuszcze, więc głównie wyjadałam ze stołu pieczoną rybę, śledzie, kaszę z grzybami i rybę po grecku, którą sama robiłam, więc wiem, że nie było w niej niczego niedozwolonego. Wagowo stoję w miejscu. Dla relaksu, mąż zabrał mnie na zakupy do Łodzi. Dostał w pracy nagrodę uznaniową i postanowił, że wydamy to na ciuchy. Kupiliśmy sobie kurtki, on zimową, ja wiosenno-jesienną, każda za 100 zł- uwielbiam przeceny. Potem wyszukaliśmy jeszcze bluzy dla niego. Ja niestety już nic dla siebie nie wypatrzyłam, ale pare rzeczy przymierzyłam, wszystkie w rozmiarze M. Fajnie jest sięgnąć po "emkę" zamiast " elki", czy "iks elki":-)  Spodnie, które dotąd nosiłam wiszą na mnie, pasek już nie pomaga, więc w najbliższym czasie znów ruszę na zakupowe łowy. Może wzorem  "cytrynowej" do jakiegoś lumpeksu. Trochę szkoda wydawać kaskę na coś, co za chwilę, mam nadzieję, znów będzie zaduże.

Ps. Kilka z was zainspirowało mnie do zrobienia pierwszej w moim życiu listy postanowień noworocznych. Chyba krótka będzie, bo nie lubię planować. Życie weryfikuje wszystkie plany po swojemu. Jak to mówią: Chcesz rozbawić Pana Boga? Opowiedz Mu o swoich planach.

24 grudnia 2015 , Komentarze (7)

  1.                                          

 Albo na pociechę za deprechę, albo dzięki wczorajszej spowiedzi i zrzuceniu grzeszków, stałam się lżejsza o 40 dag i w końcu zobaczyłam na wadze upragnioną 6 z przodu. Sukces może i mały, bo dokładnie jest to waga 69.90, ale ja tej 6 nie widziałam tam z przodu już ładne parę lat. Do tego centymetry:) Mierzyłam się po 3 razy w każdym miejscu, bo nie chciało mi się wierzyć. Widocznie woda po @ całkiem zeszła z organizmu plus trzymanie diety i picie wody podziałało najkorzystniej jak tylko mogło. Najbardziej cieszę się ze spadku w talii i brzuchu, gdzie długo nic się nie zmieniało. Z tej radości wrzucam kopię tabelki pomiaru. Niech się tym moje oko cieszy ile może.

Przy okazji, cel zrzucenia 6 kg do Nowego Roku właśnie został zrealizowany. 

                              







Data ...
Wymiary dla modeluUaktualnij pomiar
PoczątkowoZmiana
Masa ciała kg
76,6 kg-6,7 kg( -9,6 % )
Pozostałe wymiary
Szyja cm
39 cm-1 cm( -2,6 % )
Biceps cm
34 cm0 cm( 0 % )
Piersi cm
107 cm-2 cm( -1,9 % )
Talia cm
92 cm-8 cm( -9,5 % )
Brzuch cm
99 cm-3 cm( -3,1 % )
Biodra cm
110 cm-4 cm( -3,8 % )
Udo cm
67 cm-4 cm( -6,3 % )
Łydka cm
40 cm-2 cm( -5,3 % )