No, powiem wam, że zaszalałam. Moje zakupy na początku miesiąca często są duże, tu znów się reguła potwierdziła. Też tak macie?
Na początek wrzucam zdjęcie wczorajszej kolacji. Nazwałam ją żartobliwie kaszotto, chociaż prawdziwego kaszotto nie przypomina. To kasza pęczak duszona z kurczakiem, warzywami i pieczarkami. Do tego sałatka z rukoli, papryki, ogórka i ananasa, skropiona sokiem z cytryny i octem balsamicznym. Pycha. Miałam wątpliwości, czy nie folguję sobie za bardzo z tym ananasem na wieczorny posiłek,ale szkoda mi go było skazać na wyrzucenie. Mąż odmówił zjedzenia go, a przez kolejne 2 dni w ogóle nie mogę jeść owoców, potem następne 3 tylko moje kochane grejpfruty. Rano oczywiście sprawdziłam, czy waga po tym szaleństwie czasem nie skoczyła, ale nie, spadła 10 dag, więc rozgrzeszam się.
Na zakupach straciłam trochę kasy, bo niektórych rzeczy kupiłam na zaś, jak to mówi mój m. Oto i one:
Na górze i dole: głównie warzywka: papryka, ogórek, cukinia, bakłażan, pomidory, dynia. W tle otwarty już szpinak. W puszkach fasolka czerwona i tuńczyk. Do tego ryż brązowy, płatki jęczmienne i żytnie, przyprawy: pieprz cytrynowy, którego wręcz nadużywam i szałwia, której smak pięknie podkręca wszelkie pieczenie i duszone mięsko. Prawie bym zapomniała. Kupiłam jeszcze oliwę z pestek winogron, choć tamtą jeszcze mam, ale końcówkuję. Wyszło na to, że jedna litrowa butelka starcza na ok. 2,5- 3 miesiące. Zaopatrzłam się też w olej z orzechów arachidowych. To dla mnie nowość, ale uwielbiam smak orzechów, więc na pewno wykorzystam, głównie do deserów z awokado, czy żeby podkręcić humus.
Na drugim zdjęciu, trochę w tle widać zaparzacz do herbaty. Nie przypadkiem, kupiłam go w Biedronce do ziół. Ostatnio zaczęły mi przeszkadzać pływające fusy. Z jednego dzbanuszka wychodzą 2 kubki herbatki, więc tak akurat, żeby nie zdążyła wystygnąć, zanim ją wypiję.
Poniżej kolejny zakup, do którego dłuższy czas się przymierzałam: waga kuchenna. Też z Biedry, za całe 30 zł. Prosta w obsłudze, bez udziwnień, pomoże mi precyzyjniej określać porcje jedzenia.
No a tu zakup dnia dzisiejszego. Tym razem z Kauflanda. Nie wiem, czy okazyjnie, czy nie. Zobaczyłam, no i jakby czekały na mnie. Jeden kosztował 16,99. Mają po 2 kg i będą mnie wspierały w walce o ładne, silne ramiona bez zwisów. Jak macie jakieś sprawdzone filmiki na ćwiczenia z hantelkami, to podrzućcie. Już coś ściągnęłam, ale dla urozmaicenia chętnie skorzystam, zwłaszcza jeśli wypróbowane.
Tutaj jeszcze trochę jedzonka. Na planie pierwszym kapusta, którą się ostatnio zajadam. Chyba brakowało mi kwaśnego smaku. Wcześniej męczyłam się nad nią.
W centrum coś, co chciałabym polecić. Jedyna musztarda, w której składzie nie znalazłam sztucznych konserwantów, czy barwników. Są dwie wersje: łagodna i ostra i świetnie sprawdzają się jako dodatek do duszonych mięs, składnik vinegretów, czy po prostu przyprawa dająca to coś smażonej bez oleju kapuście.
Zrobiłam fotę, na której widać nakrętkę, bo słoiki nie mają etykiety. Podoba mi się to, oszczędność papieru. Składu za bardzo tu nie widać,ale to można zawsze w sklepie podejrzeć i sprawdzić. Ja jadłam ją pierwszy raz w czasie pobytu w Czechach, a teraz widzę, że produkuje ją Develey. Wcześniej był tylko napis Horcice. A, kosztuje 2,50. Jeden i drugi. W słoiku jest 350 g, to więcej, niż w standardowych musztardach.