Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Po wielu perypetiach związanych z odchudzaniem ktoś rzucił w mojej obecności hasło: dieta przyspieszająca metabolizm. Zaczęłam czytać i z dnia na dzień padła decyzja. Jak się okazało: zbawienna. Na diecie jestem już jakiś czas, waga leci, a ja w końcu czuję, że mogę wyglądać tak, jak w wieku dwudziestu paru lat.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 49623
Komentarzy: 670
Założony: 20 września 2014
Ostatni wpis: 28 października 2020

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
aniab2205

kobieta, 41 lat, Tomaszów Mazowiecki

164 cm, 57.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

20 stycznia 2016 , Komentarze (8)

   W związku z koniecznością wystrojenia się do pracy w sukienkę, poprzerzucałam wczoraj wszystkie kiecuszki i z zaskoczeniem odkryłam, że to, co przymierzałam ostatnio, teraz jest albo idealnie dopasowane, albo wręcz na mnie wisi. Nie powiem, poprawiło mi to nastrój. :D

Do pracy wybrałam to, w czym czułam się najswobodniej. Koleżanka zlustrowała, siłą ściągnęła ze mnie żakiet domagając się prezentacji całości, po czym stwierdziła: Nie masz brzucha. Eee, fantastka. Brzuch ciągle jest, choć dużo mniejszy, ale nadal niedopracowany. Powiedziałam jej, że gdybym chciała wyglądać naprawdę dobrze, to muszę zrzucić drugie tyle, co już spadło. Oburzona, zaczęła protestować, że wtedy już za chuda bym była. Bawią mnie takie komentarze, te dobre rady zainteresowanych moim dobrem. Co to w ogóle znaczy? Za chuda dla kogo? Dla niej, bo to już niezdrowo, czy może faktycznie tak jest obeznana w temacie, że dobrze radzi? Każda z Vitalijek wie, ile powinna zrzucić, by spojrzeć w lustro z zadowoleniem. Wydaje mi się, że i ja to wiem, dlatego macham ręką na takie komentarze i cieszę się dzisiejszym spadkiem 10 dag. Niech się tylko utrzyma, będę chuchać, dmuchać. I powiem wam jeszcze na koniec, że jak patrze na te swoją cyferkę na pasku, na te moje 67, 60, to tak sobie myślę: 67,60... to już tylko mały kroczek do 65, a to dopiero będzie coś fajnego. I tak się cieszę w duchu jakbym czekała na urodzinowy prezent.(torcik)(impreza)

Dzisiejszy dzień to kolejne zmagania ze sobą, bo straciłam apetyt na sałatki i inne zimne przekąski. Nie mogę też w siebie wmusić mięsa. Obiad udało mi się zjeść z apetytem, ale resztę... wepchnęłam ile się dało, ale to jednak mało tak w ciągu całego dnia. Na śniadanie był ogórek, plastry papryki i kawałki łososia. Drugie śniadanie i przekąska: parę plastrów białej rzodkiewki, kilka plastrów ogórka i kawałek tuńczyka. Na obiad: pstrąg pieczony w folii z pieczarkami, do tego brukselka z zieloną fasolką.

19 stycznia 2016 , Komentarze (8)

    Od dłuższego czasu szukałam jakiegoś motywu, który byłby moim zdjęciem profilowym, bo większość z was już taki ma i u mnie tak "goło" mi się wydawało. 

Nie chciałam, by było to coś dietetycznego, tylko raczej coś, co by trochę oddawało mnie samą,  trochę poprawiało mi humor przy kolejnych wpisach, no i w końcu, po 2 miesiącach uzupełniłam, co chciałam. Wstawiłam grafikę z makami, bo mam fiołka na ich punkcie. Zapytajcie moich znajomych. Ściany w salonie ozdobiłam dwoma półmetrowymi motywami tych kwiatów. Maki zdobią też moje zazdrostki w kuchni i dzbanuszki na śmietankę, cieplutki koc i komplet pościeli. Maki nastawiają mnie pozytywnie do świata. Są dzikie, w kolorze, który lubię i kojarzą mi się z ciepłem lata. A ja kocham słońce, czyste niebo, ciepełko na skórze. Teraz zrobiło mi się tu na Vitalii po mojemu, domowemu:) Na dole macie fotkę maczka, który namalowałam na ścianie.

                                     

Uaktualniłam też pasek, choć zastanawiałam się, czy nie zrobić tego jutro. Trudno, najwyżej będzie zmiana. W ubiegłym tygodniu było 67,30, ale, jak przewidywałam, waga podskoczyła lekko w chwili, gdy zaczęłam powtórnie przyjmować hormony. Nie mogę z nich zrezygnować, więc muszę przywyknąć do myśli, że waga będzie spadać wolniej. Będzie z tym trochę zawirowania, bo biorę też lek obniżający poziom cukru we krwi, a że nie jem słodyczy, a przez 2 dni w tygodniu również i owoców, to organizm mi się trochę mota. Muszę się trochę doedukować, które warzywa zawierają takie cukry, które by mi te braki wyrównały, a jednocześnie byłyby w mojej diecie dozwolone. Dobrze, że to tylko przez jakiś czas takie huśtawki będą. Mimo wszystko, spadek jest, o całe 70 dag. Cieszę się tym, motywacja nie spada.

17 stycznia 2016 , Komentarze (10)

Lubię owsiankę, nawet bardzo, ale nie chciałabym oglądać na talerzu ciągle tego samego dania, więc postanowiłam trochę pooszukiwać mój zmysł wzroku. Dzisiaj zmniejszyłam ilość jabłka i dodałam na wierzch kiwi. Całość posypałam też świeżą melisą- świeżo ścięta pachnie obłędnie i tak samo smakuje. Lubię tę cytrusowo- ziołową nutę. Mój mąż podsumowałby to tak: Wybrzydzasz i wymyślasz. No, ale ja potrzebuję urozmaicenia, bo się szybko nudzę, a tego bym w diecie nie chciała.

Zgodnie z obietnicą daną Majce, poćwiczyłam wczoraj brzuszki, nogi i pośladki. Kochana, dzięki za motywację, bo przy @ zawsze mi jej brakuje. Dobrze jest, jak mnie ktoś tak czasem popchnie do działania.

16 stycznia 2016 , Komentarze (2)

Oj stęskniłam się, stęskniłam. No i dziś, w ostatni dzień 3. fazy, postanowiłam przyrządzić sobie coś a'la to danie. Ugotowałam makaron orkiszowy (nitki, nie miałam takiego typowego do spaghetti) i sos, do tego zrobiłam surówkę, żeby dopełnić żołądek i żeby było trochę witamin, no i efekt macie poniżej na zdjęciu.

Sos zrobiłam z mięsa z szynki wieprzowej (7% tłuszczu, bez soli i konserwantów), cebuli i passaty własnej roboty (miałam latem dostęp do dużej ilości pomidorów i trzeba było to wykorzystać). Plus przyprawy. Przed podaniem posypałam go świeżą bazylią. Surówkę zrobiłam z kapusty pekińskiej, tartej białej rzodkiewki, czerwonej rzodkiewki pokrojonej w plasterki, tartej marchewki. Jak się domyślacie, była to kompozycja w stylu: co lodówka miała, to oddała. Sos zrobiłam z połowy małej łyżeczki majonezu rozbełtanego z łyżką oleju z pestek winogron. Doprawiłam solą i pieprzem. Była bardzo soczysta, bo biała rzodkiewka i marchewka miały dużo soku.

Waga znów poleciała, ale pomiary uzupełnię jutro lub pojutrze. @ w toku, więc chcę poczekać do momentu, gdy organizm zacznie wracać do normy. 

15 stycznia 2016 , Komentarze (6)

   Chora, czy nie, do pracy muszę chodzić. Tak jak każdego przeciętnego Polaka, nie stać mnie na to, by posiedzieć sobie w domu na zwolnieniu. Na szczęście wczoraj już mi było lepiej, a dziś zjadłam normalne śniadanie. 

Wczoraj, w czasie przerwy w pracy, wpadłam do pobliskiego sklepu zielarskiego i kupiłam kilka przypraw. Chodziło mi głównie o mieszankę Garam Masala, bo właśnie mi się skończyła, ale zaciekawiła mnie też Jarzynka bez soli, bo brakowało mi czasem czegoś w moich rosołkach. Wzięłam też kurkumę, no i przyprawę o niewiele mówiącej nazwie Smaki Dzieciństwa. Nie cierpię takiej górnolotności.

Garam Masala tym razem z firmy Dary Natury a nie z Ten Smak. Mam nadzieję, że będzie równie aromatyczna. Cena niestety powala. Zawartość wprawdzie dwukrotnie większa, ale cena aż trzykrotnie przebiła tamtą. Za opakowanie 60g zapłaciłam nieco ponad 6 zł. 

Jarzynka kosztowała 4,30zł za 100g i w składzie ma 90,4% suszonych warzyw: pasternaku, marchwi, cebuli, czosnku, pietruszki; do tego trochę lubczyku, kurkumy, pieprzu czarnego, kolendry, kozieradki, kminku, , cynamonu, kminu rzymskiego, imbiru, goździków, papryki słodkiej, chili i gałki muszkatołowej. Do tego informacja, że nie zawiera konserwantów i organizmów modyfikowanych genetycznie, glutaminianu sodu, sztucznych aromatów. Uwaga, produkowany blisko mojego miasta, bo w Łodzi.

Tajemnicze smaki dzieciństwa kosztowały 3,80 za 100g. W składzie są: warzywa, curry, czosnek, kurkuma, liść laurowy, natka pietruszki. Też tak trochę rosołowo zalatuje, ale zobaczymy, może się nada do czegoś smażonego, czy duszonego... Firmy wcześniej nie znałam, też z okolic, bo z Konstantynowa Łódzkiego, nazywa się Spice Farm, mają swoją stronę, więc można podejrzeć co tam jeszcze produkują. 

Nie szarpnęłam się na przyprawę Farmony- Zbójnicką, a miałam wielką ochotę. (Jest jeszcze: Staropolska i Śródziemnomorska). Na kartoniku jest taki opis: Wzbogaca smak i aromat tradycyjnych, pikantnych dań kuchni polskiej. Doskonała do potraw z kapusty, fasoli, grochu, czerwonego mięsa, dziczyzny, flaków, bigosu i sosów. Przyprawa Zbójnicka uwydatnia charakterystyczny smak i zapach typowych polskich dań oraz ułatwia trawienie ciężkostrawnych potraw z fasoli i kapusty. 120 g.- Oj kusiło mnie, ale 7 zł ? Następnym razem, ale nie dziś i tylko dla zaspokojenia ciekawości. Teraz się wstrzymałam, żeby nie rujnować małżeńskiego "majątku".

Ps. Waga znów spadła i w sumie to już nazbierało się tego spadku, ale pomiary uaktualnię po weekendzie, kiedy wszystko unormuje mi się po tej mojej chorobie. 

13 stycznia 2016 , Komentarze (7)

 Tak się właśnie czuję od wczoraj. Jest mi ciągle niedobrze. Wczoraj wmusiłam w siebie kolację, dzisiaj- drugie śniadanie, ale było mi potem tak niedobrze, że szkoda gadać. Zielona na twarzy znalazłam się w łazience by oddać pokłon porcelanie.

Dzisiejszy podwieczorek ominęłam, kolację zjadłam symboliczną. Martwię się, że taki post zaburzy mi znowu metabolizm, ale nie jestem w stanie się przymusić. Uzupełniam płyny, żeby chociaż to było ok. No i czekam na zmiłowanie. 

Na wadze spadek, tylko, że pewnie wróci to wszystko jak już się wychoruje i zacznę znowu normalnie jeść. 

12 stycznia 2016 , Komentarze (10)

Po dwóch dniach od imprezy wróciła waga sprzed balowania. Rano znów zobaczyłam na wadze równe  69 kg. Cieszę się, że nie spanikowałam, nie ograniczyłam ilości swoich posiłków, co mogłoby przynieść więcej szkody niż pożytku. Zaliczam ten spodek do kategorii nagród za cierpliwość, której na co dzień, mimo wszystko jakoś mi brak.

11 stycznia 2016 , Komentarze (6)

  Od razu odpowiem na powyższe pytania: A skąd, spokój zachowany. Na osiemnastce bawiłam się świetnie, potańczyłam, nie kusiło mnie na ciasta, mało kto je z resztą jadł. Tort, jak tort. Mężuś bardziej przeżywał, niż ja, ale nie utrudniał. Spytał tylko: a może chociaż truskawkę zjesz? Jak możesz, to ci dam. 

Tak poza tym, niezbyt się ograniczałam, zjadłam mięso pieczone z 3 surówkami, potem paski kurczka panierowane w sezamie, śledziki w occie, ryż z duszonymi kawałkami kurczaka, flaczki, a właściwie rosołek z tego dania. Wypiłam chyba ze 3 litry wody z cytryną. 

Spodziewałam się, że chociaż to wszystko dozwolone, to ilość i godzina jedzenia powali mnie w skutkach. No i stało się. Miałam nadzieję pochwalić się spadkiem do 69, a po imprezie było 70. Załamka? Nie, czekanie na kolejny dzień, bo zazwyczaj taki skok, to u mnie zatrzymanie wody w organizmie. No i doczekałam się. Dziś już jest 69,60, więc powoli wszystko wraca do normy. W pomiarach stabilizacja, nic się nie zmieniło. Walczymy dalej.

Ps. Wczoraj trzymałam się swojego normalnego jadłospisu, żadnych głodówek, choć po tej ilości zjedzonego mięcha i na skutek zażywanych od piątku leków, czułam się jakbym była na kacu. 

9 stycznia 2016 , Komentarze (9)

  Pokazałam Wam naszyjnik, który kupiłam na dzisiejszą osiemnastkę. Wczoraj wpadłam jeszcze do centrum handlowego i dobrałam do tego kolczyki. Dla siebie wypatrzyłam długo, bo od listopada, poszukiwane kozaki. Miałam na nie odłożoną kaskę, ale jakoś nic mi nie wpadło w oko, ceny też porażały. Po powrocie do domu mąż podsumował zakup pytaniem: to co? jutro będzie lans? A będzie, będzie. Trzeba się czasem postroić.

Tak wygląda cały komplecik:

A tak same kolczyki:

Tutaj moje długo wyszukiwane kozaczki:

 Dziś zakupiłam kwiaty, wpadłam po drodze do fryzjera na podcięcie końcówek i grzywki, no i poza wyborem stroju nic już nie zostało. Zwarta i gotowa do wyjścia jestem. Przed chwilą zjadłam obiadek i zaraz biegnę się powoli szykować.

Na obiadek kasza jęczmienna z kawałkiem pieczeni i sałatką ze szpinaku, papryki i pomidora z vinegretem.

8 stycznia 2016 , Komentarze (4)

  Podjęłam wyzwanie BlueRosalie, które ma mi pomóc trochę o siebie zadbać. Dziewczyny rezygnują ze słodyczy, ćwiczą na potęgę, a ja, z racji, że ostatnio żyję bardziej wizytami u lekarza, niż dietą, postanowiłam zadbać o swój komfort psychiczny. Nie oznacza to, bym nie popierała 2 wcześniej wymienionych wysiłków. Słodyczy nie widziałam od Wigilii, kiedy robiłam przymiarkę do 1 kawałka ciasta 3- Bita. Ne ma sensu deklarować, że ich nie ruszę, bo wiem, że i tak nikt mnie nie skusi na nic takiego zakazanego. 

Z ćwiczeniami u mnie różnie, chcę, ale nie bardzo mam teraz na to siłę i czas. Mimo wszystko 1 w tygodniu próbuję się w ten sposób zresetować, no i żeby nie było, że się nie staram, zamierzam poćwiczyć z hantelkami, które zakupiłam.

Wczorajszy wysiłek poczyniony dla poprawy nastroju przed wizytą u lekarza, to zrobienie czekoladowego brownie z dyni, mnóstwa kakao i szklanki dyni. Nie ma tam cukru, miodu, czy syropu z agawy. Jest kilkanaście kropel stewii. Zjadłam dziś na śniadanie 2 kawałki. Przewidziane były 3. Nie dałam rady. Sycące było. Do tego pół grejpfruta i trochę orzechów włoskich.

Jutro imprezujemy. To też coś dla relaksu, bo będą tańce, a ja bardzo lubię się tak zluzować. Idziemy na osiemnastkę. Kupiłam jubilatce srebrny naszyjnik z zawieszką z cyrkonią. Chciałabym jeszcze dobrać dzisiaj do tego jakieś kolczyki. Jak wam się podoba? Nie za skromny taki prezent?