Kurczą się te dni do celu, tak Wam powiem.
Muszę się przyznać, że popuściłam sobie cugli. Przedwczoraj ten dzień u siostry cały, a wczoraj w sumie jadłam głównie orzechy (brazylijskie i pistacje) i tak samo gołąbki, też się jakoś nie nażerałam, no ale rewelacja to też nei jest. Aha, no i Arek mnie namówił na lody. Tzn. żeby nie było na niego, długo namawiać mnie nie musiał :D
No i wczoraj w ogóle nie ćwiczyłam. Mea culpa, mea culpa. Tylko widzicie, naprawdę naprawdę mam komplikacje rodzinne. Moja mama wczoraj się wyprowadziła z domu, dobrze, że Arek był ze mną, bo miałam takiego doła, że szkoda gadać. Dzisiaj jestem dumna, że wstałam razem z nim 5:30 i go zawiozłam na autobus i zrobiłam śniadanie i zapakowałam coś do jedzenia do pracy :)
Kocham go. To takie cudowne uczucie to wiedzieć. Teraz na pewno powiedziałabym mu "tak". Bo ostatnio mi się oświadczył. I jego rodzice mnie zapraszają na 15, więc moi nie mogą przyjechać, bo nie są już małżeństwem (oprócz na papierze - jak to mówi mama), ale myślę, że chociaż mama przyjedzie. I wtedy im to powiemy.
Oto wczorajszy dzień:
Śniadanie: owsianka (JUHUUUUUUUU!!! tyle razy o niej marzyłam!!!; jogurt naturalny, woda, płatki owsiane, pestki z dyni)
Przekąska: orzechy brazylijskie, pistacje, lody
Obiad: 2 gołąbki
Przekąska: trochę malin, borówek, 2 śliwki
Nie wygląda to źle, ale tych orzechów to sporo zjadłam, przez cały dzień czułam się przejedzona trochę, a to jak wiadomo niedobry znak.
Postaram się, żeby dzisiaj było LEPSZE.
Zaczynam od ćwiczeń :)
Papa, lachony :) Powodzenia i trzymajcie za mnie kciuki!
:*
PS właśnie mi przyszło do głowy, może tej diety SB bym sobie wyznaczyła za cel 100 dni? Muszę nad tym pomyśleć, bo tak numeruję, numeruję, a teoretycznie to jest dieta na całe życie.