Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Początkująca torciara, kochająca taniec i gotowanie :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 17134
Komentarzy: 130
Założony: 1 lutego 2014
Ostatni wpis: 23 kwietnia 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Perverse

kobieta, 26 lat, Eindhoven

163 cm, 100.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

27 maja 2023 , Skomentuj

Wczoraj był w Polsce dzień matki. Z tej okazji zrobiłam sobie prezent i nie stawałam na wagę! I poryczałam się z nerwów, bo pobudka była po 5. (Boże, chroń - zaczęło się. Festiwal wkurwienia i zmęczenia rozpoczęty🤡)

Ogólnie wszyscy w tym dniu zaczęli wrzucać zdjęcia swoich dzieci, jakoś tak nie wiem czemu. Ja się czuję jakbym codziennie miała taki "dzień matki". Codziennie od 24 grudnia 2021. Laurek pewnie codziennie dostawać nie będę, ale co mi tam. Teraz codziennie po milion razy słyszę MAMA - więc bez kitu, to naprawdę wszystkie dni mamy są.

Piszę to i się wzruszam. Jestem wdzięczna każdego dnia (oczywiście jak Młoda już pójdzie spać) za to, że budzą mnie przytulasy, mamrotanie i całusy. Za kopanie w nocy, za każde marudzenie w ciągu dnia, za to że czasami nie mam siły. Za to że jak są gile to się martwię, że przeżywam każdy najmniejszy upadek, pierwsze kroki, pierwsze słowa, pierwszy śmiech. Gdy jest ciężko za dnia to mam dość, czasem chcę pobyć sama, ale jak ona już zasypia to tęsknię. Nie potrzebuję prezentów ani niczego, choć i tak mam zamiar sobie sama sprawić, żeby samą siebie nagrodzić za wydanie na świat tego małego cudu.

Przyznaję się bez bicia. Podjadłam sobie wczoraj. Uraczyłam się paroma orzechami nerkowca i paroma chrupkami kukurydzianymi. Rozpusta normalnie!

Rano pojechaliśmy na zakupy, potem mąż do pracy a ja z  Młodą w domu. Nic szczególnego się nie działo prócz tego że posprzątalam sypialnię i jej pokój. I trochę prania zrobiłam.

Dzisiejszy dzień przyniósł za to zbawienie ze strony męża i dał mi pospać dłużej. Później w ramach podziękowania ja odesłalam do łóżka jego, żeby też mógł odpocząć, bo znowu pobudka była szybko. Tak jak mówiłam, jesteśmy rozpieszczeni jak dziadowski bicz przez nasze dziecko, dlatego tak źle znosimy to że znów trzeba wstawać wcześnie. 

Później ważenie - waga stoi jak zaklęta. 99.0 jak w mordę strzelił. Przynajmniej tyle, że nie więcej. Może to te orzechy, a może to że zwiększyłam sobie kaloryczność - nie wiem. 

Kurier zrobił mi przysługę i zostawił awizo zamiast zadzwonić domofonem. Można, czemu nie.

Więc jak Młoda się obudziła o 13 to z językiem na brodzie poleciałam z nią na pocztę. O 14 zamykali. Zdążyłam.

Przyszedł mój ukochany tusz do rzęs i podkład do testowania. Oczywiście już pierwszy mini test zrobiony. Pierwsze spostrzeżenia - BOŻE STARZEJĘ SIĘ. Rozszerzyły mi się pory. Oczywiście nie byłam pewna co to, ale na poprzednim podkładzie zobaczyłam napis PORELESS więc wygooglowałam jak te pory wyglądają i o co z tym chodzi. A drugie, to że idealnie dobrałam kolor w ciemno. Podkład po godzinie wyglądał dobrze. Na nosie po jakimś czasie zrobiło się tak o, ale do przeżycia. Chyba jednak zostaniemy przy FIT ME w tubce. Ostatnia szansa to powrót do REVLONu którego używałam w liceum. Był dość ciężki, ale miał świetne krycie. Aktualnie stosuję znacznie delikatniejsze, ale nie powiem, tamten efekt też lubiłam.

Mąż miał wrócić dziś o 19 z pracy. Jest 20:11 a on odpisał mi że inni mają problemy i muszą czekać bo jak skończą je naprawiać to trzeba testować znowu. Oczywiście nie wraca, więc kolejny cały dzień siedzę sama. 

Przykro, bo stęskniłam się za nim. I potrzebuję pogadać. Cały dobry nastrój właśnie ze mnie uleciał. 

Serial już prawie skończyłam, więc trzeba szukać nowego. 

Do wakacji zostało 20 dni.

25 maja 2023 , Skomentuj

Dzisiejszy poranek był kolejnym z serii - level hard.

Nadal nie jestem wyspana. Całe szczęście jeszcze tylko dwa dni i będę mogła chodzić spać o ludzkich godzinach (albo przynajmniej się oszukiwać że będę)

Dziś rano waga pokazała 98,8 - ale za trzecim razem pokazała 99,0 i tak w sumie tak uzupełniłam pomiar. Zawsze sprawdzam kilka razy z różnym ustawieniem wagi na podłodze, tak na wszelki wypadek jakby młoda dzień wcześniej ją przesuwała. W każdym razie wolę zaokrąglać w górę niż w dół i później się smucić. Ogólnie trochę jej dziś odbiło bo mężowi też pokazywała różne wyniki, ale jakoś nie przejmuję się tym zbytnio. Lecimy dalej. 

Z samego rana oczywiście pognałam do dentysty. Strasznie się stresowałam. Na szczęście okazało się że całkiem niepotrzebnie. Pani na recepcji mówiła świetnym angielskim, doktor mówił po polsku. Wszyscy byli mega mili. Fajnie! Z moją paszczą jednak nie jest tak źle jak myślałam, ale przed samym urlopem czeka mnie jakieś profesjonalne czyszczenie za 120e które trwa godzinę. Aż się boję co będą mi w tej gębie robić, bo nigdy wcześniej nie miałam robionego takiego "zabiegu". Ciekawe. O ile zęby mi po tym nie odpadną to git. Zobaczymy! Dostałam też skierowanie na usunięcie wszystkich 8mek. Dwie na dole już wychodzą, jedna niesamowicie mnie irytuje bo cały czas mi coś w tą dziurwę wchodzi. Jestem umówiona na 28.07 czyli idealnie po powrocie z wakacji. Ogólnie leżą jakoś dziwnie i tylko przeszkadzają, więc muszą zrobić out bo mogę mieć przez nie problemy. 

Niech wylatują. Nie będę tęsknić.

Dziś zmotywowałam się na tyle by zrobić na dwa dni obiad i kolację na jutro. Jestem też w trakcie robienia lunchu. To wyczyn tego tygodnia, serio. Bo wszystkie poprzednie dni zdychałam i nie miałam siły się za to zabrać. Tym razem taktycznie Młodą zajęłam arbuzem, a sama wzięłam się do roboty. Brawo ja! Śniadanie zostawiam mężowi a drugie to kanapki więc na luzie mogę ogarnąć to jutro. Jak tak dobrze mi idzie to po ogarnięciu jadłospisu na przyszły tydzień wezmę się trochę za sprzątanie bo jutro z rana musimy jechać na zakupy z racji tego że mąż ma pracującą sobotę. 


Boże, mam takie grube plany a to już 20:30.. A na zewnątrz słoneczko świeci i pogoda jak w środku dnia. Szok. 


Słucham sobie muzyczki i mam taki dobry humor! Aż sama nie mogę w to uwierzyć. Ostatnimi czasy ciężko u mnie o takie euforyczne epizody 🤪

Tym optymistycznym akcentem kończę dzisiejszy wysryw i uciekam wprowadzać zmiany w diecie. A tak w ogóle to już 3 tydzień z rzędu wprowadzam zmianę w kaloryczności a oni mi jej nie zmieniają nadal! Więc sama sobie coś tam dodaje według uznania ale nie powiem, lekko mnie to zaczęło irytować. Chyba wreszcie napiszę do nich w tej sprawie.

Ahooooj!

24 maja 2023 , Komentarze (5)

Dziś rano mym oczom ukazał się piękny widok - na wadze 99,0!

Oczywiście jak to na kogoś kto (już śmiało mogę to powiedzieć) ma nawalone na tym punkcie, spróbowałam  też stanąć najedzona i z pełnym pęcherzem. 99,9 - były wahania do 100.0 ale stanęło i tak na tej pierwszej liczbie ostatecznie.

Nie mogę się doczekać jutrzejszego dnia i wprowadzenia zmian na pasek! Mam nadzieję że to już moje ostatnie chwile kiedy widzę 3  cyfrówkę, nawet spuchnięta czy najedzona. Oczywiście jutro wybija tydzień przed okresem, więc jak życie będzie chciało ze mnie zakpić to i tak to zrobi - no i w przyszłym tygodniu jestem przygotowana na tragiczny wynik ważenia. W pierwsze dni miesiączki waga nic dobrego mi jeszcze nigdy nie pokazała. 

Do wakacji zostało 23 dni. Oznacza to tyle, że najpóźniej  10.06 muszę wziąć się za kupowanie ciuchów. W szafie same szerokie szmaty (nie to, że tyyyle schudłam, po prostu nawet będąc wielka kupowałam jeszcze większe rzeczy żeby się w nich topić - lepsze to niż obciskanie i widoczne fałdki no i oczywiście mega wygodne) i to raczej takie tylko do chodzenia po domu. Bluzek - zero. To zawsze był mój problem. Spodnie jakieś się tam normalne znajdą. Nad butami też muszę popracować, bo jednak chciałabym zmienić trochę swój "styl" - w te wakacje stawiam na elegancki look, już nie dziewczęce letnie sukienusie, chociaż i takie luźniejsze muszą się znaleźć, ale to bardziej stawiam na basic niż dziewczęcy look. 

Ostatnio przeglądałam C&A i liczę na to że i tym razem nie zawiedzie.

Żeby tego było mało, koniecznie muszę kupić sobie jakiś sensowny podkład, bo bourjois zmienił skład - teraz ten podkład totalnie mi nie siedzi. Po godzinie od nałożenia mam na twarzy masakrę. Robi mi się struktura, nie wiem jak to się nazywa - pory? Takie kropki się uwydatniają na twarzy. Nie wiem, ale wyglądam strasznie i ten podkład też jest straszny. Najgorsze jest i tak to że kupiłam go dwie buteleczki i muszę zużyć, bo szkoda kasy. Na szczęście kupiony był na cocolicie za rozsądną cenę. No i tusz mi się kończy i tutaj polecajka - jedyny, najlepszy - Better than sex z Too Faced.  Tylko nie wodoodporny! Mam wrażenie że ma inną formułę i już nie jest taki cudowny. 

Boże, lista potrzeb długa  a patrząc na naszą aktualną sytuacje dobrze by było nie kupować nic. Z tym że ja dosłownie cały rok nie kupuję nic, oszczędzam, do sklepów nie wchodzę a jak wchodzę to wychodzimy z rzeczami dla męża lub córki, moje zakupy są max dwa razy do roku. Parę ciuchów na wakacje i jedną sukienkę na grudniowe święta. Tusz pamięta czasy ciąży, a ostatni podkład kupiłam dwa miesiące temu po ponad dwóch latach.. Także wybacz, mężu. Nadszedł miesiąc żony na zadbanie o siebie 

Oczywiście on mi nie żałuje, nie nie. On namawia za każdym razem, jednak ja wychodzę z założenia że wolę wydać pieniądze na coś do domu, praktycznego. Albo kupić coś córce, albo jemu. Ja i tak głównie siedzę w domu, a na jakieś pojedyńcze wyjścia coś tam się ciut lepszego zawsze znajdzie żeby nie wyglądać jak wsiok. Jednego jestem pewna - to się zmieni, gdy schudnę, choćby do 70. Będę wyglądać duuuużo lepiej, co więcej, ja lubię dobrze wyglądać i czuć się kobieco. Tylko ciężko o chęć wydawania kasy na ciuchy w TAAKIM rozmiarze. 

Jeszcze -15kg i będę w wadze z liceum. Wtedy nie wyglądałam ani dobrze ani źle, ale dużo lepiej niż teraz. Bardzo długo waga 80-85 mi się utrzymywała. Była nadwaga, spora, ale było stabilnie. Gdybym tylko wtedy podjęła odpowiednie kroki, gdybym zaczęła świadomą dietę.. No ale nie zaczęłam. Więc nie ma co gdybać. Póki co czekam aż twarz mi zeszczupleje, bo to mnie najmocniej ostatnimi czasy drażni w moim wyglądzie. Już nawet olbrzymie uda nie są tak irytujące jak to, że mam jakąś taką okrągłą twarz. Jak księżyc w pełni 🤡

Jutro dentysta. Błagam, niech to będzie dobra wizyta! Bardzo mi zależy na wyleczeniu zębów. Najlepiej jak najszybciej, ale bardziej niż na czasie, zależy mi na jakości. Ciekawe czy tutaj też robią czarne plomby jeśli to nie jest wizyta "prywatna" - no ale jutro pewnie się nie przekonam, bo to ma być chyba tylko przegląd gęby żeby zobaczyć ile jest do zrobienia. Mój cel to aparat za parę lat. 


Na zegarze prawie 20 więc uciekam się kąpać i oddać leniuchowaniu. Rano posprzątałam w salonie, aktualnie wygląda dokładnie tak jak przed sprzątaniem. Czyli wniosek jest prosty - walić to. Sensu nie ma. Moje dziecko uznało że ściąganie koców i poduszek z kanapy to świetna zabawa, a w głównej mierze to sprawia że salon wygląda tragicznie. Wyciąganie rzeczy z szafek i rzucanie na środek pokoju nie pomaga. 

Babciunia mówi, żebym się nie przejmowała, że to dziecko - taaaaak? Poczekajmy jak będzie reagować jak to u niej będzie pobojowisko 😁 Ale ona to ogólnie dużo mówi a jak przychodzi co do czego to się miga. Ostatnio mówiła jak to strasznie za Młodą tęskni i że by chciała ją zobaczyć, wymaga abym codziennie dzwoniła i dawała jej "rozmawiać" z dzieckiem, a jak powiedziałam że spoko, nie ma problemu, za parę tygodni będzie bawić i się nacieszy, bo ja chętnie bym pobyła chwile sama - to zaczęła mówić że mam nie zapominać że brat jeszcze nie tak dawno też był mały i że ona nie ma siły, że musi się zająć sobą. Ale na zarzuty ciotek, że powinna zacząć pomagać przy wnukach reaguje oburzeniem, bo "przecież jakby mogła to by pomagała"  - jasne jasne. Ma szczęście, że zawsze byłam samodzielna i nigdy o pomoc nie prosiłam, w niczym. Teraz też oczywiście jej nie zostawię z Młodą samej, bo skoro nie chce.. To ma prawo żyć tylko słowami 🥳 Oczywiście, żeby nie było, to może tak brzmieć, ale absolutnie nie mam do niej pretensji. Opisuję to w taki sposób, bo to babka po 40, a gada jakby umierać zaraz miała. W NL kobiety 20 lat starsze od niej wymiatają w pracy i jeżdżą kabrioletami żyjąc swoim najlepszym życiem. Chyba się odzwyczaiłam po prostu.. 🤪

Z samego rana, jeszcze przed dentystą wpadnę uzupełnić pomiar. Trzymajcie MOCNO kciuki! 

23 maja 2023 , Komentarze (2)

Muszę o tym napisać bo normalnie nie wytrzymam. 

Ogólnie mam dziś mega ciężki dzień bo młoda wstała o 5:30, drzemkę miała w drodze powrotnej od doradcy i generalnie trwała 30 min. Po powrocie nie dała się uspać więc padam na ryło bo spać poszłam  koło 24 a że moje dziecko to cud i przesypia całe noce praktycznie od urodzenia to przyzwyczaiłam się do spania. Rozpuściła nas jak dziadowski bicz.

Wizyta u doradcy przebiegła lepiej niż myślałam. Jesteśmy mega pozytywnie zakoczeni, do tego podjęliśmy już ostateczną decyzję że kupujemy, nie szukamy niczego na wynajem. No i oczywiście po powrocie wlazłam na fundę, no i znalazłam. Dom do którego serce zabiło mi szybciej. Ba. Ja się w nim zakochałam. 

Mam takie ciśnienie, że sobie nie wyobrażacie. Czekam na męża aż wróci z pracy i zamierzam go przekonać, bo to jest mój dom marzeń normalnie. Jest ogródek, jest garaż.. No i cena jest dla nas osiągalna! Jedyny problem jest taki, że brakuje nam nadal trochę do wkładu własnego. Nie za dużo, ale nawet jeśli to uzbieramy dajmy na to w miesiąc, to zostaniemy z przysłowiową gołą dupą bo spłukamy się z całych oszczędności na wkład. Najlepszym wyjściem byłby jakiś dodatkowy malutki kredyt na remont.. No ale znowu. Brak finansowego zaplecza jest dla mnie niedopuszczalny. Żyjemy za granicą, co jak nam się noga powinie? Tak więc do tego dopuścić nie możemy. Najgorsze jest to, że w tym domu jest goły beton, a jak jakimś cudem by nam się udało go kupić to nie mamy totalnie kasy na panele. Boże, nie wierzę że wpadłam w tą pułapkę! Znam siebie i wiem, że jak coś wejdzie mi do głowy to koniec. Będę o tym myśleć dzień i noc. A dopiero wracając mówiłam, że zaczniemy poważne poszukiwania po wakacjach, bo ja chce na nie spokojnie jechać, a jak coś wyskoczy to wiadomo.. W najlepszym/najgorszym wypadku byśmy te wakacje przenieśli lub w ogóle na nie nie pojechali, żeby zaoszczędzić. W końcu taki wyjazd to tragiczne koszty, na samo paliwo idzie 500e. Na szczęście mąż napisał że też mu się ten dom podoba i pogadamy w domu, także jest nadzieja.

Opracowałam właśnie przed chwilą cały plan robienia torta (tego którego mam robić w dniu przyjazdu na wakacje) i jestem z siebie cholernie dumna, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem to będzie mój najładniejszy tort. Będzie beczką z etykietą Jack Daniels i bezbarwną galaretką na górze. Podjarałam się na maksa!

Waga dziś pokazała 99,2 i to bez porannej 2, ale coś mi tu nie gra. Wczoraj było 99,4 a za drugim razem 99,5 - taki szybki spadek chyba nie jest możliwy. Nadal czekam do czwartku z oficjalnym ważeniem i wprowadzeniem pomiaru. 

Z racji tego że tak padam na ryło a mieszkanie tonie w brudzie - lecę pod prysznic i może zmotywuję się do gotowania lub sprzątania. Jak nie, to uciekam leżeć i oglądać serial.

Ogólnie był to mega męczący ale dobry dzień. Żeby tylko nic się nie zesrało teraz i będzie super.

(proszę, niech się nie zesra, nie tym razem..)

21 maja 2023 , Komentarze (10)

Stało się. 🐷

Wybraliśmy się wczoraj wieczorem z mężem do lidla bo zabrakło nam soli do zmywarki i okazało się że oboje mieliśmy ochotę na coś "zakazanego". Postanowiliśmy że pozwolimy sobie na coś przy oglądaniu gali. Zjadłam 3 normalne posiłki zgodnie z dietą, dwa ostatnie odpuściłam. Uznałam  że 2300-2400kcal to będzie maks na który mogę sobie pozwolić, z tych trzech posiłków wyszło mi coś koło 1151kcal więc cała reszta była na przyjemniejsze rzeczy. Zjedliśmy lidlowe małe opakowanie sushi na pół jako 4 posiłek (około 380kcal na osobe) a w trakcie oglądania gali pozwoliłam sobie na 60g pringlesów i jakieś 4 ciasteczka milki (te przekładane biszkopty choc&choc - jedno ciastko to 114kcal). Bałam się że będę umierać z wyrzutów sumienia ale okazało się że podeszłam  do tego na luzie. Jestem z siebie nawet trochę dumna, bo spełniłam jakąś swoją zachciankę, ale powstrzymałam sie i nie rzuciłam na słodkie i słone jak świnia. Tylko ustaliłam sobie ile kcal jeszcze mogę zjeść i się tego trzymałam. Nie pochłaniałam tego jedzenia tylko jadłam powoli, ciesząc sie smakiem. 

A czekolada po 2 miesiącach smakuje obłędnie!

W międzyczasie poczytałam sobie czy ta mała rozpusta bardzo mi zaszkodzi, no i jeśli internety mówią prawdę to nie będzie źle. Mogę spuchnąć ale przytyć nie powinnam. Oczywiście nie jest zalecane aby takie małe oszustwa często się pojawiały i jestem tego świadoma.

Dziś odwdzięczyłam się samej sobie ścisłym trzymaniem się diety i przygotowaniem z mężem wszystkiego na jutro. Rano też stanęłam na wagę, ale miałam zasłonięte oczy a mąż powiedział mi jaki jest wynik. Był również satysfakcjonujący bo dał mi popatrzeć. 

99,45 - nadal się nie przyzwyczajam, jestem przygotowana na to że te ponadprogramowe kalorie mogą trochę namieszać. Znowu coś mi wczoraj poszkodziło i myślę że to też mogło mieć wpływ na wagę bo wyrzuciłam z siebie chyba wszystko co tylko się dało. Weszłam też na aplikacje mojej wagi i zobaczyłam 108,5 jako ostatni pomiar. 3 maja 2021 ważyłam 99,8. To był czas kiedy dowiedziałam się że zaszłam w ciążę. W każdym razie, jak zobaczyłam te liczby na aplikacji pomyślałam sobie - no nie! Jestem po całym dniu, chce mi się sikać, dopiero zjadłam, ale staję na wagę. Wiedziałam że pokaże więcej, ale z pewnością mniej niż te 108,5. No i pokazała w takim stanie 100,9. Not bad.

Czeka nas ciekawy tydzień. 25.05 mam dentystę, pierwszy raz tutaj, w Niemczech. Boję się jak to wyjdzie z kosztami, bo wiem, że ubezpieczenie pokrywa jakąś część ale nie wiem jak dużą. Jeśli się okaże że wyjdzie to drożej niż w Polsce, to zrobię na wakacjach. 23.05 mamy spotkanie z doradcą od hipotek. Chcemy zobaczyć na czym stoimy i jakie mamy możliwości. Nie napalam się na nic, chcemy po prostu wiedzieć jak wyglada sytuacja. W sobotę mąż idzie do pracy, także trochę samotnie też będzie. 

 W okolicy ma być kermis w weekend, tak sobie myślę, że fajnie by było pójść. Wiadomo, z dzieckiem nie bardzo na te waszystkie atrakcje, ale chociaż zobaczyć. W tamtym roku byliśmy ale było strasznie głośno i się przestraszyłam że Mała jest jeszcze za mała jak na taki hałas i migoczące światełka. Bałam się przebodźcowania. Może jak jej załatwimy słuchawki to będę odważniejsza. Zobaczymy.

Nie mogę sie doczekać czwartkowego ważenia. Jestem bardzo ciekawa jak wyjdzie. Tymczasem teraz uciekam dopić brakującą wodę i może pokręcić hula-hopem jak siniaki pozwolą.

Stay tuned!

20 maja 2023 , Komentarze (5)

Dzień rozpoczęłam od przepysznego omleta ze szparagami i mozarellą a także niesamowitym wkurzeniem. Wczoraj zaczęłam wpis o wszystkim i o niczym, ale jednak o czymś. Dziś przy śniadaniu go dokończyłam, a gdy kliknęłam opublikuj - okazało się że nie mam internetu i wpis przepadł. Fantastycznie.

Opisywałam w nim sytuację która miała miejsce wczoraj gdy poszłam z Młodą do sklepu po chleb. Otóż, tak w dużym skrócie - ktoś, a dokładniej dwóch panów próbowało mnie skroić. Stojąc w kolejce przy kasie zaczęłam czuć się dziwnie, bo ktoś za mną strasznie się wiercił, zachodził mnie od boku, miałam wrażenie że poczułam że rusza mój plecak. Instynktownie się odwróciłam i zobaczyłam dwóch mężczyzn koło 50. Stali jak gdyby nigdy nic. Po chwili w odbiciu zobaczyłam jak znowu się szamoczą za moimi plecami, strasznie dziwnie się zachowywali. Jak wróciłam do domu, okazało się że mniejsza kieszonka mojego plecaka jest odpięta. Jestem pewna, że zamykałam plecak, bo do dużej przegrody dawałam telefon i klucze. W małej nic nie było, ale była zamknięta. 

Kolejnym wątkiem który poruszyłam w poprzednim wpisie który wyparował była kruchość życia. Dużo złego się stało przez ostatnie dni i mocno mnie to poruszyło. Niepotrzebne śmierci i przypadki które decydują o naszej przyszłości, o tym czy w ogóle jakaś będzie. Nie będę dokładnie opisywać co się stało - nie sądzę żeby bliscy tych osób sobie tego życzyli, ale nadal w mojej głowie pojawiają się pytania - jak to jest, że ktoś potrafi się świadomie zdecydować na to aby nie zobaczyć jak dorastają jego dzieci? Jak można chcieć po prostu je zostawić i pozbawić się możliwości bycia przy nich? W ogóle istnienia, bo przecież nie każdy ma dzieci, ale chyba wszyscy wiemy, że jak raz przeminiemy, to już nie wrócimy..  Przynajmniej nie tacy sami. No i gdzie do cholery jest sprawiedliwość? Dlaczego ludzie którzy zasługują na długie, piękne życia, czasami nawet nie dożyją 30? Kłębi mi się w głowie wiele pytań na które zapewne nigdy nie będzie mi dane poznać odpowiedzi. To wszystko co się wydarzyło spowodowało tylko zaostrzenie się mojego strachu przed śmiercią. Tragedia.

Po powrocie męża pojechaliśmy na zakupy. Naszym celem było między innymi nabycie suszarki którą ostatnio wspólnie wybraliśmy. Udało się. Po powrocie do domu, lekkim sprzątaniu i obejrzeniu paru fragmentów z oficjalnego ważenia FAME uznałam że pofarbuje włosy i wypróbuję sprzęt. UWAGA! Suszy. Misja zakończona sukcesem. Włosy też niczego sobie.

Słodkości dla brata uzupełnione. Trochę się tego nazbierało i myślę, że wystarczy. Będzie miał radochę, zwłaszcza że wiem, że ma na to specjalną szufladę i rodzice pilnują żeby nie jadł za dużo. Gdy byłam mała i tata wracał do domu z wielką walizką słodyczy i owoców dla mnie i  siostry przeooogromnie się cieszyłam. To otwieranie walizki specjalnie dla nas zawsze było takim zwieńczeniem tego szczęśliwego wydarzenia jakim był powrót taty. Zawsze znalazło się tam parę wypasionych lalek i innych super rzeczy. Wiadomo, gdybym miała wybór wolałabym nigdy ich nie dostać i mieć go zawsze przy sobie. Ale nie było tak, wyboru też nie miałam i tego już nie zmienię. 

Mam ostatnio jakieś takie dziwne dni. Często dopadają mnie jakieś smutne rzeczy z przeszłości. Niby jest już prawie lato, bardziej się chce żyć i robić rzeczy, powiedzmy że dni fajnie mijają, ale te napady ponurych myśli są strasznie wyniszczające. Nie wiem dlaczego tak dużo sobie wyrzucam, przecież teraz i tak niczego nie zmienię. 

Wracając jednak do dzisiejszego dnia, mamy sobotę - a więc dzień wielkiego sprzątania. Salon i kuchnia ogarnięte, sypialnia też. Jeszcze łazienka, pokój Młodej i biuro. Strasznie mi się nie chce. Mąż miał wymieniać dziś olej w aucie, bo oczywiście do naszej wiecznie niekończącej się listy wydatków doszło także to - ale śpi z Młodą. A niech śpi, przynajmniej sobie odpocznie i będzie miał siłę na przeżycie z nami kolejnego dnia. Za to mi by się przydała jakaś dawka motywacji. Najlepiej solidna, bo póki co zamiast sprzątać biuro siedzę w nim i piszę do was.

Wagi nie udało mi się schować. Powstrzymać od stawania na nią też nie. Ale to nic, bo uznałam że podejdę do tego ze zdrową głową - bez względu na to co pokazuje, nie daje się ponieść emocjom. Czy to szczęściu, czy to smuteczkom. Wynik dziś był satysfakcjonujący, ale do czwartku nie zamierzam nic z tym robić.  Kolejny raz nie dam się tak łatwo nabrać temu metalowemu zdrajcy.

Dziś, poza dniem wielkiego sprzątania jest też dzień rozrywki. Wieczorem jest gala FAME i zamierzamy z mężem ją oglądać. W sumie nie wiem dlaczego, ale jakoś tak stało się to naszą małą tradycją. Ciężko nam wybrać film do wspólnego oglądania bo mamy różne gusta, na seriale mąż nie ma czasu - a to, odpowiada jednemu i drugiemu, mimo że nie jest to ani ambitne, ciekawe też nie zawsze. Zazwyczaj kupowaliśmy przekąski i oglądaliśmy zajadając chipsy lub sushi. Nie wiem jak będzie dziś. Z jednej strony mam ochotę zamówić pizze, burgera lub sushi a z drugiej powstrzymuje mnie waga. Póki co to już któryś wpis w którym piszę że chcę, a nic w związku z tym nie robię. To miła odmiana, że tym razem chodzi o niezdrowe jedzenie a nie o odchudzanie. 🤡

Czas wrócić do sprzątania. Miłego sprzątania dla mnie i dla was! 

Bez odbioru.

18 maja 2023 , Komentarze (7)

Wczoraj minęły 2 miesiące odkąd jestem na diecie. Myślałam, że przyniesie to kolejne kg/g na minusie, a przyniosło.. +1. 

Jeszcze 4 dni temu dodałam wpis, w którym cieszyłam się jak głupia że zobaczyłam 99, byłam wtedy pełna nadziei że nigdy więcej 100 nie zobaczę, no i oczywiście życie szybko zweryfikowało jak bardzo naiwna wtedy byłam. Pisałam też, że nie dodam nowego pomiaru bo będzie mi żal jak coś pójdzie nie tak, ale nie wytrzymałam i dodałam. No i teraz jest mi ogromnie żal bo już widziałam ten postęp. Patrzyłam na potencjalne daty kiedy osiągnę kolejne cele i byłam szczęśliwa. 

Nie mam pojęcia skąd wziął się ten kg na plusie (jeśli  spojrzeć na to z perspektywy tygodnia od oficjalnego ważenia do ważenia to  przyrost o 0,2) bo dość grzecznie pilnowałam się diety. Wręcz bym powiedziała że sobota i niedziela były bardzo aktywne, było dużo chodzenia, ale fakt, z jedzeniem było gorzej, regularność ucierpiała. Woda też około 1,5l a nie 2 - problem nadal pozostał. Było pare lepszych dni jeśli chodzi o wodę ale nadal staram się te ostatnie 0,5l wlać w siebie przed spaniem ale z raczej kiepskim skutkiem. 

Zmieniłam kaloryczność. Jakiś czas temu zmieniła mi się na 1700 więc już to tak zostawiłam, ale dzisiejsze ważenie sprawiło że rozpaczliwie szukając powodu takiego wyniku zaczęłam podejrzewać spowolniony metabolizm bądź za dużo ruchu w odniesieniu do zapotrzebowania i uznałam że 1800 będzie w porządku. To też wg vitalii najszybsze zdrowe tempo odchudzania dla mnie. Gdyby nie fakt że samo zmieniło się jakiś czas temu pewnie bym przy tym 1800 była cały czas, ale no cóż. Jak się zmieniło to nie zareagowałam i teraz mam powód żeby się obwiniać.

Nie powiem, wstrząsnęło to mną. Nie jestem przed okresem, więc to nie to. Nie ćwiczyłam intensywnie, więc to nie woda w mięśniach. Nie objadałam sie, nie jadłam nic poza dietą. Więc dlaczego? 

To kolejny test, tym razem ciężej mi go przejść. 

Po ważeniu pobiegłam do męża, bo roztrzęsiona chciałam się wyżalić i poszukać wspólnie możliwej przyczyny. Czułam się jakby mój najgorszy scenariusz się spełniał, że nigdy nie zejdę poniżej tej 100. Że już zawsze będę gruba. Niestety tym razem mąż nie podołał. Pokłóciliśmy się. Łatwo jest wspierać kogoś gdy jest dobrze, ale gdy przychodzą trudne chwile mało kto wie jak zareagować, co powiedzieć by pomóc drugiej osobie. Po kłótni z mężem szukałam pocieszenia u mamy. Jednak ona też nie spisała się najlepiej - "Uspokój się, zacznij ćwiczyć bo samą dietą będzie Ci ciężko schudnąć" - po takich słowach krew jeszcze bardziej mnie zalała, bo około -1kg tygodniowo na samej diecie to był jeszcze parę dni temu dla niej świetny wynik i w ogóle wszystko było super i była taaaaka dumna ze mnie i szczęśliwa że tak dobrze mi idzie. Jak słucham o tych ćwiczeniach, to mnie trafia, bo łatwo jest powiedzieć ĆWICZ a gorzej jest postawić się na moim miejscu i znaleźć na to czas i siłę. Nie ukrywam, nie lubię być pod presją w kwestii odchudzania, a mama strasznie ciśnie. Ostatnio napisałam jej coś w stylu "nie zamierzam udawać, że na wakacjach nie zjem ani jednego loda" to ona odpisała "no ok, ale nie ma powrotu do fasolki i pizzy, chyba nie chcesz wrócić do tego co było?" 🤷‍♂️ 

Poczułam się wtedy jak gówno. Już wiem, że będzie patrzeć mi na ręce całe wakacje i jak najdzie nas na ulubioną pizze, kebaba czy cokolwiek innego to będzie mi to wytykać, nawet jeśli to będzie jeden raz na całe 5 tygodni. Nie dziwi mnie to jakoś, bo znam ją dobrze, ale i tak poczułam się przez to źle.

Poza beznadziejnym wynikiem wagi, jakoś leci. Nic specjalnego się przez te 4 dni nie działo. Siniaki na brzuchu zrobiły się fioletowe. Już nie bolą tak bardzo więc może czas na wielki powrót hula-hop. Dziś kolejny smętno smętny dzień. Zdaje sobię sprawę z tego że wpadłam w pułapkę codziennego ważenia, ale nadal ciężko mi się oprzeć. Tak sobie myślę, że powiem mężowi żeby schował wagę gdzieś i nie wyciągał aż do czwartku. Muszę trochę uwolnić od tego głowę. 

Jedyne czego się boję to to, że będzie ciągle szła w górę. Nie chcę nawet myśleć jak to zniosę. Dziś było tragicznie. Morze łez się wylało. To głupie, ale tak strasznie mi na tym zależy.. 

No to seteczko, witaj ponownie.

Edit:

Post pisałam z samego rana, więc wiadomo, negatywne emocje wzięły górę i wylało się ze mnie wiadro smuteczków i przygnębienia. Ale po całym dniu, który był spokojny i całkiem miły, chcę dodać jeszcze parę słów.


Ostatnio odezwał się we mnie duch mojej mamy (lub starości, cieżko stwierdzić) bo zaczęło przeszkadzać mi to że mam mokre włosy gdy idę spać. Bo mi w głowę zimno i poduszka jest mokra. 🤓 To nic, że całe życie totalnie mi to nie przeszkadzało - teraz zaczęło. Do tego stopnia że o 23 potrafiłam wstać z łóżka i iść wysuszyć głowę. Postanowiłam więc spróbować metody mojej mamity i po prysznicu suszyłam też głowę. Nie dość, że problem zimnej głowy minął, to jeszcze włosy jakieś lepsze się okazały na drugi dzień. Więc suszyłam sobie tą głowę, aż przedwczoraj w trakcie suszenia sprzęt odmówił posłuszeństwa. To bardzo stara suszarka, nawet nie jestem pewna do końca czy była ona moja czy siostry, ale była. Zajumana w trakcie pierwszego wyjazdu za granicę, została ze mną. Ale jej żywot dobiegł końca, nadszedł czas na nową. Żeby nie było, odeszła w zjawiskowy sposób - walnęło, strzeliło, poszła iskra, zaczęło capić i pojawił się dym. Nie to, żeby mąż wziął ją mokrymi rękami i uderzył w wiatraczek jak była podłączona do prądu i teoretycznie włączona 🤡 W panice wydarłam wtyczkę z gniazdka. 

Chłop przeżył, ja przeżyłam zawał, suszarka zaliczyła zgon.

 Wybór jak się okazało, wcale nie jest taki prosty. Wszystkie wyglądają dokładnie tak samo, różni je w większości tylko cena. Z pomocą nadszedł mąż i podjął ostateczną decyzję. Udało mi się również wywalczyć toster (taki gdzie grzanki wyskakują do góry) bo w diecie dość często pojawiają się właśnie tosty, grzanki, a zapiekanie ich w piekarniku trwa stanowczo za długo. Nie jest to jakiś super drogi wydatek, zawsze chciałam mieć, więc mega się cieszę. Moje małe marzenie o posiadaniu dobrze wyposażonej kuchni powoli się spełnia. 

Dzisiejszy dzień przyniósł też kolejny wydatek. Okazało się że olej trzeba zmienić, filtr DPF trzeba odesłać na regenerację i ogólnie rozrząd też do wymiany. No ogólnie można by rzec wakacje już prawie, więc nadeszła finansowa sraka. Jakby w tym czasie było mało wydatków..

Melduje że do wakacji zostało 29 dni.

Na pocieszenie zrobiłam sobie paznokcie i zamierzam oddać się teraz leżeniu przed telewizorem. Z moich snach z pyszną pizzą, a w rzeczywistości z ogórem kiszonym i jabłkiem (bo taka akurat dziś wypada vitaliowa kolacja) 🍕

Bez odbioru!

14 maja 2023 , Komentarze (4)

Pierwszy raz nie wiem od czego zacząć. Nie mogę znaleźć odpowiednich słów, ale może po prostu to powiem tak jak zwykle. 

Wczoraj waga pokazała 99,75.

Udało się. Naprawdę się udało. Zeszłam do dwucyfrowej wagi. 

Dziś już nie było tak wspaniale, bo miałam totalnie zły dzień wczoraj jeśli chodzi o pilnowanie diety ale o tym opowiem wam w dalszej części wpisu. 

Wczorajszy wynik mógł mieć dużo wspólnego z okrutnym zatruciem jakie złapało mnie dzień wcześniej wieczorem. Coś mi tak poszkodziło, że myślałam że mój czas na tej ziemi dobiegł końca. Przypuszczam że mogła być to burrata, którą kupiłam bo bardzo chciałam jej spróbować. Jestem wielką fanką serów, żołtych, pleśniowych, no wszystkich. Więc jak na serowego smakosza przystało, uznałam że zrobię sobie tą przyjemność i spróbuję odrobine. Jestem na diecie 1700kcal więc doszłam do wniosku że dodatkowe 100kcal nie zrobi mi zbyt wielkiej krzywdy. Jak się okazało, ma ponad 200 w jednej małej kulce, więc zjadłam pół. Zaskakująco łatwo przyszło mi opanowanie się i nie zjedzenie całej. Drugie pół zostawiłam mężowi, żeby też spróbował. Skończyło sie  jednak tak, że wznosząc "na kiblu" modły do nieba żeby ten koszmar się skończył nie sądziłam że moje prośby zostaną wysłuchane z nawiązką. 😁 W każdym razie poszłam spać umęczona, ale zadowolona bo zmotywowałam się wieczorem na małe szaleństwo w postaci kręcenia hula hopem. Oczywiście należę do tych sierot, które nie potrafią zrobić więcej niż kilka obrotów, ale myślę że ciągłe schylanie się żeby podnieść koło też robi swoje. No i tak stałam sobie oglądając kolejne moje netflixowe uzależnienie (Designated survivor - polecam!) i podnosiłam to dziadostwo. Było fajnie, ale siniaki gwarantowane. Już to przerabiałam kilka lat temu po zakupie, bo to ten hula hop z wypustkami.  Ciężki, duży, no i o wiele łatwiejszy w obsłudze niż ten pastikowy, bo tamtym to nawet raz bym nie zakręciła (wiem, bo jak kupiłam ten duży, to kupiłam też ten zwykły plastikowy mały). Potwierdzone info.


Wstałam rano i oczywiście po porannej toalecie popędziłam na wagę. Wynik jak powyżej. Wysłałam męża po telefon, bo moją pierwszą myślą było to, że muszę powiedzieć mamie. No i pochwaliłam się oczywiście! Choć powiem szczerze, że totalnie w to nie mogłam uwierzyć. Jeszcze parę dni temu miałam w swojej głowie blokady i uporczywe myśli o tym że to nie jest możliwe żeby się udało, że nigdy nie zobaczę nic poniżej 100, że jakimś magicznym cudem ta dobra passa się skończy. Jednak mimo tych myśli ścisnełam poślady i zaczęłam na nowo liczyć butelki z wodą, żeby te 2l były. To naprawdę musi być bardzo ważne bo jak to zaniedbałam to mam wrażenie że spadek był mniejszy. Ale wracając, po radosnym poranku przyszła pora na obowiązki i przyjemności innego typu. Pojechaliśmy z samego rana na zakupy spożywcze, później rozładunek w domu, zmiana pampersa Młodej, drugie śniadanie i jazda dalej. Z racji nadchodzącego wyjazdu do Polski zaplanowaliśmy tego dnia także zakupy dla rodziny. Wiecie, dla rodziców chemia, dla brata trochę słodyczy, może jakiś ciuch jak się trafi coś fajnego. No i wyszło na to że do 19 nie było nas w domu, a co za tym idzie, nie mieliśmy przy sobie jedzenia, bo dzień wcześniej zamiast gotować wieczorem, wybrałam serial i hula hop. Młodej oczywiście zapewniliśmy jedzonko, ale jeśli chodzi o nas to zaplanowaliśmy że skoro tak, to pozwolimy sobie na małą pizze albo po połówce burgera po powrocie do domu. 

Oczywiście nie doszło to do skutku, bo jesteśmy cymbałami bez gotówki, a w miejscu w którym chcieliśmy zamówić jedzenie nie można płacić kartą. Czy to był znak z niebios? Być może. Czy jestem rozczarowana że nie zjadłam włoskiej pizzy od włoskiego alvaro? Absolutnie nie. 🤪

Zakupy okazały się jak najbardziej udane, mąż i córka są gotowi na lato i wakacje. Zostałam tylko ja, ale ja uznałam że nie chce nic jeszcze kupować, poczekam jeszcze te 3 tygodnie. Liczę na większą zmianę. Szaleć i tak nie będę, tylko istne minimum, bo przecież planuje schudnąć jeszcze więcej. Jednak przez moje ostatnie szaleństwa na vinted (sprzedałam prawie wszystko z mojej szafy, bo mi się nie podobało, bo poliester, bo za małe a jak już schudnę to nie chcę nosić rzeczy sprzed 7 lat)  okazało się że nie mam za bardzo w co się ubrać. No trudno. Na strojenie się jeszcze przyjdzie czas, teraz musze myśleć praktycznie i nie wyrzucać pieniędzy w błoto. Bo po co kupować coś na chwile a później to sprzedawać dużo taniej? 

Całe szczęście największą radość sprawia mi kupowanie rzeczy córce, a ją ubraliśmy bardzo sensownie. Te bobaskowe rzeczy są takie piękne, że wszystko bym kupiła najchętniej, ale postawiłam wczoraj na rozsądek, a raczej jego dolną granice.  Po powrocie nogi wchodziły mi dosłownie do tyłka, nie miałam na nic siły ale razem z mężem przygotowaliśmy jedzenie na dziś, żeby w razie jak nam znowu obije i gdzieś pojedziemy to żeby nie głodzić się znów pół dnia tylko jednak żeby dbać o to jedzenie i dobre nawyki. A tak się składa, że mamy w planach kolejny aktywny dzień, więc naprawdę jestem wdzięczna za to że nie oddaliśmy się po prostu leżeniu na kanapie. Jednak cały dzień z małą ilością wody, jedzenia i brakiem problemów żołądkowych zaowocował dziś rano wagą 99,95. Tak jak pisałam na początku, nie tak wspaniale jak wczoraj, ale nadal poniżej 100. Do czwartku już nie chcę sprawdzać, bo wiadomo, waga może się jeszcze zwiększyć przez cykl czy po prostu układ gwiazd na niebie (🤡),  a ja nie chcę widzieć żadnej 3cyfrowej liczby. Już nigdy więcej. Dlatego cierpliwie nie zmieniam wagi na pasku, choć nie powiem, bardzo mnie kusi. W razie jakby jednak coś nie poszło zgodnie z planem, nie chcę później robić kroku  w tył. Ale napisać to wszystko musiałam, bo tak bardzo jestem z tego powodu szczęśliwa.

Idę po więcej. Niedługo pierwsze -10kg wpadnie do moich życiowych osiągnięć. To śmieszne, ale tak jak wcześniej mówiłam, nigdy nie schudłam tyle na świadomej diecie. Kiedyś udało mi się schudnąć w mniej chwalebny sposób - stresem i wyjazdem za granicę. Ale tego akurat nie polecam, bo przez brak jedzenia i ciężką pracę schudłam szybko, ale za to równie szybko po powrocie do domu odzyskałam z nawiązką to co straciłam. 

Dzięki za wszystkim co trzymają/trzymali kciuki. To naprawdę bardzo miłe wiedzieć, że jest tam ktoś po drugiej stronie kto mi kibicuje. 

Ja za was wszystkie też mocno trzymam kciuki, czytam wasze pamiętniki i żyję tym odchudzaniem z wami :) Ściskam!

11 maja 2023 , Komentarze (6)

Zacznę od tego, że dziś dzień ważenia - 100,6 :) 

W porównaniu do tamtego tygodnia to -1,1kg z tym że następnego dnia po ważeniu tak jak pisałam, waga pokazała znacznie mniej, więc nie bardzo wiem jak to odbierać. Aktualnie mam tak, że bez względu na to co bym nie robiła, ile by nie zniknęło to mam wrażenie że to za mało. Weszłam na tryb wysokich oczekiwań. High hopes i te sprawy. 

Pomiary też dziś wprowadziłam i wyglądają dość obiecująco w porównaniu do poprzednich tygodni. Nie wszystkie, ale na brzuchu widać całkiem ładną różnicę (o ile dobrze się mierzę a i z tym mam czasem problem).

W poniedziałek zadzwonili do mnie że okulary już są gotowe, choć miałam odbierać je dopiero w niedzielę. Tak więc od wtorku mam nowy image. Oksy są cudne, jednak największe emocje i tak wzbudzają we mnie przeciwsłoneczne. Pierwsze w życiu. To naprawdę niesamowita sprawa, jak całe życie łazisz oślepiony przez słońce, a nagle okazuje się że lato wcale nie musi być tragiczne. Że da się cieszyć tymi słonecznymi dniami i spędzać je bez bólu głowy, na zewnątrz. Polaryzacja w połączeniu z ciemnymi szkłami i jazdą autem - czary. Jechałam przez dobre kilka minut z otwartą gębą. Szok. Czułam się jak dziecko które dostało nową zabawkę. Towarzyszyła temu autentyczna radość i fascynacja. Bo znów dobrze widzę. Bo mimo swojej ślepoty mogę funkcjonować tak jak inni, jedno ograniczenie mniej. Uf. Mąż cieszył się razem ze mną i to było mega miłe. Zwracał moją uwagę na szczegóły, mówił o tym jak działa polaryzacja. Młoda na mój widok w nowych okularach się cieszyła i śmiała, więc ogólnie wszystko na plus. Najważniejsza osoba zatwierdziła zmiany.

Nie wiem czy już o tym wspominałam, ale jestem wielką fanką HP. Czytam od paru miesięcy młodej, wczoraj skończyłam 4 część. Czuje, że przez to czytanie na głos trochę mi się akcent poprawił. Oby słownictwo też się stało bogatsze, bo niedługo by wypadało abym wróciła do żywych i zaczęła funkcjonować wśród ludzi. Stanowczo muszę się wziąć za naukę/poprawę języków. Jeśli chodzi o samo czytanie, znów czuję się jak za dzieciaka, jak wciąga mnie ten świat czarodziejów. Dosłownie się w nim zatapiam. Wspaniałe uczucie, móc znów żyć czystą magią i oddać się temu, zapominając choć na chwilę o problemach i rzeczywistości która mnie otacza. Bycie mugolem nie jest spoko, chociaż bardziej postrzegam siebie jako charłaka. :D 


Mam ostatnio mega ciężkie dni jeśli chodzi o produktywność. Nie mam siły sprzątać, gotować. Być może jest to spowodowane bólem głowy przez przyzwyczajanie się do okularów, a może po prostu ta wstrętna pogoda tak na mnie wpływa, nie wiem. Wczoraj doszło nawet do tego że o ludu, spałam w dzień. To się nie zdarza, więc ewidentnie coś jest na rzeczy. 

Termin wakacji już ustalony i zaakceptowany. Do wakacji zostało 36 dni! Czujecie to? Ale się cieszę!

Na sam ich początek czeka mnie robienie torta, ogólnie zapowiadają się mega fajne pierwsze dni. Cała reszta oczywiście też, ale świętowanie urodzin i wspólne pierwsze chwile po takiej rozłące to dość ważny czas. 

Ogólnie dużo się u nas ostatnio dzieje. Dużo ważnych decyzji trzeba podjąć. Wiele kroków w stronę zmian zrobić. Walkę o samych siebie już zaczęliśmy w marcu, teraz kolej na walkę o dom. Nasze miejsce. Strasznie się tego boję i jednocześnie nie mogę się doczekać. Chcę żebyśmy podjęli dobrą decyzje, ale każda to ryzyko i tak naprawdę marsz  w nieznane. Do tej pory różnie nam to wychodziło, raz lepiej, raz gorzej. Zazwyczaj nie ma u nas nic pomiędzy, więc albo jest zajebiście, albo jest tragicznie. 


To ciężki miesiąc pod paroma względami, ale ma też swoje plusy. Powoli zaczynam kompletować rzeczy na wyjazd, w sobotę jedziemy też na zakupy dla rodziny. Proszki, ciuszki, płyny.. Taki klasyk. Dawanie zawsze sprawiało mi więcej przyjemności niż dostawanie, więc cieszę się bardzo. 


W przyszły czwartek MUSI być 99,9. 

Jestem już tak blisko!

Życie o którym marzę, NADCHODZĘ! 

 

8 maja 2023 , Komentarze (4)

Ostatniego wpisu nie dokończyłam, bo nie było mi dane, więc nastąpiła przerwa w nadawaniu. 

Ale że nadszedł kolejny czas próby, to postanowiłam wrócić do pisania. 

Waga dzień po ważeniu pokazała 101,1 czy tam 101,2 - nie pamiętam dokładnie. Oczywiście jak na złość, bo dosłownie dzień wcześniej było 101,8 co wiązało się z tygodniowym spadkiem o 0,2. Teraz za to waga spada niczym żółw, a jestem już tak blisko! Dziś 100,8 a ja świruję i jestem niecierpliwa. Jestem tak blisko jednego z celów a mam wrażenie że wszystko zwolniło.  Na dokładkę nie widzę wizualnych efektów i mam wrażenie że wcale nie jest lepiej. A jeszcze żeby tego było mało to nadal mam paskudne samopoczucie, wszystko mnie wkurza i chodzę poirytowana. Naprawdę potrzebuję wakacji i tego by się oderwać od mojej domowej codzienności, spotkać się ze znajomymi, pójść na imprezę i po prostu odetchnąć od tego wszystkiego. Lubię moje życie, ale jak wiadomo, dla zdrowia psychicznego trzeba czasem pobyć samemu lub w towarzystwie innych osób niż domowników. Im też się stanowczo przyda choć chwila przerwy ode mnie, żeby mogli na nowo mnie docenić. Nie mówię, że chcę zniknąć na kilka dni, ale przyjaciółka zaproponowała jednodniowy wyjazd i zamierzam z tego skorzystać, mimo że mężowi się ten pomysł nie podoba, no ale musi się z tym pogodzić. Taka jest cena życia z kimś o tak mocnej osobowości jak moja 🤷‍♀️ 


Wczoraj miałam ciekawą rozmowę z mamą. Potrzebowałam sie wygadać, było mi jakoś smutnawo i bezsilnie. Znalazłam też na telefonie męża zdjęcie które sprawiło że zobaczyłam siebie taką, jak naprawdę wyglądam, a nie taką, jak zawsze chciałam siebie widzieć. Zobaczyłam też parę innych zdjęć siebie z tego najmroczniejszego, że tak powiem, okresu. Pokazałam je mamie. Patrzenie na nie sprawiało że czułam po pierwsze przerażenie, bo jak ja mogłam się tak ludziom pokazywać i kompletnie nie widzieć problemu, a po drugie smutek, że co jeśli ja mimo tego że trochę już schudłam nadal tak wyglądam? Niby coś ze sobą robię, niby się staram, ale ja nadal wyglądam bardzo źle. Mamita oczywiście okazała mi mnóstwo wsparcia, powiedziała też że mimo tego że nigdy mi tego nie mówiła, to martwiła się o mnie jak tak bardzo przytyłam. Że ciężko jej się na to patrzyło. I w sumie to ją rozumiem i naprawdę doceniam że nigdy nie powiedziała mi czegoś w stylu "ale się roztyłaś, powinnaś wziąć się za siebie" - bo to i tak by nic nie dało. Siostra próbowała ze mną o tym rozmawiać kilka razy ale skończyło sie to wyparciem i atakiem w jej stronę. Ja po prostu musiałam dojrzeć do tego sama, co już parę razy tutaj mówiłam. Prócz tych zdjęć sprzed marca, znalazłam też jakieś stosunkowo świeże, przypadkowe zdjęcie w kuchni. Próbowałam je porownać, zmotywować się, dostrzec zmianę. No i w sumie dostrzegłam. To w miarę aktualne też pokazałam mamie. Oczywiście powiedziała że widać różnicę, ale widać było że poprzednie zdjęcia nią wstrząsneły. Już po tej naszej rozmowie, poszłam się kąpać i zapytałam męża czy widział te zdjęcia (wysyłałam je sobie przez messengera z jego telefonu na swój). Powiedział, że widział. Włączył je jeszcze raz razem ze mną, komentowałam je na bieżąco, mówiąc że no strasznie, okropnie, że szok jak mogłam tego "nie widzieć"  no i jak doszło do tego stosunkowo świeżego, zanim cokolwiek powiedziałam, rzucił coś w stylu "no tutaj to tak w miarę" - myślałam że padnę, on myślał że to cały czas stare zdjęcia..  🤓 Szybko się zreflektował i zrozumiał swój błąd, pesząc się niesamowicie i spiesząc z wyjaśnieniami, jednak ja doskonale rozumiem, że nadal nie wyglądam dobrze i jego reakcja była normalna, bo jest ciut lepiej, ale to nadal długa droga. Trust the process. 


Czuje silną potrzebę zmian, dlatego po prysznicu wzięłam nożyczki i uwaliłam tak z 10cm włósów. Nie jest to pierwszy raz kiedy tak robię, bywało że z włosów do pasa w przypływie takiej potrzeby zrobiłam włosy do ramion. Myślałam też żeby je pofarbować na czerwono bo mam zapas farb, ale chyba lubię siebie w ciut bardziej poważnej wersji, w brązie. A jeszcze bardziej ciągnie mnie do blondu (czyli jak zwykle, do kłopotów🤪). 

Jednak to za mało. Jakoś tak odczuwam spadek wiary w siebie. Żeby było jasne, nie zamierzam porzucać diety, poddawać się, nie myślę o jedzeniu ani nic z tych rzeczy. Po prostu pojawił się strach, że trochę już zrzuciłam i na tym koniec, że za dobrze mi szło i że teraz życie znowu mi pokaże że nie mogę czegoś zmienić. Walczę z tymi myślami, ale chyba dopadł mnie jakiś życiowy dołek. Mam nadzieje, że nie na długo. 

Umówiłam się z mężem na świętowanie zejścia poniżej 100kg jakimś fajnym jedzonkiem, ale sama już nie wiem czy to dobry pomysł. To takie nagradzanie się czymś, co sprawiło że wyglądam jak wyglądam. Może lepiej poczekać do wakacji jak faktycznie najdzie mnie ochota, teraz tak dobrze mi idzie i nie czuje takiej potrzeby.. Ale wiem że on ma ochotę. Może po prostu powinnam pozwolić mu zamówić to na co ma ochotę a samej nadal trzymać się diety. On już wygląda świetnie i nie musi martwić sie o to że cel jest odległy, bo prawie już swój osiagnął. Teraz to bardziej kwestia utrzymania takiego stanu rzeczy jaki jest. Moja meta jest baaaaardzo daleko. 

Zaczęłam się zastanawiać czy nie warto by było wprowadzić jakichś ćwiczeń. Może będzie bardziej widać zmiany? Może waga przyspieszy? Wiem, że na wakacjach aktywności nie będą problemem, ale na ten moment zostaje mi mata do ćwiczeń i podłoga w domu. Nie brzmi to zachęcająco. 

Próbuję się wziąć do kupy. Zobaczymy jak mi pójdzie. 

Słowa otuchy mile widziane. Ściskam