Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Jestem mamą czteromiesięcznej córci, mojego największego skarbu. W ciąży przytyłam niemalże książkowo - 12kg. Nie zaliczyłabym się do osób otyłych, jednak moje kształty pozostawiają wiele do życzenia. Zwolenniczka zdrowego odżywiania, wegetarianka, czytelniczka etykiet z ogromną awersją do ćwiczeń i aktywności fizycznej tak dla odmiany :P "Uzależniona" od mleka, płatków owsianych i kasz.

Archiwum

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 4692
Komentarzy: 21
Założony: 14 lipca 2015
Ostatni wpis: 5 sierpnia 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Margoth.

kobieta, 36 lat, Łódź

154 cm, 45.60 kg więcej o mnie

Postanowienie wakacyjne: Schudnąć i ujędrnić się do ślubu + utrzymać efekt :)

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

5 sierpnia 2015 , Komentarze (1)

Do tego dzisiejszego wpisu zainspirował mnie pamiętnik jak_nie_dziś_to_kiedy, która to pisze, a właściwie to pyta jak z tym walczyć. Po krótce opiszę tu swój sposób - a podjeść, czy też wciągnąć w siebie potrafiłam i w sumie to potrafię na prawdę dużo... Takie uroki rozciągniętego bulimią żołądka... 

Moim najskuteczniejszym sposobem jest pokrojenie sobie warzyw - różnych, ale w przewadze marchewki, warzyw korzennych - selera, pietruchy, buraka w plasterki - talarki, ewentualnie kostkę. Dużo, na prawdę dużo. 

Pierwsza rzecz - już podczas krojenia mija te parę minut, po których przestaję mieć ochotę na coś... Bo zwykle taka nagła chętka trwa dość krótko. 

Druga sprawa - od tego nie utyję, choćbym jadła kilogramami. Mit o ujemnych kaloriach chyba się sprawdza :)

No i trzecia rzecz - obraną marchewkę zjem w parę sekund. Talarki czy kostka zatka mi i gębę i zajmie ręce :)

Jeśli nie umiesz żyć bez chipsów - mnie ten problem nie dotyczy na szczęście - i masz piekarnik, napiecz sobie ziemniaczków w talarki, posyp mieloną papryką czy ziołami.

Wilk syty i owca cała. Jako, że warzywa lubię (można dodać odrobinę ziół - nie soli tylko !) jeśli ktoś nie lubi smaku surowizny. Można skropić sokiem z cytryny. Co kto lubi. I pilnować się, by nie jeść garściami, tylko po "plasterku" :)

Działa na nagłą chcicę na coś do pochrupania, także idealne przed TV, do ulubionego serialu.

U mnie właśnie podjadanie wynika i wynikało z głowy, nie z głodu. Mogłam odejść od obfitego obiadu a i tak szperałam za czymś by coś przegryźć. Po prostu cały czas musiałam mieć zajęte i ręce, i buzię.

Woda nie pomagała. Przeczekanie - chodziłam rozdrażniona jak osa. Guma - potęgowała u mnie tylko chęć na coś by jeść i jeść.  

Innym sposobem skutecznym jak dla mnie było zrobić sobie jeść i stanąć z talerzem przed lustrem - najlepiej takim, w którym widzę całą sylwetkę - dla spotęgowania efektu podciągałam bluzkę ;P. Bywało, że momentalnie odechciewało mi się jeść. 

No i jak mężowi zachciało się czegoś słodkiego, to jeśli już leciał do sklepu to miał wytyczne, że dla mnie jakiegoś owoca, warzywo czy ostatecznie jakiś jogurt czy deser mleczny (choć dziś wolę opcję jogurt naturalny czy mleko + swoje dodatki - 100 razy smaczniejsze i zdrowsze... no ale kiedyś lepsze te 200 parę kcal z jogurtu czy belriso było, niż 500+ z całej tabliczki czekolady czy małej paczki ciastek ;))

1 sierpnia 2015 , Komentarze (2)

Heh, wiedziałam, że organizacja czy ślubu, czy wesela, czy ogółem załatwianie różnych spraw jest męczące, ale z niemowlęciem - bez auta, w małym miasteczku (chcemy się pobrać w mojej rodzinnej miejscowości) - gdzie autobusy, często jeszcze poprzerabiane pks'y kursują co godzinę, bez pomocy kogokolwiek (moi rodzice na wczasach) ... o masakra... 

Córcia w sumie średnio zniosła tę całą podróż... W jedną stronę (autobus z przesiadką, pociąg 50min i potem znów autobus) w sumie zniosła ładnie, dopiero pod koniec drogi obudziła się baaaardzo wygłodniała, ale jakoś już dojechaliśmy do mieszkania rodziców. Załatwianie spraw w urzędzie przespała pięknie, w sumie jakby dziecka nie było. Powrót do domu za to .. Przed wyjazdem - jeść nie chciała. W drodze na dworzec, nie było innej opcji niż "na rękach" bo co odłożona - płacz. W pociągu trochę pojadła, w sumie to zrobiła parę łyczków i jakoś na granicy płaczu, ale zajechaliśmy... Na dobre uspokoiła się dopiero pod koniec trasy, praktycznie pod domem... Powrót, kąpanko, jedzenie... i przed 22 odpadła na dobre...

Wpis bez ładu i składu bo w sumie ledwo się trzymam, a co gorsze spać mi się nie chce :/ Ostatnimi czasy stres robi swoje i z lekka bezsenność powraca... Dodatkowo tak się wciągłam w książkę (ogółem - seria Miecz Prawdy, jak ktoś lubi high/heroic fantasy z odrobiną romansu to polecam)... Ogółem książka + bezsenność... cóż, ciekawe połączenie gwarantujące wiele ledwo przespanych (lub nie przespanych) nocy ;D

Co do dietki, średnio - w sumie całe te ostatnie dni to poszły hektolitry mleka i trochę owsianki... tanio i szybko... no i smacznie. Nie było praktycznie czasu czegoś konkretnego ugotować czy nawet nazrywać warzyw z działki, a wolę już jeść kaszę czy owsiankę niż pójść kupić sobie gotową pizzę, zapiekankę, zupkę chińską czy inne chemiczne paskudztwo... Jestem jakaś inna, że mi to po prostu nie smakuje ? ;o

Nie lubię (tu nie chodzi o dietę), po prostu nie lubię chipsów, fastfoodów - wszelakich hamburgerów, frytek, gotowych zapiekanek (domowej roboty - co innego), pizzy ze sklepu (z pizzerii owszem zjem ze smakiem, domowej roboty tym bardziej)... Zupka chińska czy inne żarcie w proszku śmierdzi mi na kilometr, biedny był tylko kiedyś mój mąż jak wrócił ze sklepu z takim paskudztwem (jeszcze na początku znajomości, gdzie ja po 16h w pracy, nic nie gotowaliśmy - nie było kiedy) ;P

Słodycze co innego, ale w sumie wolę jakieś ciastka czy ciasta z w miarę przyzwoitym składem, czy dobrej jakości czekoladę... Żelków i innego tego typu słodkości nie tknę, omijam szerokim łukiem... 

I tu już nie chodzi o figurę nawet, po prostu nie lubię większości wyżej wymienionych produktów.. Kolega tu chipsem częstuje mnie i męża a ja - nie lubię... szok, że jak można nie lubić chipsów ;P 

Chyba jestem jakaś inna, ale w sumie to dobre mi z tym ;P A córci może wyrobię tym jakieś w miarę dobre nawyki, w krótce w sumie zaczniemy rozszerzanie dietki - a ja w sumie bardzo interesuję się tym tematem, a i zależy mi na dobrych nawykach :)

27 lipca 2015 , Komentarze (6)

Wczorajszy dzień w sumie ukraszony maleńkimi kroczkami ku zwycięstwu :)

Udało mi się w końcu poćwiczyć - jak dla mnie to duży sukces !

Godzina jakoś na hulahop podczas gdy mąż uprawiał sobie sport kanapowy grając w fifę ;P Córcia w tym czasie spała sobie słodko. Potem może jeszcze udało mi się "pokręcić" z 20minut.

Co do dietki - kolejny w sumie prezent od mojego organizmu - brak wzdęć, ale cały dzień trzymałam się dość lekko. 

Rano na śniadanie klasycznie już owsianka z łyżeczką domowego jagodowego dżemu.

Drugie śniadanie bułka z pomidorem, też jak dla mnie klasyk.

Obiad - drugi dzień na zupie koperkowo - ryżowej, tym razem nieco większa porcja poszła (w sumie jedyne co w tym ma jakieś większe kalorie to było z pół woreczka rozklejonego brązowego ryżu i parę plastrów marchewy i pietruszki korzennej)

Podwieczorek - grubawa kromka ciemnego chleba z twarożkiem i odrobiną miodu.

Kolacja - szklanka maślanki i "dupka" od tego samego chleba co wcześniej.

Międzyczasie łapały mnie napady takiego apetytu - ale nie z głodu. Kompulsy ... takie jedzenie z nudów i smutku ... cóż miałam też moment wpadku w histerię, ale moje problemy psychiczne itp. to raczej nie miejsce na takie tam smuty i smęty. Kompulsy oczywiście zjadłam... Ale, ale żeby nie było to poszły w ruch surowe marchewy, ogóry, i pomidor z działki - także myślę, że nie jest źle. Kalorie więc niewielkie, a może nawet ujemne o ile jest w "ujemnych kaloriach" ziarnko prawdy.

Właśnie jak to jest z tymi ujemnymi kaloriami, ile w tym prawdy ? Że niby więcej kalorii idzie na spalenie produktu niż produkt sam ma... A jak działa gotowanie na to ?

A dzisiejszy dzień jak już piszę w południe zaczęty owsianką a'la princessa - z odrobiną kokosowych wiórek, drugie śniadanie kromka chleba, taka nawet dość spora z dżemem jagodowym "made by mama" czyli chyba najsmaczniejszym - nie koniecznie najbardziej dietetycznym... no ale wiem, że bez chemii, konserwantów i innych śmieci :)

A na obiad będzie czekał filet z dorsza i 3 młode ziemniaczki. 

A co do reszty to się zobaczy - pewnie będzie jakiś codzienny klasyk w stylu kanapki czy bułki jak zwykle.

Jak do tej pory udało mi się 10 minutek pokręcić na kółku, plus oczywiście codzienny spacer z wózkiem, ale tego nie wliczam do aktywności bo to taki w sumie rytuał, jest i był co dzień,

26 lipca 2015 , Skomentuj


Tak jak w sumie spojrzę na moją dietę, moją figurę (zwisła skóra z minimalną ilością mięśni, podszyta raczej niewielką warstwą tłuszczu) to raczej nie tyle odchudzania mi jakiegoś brak, ale aktywności i zadbania o ciało typu peelingi, masaże drenujące, itp. Dietę mam raczej zdrową, czasem są odstępstwa, ale też nie jestem jakimś tam wielorybem - teraz częściej mi się zdarza cheat day w związku z wizytą teściowej, nie wypada nie kupić jakiegoś ciasta czy ciastka, nie poczęstować, czy czasem wyjść na lody. Normalnie to rzadko się zdarza (nie mówię, że wcale).
Co do tego drugiego to zwyczajnie brak mi jakoś zorganizowania się w czasie - słabo wyjść do dziecka w fusach od kawy na jednym półdupku i przyssaną chińską bańką na drugim (oczywiście tu dałam taki groteskowy przykład jakby to mogło wyglądać) - ale mniejwięcej o to mi chodzi. Nie przewidzę, że mała nie obudzi mi się za minutę. Niby mam dziecko jak w zegarku, że do 22 to już śpi i to tak do 3-4 zwykle, ale jakaś ta obawa, że się przebudzi jest. Facet jak zobaczy, że smaruje się fusami z kawy to pewnie spojrzy na mnie jak na wariatkę ;D ...a tak serio to nie wiem, ale zwykle stresuje się jak mu mała zaczyna płakać, a nie zawsze daje radę ją uspokoić. Tak to nie ma problemu z opieką nad nią, ale to jak ja jestem w pobliżu i mam na wszystko "oko".
A co do ćwiczeń to słabo... Tyle czytałam, słyszałam że od tego można się uzależnić, polubić... Mimo, że miałam parę prób, podejść do tego to nigdy nie udało mi się. Zawsze to był mus - najpierw w dzieciństwie przymus rodziców do rehabilitacji (cóż, choroba nie wybiera) - łzy, krzyk, płacz i zgrzytanie zębów... Nienawidziłam tego. Później na starsze lata sama próbowałam się przymuszać - tak dla siebie, dla figury, dla zdrowia... Nigdy nie miałam silnej woli by ćwiczyć. Jedyną aktywnością jaka w miarę mi się podobała to spacer (biegać niestety nie jestem w stanie zbyt z moim schorzeniem), rower (to lubię ale póki co z wózkiem to jeszcze... Później mogę córkę wozić w foteliku) - na razie czekam na stacjonarny, i to by było na tyle. A no i jeszcze hulahop, ale to jak zaaobsorbuję się czymś w tv albo muzyką. Jak złapać tego bakcyla by polubić sport ? Jak się uzależnić od tego ? Jak, jak, jaaaak ?

Jedzonko za to na spokojnie i w miarę lekko wczoraj.

Śniadanie - owsianka jak zwykle chyba (u mnie non stop na zmiane albo owsianka, albo jaglanka, albo manna, albo jakiś ryż na mleku czy inna kaszka) z odrobiną zesmażonej śliwuni - bo parę sztuk mi zostało, a na surowo to ból brzucha gwarantowany.

Drugie śniadanie - z 20-30dkg wiśni, później przekąsiłam jeszcze małą bułeczkę z pomidorem.

Obiad w sumie chyba najlżejszy bo "cienka" ryżówka z koperkiem. Ot z 3 marchewki, pietrucha, woreczek ryżu, pęczek koperku, listek laurowy+ziele angielskie + nieszczęsna ta kostka warzywna (wiem, że taka kostka to zło wcielone, no ale jak por szkodzi jak nie wiem co, nawet jak jest tylko z niego wywar, seler też to na czymś tą zupę muszę zrobić by to smak miało :( )

I taka zupka starcza mi na około 3-4 porcje więc raczej kalorii to wiele nie ma, ale za to smakuje moim zdaniem pysznie jak na takie coś do zrobienia chwilę + czas gotowania ;P

Podwieczorek - porcja lodów śmietankowych-straciatella - około 320kcal wyszło mi jak wyliczyłam, ale ogółem obiad był lekki to chyba jakiś grzech to nie był. 

Kolacja bułka grahamka i do tego zjedzone jak jabłka z 2 pomidory z ogródka - sklepowe, czy nawet te z ryneczku (i tak większość od "rolnika" na ryneczkach to zaopatrzenie z hurtownii lub marketu... pracowałam w tej branży i wiem jak to baardzo często wygląda) się przy własnych chowają

Kupią dajmy na to jaj w markecie za 30gr sztuka na promocji i sprzedają po zmyciu pieczątek jako swojskie.. cóż, dziś trzeba mieć zaufanego dostawcę/ sprzedawcę by wiedzieć co się do gara wkłada...

25 lipca 2015 , Komentarze (1)

I kolejne mini-mini odstępstwo, bo nalepiłyśmy z teściową pierogów ruskich. Cóż, taki przysmak mam od święta - pozwoliłam sobie na 5 małych sztuk na obiad - ale prosto z wody, bez okraszania tłuszczykiem - tu już nie ze względów dietetycznych, po prostu nie lubię polewy z tłuszczu. Ot ciasto typu mąka-woda, twaróg półtłusty i młode ziemniaki w farszu. Podsmażana cebulka, ale to 2 małe cebule smażone na wieeeelki gar farszu. Także jeszcze chyba aż takiej tragedii z tego nie będzie :P

Śniadanko takie jak wczoraj, po prostu tak mi to posmakowało, że morele z dodatkiem kaszy czy płatków mogłabym jeść do usranej śmierci za przeproszeniem.

Drugie śniadanie - grahameczka z twarogiem

Podwieczorek - o coś takiego (twaróg półtłusty, poziomki i borówki) - pół miseczki... Mniam ;P 

Kolacja - ziarnista bułeczka z sałatą i pomidorem.

Poza tym zrobiłam sobie analizę co mi szkodzi na te wzdęcia i sama jestem już zielona...

Szkodzą zawsze (może nie jest mi nic po jednym gryzie, czy jednej śliwce - ale już sztuka/dwie...): surowe jabłka, gruszki, śliwki, brzoskwinie, nektarynki, por, cebula, fasola, groszek

Szkodzą często: brokuł, kalafior, kapusta, fasolka szparagowa, papryka. 

Szkodzą rzadko (tylko ogromne ilości): marchew, cytrusy, truskawki. 

Nie zauważyłam by szkodziły mi gotowane / duszone jabłka, śliwki, morele, brzoskwinie itp. Ogółem gotowane owoce mi nie szkodzą. Ziemniaki raczej też nie szkodzą.

Nigdy mi nic nie było po mleku, jogurtach, kefirach, otrębach, płatkach owianych i innych tego typu. Nigdy nie szkodziły mi ryże i kasze. Raczej nie zauważyłam by było mi gorzej po sałacie czy zielonej pietruszce, koperku, ogórku itp.

Nie mogę mieszać w ogóle jabłka surowego + nabiał na przykład... Kawa z mlekiem i zjedzone wkrótce jabłko = balonik zamiast brzucha...

Na forum zasugerowano mi nadmiar błonnika -ale to gotowane jabłko straciłoby cały błonnik ? Ale gotowany brokuł już np. szkodzi... Suszona śliwka czy morela + jogurt przejdzie (ale może dlatego, że zwykle ją duszę by jeszcze puściła "kompot" ?)... Nie wiem, nie rozumiem już mojego organizmu :(

I w sumie w przypływie funduszu już postanowione, że kupuję rowerek. Ostro się póki co chcę wziąć za hulahop... Tylko niech mnie ktoś kopnie w tył bym się do tego wzięła... 

Jak czytam o ćwiczących dziewczynach, o tym, że aktywność uzależnia... Jak ?! Jak ?! Po pierwsze tak mi się ciężko do tego zabrać, po drugie.. nawet jak już uda mi się zmotywować i ćwiczyć jakiś czas regularnie... nic z tego :/ Coś na zasadzie "muszę" i z krzywą miną biorę się za ruch.... Jaki to może mieć związek z psychiką (przykre, momentami bolesne i długie rehabilitacje w dzieciństwie...)? Jak się przemóc ? 

Tak samo jakoś nie mogę się zabrać za peelengi kawowe + masaż później bańką chińską... W sumie teraz przy dziecku trochę ciężko - nie wyskoczę spod prysznica do dziecka z tyłkiem całym w fusach od kawy... Jak tu się zorganizować - a przydałoby się, bo regularne zabiegi z tego co wiem przynoszą spory efekt.... Ale raz w tygodniu to sobie mogę.. nic mi to nie da. Momentami to brak mi sił... 

24 lipca 2015 , Komentarze (6)

W sumie to mówimy do siebie per mąż-żona, ale ślub to dopiero przed nami. Ale przygotowania, w sumie takie na szybko to czas w końcu zacząć. Tuż po narodzinach małej to słabo widziałam i ślub, i wesele - ja jeszcze wymiarów wieloryba po porodzie, wymęczona - tu karmienie czasem co chwila, kolki, itp. Wcześniej, w ciąży niby można było - ale też zimą i to z brzuchem...

Na oku mam śliczną suknię, nie licząc talii (no i wzrostu, ale to się skróci zawsze, nie widziałam chyba nigdy sukni szytej na metr pięćdziesiąt) to wymiary jak szyta na mnie - do października musiałabym zgubić z 3-4 cm, albo jakoś mega-mocno się ścisnąć (co nie byłoby wygodne) by się zmieścić. Ale damy radę, jak sobie coś postanowię to cel osiągnę, choćby i skały srały... I przepraszam za wyrażenie ;P

A co do dzisiejszego jedzona.. Rano pyszna wyszła mi jaglanka z świeżymi (no... lekko podduszonymi, bo surowe niestety w większej ilości mi coś szkodzą...) morelami, mogłabym to jeść do oporu... Kocham morele chyba zaraz po truskawkach ;)

Drugie śniadanko to grahamka + sałata + pomidorek + listek bazylii, ot takie nic specjalnego. Międzyczasie podjadłam chyba z 3 młode-małe marchewki szykując obiad.

Obiad tu znów warzywna uczta warzywna :) Ugotowane na parze w plastrach: burak, 3 młode ziemniaczki, cukinia, 2 albo 3 marchewki, 3 większe różyczki brokuła. Wczoraj do podobnego zestawu tylko bez brokuła dodałam jajko sadzone, czasem dodaję "uparowaną" rybkę - dziś jakoś już mi się nie chciało - szczególnie, że szukam przyczyny wzdymania po niektórych kombinacjach produktów (na 100% wiem, że świeże owoce + coś białkowego wywołują u mnie bolesną i niezbyt pachnącą rewolucję w kiszkach... duszone owoce mniej)

A warzywka swojskie, że tak to powiem - z ogródka rodziców :)

Podwieczorko-kolacja to był jogurt naturalny z musem truskawkowym i łyżeczką otrębów. Wcześniej jeszcze jakoś podjadłam z 2 herbatniki, te petitki takie najzwyklejsze i parę moreli.

Ogółem szukam już od jakiegoś czasu na co to konkretnie mój organizm reaguje strasznymi wzdęciami... 

Na stówę nie jest to laktoza i gluten bo mogę tego jeść "do oporu" i nic mi nie jest. 

Szkodzi mi za to zjedzenie np. więcej niż jednego -surowego- jabłka, śliwki (te z natury są chyba wzdęciopędne), ogółem większość owoców na surowo (a duszone już nie... i czemu ?), czasem nawet surowe i gotowane warzywa. Nietolerancja fruktozy ? Ale to czemu nie szkodziłyby mi gotowane owoce ? Też przecież mają fruktozę.

Na pewno szkodzi mi kombinacja jabłko surowe + nabiał typu jogurt, mleko, kefir itp. Ogółem nabiał + surowy owoc... Czasem muszę tak się mieć na baczności nawet po wypiciu kawy z odrobiną mleka :/

Zespół jelita drażliwego ? Ale to czemu reaguje tylko na niektóre pokarmy i w niektórych kombinacjach ? Od znajomego mi lekarza dowiedziałam się, że może to i być na tle nerwowym, ale nie jestem tak do końca przekonana... 

Na specjalistyczne badania niestety mnie nie stać i nie mam czasu za bardzo tego zrobić przy dziecku - mąż pracuje bardzo nieregularnie , nie ma stałego grafiku, a poza nim nie mam możliwości zbyt zorganizować opieki nad córką... 

To chyba na tyle, jutro trochę pracowity dzień pewnie będzie mnie czekał więc pora się wcześniej położyć ;)

22 lipca 2015 , Skomentuj

Szczerze wam powiem, nigdy więcej nie wrócę do sklepowej, chemicznej farby do włosów. Walcząc z pociążowym linieniem, jak ja to nazywam - a jednocześnie nie chcąc się zapuścić z ogromnymi odrostami postanowiłam spróbować henny. Dokładniej to położyłam sobie parę dni temu na głowę Khadi, koloru indygo (chłodna czerń). Moje wrażenia co do samego farbowania były mieszane, czemuż to? Może zaczne od minusów.

- Cóż, nakładanie gęstej papki pachnącej sianem na głowę nie było łatwe, szczególnie przy długich i gęstych włosach.

- Drugie to czas trzymania, jak chciałam uzyskać jak najbardziej intensywny kolor to dobrze trzymać jak najdłużej, u mnie trwało to około 4 godzin.

- Po samym zmyciu farby włosy - susz przeogromny...

+ ... Ale, po umyciu później, po tych dwóch dobach od farbowania, nawilżeniu, naolejowaniu - efekt po prostu bez porównania. Kolor intensywny, taki jak chciałam, czerń wyszła taka naturalna. Włosy grubsze, lekko sztywniejsze, tak jakby mocniejsze. Przy drogeryjnej farbie efekt był odwrotny - po pierwszym spłukaniu cud-miód, a każde kolejne mycie to było coraz gorzej. 

+ Kolejnym ogromnym plusem było, że wypadło mi ich tyle co przy codziennym czesaniu - a dotychczas spłukując farbę leciało mi ich dużo, podobno czarny chemiczny barwnik tak już działa. To był główny mój powód, że spróbowałam henny. Nie wiem jak sprawa miałaby się innych kolorów, na sobie nie próbuję i wątpię, że będę - ale z indygo jestem bardzo zadowolona. 

Ogółem walczę z wypadaniem... kłaczki mam gęste ale za to bardzo cienkie, co przy długich włosach, których nie chcę ścinać dość mocno widać. No i wszystko, łącznie z dzieckiem jest w moich włosach... Co dzień skrzyp, pokrzywa (z ogródka, a jak! :)), drożdże, wcieranie jantaru rano, wcieranie joanny-rzepy wieczorem... i powoli ale do przodu ;P

A tak to z córcią na szczepieniu byłyśmy. Ot dzielna dziewczynka, ładnie zniosła - nie obyło się bez łez, tak się chyba nie da, ale moment po zastrzykach się uspokoiła, dostała cycusia, wyciszyła się i spokojnie wróciłyśmy do domku. Bez gorączki, bez jakiejś marudności - wręcz przeciwnie, szczepienia jak do tej pory sprawiały, że była raczej senna/osłabiona. Trochę miała problem z wieczornym uśnięciem, ale jakoś się udało mojej Królewnie usnąć. Przy okazji wypytałam się lekarki o rozszerzanie diety, jeszcze nie pora, ale już interesuję się tym zagadnieniem. Szczególnie, że nie jem mięsa, więc z mlekiem moim "mięsa nie wysysa", tak samo jak nie chcę dopóki mam pokarmu aż nadmiar dawać jej mleka modyfikowanego. Na lekko mogłabym dwójkę wykarmić, a mm mam jej dawać ?! Ale moje wątpliwości się rozwiały, z czego jestem zadowolona. Tak samo jak zresztą z nowej przychodni, bo jak się na początku miesiąca przeprowadziłyśmy to zmieniłam. Na szczepienie mogę się tłuc raz kiedy pół miasta, ale odpukać coś się stanie, Maleńka zachoruje to nie będę się z chorym dzieckiem wlec kawał drogi. A tu i lekarka konkretna - wyjaśni, ma cierpliwość słuchać i odpowiadać na moje pytania, tak samo jak i nie naciągała na jakieś super drogie leki czy suplementy bo przedstawiciel coś tam wcisnął. Wręcz zaleca "naturalne metody" łagodzenia czy to bólu dziąseł, czy opuchlizny w razie jakby wystąpiły po szczepieniu, czy na odparzenia, itp. A dziś to się też moim zdaniem ceni. 

Ogółem rozwój Malutkiej książkowo, równo trzyma się 50 centyla, nadrobiła małe wymiary urodzeniowe (była na granicy 3 centyla, ale lekarze stwierdzili, że jak ja taka drobna, mąż ogółem wysoki ale szczupły, to ona wcale nie musi być jakaś "ogromna", że jej wymiary są w granicy normy). Także rośnie Kruszynka jak na drożdżach.

Co do jedzonka mojego za to, lekki cheat day bo kupiłyśmy sobie z teściową po kawałku ciasta - raz kiedyś można sobie pozwolić, ale było to moje drugie śniadanie, i potem zjadłam mniej obfity obiad - ale oczywiście zdrowy. Młode ziemniaczki z świeżym koperkiem, jajko usadzone na "kropli" oleju kokosowego, kefir naturalny do popicia i potem spiłam resztę wody z ogórków bo tej nikt w domu nie chciał ;P

Śniadanko to kaszka manna z suszoną morelą na mleku (tak jakoś nie po kolei mi się pisze ;P). Podwieczorek to dwie kromki ciemnego chleba z twarożkiem i odrobiną miodu. Na kolację też chlebek (cóż, to samo ale musiałam bo już nadeschnięty, a nie chcę by spleśniał, nienawidzę wyrzucać jedzenia, a szczególnie chleba). 

Także jakoś tragedii mimo tych ciast to chyba nie było ;) 

Także to chyba na tyle. Spać jakoś nie mogę to sobie coś tu napiszę.. i wyszedł dość długi, nie wiem czy ciekawy wpis.

Pozdrowionka i dobranoc, bo ja chyba uciekam się do córci przytulić i jak dalej nie usnę to może książka mnie trochę "przymuli" do snu :)

19 lipca 2015 , Komentarze (2)

"Odprawiłam" męża do pracy, córcia pojadła sobie więc zapewne do 8-9 pośpi, więc mamy troszku niedzieli tak tylko dla siebie :)

Prysznic, peeling kawowy i trochę wcierania w siebie balsamu antycellulitowego... efekt placebo, ale wmawiam sobie, że coś działa. Zmycie oleju i maski z włosów.

Poranek w sumie wystartował od lurowatej kawy rozpuszczalnej z mleczkiem, po karmieniu oczywiście... No cóż, dziecka kofeiną jeszcze faszerować nie chcę, a do następnego karmienia to aż tak dużo tego chyba nie będzie. Stopniowo zaczęłam wprowadzać ten nektar bogów do diety...Przed ciążą to kaw mogłam pić dziennie tyle ile wody - począwszy od tureckiej, czarnej, mocnej - na słabej, słodkiej rozpuszczalnej z mlekiem kończąc.

W ciąży jak ręką odjął, zrobiłam łyka, i więcej na kawusię patrzeć nie mogłam. Szok, jaki w sumie ten organizm mądry, że sam wie co dla nas czasem jest dobre, co może zaszkodzić. Po prostu kawa mi nie smakowała...

Teraz po troszeczku sobie popije, ale to ledwie płaska łyżeczka na spory kubek, i praktycznie pół na pół z mlekiem. 

Do tego standardowo już chyba, owsianka, dziś z dodatkiem wiórek kokosowych i oleju kokosowego tak w ilości "na czubku" noża. Mmmm... pyszne :) Lekki posmak jak princessa kokosowa. W sumie u mnie na śniadania zwykle króluje owsianka, jaglanka, manna, kaszka kukurydziana. Do tego dodatki różne-różniste ;P Od suszonych śliwek, moreli, wiórek, rodzynek, kakao, truskawek czy innych owoców świeżych czy mrożonych... Może poza bananem, którego smaku zwyczajnie nie lubię :)

Drugie śniadanie pewnie skończy się na kromce lub dwóch chleba z twarożkiem+warzywka, ale zobaczymy ;)

Na obiad już smakowicie zerkają na mnie warzywka z ogródka od rodziców. Cukinie, marchewki, botwinka świeża... Zobaczymy, albo skończą na parze z rybcią, albo poleci jakaś lekka zupka. Na razie wszystko w planach. Podwieczorek i kolacja w planach zbyt odległa jeszcze ale jak znam siebie to pewnie skończy się na czymś na słodko. 

To chyba na tyle, miłego dzionka wszystkim odwiedzającym życzę i pozdrowienia :)

17 lipca 2015 , Komentarze (3)

Witam :)

... chyba coś na start zdałoby się tu naskrobać, nie ?

Dokładnie 4 miesiące i jeden dzień temu urodziłam moją kruszynkę... Szybko pokazałyśmy obie jakie jesteśmy silne - ja-mama już ledwie odzyskałam czucie w nogach po cc i już na plecach leżeć nie chciałam, ot na boczek. Usiadłam zaraz jak pozwolnono mi podnosić głowę. Po jakiś 8 godzinach już byłam na chodzie. 

A córcia, zamiast jeszcze tracić do tych 10% masy urodzeniowej to od samego początku przyrosty :)

W ciąży przytyłam w sumie książkowo - 12kg. Przy badaniu w drugim miesiącu ważyłam jakoś 48kg - przed rozwiązaniem 60,2kg. Obwód to zwiększył mi się tylko w brzuchu... co zdałoby się zgubić; no i biust, z czego akurat jestem bardzo zadowolona :) 

I tak oto trwa moja walka o powrót do lepszej figury... Nie powiem do figury sprzed ciąży, bo wtedy do ideału i tak dużo mi brakowało.

W sumie nie mogę o sobie powiedzieć "gruba"... Bardziej pasowałoby określenie... hmm... obwisła tu i tam ? Mało jędrna ? Coś w ten deseń ;P Niby szczupłe, ale takie galaretowate ciało. 

A co do mojego jedzonka... Odżywiam się raczej zdrowo. Czytelniczka etykiet i miłośniczka mleka, nabiału i owsianki (mogłabym jeść ją na śniadanie, drugie śniadanie, obiad, podwieczorek i kolację - i nigdy mi chyba nie zbrzydnie). Nie lubię mięsa i wysoko przetworzonego żarcia.

Właśnie wcinam sobie późną kolacyjkę - cóż, położę się pewnie dopiero za jakieś 1,5-2h więc mogę chyba sobie pozwolić na małą miseczkę płatków na mleku, bez dodatków i bez szkody jakoś dla mojej wagi... Zresztą staram się nie popadać w paranoję, karmię piersią to też nie chcę się jakoś głodzić.

No to chyba tyle na dzień dobry, albo raczej na dobrą nockę ;P Córa przesypia całe noce praktycznie, z małą przerwą na "cycusia", więc wieczory mam dla siebie ;P