Drogi pamiętniku......
Zaczęła się psychoza świąteczna, ten pęd w marketach... pędzący na oślep ludzie, jakby jutro miał nastąpić koniec świata. A to tylko nadchodzą święta. Zostałam wychowana w tradycyjnej rodzinie, gdzie były porządki świąteczne tzn. dom do góry nogami cały!!!!
Pieczenie ciast, mięs, wędlin ....wszystko własnoręcznie. I dla pułku wojska. Staram się oderwać od tego, ale mam to zakorzenione głęboko, i smakuje mi o wiele bardziej, i estetyczne względy mają ogromne znaczenie takie drobnostki jak żonkilki, hiacynty, owies, tulipany....etc. Aczkolwiek po przygotowaniach jestem tak zmęczona, że obiecuję sobie, że to ostatni raz a na następne wyjadę daleko....
Swoje dzieci (dorosłe) zwolniłam trochę z obowiązków, a one zwolniły się z reszty same i zostałam sama z tym klopsem.. Do tego stopnia, że miałam dziś dylemat czy mogę wyskoczyć na fittnes czy brać się za szafki w kuchni, a nie cierpię tego robić! I zmądrzałam wybrałam siłownie i pobiegałam, pomimo bólu kręgosłupa, a niech tam po coś są proszki. I co? Czuję się świetnie!!! zwłaszcza, że zaczynam swoją przygodę z bieganiem i staram się 3 razy w tygodniu a przede wszystkim nie przeciążyć kręgosłupa (nie wolno mi biegać). Jest to trucht slow jogging (tempo 5,6/h), ale jaka jestem z siebie dumna!
W ciągu dnia oczywiście jem grzecznie, upss. mała wpadka 2 merci.
Jutro też jest dzień, zacznę od porannych zakupów, później fittnes, a potem kuchnia... w szerokim znaczeniu, porządki i gotowanie... takie tam sobotnie dyżurki. Buziaki dla wszystkich vitalijek.