Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Niepoukładana, zawzięta, emocjonalna, wrażliwa, ambitna, zagubiona, uparta... pełna sprzeczności.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 64380
Komentarzy: 652
Założony: 9 grudnia 2015
Ostatni wpis: 29 czerwca 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
createmyself

kobieta, 35 lat,

175 cm, 63.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 września 2016 , Komentarze (9)

No cóż, pogoda za oknem dobijająca. Niestety jestem osobą, która bardzo reaguje na pogodę, kiedy świeci słońce mogłabym góry przenosić, mam miliony pomysłów i w ogóle pozytywne nastawienie a kiedy jest tak jak teraz najchętniej schowałabym się pod kołdrą i przeczekała całą jesień i zimę. 

Niestety weekend średni, poszalałam z jedzeniem i cały czas mam ochotę jeszcze coś podjeść :/. Miałam w planach pozwolić sobie dzisiaj na coś słodkiego ale odpuszczam bo i tak już przegięłam. Wczoraj pojechałam z rodzicami do Cieszyna (zaliczone kanapki cieszyńskie na śniadanie) i na obiad do Koniakowa do naszej ulubionej karczmy. Miał być też spacer po Wiśle ale niestety kiedy wyjeżdżaliśmy z Cieszyna rozpadało się na dobre i nie chciało przestać. W Cieszynie wybrałam się na czeską stronę do Wietnamczyków-kupuję tam czasem makarony sojowe, czy jakieś sosy-mają tańsze i lepszy wybór. Zaopatrzyłam się też w paczuszkę grzybów mung. Za dawnych czasów napakowałabym jeszcze "zupek chińskich" bo mają inne niż u nas w sklepach ale tym razem ograniczyłam się do jednej mając na uwadze, że staram się jeść zdrowiej. Tak czy inaczej do wieczora coś podjadałam a dziś wcale nie było lepiej. No ale mówi się trudno i żyje się dalej.

Zdj. z neta ale to są dokładnie słynne cieszyńskie kanapki (i pomyśleć, że tyle lat już tam jeżdżę a dopiero w tym roku odkryłam, że takie mają-przy mnie kobieta kupowała 30 na wynos +3 na miejscu)

L. pojechał do rodziny w góry z bratem i jego laską. Nie wiem czemu ale drażni mnie ich towarzystwo. Już sama nie wiem czy dlatego, że jego brat lubi dogadywać, niby żarty żartami ale po pewnym czasie zaczyna to męczyć czy może dlatego, że jest tak oddany swojej lasce, ciagle ona, wszędzie z nią itd. a z L. już dawno tak nie jest.  Myślałam, że taki oddzielny weekend da mi czas na jakieś przemyślenia ale niestety dalej nie wiem co z tym wszystkim robić. Czuję się zmęczona i przytłoczona. Za tydzień jedziemy razem ze znajomymi na Słowację może to będzie jakiś przełom? No chyba, że wypadnie mi praca...

Weekend minął a ja nie odpoczęłam po tygodniu pracy. Jestem totalnie zawalona towarem. Nie dość, że samo przyjmowanie zajmuje mi lwią część pracy to jeszcze rozmieszczanie towaru nie idzie tak jakbym chciała bo po prostu nie ma miejsca w magazynach, ekspedycji. Nigdzie. Przychodzą pakiety, których już nie mam gdzie upychać. Apteka jest mała a towaru masa. Mam nadzieję, że wygospodaruję w tym tygodniu więcej czasu na układanie wszystkiego. Wszystko ma swoje wady i zalety. W sumie dla mnie miła odmiana nie siedzieć 8h przy kompie ale fizycznie już jestem wyczerpana. No nic zobaczymy jak to dalej będzie. Za rok i tak chciałabym poszukać innej pracy. 

No nic, na wagę nie wchodzę po takim weekendzie. Poczekam kilka dni i jak obejdzie się bez większych wpadek wejdę na szklaną. Dziś już poogarniałam sobie ubrania na jutro, wzięłam prysznic, pobalsamowałam się i wklepałam olejek ze słodkich migdałów w buzię (mój nowy nabytek). Miałam sobie zrobić jeszcze masaż ale gdzieś mi wcięło masażer. Wczoraj ogarnęłam paznokcie, więc pielęgnacja zaliczona. Teraz muszę sobie jeszcze przygotować śniadanie na jutro i puścić jakiś fajny film, żeby wykorzystać jakoś miło reszteczkę niedzieli. 

Cu!

A.

11 września 2016 , Komentarze (2)

Weekend, weekend i po weekendzie... niestety mojego do udanych raczej nie zaliczę... Nie da się ukryć, że diagnoza boreliozy lekko mnie podłamała. Na samą myśl co mnie czeka odechciewa mi się wszystkiego... ale wiem, że nie mam co marudzić tylko muszę robić swoje i tyle. 

Już w piątek zaczęło się nerwowo, ponieważ zaginął towar (przyjmowany zanim jeszcze ja się zatrudniłam) i dziewczyny przerażone stwierdziły, że jeśli się sprawa nie wyjaśni to będzie tzw. "ściepa narodowa". Średnio mi się ten pomysł podoba, gdyż ani mnie nie było ani w umowie nie mam zapisu, że odpowiadam za cokolwiek materialnie i w ogóle z moimi śmiesznymi zarobkami nie bardzo chcę jeszcze do tego dokładać. Z drugiej strony wiem, że czasem nie warto się wyłamywać z tłumu i stwierdziłam, że jeśli dziewczyny faktycznie będą musiały ponieść koszty to się dorzucę ale tylko symbolicznie bo nie będę dopłacać do interesu...tymbardziej mając na uwadze powyższe względy. Ehh co najgorsze widzę, że one reagują na szefową tak jak ja na szefa w poprzedniej firmie. Laska, która musiała poinformować szefową o brakach aż się trzęsła i brzuch ją bolał...skąd ja to znam...

Z L. też źle...Cały weekend się kłóciliśmy- już dawno powinniśmy się rozstać, męczymy się ze sobą, nie jesteśmy szczęśliwi, mamy inne potrzeby, zainteresowania i w ogóle jest źle ale z drugiej strony jakoś nie potrafimy tego zakończyć pamiętając to jak było kiedyś, mając nadzieję, że to wróci... ostatecznie postanowiliśmy znowu dać sobie czas... tylko, że sam czas nic nie zmieni jeśli i my nic w sobie nie zmienimy.... i ja już chyba nie mam pomysłu co zrobić, żeby było lepiej... chciałabym, żeby było ok ale nie wiem czy jeszcze się da... nie mam nawet czasu, żeby spokojnie się nad tym zastanowić. Wiem, że dużo winy jest we mnie, wiem, że się zmieniłam... tylko na prawdę już nie wiem co robić, żeby to zmienić. 

Mimo kłótni porobiliśmy też kilka rzeczy razem, pojechaliśmy na moto show w jednym z centrów handlowych, piknik militarny i na Gwarki do Tarnowskich Gór. Odwiedziliśmy znajomych u których wynajmujemy mieszkanie i poszliśmy na lody. W moim mieście otworzyli nową lodziarnię z lodami rzemieślniczymi i musieliśmy spróbować. Wzięłam oczywiście czekoladowe i paloną śmietanę (?!). Muszę przyznać, że były dobre-więc to już drugie miejsce w mieście, gdzie lody mi na prawdę smakują (tak jestem wybredna:P). 

Dietowo-wagowo:

Tu ok i bez większych wpadek. Czasem myślę, że nawet jem trochę za mało...a na pewno za rzadko. Uwielbiam jeść ale staram się panować nad tym, żeby nie zajadać emocji. Często tak robiłam i nic dobrego z tego nie było. Teraz, kiedy waga w końcu lekko ruszyła tymbardziej nie chcę zaprzepaścić tego co już wywalczyłam. Muszę, więc chyba pomyśleć nad jakimiś zdrowymi przekąskami. Czymś do torebki. 

To tyle...Jakiś ten wpis bez składu i ładu ale jak zwykle trochę mi się nazbierało i potrzebowałam to z siebie wyrzucić.

Cyy u

A.

7 września 2016 , Komentarze (4)

Jest jakiś? Bo ja już chyba wykorzystałam cały a tu znów pod górkę. Całe dzieciństwo aż do 20 któregoś roku życia nie chorowałam, antybiotyk brałam może raz w podstawówce a od jakichś 3 lat po prostu się kończę. Zaczęło się od angin, ciągłych antybiotyków, w końcu wycięcie migdałków, potem różne bóle niewiadomego pochodzenia, które trwają do dziś (miałam nawet rezonans), tarczyca, w końcu jod i teraz niedoczynność do końca życia i żeby tego było mało użarł mnie jakiś czas temu kleszcz o czym z resztą pisałam... i niestety jak nie trudno się domyślić test na boreliozę wypadł dodatnio... Podłamało mnie to bo na prawdę nie mogę wyjść na prostą ze swoim zdrowiem. Rodzice starają się mnie pocieszać, że przemęczę to leczenie i będzie dobrze, że mieli w otoczeniu ludzi, którzy ogarnęli... ale ja po prostu czasem mam ochotę już rzucić tym wszystkim w cholerę. No i żeby było zabawniej terminy w przychodzi chorób zakaźnych są na wrzesień 2017... 

L

Z L. też średnio ale wspiera mnie w tym wszystkim. Wczoraj (odebrałam wyniki) specjalnie spławił kumpla żeby ze mną posiedzieć. L. twierdzi, że nie przeszkadzają mu moje choroby i dolegliwości tylko mój stosunek do niego. Może faktycznie mogłabym dać więcej z siebie ale czasem przez to wszystko dookoła brakuje mi już sił.

No ale trudno, stało się czasu nie cofnę więc mogę się załamać albo iść przed siebie mimo wszystko... i tak właśnie zamierzam.

Inne:

O pracy nie chcę się za bardzo rozpisywać bo laska, o której już wcześniej wspominałam przechodzi już sama siebie. W skrócie. Wczoraj zaczęła się zajmować czymś co w sumie należy do moich obowiązków. Tylko, że postanowiła zrobić to po swojemu, za co oberwało jej się od szefowej, która ze dwa razy podkreśliła, że od takich rzeczy jestem tutaj ja. Potem szefowa przyszła i zaczęła narzekać na nią innej dziewczynie bo już wcześniej podpadła. A dziś jak gdyby nigdy nic ta moje ulubienica przychodzi do pracy i mówi do mnie "ale po co ona się tak na Ciebie darła?" No gdybym nie słyszała tej rozmowy na własne uszy to może bym się przejęła ale, że słyszałam to zaczynam się zastanawiać czy my aby byłyśmy świadkami tej samej sceny? i czy z nią wszystko ok?

BTW napisała do mnie dziewczyna, która zatrudniła się na moim stanowisku z poprzedniej pracy. W sumie czasem się zastanawiałam czy nie jestem zbyt wrażliwa, że może takie jest życie i tamta praca była normalna... ale teraz mam pewność, że nie była. Laska pisała, że się zwalnia, że pierwszy raz trafiła na taką atmosferę, że warunki do d. i w ogóle. Przegadałyśmy chyba ze 3 h na temat pracy... masakra

Vitaliovo:

Nie złamie mnie jakiś głupi kleszcz. Nie odpuszczę sobie tylko dlatego, że mi źle i że znowu mi się coś dzieje. Bo w końcu kiedyś wyjdę na prostą i oby z niezłą figurą. Waga utrzymuje się poniżej paska co mnie mega cieszy (nieustabilizowane TSH na poziomie 7-zaczynałam od 44 więc i tak już jest nieźle...). Staram się jeść bardziej urozmaicone potrawy. Dziś np. zrobiłam makaron sojowy z warzywami i krewetkami (obierałam je chyba z godzinę). Na śniadania też staram się wymyślać alternatywy dla zwykłych bułek. Słodycze w dalszym ciągu raz na kilka dni. Ostatnio zaserwowałam sobie naleśniki z nutellą i bananem w ramach "czegoś słodkiego". Nutelli dałam jednak dość oszczędnie, nie liczę kcal ale jakoś spojrzałam na słoik i mnie lekko przystopowało:P

Także nie poddaję się.

A.

1 września 2016 , Komentarze (6)

No i mamy już wrzesień, kolejny miesiąc wprowadzania nowych-zdrowszych nawyków za mną. 

Ogólnie miesiąc mogę zaliczyć do całkiem udanych. W prawdzie nie ma spektakularnych spadków wagi, ciuchy nie zrobiły się luźniejsze ale coś tam drgnęło i przy mojej niedoczynności cieszy i to. Waga lekko poniżej paska ale ze zmianą danych jeszcze się wstrzymam bo już nie raz zdarzały mi się demotywujące skoki wagi.

Słodycze-na tej płaszczyźnie wypracowałam coś co mi bardzo pasuje. Pozwalam sobie na coś słodkiego raz na kilka dni. Wychodzę z założenia, że nie ma sensu się katować nie jedząc czegoś (słodyczy, słonych przekąsek, makaronu itp.), schudnąć a potem  "po diecie" sobie odbić i doczekać się jo-jo. Wolę ograniczyć ale nie rezygnować. I to mi się udaje. Nie jem już codziennie słodyczy a jeszcze nie tak dawno potrafiłam zjeść kilka batonów czy lodów dziennie.W zamian za to jem więcej owoców, czasem zdarzy się jakiś słodki jogurt i tyle. Słodkich napojów też raczej unikam. Fajne w tym wszystkim jest to, że kiedy "pozwalam" sobie na coś słodkiego to staram się, żeby to było coś na co na prawdę mam ochotę. Taka nagroda za dobre sprawowanie. 

Chipsy-dalej się trzymam zasady 1 paczka na miesiąc. Teoretycznie dziś wypada "dzień chipsowy" ale raczej już sobie odpuszczę, niedawno zjadłam obiad i nie chcę się napychać na noc. Hmm... Ja miłośniczka chipsów to napisałam?

Aktywność-duża w pracy, w domu czasem zestaw ćwiczeń na nogi albo sporadycznie jakieś hula-hop czy inne ćwiczenia... no szału nie ma wiem, ale przynajmniej jest nad czym pracować.

No nic, dzisiaj króciutko i bez prywaty. 

A.

27 sierpnia 2016 , Skomentuj

No i już po weselu. Niestety na ślub nie dotarłam ale mój L. przyjechał po mnie do pracy, ogarnęłam szybki prysznic, makijaż i sukienkę i ruszyliśmy na wesele. Godzinka jazdy i byliśmy na miejscu bo wesele odbywało się w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Miejsce super, duża sala, ładna, zielona okolica i basen. Para młoda zorganizowała nam nocleg, więc rano po śniadaniu (ok. 12/13?) mogliśmy się jeszcze zrelaksować przy basenie. Ojj tak tego mi trzeba było: słoneczko, piweczko (wypiłam tylko pół:P) i basen. Młodzi wcisnęli nam jeszcze żarło z wesela także nasza lodówka pęka... mamy sałatkę, kuraka faszerowanego indykiem albo na odwrót, pasztety, krążki cebulowe, mięsko w galarecie i piramidki galaretkowe na słodko:P Na samym weselu nie popłynęłam z jedzeniem. Nie pościłam jakoś bardzo ale nie wmuszałam w siebie jedzenia tylko dlatego, że leżało pod nosem i się do mnie uśmiechało, do tego piłam wodę zamiast słodkich napojów -nie liczę kalorii ale jak można uciąć jakieś bezboleśnie to jestem za:) Wczorajsze słodkie było zaplanowane niestety dziś zgrzeszyłam dwoma piramidkami galaretkowymi ale myślę, że to nie jest chyba jakieś wielkie wykroczenie? 

No ale wesele, weselem i czas wrócić na ziemię. Przerwa ze słodyczami na minimum 3-4 dni. Jakoś lepiej mi jak jem słodycze rzadziej i nie zamierzam się znów uzależnić od cukru. Do tego muszę przemyśleć i zaplanować posiłki (zwłaszcza śniadania do pracy) na nadchodzący tydzień. Kupiłam dziś w Lidlu na spróbowanie dwa chłodniki (wiem lepiej byłoby zrobić własny ale trudno może następnym razem) i myślę, że do pracy nadadzą się idealnie. Staram się ograniczać pieczywo i chyba powoli i to zaczyna mi wychodzić. Kocham bułki, chlebki i nie zamierzam z nich rezygnować ale co za dużo to niezdrowo. Podobnie ze słodyczami czy chipsami (aktualnie jedna paczka miesięcznie a potrafiłam jeść kilka w tygodniu). Nie ma co dobry trening silnej woli. Mam wrażenie, że kiedy panuję nad tym co zjadam bardziej panuję nad wszystkim.

Dziś jestem jeszcze wczorajsza a za chwilę jutro -więc powoli zmykam, wyszukam sobie jeszcze jakiś film i idę nyny.

Chudnijmy! 

A.

22 sierpnia 2016 , Komentarze (2)

Początek nowego tygodnia... ciężkiego tygodnia. Już dziś dość ciężki dzień za mną... W poniedziałki jest najwięcej towaru w aptece bo trzeba ogarnąć popołudniowe dostawy z piątku, dostawy z soboty i z poniedziałku. Nie do końca się ze wszystkim wyrobiłam, brakowało mi też kilku specyfikacji ale mam cichą nadzieję, że jutro wyjdę ze wszystkim na prostą. Nie lubię mieć tyłów ale cóż życie... darmowych nadgodzin robić nie będę ;).

Ciężki tydzień pod względem pokus... otóż już dzisiaj wpadł kawałek tortu szpinakowego (Leśny mech?) bo koleżanka miała urodziny. W piątek z kolei wybieram się na wesele, więc słodkości i inne cuda też pewnie będą kusić-nie będę się katować i coś podjem ale mam nadzieję, że nie popłynę za bardzo. Od jutra do piątku zarządzam zero słodyczy!

Ciężki fizycznie tydzień-niestety szefowa posiała moje podanie o urlop i wyjechała na wakacje (nie będę się tu rozwodzić bo nie chcę się już denerwować:/) i na piątek nie dostałam urlopu co wiąże się z tym, że będę musiała wstać o 5, lecieć do pracy i po pracy przyjedzie po mnie L. na szybko się przebiorę i polecę na wesele (bo na ślub nie zdążę... L. będzie musiał reprezentował nas oboje).

Vitaliowo:

Menu:

śn. nektaryna

II śn. kawałek tortu

ob. rolada, kluski śląskie, czerwona kapusta

kol. 2 tosty z chleba dyniowego z dodatkami

napoje: kawa, herbata, woda

Jedzenie dzisiaj średnie ale tragedii nie ma. Najważniejsze, że obeszło się bez podjadania. Choć muszę pomyśleć nad czymś co mogłabym sobie chrupać między posiłkami a "nie narobi szkód". Już dawno nie byłam tak zmotywowana do działania. I nawet jak zdarzają mi się wpadki to nie idę za ciosem tylko dalej robię swoje. Nie ważne ile potrwa moja walka, ważne, że w końcu się uda. We wrześniu jeszcze skontroluję swoje TSH i zobaczymy co i jak bo mimo starań strasznie opornie mi to wszystko idzie. Trudno. W końcu i z tym sobie poradzę.

Dziś od Taty L. dostałam centymetr krawiecki, więc w końcu będę mogła zrobić porządne pomiary (ostatnio zrobiłam tylko takie podstawowe) i sprawdzać za jakiś czas jak się sprawy mają.

Dziś planuję jeszcze jakąś lekką aktywność "dywanową". Od jutra już koniec antybiotyku i czas zadbać o odbudowanie odporności i sił witalnych. 

To tyle.

A.

20 sierpnia 2016 , Komentarze (2)

Spędzam właśnie weekend u rodziców i tak sobie rozmyślam nad życiem. L. pojechał w góry z kumplem, jutro zdobywają Gerlach. Mi natomiast ani zdrowie nie pozwala na takie wyprawy ani w ogóle nie jest to mój konik. Lubię być w górach ale nie lubię po nich chodzić, ot tyle.

Nie lubię siebie takiej-wszystko dookoła mnie drażni, denerwuje. Cały czas mi się wydaje, że wszyscy mają lepiej  i więcej w życiu, że łatwiej im to przychodzi i czuję taką... zazdrość (nie to że komuś źle życzę-to nie) ale ogarnia mnie takie przeświadczenie, że marnuję czas, nic nie osiągnę itd. Mam tyle lat ile mam, zarabiam grosze i praca mnie w żaden sposób nie rozwija (ale dobrze, że w ogóle jest). Oczywiście mam nadzieję, że kiedyś znajdę swoje miejsce w sensie zawodowym i życiowym ale chyba jeszcze potrzebuję trochę czasu... chciałabym kiedyś mieć własną firmę, mały domek z ogródkiem ale ciągle brakuje mi odwagi? aby coś zacząć robić w tym kierunku.. No ok, pomarudziłam ale chyba nie mam z kim o tym pogadać... Prawda jest taka, że dużo osób od siebie skutecznie odsunęłam a z L. jakoś ciężko gada mi się na takie tematy...

No więc czas na sprawy Vitaliowe- wpadło mi niestety ostatnio trochę słodyczy, w piątek kumpela z pracy miała urodziny i przyniosła torcik, dziś skusiłam się na kawałek sernika a w poniedziałek druga koleżanka z pracy robi urodzinki i też będzie ciasto- no nic nie będę z siebie robić dzika i zjem kawałek na szczęście jestem już na etapie kiedy potrafię zjeść kawałek i na nim poprzestać, więc jestem w miarę spokojna. Dziś też wpadła trochę za duża kolacja ale w zamian za to wzięłam się za ćwiczenia czego z racji dużej aktywności w pracy ostatnimi czasy nie robię. Niestety dalej jestem na antybiotyku więc nie dawałam sobie jakiegoś wycisku. Na szczęście jeszcze 3 dni i koniec. (20 dni na antybiotyku po ugryzieniu kleszcza:/). Waga się utrzymuje co przy moich skokach wagi cieszy. Pomiary zrobione-będzie z czym porównywać. Dziś w planach jeszcze masaż rękawicą dla lepszego samopoczucia. To tyle. Dziś oglądałam zdjęcia z Turcji z 2011, 2012 i 2013 roku -i to chyba była najlepsza motywacja do walki o siebie i lepszą figurę, wiem jak było, widzę jak jest-trzeba zmian :)

16 sierpnia 2016 , Komentarze (3)

O tym i o tamtym....

Z babami to jednak ciężko się pracuje... atmosfera w pracy nie jest jednak tak cudowna jak mi się wydawało na początku ale ostatniej mojej pracy i tak nic nie przebije... niemniej jednak to co się dzieje teraz potwierdza tylko moją teorię, że z babami się ciężko pracuje. Po pierwsze szefowa, która na każdym kroku próbuje udowodnić innym kobietom, że są gorsze, wytresowała dziewczyny, które się jej "boją"...po drugie mam wrażenie, że zostaję wplątana w jakieś rozmowy w których wolałabym nie uczestniczyć... i tak jakby jedna dziewczyna (babka tak nie wiem koło 40?) cały czas podjudza... nie dogaduje się z dziewczynami i cały czas mi się żali albo rzuca jakieś podteksty... no ale jak już wspominałam nie traktuję tej pracy jako czegoś na stałe więc nie zamierzam się jeszcze tym przejmować... mam masę innych spraw... póki co ważne jest dla mnie, że pracuję, leci mi staż pracy itd. a potem się będę martwić:)

Vitaliovo!:

Waga paskowa-co mnie cieszy bo w weekend poszalałam. Odwiedziłam znów mój ukochany Kraków (jakaś faza w tym roku na wypady do Krk) i oczywiście zajrzałam do mojej ulubionej lodziarni (wpadły dwie big "łopatki": czekoladowa i karmel na słonym maśla-mega!) do tego obiad "szpinakowa fanaberia"-placki ziemniaczane przekładane szpinakiem z suszonymi pomidorami i sosem grzybowym. Na szczęście chodzenia było dużo i chyba dlatego nie odbiło się to na wadze. Cieszę się, że nie jest już dla mnie problemem wytrzymać kilka dni bez słodyczy, kawy, czy słodkich napojów. Z aktywnością ciągle kuleje ale dalej jestem na antybiotyku i powoli czuję się już osłabiona... robię czasem kilka ćwiczeń na nogi i tyle.

Dziś z moim L. wybraliśmy się wreszcie na porządne zakupy spożywcze i plan na obiadki bardziej i mniej wzorowe na ten tydzień jest. Będą m.in papryczki faszerowane, kurczak z ryżem i.. kopytka z bryndzą. Mam też zamiar znowu zrobić własną od a do z galaretkę porzeczkową :)Staram się też trochę ograniczać pieczywo i co jakiś czas zamienić bulki do pracy na sałatkę lub jogurt. Małymi krokami do przodu. A jak :)

No nic, dziś na tyle moich wynurzeń zawodowo-vitaliowych.

A.

9 sierpnia 2016 , Komentarze (2)

Hej,

Moje zrzucanie wagi a właściwie nieudolne próby zaczynają mnie powoli irytować... już kiedyś miałam przygodę z odchudzaniem i pamiętam jak NIEWIELE musiałam robić a kg leciały... a teraz od kilku miesięcy męczę się żeby zrzucić 1-2 kg (nie wspominając o reszcie) Tak, mam nieustabilizowaną tarczycę, jestem po jodzie i walczę z ustawieniem dawki leku na niedoczynność ale waga powinna już ruszyć! Leki biorę codziennie, nie zapomniałam ani jednej tabletki a waga dalej oporna-mimo ograniczeń jakie udało mi się wprowadzić do "diety" oraz dużo większej aktywności fizycznej od ponad miesiąca (zmiana pracy)! Ok. jakiś tam progres jest ale jest on na prawdę minimalny. Teoretycznie osiągnęłam wagę paskową, więc powinnam się cieszyć ale boję się, że waga znów odbije w górę bo już i to przerabiałam (kilkukrotnie).

Jako, że pomarudziłam i wylałam z siebie gorzkie żale czas na trochę bardziej motywujące słowa. Otóż mimo niepowodzeń nie poddaję się i dalej mam zamiar robić swoje. Nie odpuszczę sobie choć czasami mam ochotę "nażreć" się widząc wagę na plusie mimo starań. Chcę osiągnąć swój cel i go utrzymać i czy zajmie mi to 3 miesiące, pół roku czy rok ja i tak to osiągnę!

Postanawiam sobie, że na następne wakacje będę w końcu taka jaka chcę być. Rok czasu to odpowiedni okres, aby to wszystko osiągnąć nawet z chorą tarczycą. A więc:

-osiągnę zamierzoną wagę

-pozbędę się cellulitu

-pozbędę się kompleksów

-zaakceptuję to na co nie mam wpływu

-poprawię swoją sprawność fizyczną i kondycję

-będę pewniejsza siebie

PRYWATA:

W weekend wybraliśmy się z moim L. do Energylandii, więc taki kolejny punkcik z "mojej listy" zaliczony.  W sumie na kolana mnie nie powaliło ale cieszę się, że się wybraliśmy bo pewnie dalej by mnie ciągnęło. Atrakcje całkiem ok, niestety do niektórych wielkie kolejki, pół h czekania a sam przejazd króciutki... no ale cóż dobre i to. Teraz kolejne dwa weekendy będę słomianą wdową, w jeden L. jedzie w góry na kawalerski, w drugi jedzie w góry z kumplem zdobywać szczyty:P także będę sobie musiała też odpowiednio zorganizować czas :) 


2 sierpnia 2016 , Skomentuj

Hej, 

nie wiem czy to pech czy o co chodzi ale znów mnie czeka antybiotyk... 3 tygodnie antybiotyku.... jak nie wieczne anginy (w końcu wycięcie migdałków) to kleszcz... kleszczy miałam w życiu dziesiątki ale to jedno ugryzienie się papra i pojawił się rumień (nie taki jak przy boreliozie ale wykluczyć nie można) także trudno... ostatnio antybiotyk mnie zmobilizował, żeby bardziej dbać o to co jem także może i tym razem się uda wyciągnąć z tego jakąkolwiek korzyść!