Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Niepoukładana, zawzięta, emocjonalna, wrażliwa, ambitna, zagubiona, uparta... pełna sprzeczności.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 64350
Komentarzy: 652
Założony: 9 grudnia 2015
Ostatni wpis: 29 czerwca 2019

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
createmyself

kobieta, 35 lat,

175 cm, 63.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

14 listopada 2016 , Komentarze (2)

Jestem, żyję i mam się nienajgorzej. Nie mam za to weny do wpisów, kilka razy próbowałam nawet naskrobać coś ambitniejszego ale za każdym razem kasowałam wpisy.

 Z dietą różnie, trochę sobie pofolgowałam przez weekend, dziś nie było lepiej ale od jutra już wszystko przemyślane, zaplanowane i będzie dobrze. W zasadzie same zdrowe produkty w lodówce. Zachcianki słodyczowe zaspokojone. Będzie git.

Ostatnio mimo lekkiego folgowania waga poszła lekko w dół, do tego jestem jakaś nerwowa i rozdrażniona i chyba muszę ogarnąć sobie badania TSH...bo ewidentnie coś jest ze mną nie tak. Gorzej śpię, denerwują mnie rzeczy, które nie powinny mnie w ogóle obchodzić i to do tego stopnia, że sama się sobie dziwię... No ale może to chwilowe, zobaczymy.

Niestety dalej nie leczę boreliozy bo... muszę wykonać kolejne badania i przyjść z wynikami za miesiąc "bo takie są terminy" - nie chcę się nawet wypowiadać co o tym sądzę...bo najpierw musiałam przyjść osobiście zapisać się do pani pielęgniarki... potem czekać miesiąc po to, żeby dostać skierowanie na badania krwi i teraz muszę czekać kolejny miesiąc, żeby się zjawić z wynikiem. Nie wspomnę już, że pracuję od 7:00 i nawet nie mam kiedy pójść tych badań zrobić.. pewnie będę musiała wziąć w końcu wolne bo zdrowie najważniejsze...yghhh. Praca też mnie ostatnio dobija. Mimo, że zapylam przez bite 8h, przerwę ograniczam do szybkiego zjedzenia drugiego śniadania to i tak wszystko leży i kwiczy. Laski w pracy też jakieś takie... zmierzłe ostatnio...

Ok pomarudziłam ale w końcu czasem trzeba. Mam nadzieję, że następny wpis już będzie bardziej optymistyczny, zresztą planuję zrobić spis rzeczy, które chciałabym zrobić przed 30stką. A trochę tego jeszcze jest :)

p.s L. Kochanie Chrumkacz pozdrawia

27 października 2016 , Komentarze (3)

Nie wiem co się dzieje a co najgorsze nie wiem jak nad tym zapanować. Nie dość, że jem średnio pod względem jakościowym to zaczęło się podjadanie i ciągnie mnie do słodkiego! To nie tak, że sobie odpuściłam i pożeram wszystko na co mam ochotę ale czuję, że moje zachcianki zaczynają mną rządzić. Do obiadu trzymam się wzorowo a po obiedzie zaczynam szukać, podjadać, moje myśli krążą koło jedzenia... i co najgorsze nie mogę znaleźć czegoś konkretnego na co miałabym ochotę... ostatecznie kończy się na tym, że podjem plasterek sera, potem orzeszki, potem...i można wymieniać i wymieniać.

Na szczęście waga na tym JESZCZE nie ucierpiała i dlatego to jest TEN moment kiedy muszę się OGARNĄĆ.

Wiem co robić, pozostaje mi tylko wprowadzić to w życie... a mianowicie przemyślane ZAKUPY i zaplanowane posiłki. Nie mając śmieciowego jedzenia w domu chcąc-nie chcąc nie będę go jadła :).

Zauważyłam też, że kiedy nie trzymam się tak wzorowo jakbym chciała -nie chce mi się też robić wpisów, stąd dzisiejszy wpis bo pisanie zawsze mnie motywowało do "trzymania się".

:))

22 października 2016 , Komentarze (6)

No i urlop minął, nie wiele ogarnęłam z planów na te kilka wolnych dni ale udało się kilka razy poćwiczyć, spotkać się z przyjaciółką i pokombinować trochę w kuchni (pierwsze w życiu falafele). Na szczęście mojemu L. udało się też wziąć wczoraj dzień wolny i pojechaliśmy na cały dzień do mojego ukochanego Krk. Zaliczyliśmy wystawę Beksińskiego, którą niedawno otworzono w Nowej Hucie. Nie jestem fanką malarstwa ale te prace zrobiły na mnie ogromne wrażenie i od razu jak usłyszałam, że otwierają stałą ekspozycję wiedziałam, że chcę to zobaczyć. I powiem tylko, że było warto! Na wagę nie wchodzę bo przez czas urlopu trochę sobie pofolgowałam, a wczoraj w Krk to już w ogóle; były moje ulubione lody na Starym Mieście, latte z miodem z widokiem na Wawel i carbonara na Kazimierzu. Także pozwiedzane i pojedzone (stety/niestety). Na szczęście następny wypad do Krk dopiero w grudniu.

Trochę ostatnio mam doła w związku z pracą...a właściwie płacą... z tym co zarabiam nie dorobię się mojego wymarzonego domu z ogródkiem... nawet małego mieszkanka... ale chyba póki co muszę robić dalej swoje i powoli poukładać plan działania (praca, kursy, inwestycje, lotto?). No nic, pożyjemy zobaczymy. 

Plany na przyszły tydzień:

Wracam do pracy, L. jedzie na delegację więc będę miała dużo czasu na ogarnięcie drobnych spraw. Przede wszystkim muszę ogarnąć zdrowsze jedzonko (niby nie ma tragedii ale zawsze mogłoby być lepiej), mniej pieczywa więcej warzyw i sałatek. Muszę też wyeliminować słodkie jogurty (za dużo kupuję i za dużo marnuję). 

Z innych:

-poszukać swoich dyplomów/ dokumentów ze stażów (wcięło;/)

-posegregować ubrania

-wymyć lodówkę

-posprawdzać daty produktów w szafce kuchennej

-przygotować własną mieszankę przypraw do makaronu

No nic, Cyyyaaaa

A.

17 października 2016 , Komentarze (6)

Dziś pierwszy dzień z mojego tygodniowego urlopu. Wczoraj w końcu zrobiłam pomiary i uaktualniłam pasek wagi ale po wieczornym szaleństwie nie wiem, czy nie będę musiała cofnąć go z powrotem. No cóż trudno, było minęło- na szczęście ostatnio nawet "szaleństwa" są przeze mnie kontrolowane, więc nie powinno być źle. Dziś już biorę się za siebie i nie będzie ani podjadania ani syfiatego jedzenia. Nie mam jeszcze w prawdzie planu na obiad ale wymyślę coś zdrowego.

Kiszone cytryny...

Ostatnio mój L. stwierdził, że zrobi sobie kurację cytrynową, kupił dwie skrzynki cytryn i robił codziennie sok ale nie czuł się po nim najlepiej. Część więc rozdaliśmy rodzicom, część znajomym a z reszty postanowiłam zrobić kiszone cytryny, których nigdy nie jadłam i których smaku nie potrafię sobie nawet wyobrazić. Poszperałam po necie, znalazłam kilka przepisów i jak to ja z każdego wzięłam coś i stworzyłam własny (no, ok z pomocą L.) A oto mini fotorelacja:

Teraz wystarczy już tylko poczekać ok. 4 tygodni. Podobno nadają się do ryżu, kaszy, są aromatyczne i ... oryginalne. No nic pożyjemy, zobaczymy. Lubię gotować, lubię kulinarne eksperymenty, więc mam nadzieję, że się miło zaskoczę. A przy okazji porobiliśmy w końcu coś razem z L. :)

Przy okazji powstała kolejna zupa dyniowa z imbirem, harissą i mleczkiem kokosowym:

wiem, ani zdjęcie ani dekoracja nie powala ale można uznać, że wyszła smaczna.

Kolejną rzeczą, którą będę chciała spróbować zrobić będą falafele, mega mi zasmakowały i mam nadzieję, że uzyskam coś podobnego... no ale najpierw muszę przestudiować jakieś przepisy (jak ja lubię mieć wolne i zajmować się takimi pierdółkami ;d).

To tyle o jedzeniu. L. jedzie za chwilę na delegację, mnie podwiezie do rodziców. Dziś i jutro mam zamiar oddawać się słodkiemu lenistwu, drobnym porządkom itd. Ale z racji, że nie będzie tyle aktywności co w pracy, mam zamiar też trochę poćwiczyć. U rodziców mam kołyskę do brzuszków, hantelki więc coś tam sobie podziałam. Na resztę wolnych dni też mam jakiś plan, chcę skoczyć połazić po sklepach i załatwić coś w banku, może fryzjer, książki też czekają... Chciałabym też się spotkać z przyjaciółką. Mam nadzieję, że coś uda mi się zrealizować a na razie to tyle.

Do napisania

A.

13 października 2016 , Komentarze (16)

Choroba odpuściła. Nie czuję się jeszcze w 100% zdrowa ale już jest nieźle. Katar odpuścił, gardło prawie też, jest ok. Niestety dopadł mnie tytułowy spadek motywacji. Nie wiem czy to przez chorobę, czy chłód na dworze i jesienną chandrę ale średnio to wygląda. Niby w miarę kontroluję to co jem, nie napadam na lodówkę ale jakościowo mogłoby być lepiej. W ogóle mam ostatnio jakiś problem z planowaniem posiłków- albo wychodzi za dużo, albo za ciężko albo mało wartościowo. Ale przede mną tydzień wolnego, będę się mogła bardziej skupić na planowaniu i przyrządzaniu szamy i mam nadzieję, że wrócę na dobre tory. Bo jak nie teraz to kiedy? Do tego w kuchni czeka kolejna dynia, więc będzie znowu zupa dyniowa (poprzednia się chyba udała bo mój L. domagał się kolejnej).

Druga sprawa to fakt, że zaniedbałam masaże. I tu oto wszem i wobec obiecuję publicznie poprawę! 

Praca, praca... 

dostałam umowę na rok, więc właśnie tyle daję sobie na ogarnięcie się i przemyślenie co tak na prawdę chciałabym w życiu zawodowym robić. Jestem już stara krowa a dalej nie znalazłam swojego celu, do którego chciałabym dążyć. Zawsze wydawało mi się, że praca biurowa będzie spełnieniem moich marzeń, ale z doświadczenia wiem, że praca taka mnie męczy, stresuje i nie przynosi satysfakcji (już większą satysfakcję mam jak poustawiam ładnie leki na półce...). Także biorę się za siebie. W planie mam podszkolić angielski... a żeby połączyć przyjemne z pożytecznym mam zamiar oglądać przynajmniej jeden film w tygodniu po angielsku.

Prywata:

Z L. różnie, ostatnio znów bardzo się kłóciliśmy ale (odpukać) ostatnie kilka dni jest ok. Właśnie wróciliśmy z Tarnowskich Gór. Pojechaliśmy na kawkę, pośmialiśmy się i wróciliśmy. A teraz uciekam jeszcze pod prysznic i ogarnę wspomniany masaż.

Do napisania

A.

9 października 2016 , Komentarze (19)

Niestety dalej jestem przeziębiona, jedyny plus (?) że przeszedł mi ten tragiczny ból gardła ale w zamian mam mega katar, ciężką głowę i brak chęci do czegokolwiek. I niestety dalej kuleje na tym moja dieta. Ale już dziś postanowiłam się zmotywować i właśnie robi się moja pierwsza w życiu zupa dyniowa. Nie mam jeszcze do końca koncepcji jaki będzie efekt finalny, nie wiem czy pójść w curry czy w mleczko kokosowe czy może wszystko razem ale póki co dynia i czosnek się pieką i jestem dobrej myśli. Mam też zamiar ogarnąć jakieś dobre drugie śniadanie na jutro do pracy, ostatnio było zbyt dużo pieczywa i chyba zdecyduję się na jakąś sałatkę z kaszą albo ryżem. Niestety w związku z tym chyba nie ominą mnie drobne zakupy (choć wolałabym się wygrzać).

No nic, w chorobie czy nie czas o siebie zadbać. Co za dużo odpuszczania to nie zdrowo.

Teraz przede mną tydzień pracy a potem szef wysyła mnie na urlop... no nie powiem, żeby mi to było na rękę bo ani pogoda ładna ani nie mam specjalnie nic do załatwiania, ale szef ponoć "tak robi", dba o to pracownicy wybierali w miarę na bieżąco urlopy, żeby nie robiły się zaległości. Wspomniałam, że wolałabym może w lutym ale wtedy stwierdził, że będę już miała przyszłoroczny urlop i zaczął się śmiać. Dziewczyny mnie ostrzegły, żebym sobie przemyślała urlopy na przyszły rok i w styczniu wpisała kiedy chcę wtedy jest szansa, że nie zostanę "wygoniona" na urlop tak jak teraz. Nie pasuje mi to bo najchętniej bym gdzieś pojechała a tak ani L. nie ma urlopu ani pogoda nie sprzyja. Miałam nawet pomysł, żeby samej pojechać na 2-3 dni np. do Zakopca i wybrać się nad Morskie Oko, którego nigdy nie widziałam ale łażenie w śniegu mnie nie bawi... a poza tym jednak wolałabym z kimś... No nic, muszę sobie przemyśleć co wiecznie odkładam na potem i po prostu się za to zabrać, ewentualnie wyskoczę gdzieś na jednodniową wycieczkę Krk, Wrocław albo coś w tym stylu.

Póki co uciekam, biorę się za ogarnianie zupki i grzanie się pod kołdrą do skutku. 

Buziaki

A.

6 października 2016 , Komentarze (11)

...przeziębienie :(... w sumie nawet dziwię się, że tak późno (praca w aptece, masa chorych, prychających klientów, "cudowna" pogoda, przemoczone buty...). Od wczoraj piję saszetki, łykam aspirynę i rutinoscorbin i mam nadzieję, że tym razem wykaraskam się z tego bez antybiotyku... Dobrze, że jutro już piątek i będzie cały weekend na wygrzanie się.

Niestety przez to choróbsko zaniedbałam zupełnie posiłki, jem byle jak, byleby coś zjeść a co za tym idzie jem późno i ogólnie średnio zdrowo... i dietetycznie.  Kupiłam ostatnio dynię na zupę ale kompletnie nie mam siły do siedzenia w kuchni. Najprościej ugotować jakiś makaron, polać sosem i gotowe (najlepiej śmietanowo-serowym albo carbonara bo przy innym, lekkim trzeba się bardziej wysilić). Mam nadzieję, że za kilka dni się pozbieram a moja waga na tym za bardzo nie ucierpi - szkoda byłoby wszystko zaprzepaścić. Lodówka uzupełniona w jogurty, warzywka, twarożek; kasze, ryże są; rybka w zamrażalce- nic tylko brać się za siebie.

Dziś już sobie odpuszczam wszelką aktywność, ogarnę tylko ciuchy na jutro do pracy i lecę do wyra się wygrzać.

P.S znacie jakiś fajny thriller/ horror? 

1 października 2016 , Komentarze (4)

No i mamy październik... i kolejny miesiąc walki za mną, kolejny który mogę uznać za w miarę udany. Niestety dalej (!!) nie zabrałam się za pomiary i zmianę paska. Mogę się przyznać jednak, że w najgorszym momencie było ok. 72 kg, teraz jest ok. -5kg, więc mimo niedoczynności i TSH na poziomie +/-7 jakoś to idzie. Powoli bo powoli ale do przodu. Przez okres, w którym "wzięłam się za siebie" udało mi się wprowadzić:

-ograniczenie słodyczy (rezygnować nie zamierzam coś mi się od życia należy :P)

-ograniczenia pieczywa (2-3 razy w tyg alternatywne śniadania do pracy)

-rezygnację ze słodkich napojów i znaczne ograniczenie kawy, która mi nie służy a którą uwielbiam

-ograniczenie chipsów do jednej paczki na miesiąc

-ogólne zwracanie uwagi na to co, ile i o której jem

Z racji zmiany pracy mam też dość dużo aktywności fizycznej ale muszę jeszcze popracować nad wprowadzeniem jakichś "dywanówek" kilka razy w tyg. Wprowadziłam też znów masaże rękawicą bądź masażerem i trzeba mi tylko regularności i cieszenia się efektami. W życiu prywatnym kijowo ale to nie znaczy, że mam być zaniedbana. I nie będę...to mogę dla siebie zrobić. Nie ma co ukrywać, że to jak wyglądamy wpływa na samoocenę dlatego zrobię wszystko, żeby czuć się ze sobą dobrze :) 

27 września 2016 , Komentarze (2)

Weekend na Słowacji...

w pełni udany, niestety nie pod względem diety..ale  tym potem. Wybraliśmy się w piątek po pracy i na miejscu byliśmy jakoś przed 21. Zakwaterowaliśmy się w domku i chcieliśmy skoczyć jeszcze coś zjeść ale, że wszystko dookoła było już pozamykane wróciliśmy i ogarnęliśmy to co mieliśmy ze sobą. Trochę pobalowaliśmy i poszliśmy spać. Następnego dnia wyprawa na szlaki Małej Fatry. Ogólnie nie jestem fanką chodzenia po górach, lubię być w górach ale niekoniecznie po nich chodzić. O dziwo nie było jednak najgorzej, fizycznie dałam radę o co się bałam najbardziej. Mogę godzinami chodzić po płaskim ale dwa kroki pod górę i umieram i nie wiem czy to wina serca, tarczycy, boreliozy czy wszystkiego razem... ale dałam radę i to się liczy. No i niestety popłynęłam z dietą... Wiadomo w górach traci się energię więc wpadły słodkie bułki, energetyk i pół batona energetycznego-drugie pół wywaliłam bo wychodzę z założenia, że jeśli coś ma rujnować moją dietę to musi przynajmniej być smaczne :) Wieczorem zrobiliśmy grilla-tu starałam się nie popłynąć całkiem i olałam kiełbachy na rzecz cukinii i plasterka boczku-niestety pogrążył mnie PRZEPYSZNY ser z grilla-no ale cóż. Następnego dnia było już tylko gorzej...a mianowicie obiad w knajpie. Jako, że najlepsze pierogi z bryndzą jadłam właśnie na Słowacji to wybór był prosty-pierogi i zupa czosnkowa. Zapomniałam tylko, że pierogi są podawane ze śmietaną i skwarkami więc całkowicie obeszłabym się bez zupy. Były ok, nie tak pyszne jak te, które jadłam na majówce 2 lata temu ale też dobre. No ale weekend się skończył i czas wracać na dobre tory!! Choć łatwo nie będzie bo w szafie kuszą dwie Studentskie czekolady. Ale jestem twarda dam radę, otworzę kiedy przyjdzie na to pora :)

A póki co lecę ogarniać swoje drugie śniadanie na jutro do pracy. Będzie sałatka z bulguru z warzywkami i oliwkami. Na dziś zaplanowany jeszcze masaż ud, zadka itd. Specjalnie kupiłam wczoraj nową rękawicę do masażu, odnalazł się też mój masażer- więc trzeba działać. Ogarniam się też pod względem słodyczy, od weekendu nic nie tknęłam, mam w planie wytrzymać tak do piątku/soboty i dopiero na coś sobie pozwolić, no ale zobaczymy :) Nie będę sobie nic zakazywać, wierzę, że nie będzie to dla mnie jednak wielkie wyzwanie :)

22 września 2016 , Komentarze (4)

Dziś mam wolny dzień, niestety do załatwienia i ogarnięcia tyle spraw, że o odpoczynku mogę zapomnieć. Jedyny plus, że mogłam dłużej pospać. Załatwiłam sobie termin w przychodni na listopad (borelioza). We wtorek ogarnęłam endokrynologa. Także sprawy zdrowotne do przodu. A dziś w planie jeszcze drobne zakupy spożywcze, zrobienie zapiekanki ziemniaczanej, ogarnięcie  włosów, wypłacenie kasy i wymiana na euro, spakowanie się bo jutro po pracy jedziemy ze znajomymi na Małą Fatrę.

Aż boję się jutrzejszego dnia w pracy. Dziś nikt mnie nie zastąpi więc jutro będę tak zawalona towarem jak jeszcze nigdy. Wiem, że wszystkiego nie ogarnę więc muszę się pozytywnie nastawić i zrobić tyle ile się da... no cóż nic ponad siły i tak nie zrobię. I tak lepsze takie zmęczenie niż psychiczne.  Weekend będzie dość aktywny ale mam nadzieję, że znajdzie się chwila na jakieś błogie lenistwo np. w niedzielę :)

Vitaliovo:

Waga się utrzymuje, to dobrze. Chciałabym stracić jeszcze ze 3 kg i będę zadowolona. Niestety paska dalej nie zmieniam bo nie mogę się zebrać w sobie i zrobić pełnych pomiarów, szkoda tylko, że pierwotne pomiary są z grudnia a nie z momentu kiedy ważyłam najwięcej (maj?). 

Muszę teraz włączyć masaże i może jakieś ciepłe-zimne prysznice dla poprawy kondycji skóry. Mam balsamy, olejek do masażu a używam sporadycznie. Czas się zmobilizować, w końcu lato już za 10 (?) miesięcy :)

Do buzi dalej używam na zmianę olejku ze słodkich migdałów i z macadamii i muszę przynać, że chyba widzę poprawę. moja skóra zwłaszcza na czole nie jest tak przeraźliwie sucha. Raczej nie zamienię ich na kremy w najbliższym czasie :)

Muszę też znów poszukać inspiracji na obiady i śniadania do pracy. Od taty dostałam bulgur taki drobniejszy niż zwykle kupuję więc pewnie w przyszłym tyg powstanie kolejna sałatka w alternatywnie do bułek. 

Także lecę działać.

A.