Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Próbuje odkryć siebie i swoje pasje, dlatego szukam nowych aktywności i po drodze chcę zawalczyć o lepsze ciało.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 18135
Komentarzy: 181
Założony: 27 kwietnia 2017
Ostatni wpis: 19 października 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
sylwiab7

kobieta, 30 lat, Kraków

164 cm, 65.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

27 kwietnia 2017 , Komentarze (1)

W moim poprzednim wpisie trochę opowiedziałam o tym dlaczego tutaj się znalazłam, z czego zdałam sobie sprawę…ale tak naprawdę, ten poprzedni wpis napisałam już 4 tygodnie temu! Dlatego teraz chcę napisać coś, co będzie bardziej up-to-date. Dlaczego opublikowałam coś starego? Otóż chciałam, powiedzmy, zabezpieczyć się na wypadek porażki, tak więc teraz mogę z czystym sumieniem opisać swój pierwszy miesiąc, pierwsze postępy, plan treningowy itd. Mój pierwszy miesiąc można w sumie podzielić na dwa etapy:

1.       Pierwsze dwa tygodnie

Zaczęłam po prostu od…ruchu i regularnego jedzenia. Codziennie planowałam 5 posiłków, bez liczenia kalorii, ale – zmniejszając porcję. Jadłam regularnie, co 3 godziny. Szybko zauważyłam, że zniknęło uczucie ciężkości, ale nie odczuwam głodu. Do tego ruch – postawiłam na aktywność, którą lubię, do której nie trzeba się zbierać na siłownię czyt. Marnować czasu na dojazdy – czego nienawidzę. Zaczęłam biegać. W jednym ze starych numerów Women’s Health znalazłam program biegowy, na 6 tygodni, który przygotowuje do biegu na 5km. Niby nic, a wiedziałam, że 5km nawet wtedy bym przebiegła, jednak – chciałam zmotywować się do regularnego ruchu, nie do bicia rekordów. Plan zakładał bieganie 4 razy w tygodniu, każdy trening po ok: 20-30 min (w pierwszych dwóch tygodniach). Pierwsze wyjście to była swojego rodzaju bitwa ze sobą, bo zimno, bo się nie chce, bo mi jakoś ciężko – ale poszłam. Pierwsze 10 min – wow, czuję się dobrze, ostatnie 5 min – wow – czuję się świetnie. I tak minęły dwa tygodnie biegania bez odpuszczania (a zaznaczę, że po drodze była Wielkanoc). Jako dodatek była joga. 5 razy w tygodniu, po 30/35 min. Po dwóch tygodniach czułam się świetnie, motywacja tylko wzrosła, więc przyszedł czas na: zakup planu diety.

2.       Drugie dwa tygodnie

Kiedy po dwóch pierwszych tygodniach moja motywacja była nawet wyższa niż na początku, a utrzymywanie diety okazało się prostsze niż przypuszczałam, postanowiłam zainwestować w dietę BeBio, Ewy Chodakowskiej. Ewę znałam wcześniej, chociaż nigdy nie byłam szczególną fanką jej ćwiczeń, to podziwiałam ją za to, jak potrafi zmotywować. Dieta na dwa miesiące to tylko 99zł, stwierdziłam, że spróbuję. Poczytałam opinie, przykładowe jadłospisy, zasady i wniosek był jeden – sama lepszego jadłospisu nie ułożę, a taki przewodnik będzie świetny. Zamówiłam dietę na od wtorku, z pełną świadomością, że za kilka dni wyjeżdżam na kilka dni do chłopaka – to już kolejne drugie wyzwanie w tym miesiącu. Pierwsze kilka dni diety było ekscytujące, nie każdy przepis był świetny, ale jedzenie raczej mi smakowało, byłam najedzona i pełna energii. Jedyne co musiałam zmienić, to jogurty – jestem nadwrażliwa na laktozę, więc po prostu zastąpiłam nabiał albo produktami roślinnymi, albo takimi bez laktozy. Trzymałam się diety i później przyszedł wyjazd…4 dni we Francji u chłopaka, a raczej w domu jego rodziców, gdzie wiedziałam, że nie ma szans na osobne gotowanie – zresztą, jakby to wyglądało? Dlatego też, postanowiłam zastosować trick z pierwszych dwóch tygodni i jeść po prostu małe porcje, regularnie i to zadziałało! Podczas kilku dni tam udało mi się zrzucić 0,5kg, a jak pisałam ostatnio – obiadki i kolacyjki z chłopakiem działały raczej przeciwnie.

Co do ruchu – nadal przestrzegałam planu biegowego, tym razem były to treningi od 20-40 min, plus interwały. Kondycja była coraz lepsza, a nawet raz udało mi się wyciągnąć na bieganie chłopaka. Do tego, trzy razy w tygodniu robiłam trening siłowy ze sztangą/hantlami. W dni, kiedy nie mogłam ćwiczyć, po prostu dużo chodziłam, spacerowałam.

W ten oto sposób minął pierwszy miesiąc mojego nowego stylu życia, który zmotywował mnie do dalszej pracy, ale nie tylko mnie – bo oto mój chłopak, biorąc przykład ze mnie postanowił „wyzdrowieć”, zacząć jeść lepiej i trochę się ruszać. Raz w tygodniu chodził na badmintona, 2/3 razy w tygodniu spędzał po pół godziny na rowerku stacjonarnym i tak oto, bez większego wysiłku zrzucił prawie 3 kg.

 Ważenie juz w sobotę, więc oczywiście nie mogę się doczekać porównania pomiarów i wagi :) 

Znalezione obrazy dla zapytania be fit photo

 

 

 

27 kwietnia 2017 , Komentarze (8)

Rok temu była sobie dziewczyna, która uwielbiała ćwiczyć. Była na kursie żeby zostać instruktorką jogi, o godzinie 6 przed pracą chodziła na siłownię i przebiegała kilka ładnych kilometrów, dbała o dietę, była weganką, miała świetną figurę i świetne samopoczucie. Aż do czerwca, kiedy poznała chłopaka. Zaczęło się życie na walizkach (związek na odległość), zaczęły się wspólne kolacje, weekendy w łóżku z jedzeniem i serialami… i zniknęła motywacja do ćwiczeń, zniknęła fajna figura i kondycja, przybyło 8kg.

Historia jest w stu procentach prawdziwa i opisuje jak udało mi się przytyć bez wysiłku. Żeby jednak było sprawiedliwie wraz ze mną przytył mój chłopak. Opanowanie przyszło w lutym, kiedy spodnie „nagle’ zrobiły się dużo bardziej ciasne niż jeszcze chwilę temu. I tak przez dwa miesiące na zmianę chudłam i tyłam 1/2 kilogramy. Nic zdrowego, ani dla ciała, ani dla umysłu, bo psychicznie zaczęłam czuć się coraz gorzej. Przyszedł koniec maja, przyszedł kwiecień i przyszły poważne zmiany. Zrozumiałam, że moja pogarszające się samopoczucie ma ogromny związek z tym co jem, z tym czy ćwiczę czy nie. Wcześniej, na diecie wegańskiej, nigdy nie miałam problemu z wczesnym wstawaniem, zmęczeniem czy nawet ogólnym znudzeniem! Teraz nagle zrobiłam się marudna, bez życia, leniwa. Jasne, miałam wiele zrywów „powrotu”, ale moje podejście było złe, pełne wrogości do siebie i ciała, nie idące w parze z tym co lubię robić, a kierowane zasadą „żeby być piękną trzeba cierpieć”, więc nudziłam się na bieżni w siłowni (chociaż lubię bieganie samo w sobie), robiłam ćwiczenia, które nie przynosiły żadnego zadowolenia, bo były nudne. Tak więc zastanowiłam się, a raczej przeglądnęłam swoje nawyki z okresu, kiedy byłam w formie. To co zauważyłam, to to, że miałam inny cel i inne podejście. Wcześniej nie chciałam świetnie wyglądać, a świetnie się czuć, nie miałam celu typu sześciopak na brzuchu, a mimo to miałam ładnie zarysowane mięśnie „bez wysiłku”, ćwiczyłam co lubiłam, jadłam zdrowo, bo dzięki temu dobrze się czułam. Tak więc postanowiłam zrewidować swoje cele i to jest mój pierwszy krok.

Zdałam sobie też sprawę z tego, na co szczególnie muszę uważać, co sprawia, że mój plan się wali. Oto te punkty:

1.       W diecie są dwa punkty dnia, które skłaniają mnie do zawalenia diety. Przede wszystkim najbardziej głodna jestem przed południem. Bez względu na to co zjem na śniadanie, po godzinie potrafię być głodna, dlatego rano, przekąskę jem 2 godziny po śniadaniu, a po kolejnych dwóch godzinach lunch. Od lunchu wytrzymuję spokojnie do godziny 16, kiedy to jem drobną przekąskę, przed kolacją.

2.       Uwielbiam wszystkie chleby, bułki, drożdżówki i czuję, że nie mam umiaru, więc po prostu przestaję wchodzić do piekarni.

3.       Wcześniej, kiedy miałam plan ćwiczeń i np. miałam ochotę na jogę zamiast np. biegania, mówiłam sobie, że joga to nie ćwiczenia, a w efekcie nie robiłam ani tego ani tego, bo nie potrafię się do czegoś zmuszać. Teraz wiem, że skoro czuję, że potrzebuję jogi, to będę ćwiczyła jogę, bo widocznie tego właśnie potrzebuję.

4.       Brak ruchu, kiedy spotykam się z chłopakiem. Jesteśmy stęsknieni, więc wolimy zostać w domu i w efekcie cały weekend spędzamy bez ruchu. Koniec z tym.

5.       Ciągłe myślenie o odchudzaniu. Kiedy jestem na diecie to ciągle myślę co i za ile zjem, ile ma kalorii itd. To obsesyjne myślenie męczy i sprawia, że pogarsza mi się humor, więc po prostu muszę mniej skupiać się na diecie.

6.       Szaleństwo weekendu – czyli  trzymam dietę cały tydzień a w weekend hamulce puszczają i cały wysiłek idzie w....

7.       Złe podejście do jedzenia. Uwielbiam jeść i jedzenie traktowałam bardziej jak hobby i rozrywkę niż to, czym naprawdę jest – a jedzenie jest po prostu niezbędne do życia, chociaż może sprawiać przyjemność.