Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Pracownik biurowy z pracą zdalną mieszkający na wsi. Niezmotywowany do zadbania o siebie. Moje aktualne marzenie i cel to wejść w trzydziestkę z ładnym ciałem i z najlepszą życiową formą.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 28070
Komentarzy: 714
Założony: 28 maja 2021
Ostatni wpis: 25 marca 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
iamcookie3

kobieta, 27 lat,

168 cm, 59.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

11 września 2021 , Komentarze (3)

Jeju ale mam zajebiście wkurzające ostatnie dwa tygodnie.

Sytuacja sprzed chwili - nocny autobus po prostu nie zatrzymał się na moim przystanku. Kierowca miał wyjebane i sobie pojechał dalej. Musiałam kolejne pół h czekać na przystanku.

Po drugie całe dwa tygodnie w robocie miała zajebiste ciężkie i nawet nie przyszło mi do głowy, by wykorzystać w jakiś fajny sposób resztki ciepłych dni. 

Za tydzień miałam mieć wolny dłuższy weekend, ale przed chwilą dostałam info, że raczej jedna wielka dupa będzie, a planowałam jeszcze na trochę pojechać w góry.

W piątek w pracy padły nam generatory na firmie i w ogóle jedna wielka czarna dupa, a akurat było umówionych mnóstwo kontrahentów. Padły zdalne serwery i dalej w czarną dupę. Petentów mnóstwo, telefony się urywały, nikogo na firmie nie było. Dzwonie do prezesa, który urzęduje na drugim końcu Polski - nie odbiera, jak kamień w wodę. Jak nigdy, bo on w godzinach pracy zawsze jest na posterunku. Za jakiś czas dzwoni jego żona - prezes zaginął! Wszyscy go szukają! Pojechał na przejażdżkę rowerem, złapała go burza! Wieczorem prezes się odnalazł, musiałam zostać na nadgodziny dopiąć co niedopiete. Sobota, ponoć na firmie znowu padły serwery - z kim się kontaktują? Ze mną. Jedyną osoba która ogarnia to co jest do ogarnięcia gdy wszystko plajtuje. Prezes nie odbiera. Z rodziną na urlopie . Zajebiście. Ogarnięte, bo ograniete, ale bieganie do samego wieczora...

Wyszłam z tej roboty i kumpel pisze. Hej, hej, widzę się z kumplami, widzimy się dzisiaj? Ja mówię ok. ok. Możemy, jakoś moja aspołeczna duszyczka dzielnie to zniesie. On że "aspoco?" xD bo jestem wulkanem ekstrawertyzmu xD Całe szczęście, że napisał właśnie jak jeszcze nie zdążyłam za daleko odjechać od mieszkania, więc wpadłam na chatę i się ogarnęłam i poszłam. 

Okazalo się, że to spotkanie firmowe było, a nie spotkanie z kilkoma kumplami. W restauracji drogiej jak cholera. Dobrze, że ubrałam się w miarę ładnie. Było bardzo, bardzo fajnie. Kumpli ma bardzo ciekawych. Ale gadka się kleiła 2 h dopóki nie doszły laski z pracy. Damy przez duże D. Niestety czułam się jak robak. Nikt tam nie zarabiał mniej niż średnia krajowa a nawet przynajmniej minimum 2 razy więcej niż średnia... Prawnicy, informatycy i biotechnolodzy... Ogólnie było świetnie, bardzo zabawnie, z dobrym poczuciem humoru, ale i tematy "grube" się przewijały.. 

Ogolnie poczułam się zgaszona jak niedopałek. 

Coraz bliżej mieszkania! 💪 Autobus wkurzył mnie dziś jak mało co. Mówiłam już że żarcie w tej restauracji to był sztos? Kaukaskie jedzenie uwielbiam 🔥

5 września 2021 , Komentarze (6)

A ja wyzwanie przyjęłam, ale o tym trochę niżej będzie.

Jestem od wczorajszego wieczora u rodziców, dzisiaj niestety wracam. Uwielbiam tu przyjeżdżać. Zwierzęta zawsze okropnie się cieszą na przyjazdy, szczególnie moja Weda odkąd została sama, bez towarzysza. Byłam z nią na malinach. Pamiętam jak w tym roku częstowałam ją pierwszy raz. Pomlaskała, pomlaskała, skrzywiła się i popluła. No ale ona wierzy w pełni człowiekowi, więc skoro ja je jadłam, skoro ja ją częstowałam to znaczy, że można. Tym razem zrywała sobie sama, ale niestety też się niemiłosiernie krzywiła i chciała z nich zrezygnować - żarła zielone, więc się nie dziwię! Hahaha Pokazałam jej dojrzałe czerwone oraz żółte i zaczęła zbierać dobre w końcu 😁 Dobrze, dobrze, bo nikt jej malin nie będzie zbierał jak ja pojadę, musi sobie radzić sama.


.......

Nie będę się rozpisywać zbyt długo tym razem. Rodzina rzuciła mi wyzwanie czy zrobię formę bez pomocy kogoś z zewnątrz. Taką DOBRĄ pisaną drukowanymi literami. Rękawice zostały podniesione.

Pracy będzie mnóstwo. Dokładnie cały rok nie ćwiczyłam z ciężarami. Co w zeszłym roku zbudowałam to zostało, czego się nie dotykałam to wciąż tego nie ma.

W planach jest dojście do setki w dupce. W motylkach dorzucenie chociaż 3 centymetrów i w udach z tych dodatkowych 2 cm też bym była zadowolona. Całe ciało jest do poprawy, ale najgorsze mam 3 największe partie i na nich będę się skupiać.

Start z tego poziomu. Oczywiście pokazuje Wam lepszą część mnie, gorszą zachowam dla siebie.


.......

Jesli chodzi o sprawy gastryczne - jest lepiej. Przekręt żywieniowy służy. Smakowo jest mi trudniej, ale psychicznie zrobiło się lżej. Jeśli mi ktoś powie, że dieta nie ma wpływu na stan głowy to pierwsza rzucę kamieniem. Jedyne co, to przeraża mnie ilość jedzenia do przemłócenia. Średnio wychodzi mnie dziennie między 1,5 kg do 2 kilogramów jedzenia - to jest najczęściej między 5 a 7 posiłków, czasem i 8 jak w ciągu dnia wpadnie jakieś wysokoobjętościowe żarcie.

.......

Nie polecam.


Ps. na zaczepki nie macie co liczyć, jeśli chodzi o jakiekolwiek odpowiedzi. Kto mi tam czasem coś wyśle, te wie o kogo chodzi. Wszystko jest u mnie ok. Pozdrawiam!

A teraz pozrywać z psem maliny, pomrozic i zacząć wystawiać sprzęty z kuchni. Wrzesień to miesiąc remontów! 🤪💪

22 sierpnia 2021 , Komentarze (13)

Ależ mnie czekają zmiany. W diecie. W życiu. Ale skupmy się teraz na zdrowiu, życie odłożymy na później. (Jak to brzmi, brrr. Nie, nic proszę nie odkładać! Na pewno nie życie!)

Już w czerwcu wspominałam o moich problemach gastrycznych. Jakoś pod koniec czerwca podjęłam się diety niskobialkowej, lekkostrawnej, niepodrażniającej. Bo wrzody w żołądku mam. Na szczęście to tylko żołądek (tylko i aż!) - trzustka, dwunastnica i wątroba jest ok. Wytrzymałam na tej diecie niecałe 2 tygodnie. Albo to nawet tydzień był.

Ledwo na tym trwałam i z wielkim bólem (smakowym i mentalnym głównie, zoladkowo było znośnie).

No to nie są absolutnie moje smaki.

Nie wytrzymałam i wróciłam do mojej normalnej diety tj. przeciętnie białkowej, tłuszczowej i niskowęglowodanowej. Jakoś bywało ok. Raz gorzej, raz lepiej. Czasem większość posiłku lądowała w kiblu (i nie drogą prosto z talerza - if you know what I mean), czasem żołądek bolał, czasem mikser się robił w brzuchu, ale jakoś do WCta biec nie musiałam.

Od ponad miesiąca jem "normalnie" i aż 3 kilo mi spadło (co w sumie złe nie było). Teraz się jeszcze nie ważyłam, ale coś czuję, że chyba spadków dalszych nie ma, jednak bardzo pogorszyła się kondycja mojej cery, ziemista skóra, brązowe powieki i tak dalej. Z racji, że dietę miałam taką jaką miałam tj, taką jaką lubiłam i zdrową, ale zupełnie nieprzystosowaną do mojego schorzenia zmiast jeść od rana tym samym wywoływać szybkie posiedzenia na kiblu zaczynałam jedzenie dopiero po powrocie z pracy. Bo z jedzeniem był ryzyk fizyk. Raz się przyjęło, raz się nie przyjęło.

W zeszłym tygodniu dostałam inne leki i teraz już mało co się przyjmuje, więc czeka mnie gigantyczna metamorfoza żywieniowa.

Faktem jest, że gdybym przemogła się do tej nieszczęsnej "niedobrej" diety żołądkowej w odpowiednim czasie może za niedługo mogłabym już wracać na swoje tory, a tak pewnie z pół roku będę musiała się katować ową dietą. Jak ja to przetrwam!

Najgorzej będzie wygrać z głową, bo co człowiek znielubił łatwo ponownie polubić nie jest.

W sklepie jestem zagubiona jak dziecko. Zaczęłam odwiedzać alejki i stoiska, które wcześniej w ogóle dla mnie nie istniały i absolutnie nie wiem co mogłabym przygotować sobie z tych produktów do jedzenia. Na razie głównie te części sklepu tylko odwiedzam, ale ostatnio kupiłam pierwsze 2 pszenne bułki! Najpierw muszę nieco wyjeść jedzenia nieuchodzącego w moim przypadku za rozsądne, a które mam w mieszkaniu. Szukam w internecie motywacji żywieniowych, ale właściwie nic nie znalazłam. Coś trzeba będzie wymyślać i tak. Znalazłam jedną dziewczynę, która ma podobną dietę i choć trochę je w smakach, które ją lubię to jakoś przeraża mnie to co widzę u niej na talerzu. Czy by mi to smakowało to szczerze wątpię.

Tak jak wstawałam o 5-6 tak wstaje dalej, ale ostatnio od 16-17 praktycznie zasypiamy na stojąco i... w związku z tym staram się zwiększyć aktywność :) Na razie ledwo, bo ledwo, dopiero zaczynam się powoli, bardzo powoli rozkręcać. Zamierzam wkrótce wybrać się na siłownię znowu zacząć podnosić ciężary, ale to dopiero jak nieco bardziej ogarnę nową miskę i trochę lepiej się odżywię. Przede mną badania krwi, ale raczej wszystko będzie sztos, bo mimo "sita" w brzuchu to miskę ogarniałam cały czas, może nie pod względem kilokalorii, ale pod względem składników odżywczych na pewno.

Kupiłam sobie ostatnio szampon i odżywkę z firmy Luxliss. Dla mnie sztos! Włosy są gadkie, miękkie, rozczesane właściwie bez czesania i co jest super pachnie intensywnie i niezwykle długo zapach utrzymuje się na włosach, praktycznie nie potrzeba perfum.

Jakiś czas temu kupiłam sobie również tę matche. Jest świetna :)

Ostatnio kupiłam również te ciastka (batoniki?) z Milki. Nie będę ukrywać, że nie był to łatwy wybór, bo ja nawet nie pamiętam, kiedy kupowałam ostatnio jakieś słodycze, ale niestety padł na mnie odgórny przymus przyniesienia czegoś takiego do mieszkania. Także finalnie wybrałam coś prawie najtańszego, bo przecież wszystkie te słodycze z Milki smakują tak samo. Szału tu na pewno nie było, ale to nie dla mnie było.

Za to te lody są sztos! Tylko szkoda, że nie ma ich na patyku, bo wafelków nie cierpię a szkoda mi je wyrzucać.

Up date pewnie będzie teraz dużo częstszy, bo chyba będę się próbowała uporać z moim menu, a gdzie jak nie tu najlepiej. Dzizys krajst, rewolucja wyzwa! Dosłownie. W tym momencie.

12 sierpnia 2021 , Komentarze (9)

Siedzę dzisiaj w pracy. Jeszcze 10 minut i wybije zegar a ja za chwilę wyjdę z roboty. Ostatnie 40 minut w mojej pracy to siedzenie u dumanie najczęściej, kontemplowanie i odliczanie czasu do opuszczenia miejsca pracy. Koleżanka w telefonie ogląda memy i odpisuje znajomym na fejsie i robi to, co się tam często w internecie robi i co ja robię z raz na dwa tygodnie. Siedzę przy biurku, wypełniam jeszcze ostatnie dokumenty, choć nie przeszkadzaloby gdybym zrobiła to dopiero jutro koło poludnia. Wypełniam te dokumenty, bo słucham posłuchadło na tematy finansowe (swoją drogą, ludzie nie mówią NIC odkrywczego, tak trudno o dobre materiały 😐), a ja aby słuchać muszę coś dłubać inaczej skupić się nie mogę za grosz. W tym momencie podbija do mnie koleżanka i mówi, abym słuchała, bo to o mnie. I czyta mi mema. "Człowiek sukcesu: Wstaje o 6 rano, pije sok z marchwi, idzie biegać, wraca, je omlet na śniadanie z dwóch jaj, włącza podcast i idzie to pracy". Taki zabieg okoliczności aż się obśmiałam, bo dzisiaj zrobiłam dokładnie to samo ! No z wyjątkiem tego soku z marchwi, bo unikam węgli. 😄😄 A jeszcze w momencie kiedy ona mi to czytała ja właśnie kolejne posłuchadło słuchałam. Natomiast ona o sobie - "Ja: do pracy na 10, wstaje o 11". 😄👌

No i kolejna sytuacja bardzo miła z dzisiaj. Byłam odwiedzić koleżankę, która pracuje w sklepie AGD. Niestety zaczęłyśmy rozmawiać o pysznosciach ze sklepu i nagle wpadł temat NaTurka oraz innych serów pleśniowych (bo moja mama zrobiła mi dostawę aż 600g serów z przerostami ❤️) No i jak to ja odpaliło mi się o mikrobiologii, o wyjedzie, który organizowałam do tej mleczarni, o symbiotycznych produktach paszowych. Gadam, nawijam, opowiadam. I nagle starszy pan do mnie, że mogłabym jechać na konkurs oratorski, bo na pewno bym wygrała xD Nieco się ocknęłam, z rytmu wypadłam, zarumieniłam się (w głowie, bo się nie rumienie) i podziękowałam za ten "prawdopodobny wyraz uznania, który potraktuję jako komplet". Pan, że to oczywiście najszczerszy komplement, bo bardzo przyjemnie się mnie słucha i mówię jak katarynka 🤭 Aż go żona zaczęła za ramię wyciągać ze sklepu hahaha

Jakos chyba w ostatnim wpisie pisałam o mojej aktualnej kruchości finansowej. Jednak nie jest tak źle. Przeanalizowałam cały mój budżet, dochody teraźniejsze, dodatkowe ścieżki zarobków, nie jest źle. W dodatku przebudowalam aktualne cele oszczędnościowe i bedzie wszystko płynnie szło, a cele usytuowałam bardziej doczesnie niż jak to miałam wcześniej. Właściwie moje zmiany finansowe są stabilne, a nie aż tak dynamiczne jak mi się w ostatnim czasie wydawało. Lubię sobie przesymulowac wszystko na zimno, bo na ciepło wszystko inaczej smakuje :)

Milego weekendu Wam życzę, bo na razie nie przewiduje żadnego nowego wpisu.

Niestety mam duże zaległości w śledzeniu Was, jednak i tak zaglądam do Was incognito dość regularnie ❤️




18 lipca 2021 , Komentarze (6)

Przyznaję się - mam lenia, nie chce mi się.

Nie chce mi się masować, to konkretnie wyczerpująca praca. Moim zdaniem dużo trudniejsza niż odchudzanie aczkolwiek odchudzanie też łatwe nie jest, tak nie twierdzę. 

Aktualnie dużo pracuję nad głową - samodyscypliną, spokojem, opanowaniem, szybkością podejmowania trafnych! decyzji, samodyscypliną oraz samodyscypliną. 

Trochę się popsułam pod względem tego ostatniego. Wstaje późno, koło 8:00. Dzień zaczynam jak flak, bo już brak mi czasu na poranne dotlenienie i rozruszanie kości.

Piję kawę. 

DUZO KAWY. 

ZA DUZO KAWY.

ZDECYDOWANIE ZA DUZO KAWY.

Przerzuciłam sie na herbatę, ale zaczęłam ją również pić ZBYT DUZO. Niestety moje slinianki mają ograniczoną sprawność i tyle herbaty w moim przypadku to czyste zło.

Jestem niezwykle podekscytowana moim szkoleniem menadżerskim. 4 zjazdy już za mną, jutro 5ty oraz pierwszy modułu za mną, który brzmi "osoba lidera". Dostałam aż 1700 stron pakietów szkoleniowych! A dotyczy tylko tego pierwszego modułu, jeszcze 4 kolejne przede mną. I nie jest to lanie wody, bo już przejrzałam wszystko! Muszę sobie wszystkie ważniejsze pliki wydrukować.

Z racji tejże grubej pracy nad swoją osobą i nad tą już wyżej wspomnianą samodyscypliną - wejdę sobie na 30 dniowe redu i zacznę przygotowywania do zimowej masy. 

Plany na te dni to przedewszystkim:

- ponownie zacząć wcześnie wstawać

- zacząć bieganie, skoro już mi zdrowie na to pozwala 

- spokój, spokój, spokój i czysta głowa 

- no i dieta oczywiście  :) Może znowu zjem coś co nie jest zimnym ryżem z zimną, białą kiełbaską z majerankiem <- tak mi się nic robic do jedzenia nie chce.xtagstartz/p>

15 lipca 2021 , Komentarze (18)

Ależ wyjątkowo ciężko mi od dłuższego czasu.

Myślałam, że sesja się skończy i trochę odsapnę, ale jakoś nie bardzo mi to wychodzi. Jakoś między ostatnimi egzaminami wyskoczyłam oddać krew, to jeszcze chwilę przed wyjazdem w góry było. Mądre, nie mądre, nie wiem, może. Aczkolwiek wtedy prawie nic nie spałam, po 4 h dziennie, zdarzały się noce, kiedy nie spałam nic (nie, że się tyle uczyłam, tak po prostu jakoś tak wychodziło - o dziwo egzaminy przyszły mi same). Jakoś te moje pisanie nie jest aż tak najgorsze. Wciąż czekam na ostatnią oficjalną ocenę i mam nadzieję, że moje starty po stypendium rektora pójdą po mojej myśli.

Wracając do tematu, wiedziałam, że w tym momencie mam świetną krew, więc do oddania wstępne byłam zakwalifikowana. Ostatni raz krew w porządku miałam w 2016 roku (i w 2020, ale wtedy nie mogłam oddawać). Lekarz zmierzył ciśnienie i... 160 na 130. Dyskwalifikacja. Tak coś czułam, że będzie wysokie, w końcu tak niewiele sypiałam. Ale lekarz uznał, że ceni sobie takich ludzi jak ja, czyli - jak nie drzwiami, to oknem, więc mogę krew oddać. Bo za mną było już 16 niedanych prób! Oczywiście powiedziałam co i jak, żeby nie zaszkodzić ewentualnie biorcy, ale lekarz uznał, że jest ok. Być może też dlatego, że w moim województwie krwi jak na lekarstwo i muszą czasami ściągać ją z innych województw.

Krew mi spuścili, ciśnienie spadło na piękne 120 na 90, głowa przestała ćmić, poczułam się jak młody bóg i popędziłam do pracy jak na skrzydłach, mimo zagwarantowanego 2 dniowego L4.

W górach nieźle kilometrów udało mi się zrobić, bo aż ponad 100.
2,2 tysięcznika nie zdobyłam, ale przygotuję się do tego lepiej za rok.

Do pracy poszłam zaraz następnego dnia i... okazało się, że moje szkolenie z UE zaczynało się właśnie tego dnia. Coś pani maile nie doszły do nikogo z grupy. Więc ostatni poniedziałek to było 8h w pracy + 3h szkolenia + poranny basen. Gdybym wiedziała, że dzień będzie wyglądał tak, zrezygnowałabym z basenu, ale chciałam "rozmasować" mięśnie, żeby mnie czasem nie złapała twardość i sztywność po tym górskim wysiłku. Wtorek  to samo, tyle że bez basenu. W dodatku byłam taka nieprzytomna, że przyszłam do pracy całą godzinę wcześniej i dziwiłam się przez moment dlaczego tam tak cicho i pusto.

Wczoraj w pracy taka mnie olbrzymia senność złapała, że wyszłam w połowie dnia. Na szczęście miałam wolny dzień do odebrania. Musiałam jeszcze w międzyczasie skoczyć na małe zakupy elektroniczne i gdy wracałam do mieszkania to już myślałam, że zasnę na stojąco i padnę pod drzewem, a spać będę do rana w tej trawie i nic mnie nie ruszy. Gibało mną prawie jak alkoholikiem. Wróciłam wczoraj o 16tej, bachnęłam się jak kloc na łóżko i wstanie nie byłam nawet kończyną ruszyć czy wymamrotać coś innego niż "mhm" i "y-yy". Spałam tak do dziś do 6 rano, czyli 14 godzin!, z małą przerwą na pozamykanie okien, gdy przyszła burza i wzięciem prysznica. 

No i od 6tej dzisiejszego kolejny ciąg tego zakręconego czasu. Wzięłam dziś też połówkę dnia wolnego, bo miałam sporo urzędowych spraw do załatwienia (na szczęcie już z grubsza wszystko, chyba że znowu tylko tak mi się wydaje. O 10 rano, gdy już wracałam do mieszkania (po wychodzeniu o tej porze już 8 tysięcy kroków!) złapał mnie ulewny deszcz. Zmogłam jak kura. Oczywiście nie wzięłam parasolki, bo przecież ciągle ostatnio pogoda mnie oszukiwała i tylko się zawsze niepotrzebnie nadźwigałam. Zdążyłam jeszcze wziąć prysznic i się ogarnąć przed spotkaniem online z psychologiem z tego szkolenia liderskiego z UE. W teście psychomotorycznym, który wypełniałam we wtorek (bo wpadł mi w spam) starałam się zaznaczyć jak najrzetelniejszą prawdę oraz zaznaczać odpowiedzi mniej przychylne, gdy się wahałam. Pani psycholog uznała, że jej analiza mojego testu wypadła bardzo pochlebnie i jest bardzo zadowolona a nawet jakby... pod wrażeniem? Wydawało mi się nawet, że słucha mnie z autentycznym zaciekawieniem, ale tak może mają wszyscy psychologowie. Powiedziała, że wszystko to, co zaznaczyłam pasuje do mnie po tej jej weryfikacji i że ponoć mam już dużo bardzo mocnych stron. Podobał się jej sposób w jaki widzę rolę lidera oraz to gdzie tego lidera w ogóle dostrzegam. Ale najbardziej spodobało się jej to, co uważam o dzieciach i przyszłości i to, że liznęłam już świata biznesu i sporych pieniędzy. W każdym razie uznała, że mimo iż mam wysoką pewność siebie i realistyczną, pozytywną samoocenę powinnam patrzyć mniej krytycznie na swoją osobę, bo się nie doceniam.

Niestety mój praktycznie jedyny i największy kompleks to kompleks wiedzy - wciąż wydaje mi się, że absolutnie niewiele umiem i bardzo niewiele wiem. Mam takie wrażenie, że każdy dookoła mnie wie więcej niż ja i przez to nie mam nic do zaoferowania swoim umysłem.

Jeszcze zdążyłam dziś na pocztę wyskoczyć wysłać im te umowy, bo były problemy i już sama nie wiedziałam, czy będę mogła wziąć udział w tym szkoleniu. O 13 byłam już w pracy, a wieczorkiem siostra zaprosiła mnie i brata na obiadokolację za co jestem bardzo wdzięczna, bo ostatnio chodzę permanentnie głodna. W ogóle mi nie po drodze z zakupami w tym miesiącu i wyjadam co mam. Plus jest taki, że ja niedojedzona jestem oazą spokoju, cierpliwości, racjonalnego myślenia i asertywności. Także relacje między ludzkie jakoś się trzymają kupy. Aczkolwiek problemy z wejściem na 4 piętro się pojawiły, bo na 2gim już wysiadam. O masie to ja nawet nie myślę, zajmę się tym trochę później, jak pojawi się nieco więcej czasu.

Juto przyjeżdża rodzina. Tata sprawdzi mi kontakty, bo jestem przekonana, że napięcie spadło po całej linii długo ładują się telefony, o laptopie nawet nie wspominając. Wyłączył mi się na włączonej ładowarce podczas tej rozmowy z psychologiem! Telefon mnie uratował. Na szczęście jestem w pracy, więc tylko rano ich odbiorę i dotransportuję do mieszkania i praktycznie mam ich z głowy. Taką mam nadzieję przynajmniej. Tylko posprzątać jeszcze. W sobotę, niedzielę i poniedziałek znowu te szkolenia i jeszcze będę jechać do rodziców na weekend, bo remont rodzinnego domu ma ruszyć w końcu i mam im pomóc czy doradzić. Nie wiem. A i kota zawieźć do nowego domu. Kuzyni, piąta woda po kisielu, mówią, że te koty są tak wspaniałe, że biorą jeszcze jednego, razem 3.

Dobra, tak się rozpisałam, jak dawno już nie. 

10 lipca 2021 , Komentarze (17)

Jestem w końcu w domu.

Przydałby się urlop po tym urlopie.

Trzasnęłam w te 5 dni 151 tysięcy kroków. 

Razem prawie 110 km. 👀

Zdecydowanie rekord mojego życia, chyba że się kiedyś pokusze na maraton lub pielgrzymkę 🤪

Pieprznięta jestem.

Dopiero teraz jak właśnie usiadłam w łóżku, zobaczyłam jak bardzo bolała mnie nogą przez te 5 dni - ale teraz to już prawie nie boli nic. Adrenalina, endorfiny, nie wiem. Mnie nawet skręcona stopa jakoś nie powstrzymuje, nie mam takiego wyczucia na ile mogę sobie pozwolić.

Codziennie były maści przeciwzapalne i leki przeciwbólowe. Tejpow niestety nie udało mi się kupić. Ale raz na rok to chyba można się poświęcić dla lepszego samopoczucia.

No i oczywiście jak wróciłam do mieszkania okazało się, że wody u mnie w bloku nie ma xd Oby jutro była, bo chce koniecznie pranie zrobić, a jak nie to do siostry. W sklepie też byłam, bo tylko kawa u mnie i zupa chińska. Dobrze, że biedry teraz otwarte do 23.

Wrzuce później kilka zdjęć widoków, bo piękne są.

Z taką nogą wróciłam. Ehh.

No i najważniejsze!

Od dziś jestem właścicielem papugi 😊

Plątała się zagubiona i mało co nie zjadły jej psy.

Mam nadzieję, że właściciel się nie znajdzie i zostanie ze mną na stałe.

Milego!

9 lipca 2021 , Komentarze (20)

Chujowy ten wyjazd. 

Żałuję, że ruszyłam tylek właśnie teraz.

Zmarnowany urlop.

Nie nadaje się do życia w relacji międzyludzkiej.

8 lipca 2021 , Komentarze (5)

Ktoś się pytał jak tam moje nogi. 

Nogi mają się tak :D

20 tysięcy po górach.

Teraz jesteśmy w apartamencie, prawie już umyci i w miasto na żarcie 😀

Dziękuję za komentarze, ale odpisze na pytania dopiero jak wrócę z wakacji :)

7 lipca 2021 , Komentarze (24)

52 tysiące kroków z hakiem. 

Zdecydowanie życiowy rekord.

39 tysięcy stricte po górach.

Samemu, ale nie samotnie