Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Zabiegana na zakręcie życia. Człowiek renesansu. Wiele zainteresowań, młoda dusza, coraz starsze ciało. Od ponad dwudziestu lat aktywna zawodowo, matka, żona. Dużo zmian w życiu, sporo wyzwań, niemało osiągnięć. U progu kolejnej dużej zmiany kierunku :). Optymistka zmotywowana na cel.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 56032
Komentarzy: 1923
Założony: 13 września 2021
Ostatni wpis: 28 listopada 2022

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mantara

kobieta, 45 lat,

172 cm, 84.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

9 lutego 2022 , Komentarze (25)

Miałam ostatnio wrażenie, że coś się sprzysięgło przeciwko mnie. Aby utrudnić, uniemożliwić, ćwiczenia, nawet dietę. Namieszać w emocjach i nie tylko. Tak to u mnie wyglądało:

1. Mama. 

W zeszłą środę odcięli w jej budynku gaz bo planowa wymiana instalacji. Jest luty. Ogrzewanie gazowe. Na ok tydzień. W mieszkaniu też wymiana, w ciągu dnia, mama pracuje od 8.00 do 17.00. Mówię, na kilka dni możesz u mnie zamieszkać, ale nie bo za daleko do pracy, nie bo ona w nocy telewizję ogląda a my mamy w salonie i tylko cyfrową naziemną itd. I kilka godzin dziennie, na telefonie, jak oni mogą itp., przecież jej w domu nie ma itd. Że ona ma dosyć, znowu wszystko przeciwko niej, znowu pod górkę. Moje tłumaczenia, że po prostu tak jest, wymienią i będzie bezpiecznie, nic nie dawały. Uparła się zostać u siebie. Ok. Co zrobiłam ja? W środę zawiozłam jej farelkę do ogrzewania (ani razu jej nie włączyła wolała w 14 stopniach mieszkać, wytłumaczenie, że ona ogrzeje tylko jeden pokój a mama po całym mieszkaniu chodzi - mieszkanie 34 m kuchenka, łazienka, malutkie, sypialnia i salon, - jakby włączyła to by te 34 m ogrzała), kuchenkę dwupalnikową elektryczną pojechałam z nią kupić, zawiozłam ciepłą kołdrę. W czwartek rano pojechałam rozmawiać z fachowcami, na piątek umówiłam się na sprawdzanie szczelności w mieszkaniu, pojechałam i czekałam na nich. Ogarnęłam, umówiłam się na wymianę instalacji w mieszkaniu na poniedziałek i założenie licznika, włączenie gazu na wtorek. Mama cały weekend narzekała jaki to będzie bałagan, jak będą kuć, że ona ma dosyć, po co ona wracała z Hiszpanii. Takie warunki itd. W weekend kąpała się w misce w zimnej łazience, mimo, że proponowałam, że może u mnie, przywiozę, zawiozę. Nie ona uwielbia robić z siebie męczennicę.

Poniedziałek o 8.00 fachowcy a ja od 7.00 pozamykałam drzwi do pokoi, szczelnie zabezpieczyłam folią, poprzykrywałam meble w kuchni, wpuściłam panów, miałam z nimi siedzieć i patrzeć im na ręce przez 5 h. Dogadałam się z nimi, zostawiłam pączki i numer do siebie i pojechałam do domu. Zrobili czysto, nawet pozamiatali gruz. Zadzwonili pół godziny przed końcem roboty. Pojechałam do mieszkania mamy. Po wymianie, sprzątnęłam, odkurzyłam, wymyłam, powiesiłam firanki w kuchni, poodkładałam na miejsce kwiatki na górne szafki, mikrofalę, i cięższe rzeczy. Jedyne co to zostały dwie dziurki kilkucentymetrowe do załatania gipsem. Mamie zeszło ciśnienie. Nawet stwierdziła, że już nie będzie narzekać "po co ja wracałam z Hiszpanii". 

Wtorek/wczoraj o 9.00 u mamy złapałam panów z pogotowia gazowego, umówiłam się na 11.30 na montaż licznika i włączenia gazu. O 11.25 zobaczyłam ich oddalający się pojazd. Stanęłam autem pod budynkiem i czekam w aucie. Nie w mieszkaniu, żeby ich nie przeoczyć. Po 80 minutach wrócili, mieli interwencję z ulatnianiem gazu gdzieś. Podłączyli licznik u mamy jako pierwszy, włączyli piecyk, itp. Ja włączyłam ogrzewanie na 23 stopnie, odkręciłam kaloryfery na maxa i do domu. Po południu zawiozłam syna na judo w tym czasie podjechałam sprawdzić czy w mieszkaniu wszystko grzeje i szybko po syna.

2. Covid.

Syn najstarszy Izolacja do soboty zeszłej, najmłodszy kwarantanna do 12 lutego. Najmłodszy bez objawów najmniejszych, test płytkowy negatywny. No to pierwszego dnia po izolacji najstarszego zgłaszam najmłodszego do testu (negatywny znosi kwarantannę i mógłby w poniedziałek, góra wtorek do szkoły iść a nie cały tydzień w domu), test robimy w niedzielę i wieczorem na IKP jest wynik - POZYTYWNY. Syn izolacja do 15 lutego a my pozostali domownicy znów do testu w poniedziałek. Najstarszy syn nadal Pozytywny, a reszta Negatywna. Czyli chroni nas przejście go w grudniu. Ja nadal zakatarzona i z zatokami ale to nie Covid. 

3. Kontuzja.

Żeby lekko nie było i abym w tych kilku wolnych chwilach pomiędzy kursowaniem do mieszkania mamy i zajmowaniem się dziećmi w domu, nie mogła poćwiczyć to w piątek na prostej drodze, w płaskich butach skręciłam nogę.

Cały weekend przeleżany, tylko w kuchni trochę dreptałam a tak zabandażowane kopytko do góry i tyle. Dużo czytałam za to i porządki na Kindlu zrobiłam. Znalazłam fajny program do zmiany Metadanych w plikach, także tych tekstowych i teraz wszystko jest czytelne.

Zero kardio no bo z nogą to ani orbi, ani stepper, ani piłka. Masakra. Nadal nie ćwiczę i ograniczam chodzenie (np. wczoraj jedynie 8600 kroków zrobiłam). Już nie boli ale opuchlizna jeszcze nie zeszła do końca. Jeżdżę autem i tyle. Muszę ją wykurować do końca bo u mnie nogi to podstawa ćwiczeń. 

Podsumowanie:

Jak w tytule:

JAK NIE UROK TO ... INNA CHOLERA. 

A dieta była nieciekawa, bo jak mnie wk....iło i to i tamto to mnie na węgle wzięło. Ale już wróciłam na dobre tory. 

Chcę do mojej rutyny, do odprowadzania syna pieszo do szkoły, do basenu, marszy, bez chorób, izolacji, kwarantann i innych remontów. A jak coś ma się psuć to u mnie a nie u mamy. O wiele mniej mnie to nerwów kosztuje.

1 lutego 2022 , Komentarze (10)

Z dobrych tygodni byłam dumna, z tymi gorszymi też się godzę. Ostatni dwudziesty niewątpliwie należy do tej drugiej kategorii. Nie dość, że częściowo na wyjeździe, to jeden dzień na powrót, to potem znów chorobowo. Bez aktywności prawie. Dużo odpoczynku, rekonwalescencji. Nie wygląda imponująco ale strat nie było, strat to znaczy przyrostu wagi. Waga nadal oscyluje na tym samym poziomie.

Oto podsumowanie:

Zarówno średnia kroków 8500 / dzień jak i pięter 10/dzień, jak na mnie są oględnie pisząc "niepowalające". Kroki, jak widać poniżej, dopiero wczoraj podgoniłam, a w dni "przeleżane" było ich ledwo powyżej 4000. Tak ja też tak potrafię, z książką 😁 zatkanymi zatokami i bólem gardła.

Co do kalorii to podobnie, licho było z aktywnymi. Najsłabiej sobota/niedziela, co tylko potwierdza teorię, że wysiłek umysłowy NIE SPALA KALORI 😭, to tak w ramach żartu.

Tydzień na plus bo waga Stoi. To, że nie będzie spadać to było wiadomo, przy braku aktywności. Jadłam w większości bardzo rozsądnie, no dobra zjedzenie na podwieczorek 4 tartych na mus jabłek może rozsądne nie jest ale zdrowe już bardziej :) na takie zachcianki sobie pozwalam czasem. 

WAGA jest jak jest, plan mam na 2,5 tygodnia, zobaczymy jak będzie. 

Wczoraj wróciłam do treningów w oparciu o sprzęt w domu i garażowej siłowni. Basen i planowane do rozpoczęcia treningi sztuk walki też. Tylko w domu i w miarę rozsądnie planuję. Jedzenie wczoraj idealnie, mam nadzieję tak utrzymać. Planowany deficyt dzienny 800 - 1200 kcal w zależności od tego ile będę spalać aktywnie. Wczoraj po treningu na orbim, zapodałam sobie koktajl białkowy potreningowy i powiem, że mnie głód nie napadł. Chyba na stałe wprowadzę go jako jeden z posiłków, 40 g proszku to 135 kcal (w tym 30 g białka i  2,8 g węglowodanów), 250 ml mleka to 111 kcal (w tym 7,5 g białka i 12 g węglowodanów).

Wczoraj próbowałam zarejestrować się do doktora rodzinnego ale nie udało mi się dodzwonić, jak to w poniedziałek, po kilku próbach dałam sobie spokój. Dzisiaj się zarejestrowałam na telewizytę. Wiecie w piątek miałam wynik negatywny ale nadal jestem w domu z synem z wynikiem pozytywnym wiec zakładam, że 100 % pewności nie ma co do tego, że nie roznoszę wirusa. Siedzę z dziećmi w domu i tyle. Czekam na telefon i receptę. Sąsiadka wykupi :) i powiesi na płocie. 

Miłego dzionka.

31 stycznia 2022 , Komentarze (26)

W łóżku lub fotelu przy kominku, tak mi dużej mierze minął weekend piątek-niedziela. Już lepiej. I ja i dzieci wychodzimy na prostą. Mąż w pracy na ćwiczeniu, tylko ciekawe co do domu przyniesie, zachorowań od liku a oni w kontenerach i namiotach ćwiczą 🤪 jak dobrze, że mnie tam nie ma.

W weekend podgoniłam czytanie, przez te 3 dni 4 książki. Jeszcze zostało mi tej autorki kilka i trudno mi jak kończę jedną nie sięgać po drugą. Jednak czytnik to rozpusta, tyle książek pod ręką. W kolejce do czytania mam gotowych kolejnych kilkanaście.

Plany, plany. 

Czas pogonić choroby i brać się do pracy nad sobą. Jeszcze dwa tygodnie uziemienia w domu w dziećmi więc nie będzie raczej marszy i basenu. Czas powrócić na orbitreka, sprzęt porządny w siłowni stoi. Plan to 1 h dziennie plus cardio na piłce, tylko muszę się skupić na jedzeniu, bo jak z cardio przesadzam to mi się apetyt mega włącza.

Założenia 1000 kcal/dzień spalać aktywnie. Jeść 2200 kcal. I chciałabym powalczyć o każdy dzień, a nie jednego 1500 kcal a drugiego 400 kcal. Zobaczymy. Do moich urodzin zostało 2,5 tygodnia. Chciałabym zrobić sobie prezent i zobaczyć wtedy "7" z przodu na pasku. Jest do zrobienia ale nie będzie łatwo.

Nadal czekam na najważniejszą decyzję finansową, związaną z odejściem ze służby. Za te pieniądze spłacimy kredyt hipoteczny i będę wtedy dokładnie wiedziała na czym stoimy odnośnie finansów. Na razie wpływy mniejsze a raty nadal duże, nie lubię stanu zawieszenia. 

Chyba podjęłam decyzję odnośnie szkoleń. Mam do wykorzystania prawie 10 tysięcy złotych na przekwalifikowanie zawodowe, zdobycie nowych uprawnień. Mam na to dwa lata. Potem przepada. Jedyny koszt dla mnie to podatek od tego.

Na chwilę obecną moje wykształcenie/tytuły to:

- technik hotelarstwa + 5 lat pracy  w zawodzie (w czasie studiów);

- mgr prawa ( 10 lat w zawodzie jako referent prawny w MON)

- oficer WP + 17 lat pracy w zawodzie (w tym 7 na pododdziale i ponad 10 j.w.);

- studia podyplomowe: "przygotowanie pedagogiczne dla nauczycieli przedmiotów zawodowych";

- sporo kursów zagranicznych prawniczych i z zakresu GENDER;

- kurs EXEL - stopień zaawansowany.

A teraz chyba się zdecydowałam na:

- kurs I stopnia na głównego księgowego;

- kurs II stopnia na głównego księgowego;

- kurs głównego księgowego.

Z liczeniem, bilansami i tym podobnymi nie miałam nigdy problemów. Z przepisami też 😁

Czymś się będę na pewno chciała zająć, za jakiś czas. Nie chcę pracować na etacie. Potrzebuję czasu dla dzieci dla siebie. Nie mogę spędzań 8 h przy komputerze ale 2-3 h powinno być ok. Prowadzenie spraw jednemu czy dwóm przedsiębiorcom? Poradnictwo prawno-księgowe? Jako wolny strzelec? Nie wiem, myślę. Kombinuję. Całe swoje życie czegoś się uczę rozwijam, a to językowo a to zawodowo, dokształcam. Chcę wiedzieć, lubię wiedzieć, umieć, rozwiązywać. A teraz mam komfort, wypracowane świadczenie emerytalne więc coś swojego to mniejsze koszty i mniejsze ryzyko. Ten rok to czas na rehabilitację, czas dla dzieci i dla mnie i na treningi i na naukę. 

Wiem, że jestem dziwna. Moje zainteresowania są z całkowicie różnych dziedzin. Dodajcie do tego rękodzieło, kartki, szycie, gotowanie, pasję fotograficzną i czytelnictwo i ... pisanie też. Podobno Wodniki czasem tak mają.

Wiecie. Mam 42 lata, prawie 43. Zakończyłam jeden etap życia i .... czuję, że mogę jeszcze wiele. Tylko muszę się zdecydować, kim chcę być "jak dorosnę". 

29 stycznia 2022 , Komentarze (27)

Syn najstarszy ma wynik pozytywny. W związku z czym wczoraj na całą naszą 5 sanepid nałożył "klątwę". Pojechaliśmy się stestować, co by wiedzieć na czym stoimy i ewentualnie "klątwę", przynajmniej częściowo zdjąć. Nauczona doświadczeniem, czekając na wynik najstarszego syna, zrobiłam mega zakupy, jakby mieli nas zamknąć na dużej. 

Do południa się testowaliśmy. W drive-thru. Pojechaliśmy autem, bez wysiadania, kody podaliśmy, do każdego z okien podszedł pan, pobrał wymaz, włożył do probówki i tyle. Ogólnie wszystkich nas coś męczy. średni ciągle ma problemy z oddychaniem (astma + nadal pokłosie grudniowego COVIDA), mały katar, ja znów zatoki, oczy, gardło mąż zmęczenie,  katar. Istny szpital. 

Testowaliśmy się razem a wyniki o dziwo dostawaliśmy różnie, moje i średniego syna były ok 19.00 wczoraj - oba negatywne. Męża i najmłodszego po 23.00, mąż ma negatywny a syn - nierozstrzygający. Super. 

Wynika z tego, że troje z nas, którzy przechodziliśmy Covida w grudniu ma wynik negatywny, a dwoje co nie przechodziło ma pozytywny i nierozstrzygający. Z nas negatywnych zdjęto klątwę jak zaszczepionych i ozdrowieńców. Najmłodszy nie jest ani zaszczepiony ani ozdrowieniec więc tak czy inaczej musi siedzieć w domu. Ma kwarantannę do 12 lutego. Możemy ją skrócić jeśli po zakończeniu izolacji najstarszego czyli 6 lutego zrobimy test i będzie negatywny. Jeśli zaś będzie pozytywny to zamiast do 12 będzie w domu do 16, czyli 10 dni izolacji. Jeśli nie będzie miał nic poza tym katarem to go nie będę już testować. I tak straci kolejny tydzień szkoły. Najstarszy od poniedziałku miał mieć rehabilitację, udało nam się w ferie dostać termin. I nici z tego. 

Leżę sobie w łóżku, bez sił, weny i z zatkanymi zatokami i się zastanawiam czy nie ugrzać sobie wina z imbirem, miodem, cytryną  i przyprawami rozgrzewającymi i nie kurować się tym dziś. Może by pomogło. Jak bym chciała wstać rano pełna sił i energii. 

A za oknem, szaro, pochmurno, mży. Ciśnienie leci na łeb na szyję. Musze postawić się szybko na nogi, brak mi aktywności normalnej, większej. W tym tygodniu miałam zacząć treningi nowe a tu nie wiem czy dam radę. Mam plan wrócić do sportów walki 😁 ale o tym to kiedy indziej.

27 stycznia 2022 , Komentarze (12)

Wróciliśmy dzień wcześniej, moje średnie dziecko kaszlało, na mokro. Codziennie przyjmuje leki na astmę, jest miesiąc po Covidzie. Najstarszy syn praktycznie nie choruje, góra jedna infekcja, nie wymagająca antybiotyku w roku i właśnie jego zaczęło rozkładać. Oczy, chrypa, zmęczenie, katar. Stwierdziłam, że chcę chłopaków przebadać przed weekendem. No i nie w piątek, bo piątek napięty. Do południa mam wizytę w poradni rehabilitacyjnej a po południu gości mamy. Więc gotowanie, szykowanie. No i zakupy duże bo przed wyjazdem lodówka opróżniona. Stwierdziliśmy, że zamiast w czwartek wracamy w środę po południu. Dojechaliśmy ok 21.00. Dzisiejszy dzień to zakupy, warzywa owoce, nabiał (u nas sery białe, żółte, wędzone, mozzarella, dojrzewające, plus jogurty,  to podstawa), ogólnie duże zakupy.  

Co do infekcji. Trójka z nas miała w grudniu Covida, a właśnie najstarszy i najmłodszy syn nie mieli. W piątek goście... Po zakupach pediatra (udało nam się dostać 4 numerek) no i syn średni ma coś w oskrzelach, nie zapalenie ale... albo to od astmy albo jeszcze po Covidzie. Kolejny lek wziewny, nowy podobno dobry, w aptece nie było, zamówiłam, będzie jutro. Najstarszy nie był u pediatry, najpierw test, zrobiliśmy, czekamy na wynik. Jak pozytywny, wszyscy na kwarantannę i jutro testy robimy, aby ściągnąć kwarantannę. Czytałam dzisiaj, czy można tak szybko znów zachorować, syn najstarszy nie chorował a w zeszły piątek był na "18" kolegi, więc mógł złapać, ale ja, mąż i średni? Nie wiem. Jakaś infekcja jest, katar, pewnie zwykłe przeziębienie, przesilenie czy inne "nic poważnego". Nie wiem. 

Ogólnie dziś miałam robić gulasz węgierski na jutro. Ale nie wiem czy impreza będzie, wszystko zależy od wyniku testu. "Ciekawe" czasy nastały. Normalności człowiek by trochę chciał. Dzisiaj ogarniałam prania, trzy poszły (a pralka duża), dwa rozwieszone trzecie w suszarce wysuszone bo sznurków w pralni zabrakło. Jutro kolejne dwa.

W każdym razie, w domku jestem, jest mi ciut cieplej ale bez szaleństwa. Jak już pisałam wymarzłam na wyjeździe, teraz muszę się dogrzać.

Tęsknię do mojej rutyny. 

25 stycznia 2022 , Komentarze (11)

Nie miałam kiedy pisać, ostatni tydzień był zabiegany, zajęty, częściowo bez dostępu do komputera. No dobra hotspota nie chciało mi się ustawiać. Koniec tygodnia na szybko bo przygotowania do wyjazdu 🤪 standard, ogarnąć dom, przygotować wszystko dla kotów dla sąsiadki, spakować rodzinkę ciuchy dla 5 osób na 6 dni to nie mało. Dobrze, że najstarszy syn i mąż sami pakowanie ogarniają a ja siebie i maluchy. I gry planszówki, i stroje na basen (klapki, okulary i inne) komputery, lodówki przenośne. W sobotę w drogę.

Wyjazd do teściów a stąd wypady, m.in. do Term. Lodówki potrzebne bo jak jesteśmy u teściów to zamawiamy u kuzyna wędliny własnej produkcji. Kiełbasy, kaszanki, salcesony, szynki. Kilkanaście kilo. Plus w Wielkopolsce jest dobry producent mrożonek, lokalny, niedostępny gdzie indziej. I tu zakupiłam duże zapasy mrożonych truskawek, jeżyn, borówek, porzeczek, agrestu - do koktajli. No i mieszanek warzyw na patelnie i chińskich. Wiadomo jak to tu sporo spotkań, rozmów. A w wolnej chwili i wieczorami/porankami nadrabiam lektury. 

Waga nieznana, bo poza domem. Zważę się po powrocie. Nie objadam się. Staram się ograniczać. Wpadnie czasem coś co nie powinno ale ogólnie ograniczam jedzenie, nie przejadam się. Niestety trochę za mało piję. Woda kiepsko wchodzi lepiej herbata. Ogólnie marznę tu. Myślę, że jest tu w salonie jest w porywach ok 22 stopnie, w naszej sypialni z 20-21 ale podłogi i korytarze są bardzo zimne. Stary duży dom. Piętro jest ogrzewane tylko jak my przyjeżdżamy. Teściowie funkcjonują na parterze, a i tu dwóch z sześciu pokoi nie ogrzewają bo ich nie używają. 

Z chodzeniem kiepsko. Nie ma za bardzo gdzie. Poboczem to mi się nie chce a i pogoda nie sprzyja. Dobrze, że piłkę przywiozłam to trochę skaczę. 

Jeszcze dwa dni wracamy do domu. Drugi tydzień ferii też będzie bez wielkich aktywności bo z dziećmi bo mąż ćwiczenie ma więc będę uziemiona. 

Zeszły tydzień, w liczbach wygląda niepowalająco ale zadowalająco:

kalorie, aktywnie prawie 1000 dziennie, prawie. 

Całość tak wygląda:

A wagę sprawdzę po powrocie. 

20 stycznia 2022 , Komentarze (74)

Przepraszam za nakrycie głowy. Zostało mi z pracy. To zakładałam w zimie, na poligonie, pod hełm. Jak większość nas. 

Przepraszam jeśli kogoś tym wpisem urażę lub zbulwersuję, przedstawiam tylko moje subiektywne zdanie.

Oto ja teraz, z nadwagą, 171 cm / 81 kg. Rozmiar spodni 38, rozmiar góry 42. Buta 40 😛 a beretu 57.

Bez bielizny ściskającej, a ona czyni cuda, w stroju sportowym, obcisłym pokazującym wiele mankamentów. Po dwóch późnych ciążach i 20 latach intensywnej eksploatacji organizmu.

Ważę 81 kg, chcę dojść do 77 kg - tak tak dużo, ideał to 75.

Od pasa w dół jest dobrze, chcę popracować jeszcze nad brzuchem (po dwóch cięciach powłok brzusznych nie jest to proste), nad ramionami. Ale ogólnie jestem umięśniona, biceps, plecy, ramiona, już nie wspomnę o nogach bo to same mięśnie. Jak trenowałam krav-magę to gościa trzymającego poduchę kopnięciem przesuwałam w tył dobry metr. Jestem silna. Dopóki kręgosłup nie zaczął mi siadać to ćwiczyłam i wyciskanie i martwy ciąg.

Uważam, że już wyglądam tak, że nikogo nie rażę swoim wyglądem, szczególnie na obcasie i normalnie ubrana. 

Wiem, że większość ludzi patrzy na cyfry i myśli że 81 kg przy 171 cm to brzuch, ciężkość i ogólne zwały tłuszczu.

To nie prawda. Jestem jeszcze za tłusta ale bez przesady. O takiej kondycji i sile jak moja większość facetów może pomarzyć. To nie przechwałki to 20 lat treningów, pracy nad sobą, dźwigania 20 kg plecaków na 30 km wymarszach. Noszenia ciężkich butów w upał. Biegania na czas w mundurze, z bronią, hełmem, maską. 

Wiem ile jem - 2200 kcal, wiem ile spalam. Znam deficyt. 

Jak ktoś pisze, że nie możliwe, żeby był deficyt i się nie chudnie a nawet tyje, to kłamie albo jest niedoinformowany. TO MOŻLIWE. Ja tak miałam. Przy aktywnym trybie życia, przy zdrowym żywieniu. Myślałam, że wpadam w paranoję. Jadłam coraz mniej, mój mąż stwierdził, że im mniej jem tym bardziej tyję. To jest możliwe. Tak się dzieje, jeśli organizm wszystkie zjedzone kalorie od razu odkłada, zamienia w tłuszcz i blokuje ich wykorzystywanie w czasie wysiłku. Brałam spalacze, dla sportowców. Dobre suplementy dostępne w bazach wojskowych w amerykańskich sklepach wolno podatkowych dla żołnierzy. Nic to nie dawało. Trenowałam, niedojadałam, schudłam 4 kg w 3 miesiące, przytyłam 4 kg w 2 tygodnie na poligonie jedząc to co reszta żołnierzy, a właściwie 2/3 tego. 

To jest możliwe, bo to przeżyłam, stanęłam pod ścianą, gryząc pięści, ze łzami w oczach.  Męczyłam się ja i mój mąż, bo widział moją walkę, akceptował mnie w każdym rozmiarze. Mimo, że poślubił laskę a skończył z hipopotamem. I ćwiczyłam więcej, maratony: ćwiczenia siłownie 60 min (plan rozpisany przez trenera osobistego sportowców) 4 x tydzień, areoby (orbitrek/ bieg/ wiosła) 90 min  4 x w tygodniu, basen 1000 km 2 x w tygodniu. Jadłam za mało, deficyt 1000 - 1500 kcal dziennie. Spadki małe ale były. Potem nie - zastój. Ściana. Potem lock down, zamknięcie siłowni, basenów. Kcal tyle co CPM ale kg w górę. Wiem bo zapisywałam każdy gram. Powinnam chudnąć ale nie chudłam.

Wyniki masakra, osteoporoza - zanik kostny w obrębie kręgosłupa, ogólnie niedożywienie przy otyłości. Dostałam suplementację dla ludzi w wieku podeszłym !!!! Ja jeszcze dobre 10 lat przed menopauzą. Jeden lekarz, drugi. 

Problemy zaczęły się po drugiej ciąży, wróciłam do wagi sprzed a w pół roku później zaczęłam tyć, 20 kg w rok. Bez fast foodów i kupnego jedzenia, bez kupnych słodyczy i słodzonych napoi, bez nadmiaru tłuszczu, bez chipsów. Były owsianki i kasze manne, były drzemy i naleśniki, pyły pierogi i pyzy. W normalnych ilościach. Było dużo owoców np. 1 kg winogrona przy książce. Były lody i budynie. Ale to wszystko w ramach kcal w ramach CPM. A moja CPM to właśnie ok 3000 kcal bo aktywnie dużo ZAWSZE spalałam. Lekarz profesor w Poznaniu, Lekarz we Wrocławiu. Przeprowadzka, pani endokrynolog zalecenia dietowe plus wiadomo hormony tarczycy. Nic. Nic. Kolejny rok. Zmiana lekarza, standardowa procedura, opowiadam co i jak. Ok tarczyca, badania. Rok kolejny. Dalej gruba +5 -5 . I mój lekarz, niech pani pokarze te wyniki:

- cholesterol idealny (jak zawsze); lipogram książkowy;

- cukier w normie - jak zawsze:

- insulina w normie - jak zawsze;

- tylko ciśnienie z bardzo niskiego wysokie mocno - ale to stress.

A doktor zleca krzywą glukozową i insulinową i badanie kortyzolu.

I się okazuje co się okazuje.

Wyniki robione standardowe mogą być książkowe. U mnie poziom insuliny po 2 h od obciążenia 10 x za wysoki. Cukier nieznacznie podwyższony. 

Zakaz treningów intensywnych, tętno powyżej 140, cała lista zakazów, nakazów. Dużo czytania, sprawdzania IG itd. 

To już wiem.

Ale dla tych co się pilnują, liczą, sprawdzają, mogą z ręka na sercu powiedzieć, że jedzą nie więcej niż CPM a tyją. Jedzą poniżej a nie chudną. Tak może być, oni nie kłamią, nie oszukują, nie wymyślają. Są takie schorzenia metaboliczne, że tak może być. Dotyka to co 20 czy 30 osoby otyłej ale biorąc pod uwagę ile nas tu jest to na pewno wśród samych znajomych jest kilka takich osób. 

I tu gadka: oj tam, oj tam. Policz ile jesz, jedz mniej, bo ja tak straciłam/straciłem 40 kg i to jedyna słuszna droga JEST ZŁEM w czystej postaci. 

Nie ma szablonu. Jeśli nie oszukujesz z jedzeniem, liczysz i wiesz że 100 g piersi grillowanej ma tyle a tyle kcal a schabowy panierowany tyle, że dwie delicje to tyle a kromka chleba tyle, ważysz każdego migdała, i łyżeczkę miodu. Pilnujesz tego i nadal jest źle. To się zbadaj.

Wyniki mogą być pozornie w normie, ale czasem jest drugie dno. Jako żołnierz co roku miałam badania okresowe, cukier, lipogram, bilirubina - ogólnie dwie kartki wyników i były w normie. A jednak nie były. Bo czasem organizm reaguje inaczej i jak powiedział mój doktor (jest z Trójmiasta jakby ktoś chciał wiedzieć): "przy niektórych schorzeniach nawet na marchewce i brokułach można tyć". I wiecie on mi uwierzył, obejrzał notes z żywieniem, wykresy treningów, uwierzył. I za to będę mu wdzięczna. Bo wiem z czym walczę.

I jeśli po kilku miesiącach spokoju, mam napady na węgle, zmęczenie, senność, itp. to pierwsze co robię to wyniki i umawiam wizytę. Słucham gościa który długo studiował i od lat leczy ludzi a nie co niektórych co na własnym przykładzie chcą cały świat nawracać. Może być przesilenie, może po covidzie, może za dużo treningów mimo, że mniej intensywnych ale może znowu mi się hormony rozregulowały. 

Bo chorób metabolicznych jest sporo i to co dla mnie dobre innej osobie zaszkodzi, to czego ja nie mogę jej pomoże. Ja tylko pisze jak to u mnie wyglądało i apeluję: badajmy się i nie poddawajmy się. U mnie od czasu początków tycia do prawidłowej diagnozy minęło prawie 6 lat. Frustracji, walki, treningów i cięcia kalorii. 

19 stycznia 2022 , Komentarze (29)

Podsumowanie, spóźnione o jeden dzień, ale obejmuje standardowo czas od wtorku do poniedziałku, w tym tygodniu spadek minimalny czyli 0,2 kg. Doszłam do etapu zastoju. I tak późno 😁 cieszę się z tego, że utrzymuję minus 16 kg (bez 10 dag) to jest sukces. Dietowo staram się zgodnie z zasadami, staram się ograniczyć owoce do 3 szt. dziennie, ale trudno jest. Aktywność już taka jak powinna być. Pracuję nad zmniejszeniem intensywności przy areobach. 

Więc podsumowując:

Kroki wyglądają zadowalająco, średnia dzienna ponad 17 000 tak:

Chodzenie jako aktywność spacer/marsz też całkiem ładnie:

Piętra, to równowartość wejścia dwa razy dziennie na ostatnie piętro w wieżowcu 😁, to stąd te mięśnie łydek 😉:

Kalorie, czyli to o co tak naprawdę chodzi, aktywnie średnio ponad 1300 kcal, czyli plan - ponad 1000 - zrealizowany z zapasem:

A to podsumowanie całości:

Żeby za różowo nie było, to łyżka dziegciu teraz. 

Moja analiza:

FAKTY

1. Wiem ile jadłam, wiem ile spalałam - powinnam stracić co najmniej kilogram jak nie więcej. 

2. Sen, nie między 7-8 h a między 8-9 h plus senność w dzień.

3. Wielki apetyt na węglowodany, przez ostatnie miesiące go nie było.

4. Ciśnienie sporo niższe.

5. Kawy nie dwie a cztery-pięć aby funkcjonować.

WNIOSEK

Hormony znów zaczynają broić:

PLAN

20.01 - wyniki zestawu obowiązkowego

03.02 - wizyta u endokrynologa

I zobaczymy, czy broi znów tarczyca, czy trzustka, czy insulina, czy kortyzol czy jeszcze inne cholerstwo. 

Ja ze swojej strony wiem, że postępuję zgodnie z wypracowanym schematem. Przez 4 miesiące mój organizm reagował na poje poczynania tak a teraz inaczej, a nauczona doświadczeniem wiem, że jest tego jakaś przyczyna, a im wcześniej zostanie odkryta tym wcześniej wrócę do normy. Oby chodziło tylko zmianę dawek.

PS

Endokrynolog to przewidział, powiedział robi Pani to, to i to. Jak staniemy pod ścianą, i więcej się nie da to wtedy wdrożymy inne postępowanie, leki itp. 

Walczymy dalej.

18 stycznia 2022 , Komentarze (14)

🙂Wczorajszy dzień był szybki, nawet bardzo szybki. Już w zeszłym tygodniu zaplanowałam, że pali się, wali się ale idę na basen. Dom nie muzeum, trochę kurzu mu nie zaszkodzi. Rano przed 6.00 u nas wichura i burza, z gradem, śniegiem. Wiało, zacinało, masakra. No to stwierdziłam, że męża do pracy na 7.00 odwiozę i od razu najmłodszego syna do szkoły. Pogoda masakra, wracając weszłam do Biedronki po warzywa, po weekendzie już mało zostało i o 7.45 podjechałam pod dom po średniego syna, aby jego też do szkoły zawieść, to tylko 400 m ale tak zacinało i błyskało, że stwierdziłam, że podwiozę go. Potem do domu, 20 min na kawę i szybki wpis tu i z najstarszym do poradni rehabilitacyjnej. Jak to pani doktor stwierdziła ma minimalne odchylenia od ideału w kwestii ułożenia łopatek, jedna jest odrobinę wyżej. Podobno łatwo to ćwiczeniami skorygujemy. Od 31 stycznia ma rehabilitacje (ćwiczenia). Co do sportu u chłopców jesteśmy nieubłagani, każdy z nich musi coś ćwiczyć. Sami mogą wybrać co, ale minimum dwa razy w tygodniu mają mieć treningi. I tak najstarszy trenował pływanie (z 4 lata, 3 x w tygodniu), piłkę nożną (2-3 x w tygodniu) przez jakiś czas się to nawet nakładało. Jak miał 14 lat zaczął ćwiczyć z trenerem osobistym, ogólnorozwojowo, siłowo ale bez obciążeń, ćwiczenia dostosowane do rosnącego organizmu. I siłowo ćwiczy do dzisiaj. W międzyczasie rok chodził na sztuki walki 3 x w tygodniu (SAMBO). No i cały czas pin pong. Stół i siłownię mamy w domu, stół od lat a siłownię od czasu jak nastała pandemia i nie było gdzie ćwiczyć. Pani doktor wszystko sprawdziła, jest ok, nogi, kolana, kręgosłup, biodra. O dziwo jest praworęczni a to lewą stronę ma minimalnie bardziej rozbudowaną. Młodsi synowie ćwiczą Judo, średni basen (w szkole dodatkowy oprócz wf-u) mały próbuje pin ponga z bratem. Mój mąż też 3 x w tygodniu trenuje sporty walki plus siłowo. Może to nasze, mundurowych zboczenie ale uważamy, że sport to obok zdrowego odżywiania podstawa zdrowia. Wiemy też, że nawyki jakie teraz u chłopców wypracujemy będą plusować w ich dorosłym życiu.

Po Wizycie zawiozłam syna do szkoły, sama wróciłam do domu, w ciągu 30 minut podsmażyłam mięso do spaghetti, zjadłam śniadanie, spakowałam torbę i ruszyłam pieszo na basen, w tą wichurę 😁 prawie 4 km. Popływałam spokojnie 30 minut. Kurcze po schudnięciu moja wydolność mocno się poprawiła. Przy kraulu nabieram powietrz nie co 2-3 ruch rąk ale co 5. Żabka też ok. Pływałam rekreacyjnie, po raz pierwszy od wielu lat nie muszę przygotowywać się do rocznego egzaminu z wf-u i pracować nad czasem. Po pływaniu sauna 10 minut, basen z lodowatą wodą, masakra ale dałam radę na rozgrzane ciało. Zmuszam się bo raz to ujędrnia mocno a dwa spala podobno mnóstwo kcal. 

Jak wyszłam z basenu była już taka godzina, że po syna najmłodszego poszłam, to 2 km od basenu i kolejna 2 do domu. No i niosłam wiolonczelę na plecach, torbę z basenu w dłoni. A wiało tak mocno, że te 2 km to jak 6 było. Masakra.

Po powrocie skończyłam obiad. Ogarnęłam kuchnię, zrobiliśmy ćwiczenia logopedyczne i standard wieczorny :)

Co do jedzenia nie fotografowałam bo bardziej w biegu było  raz chwyciłam kromkę chleba, kawałek wędliny i pomidora, potem tu warzywo, tu owoc tu kiełbaska. Zapychanie dziur było. Plus zero siły po południu. Wieczorem miałam w planie trochę poszyć ale jak tylko mąż pojechał na trening i dzieci młodsze usnęły, ja też się położyłam.

Strasznie chciało mi się węglowodanów. Przed basenem zjadłam śniadanie (grzanki pełnoziarniste z bananem i cynamonem), węgle przed treningiem niby wskazane ale albo u mnie też nie albo po winnam wziąć ze sobą kanapkę i zjeść po basenie a nie wracać pieszo do domu, godzinę czasu i doprowadzić to takiego spadku cukru, że organizm zaczął walczyć. Na kolejne wyjście na basen wezmę coś do jedzenia, albo kanapkę albo koktajl białkowy.

Wczorajsze cyferki wyglądają tak:

Aktywnie spalonych kcal było ponad 1500.

Postaram się jeszcze dzisiaj zrobić podsumowanie zeszłego tygodnia. A teraz zmykam.