Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Zabiegana na zakręcie życia. Człowiek renesansu. Wiele zainteresowań, młoda dusza, coraz starsze ciało. Od ponad dwudziestu lat aktywna zawodowo, matka, żona. Dużo zmian w życiu, sporo wyzwań, niemało osiągnięć. U progu kolejnej dużej zmiany kierunku :). Optymistka zmotywowana na cel.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 56020
Komentarzy: 1923
Założony: 13 września 2021
Ostatni wpis: 28 listopada 2022

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mantara

kobieta, 45 lat,

172 cm, 84.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

17 stycznia 2022 , Komentarze (26)

Pracuję nad kardio, nad jego intensywnością. Czasem skoczy mi tętno wysoko ale na moment na minutę, zwalniam i obniżam, średnia tętna jest już prawie zadowalająca. Co do jedzenia, co jakiś czas ktoś pyta jaką dietę stosuję, co jem. Jem to na co mam ochotę, to co mam. Po prostu staram się nie jeść rzeczy przetworzonych, ograniczyć proste węglowodany itd.

Weekend wyglądał tak:

Sobota:

Śniadanie: kluski (2jaja + mąka pełnoziarnista żytnia+stevia) z gruszką na mleku.

Przekąska/II śniadanie: jak widać :)

Lunch: grillowana pierś (pół dużej piersi) na grzance pełnoziarnistej + ogórki kiszone.

Przekąska:marchew, grzanka z dżemem 100% owoców, kokosanka (mąka kokosowa/cukier brzozowy/jaja/ wiórki kokosowe)

Kolacja: jajo z chrzanem, polędwica.

Niedziela:

Śniadanie: naleśniki z mąki pełnoziarnistej z białym serem z stevią.

II śniadanie: owoce - zdecydowanie za dużo.

Obiad: schab grillowany, sałatka, grzanka, surówka z marchwi z jabłkiem.

Przekąska:

Kolacja:

Te wędliny to polędwica i polędwiczka wędzone na zimno. 

Chleb 100% mój na zakwasie, mąka pełnoziarnista, woda i ziarna różne.

Nad ilością owoców powinnam popracować, ale uwielbiam je i jest mi trudno.

Miłego poniedziałku wszystkim, teraz uciekam bo dzień napięty ogromnie mam, zresztą cały tydzień taki będzie.

15 stycznia 2022 , Komentarze (10)

Wczoraj z aktywności był tylko spacer. Potem za to dużo aktywności w domu, kurze, odkurzanie, mycie podłóg, od samego dołu do samej góry. Cały dzień w ruchu. Jak przyszło do kąpieli, na tyle wcześnie abym spokojnie miała czas na wysuszenie włosów, ogarnięcie się na wyjściowo a dzieci do spania przed wieczornym wyjściem do sąsiadów na urodziny sąsiada, okazało się, że woda zimna, a kaloryfery ciepłe. Piec na gaz, mąż do pieca a tam się coś przestawiło nacisnął i działa, tylko trzeba czekać aż zbiornik zagrzeje, 1,5 h czekałam... więc zamiast relaksującej kąpieli była szybka kąpiel. 

Moje wczorajsze cyferki wyglądają tak:

W sumie ok, trochę małe aktywne spalanie tylko 794 kcal ale nie starczyło mi czasu na trening.

Postanowiłam fotografować to co jem, jeden dzień się udało, wcześniejsze próby trwały co najwyżej kilka dni bo za często zdarzało się, że o fotce przypominałam sobie po jedzeniu 😁

Oto wczorajsze menu:

Śniadanie:

Grzanka pełnoziarnista z sałatką (sałata, 2 łyżki łososia wędzonego, 1 jako na twardo, kilka oliwek, 2 rzodkiewki, pomidor, kawałek papryki)

Przekąski lub drugie śniadanie jak kto woli:


Obiad:

Chochla zupy kremu z brokuła (same warzywa plus łyżeczka śmietany), Zapiekanka na bagietce fitness z plastrem szynki, oliwkani i pikantną papryczką.

Kolacja na imprezie:

pieczona golonka, 1 kromka zwykłego chleba, kilka mandarynek, baz alkoholu, wypiłam za to przy stole 1,5 litra wody nie gazowanej.

Przekąska po powrocie do domu, przed snem:


14 stycznia 2022 , Komentarze (30)

Jestem na siebie zła. Zacznę od wklejenia podsumowania dnia wczorajszego.

Kardio 2 h przy max tętnie 183 a średnim 160. Czyli wycisk na maxa. Dwie godziny wycisku. Cholera znowu to robię, powtarzam stare błędy. 

Jak lekarz kazał mi zrezygnować z intensywnego wysiłku bo powodował skoki kortyzolu, glukozy i insuliny, to w końcu go posłuchałam. Przez kilka miesięcy zadowalałam się spacerami, marszami. Wszystko hulało, waga spadała. Jednak mi brakowało, brakuje mocnego wysiłku. Schudłam ponad 15 kilo nie miałam napadów głodu, nie ciągnęło mnie do słodkiego, wydawało mi się, że wyprostowałam co trzeba było. Chciałam podkręcić spalanie. Wróciłam do areobów, co widać na w ostatnim miesiącu. Spalam więcej, dużo więcej, tętno wysokie, jak lubię.

I co? I kanał. 

Waga stoi, pal licho nic to. Ale ja znowu mam ciśnienie na węgle na słodkie czyli: bułki, banany, owsianki tak mi się chce, że masakra. Ogólnie jestem głodna.

 Męczy mnie to od jakiegoś czasu a nie było tak i nagłe olśnienie: znów słowa doktora "intensywny wysiłek, tętno powyżej 135 jest przy moich zaburzeniach hormonalnych zbyt intensywny i forsujący. Potęguje stres w organizmie, nadmierny wyrzut kortyzolu i insuliny i może spowodować odwrotny efekt odkładania się tkanki tłuszczowej. Nadmierny spadek cukru i napady głodu."

Cholera, cholera, cholera. Sama to sobie robię. Znowu. Ja lubię intensywny wysiłek. Ja mój mózg, moje mięśnie. Wtedy czuję, że ćwiczę. Trenowałam tak od 20 lat. I co ? Naprawdę tylko spacery ?  Kiedy ja mam tyle energii, kiedy ja chcę mocno, szybko, intensywnie. Kiedy ja tego potrzebuję.

Nie, nie potrzebuję, mój organizm potrzebuje spokoju. Wtedy jest ok. To siła przyzwyczajenia. Muszę z tym walczyć. Koniec z wysokim tętnem. Koniec z interwałami. Dla 95 % ludzi to wskazane, dla mnie nie. Muszę to sobie wbić do głowy. Beczeć mi się chce, tyle lat a taka głupia. Znów chciałam być mądrzejsza od doktorów, udowodnić, że wiem lepiej. Nie wiem. Dlaczego moje ciało mi to robi?

Wiedziałam, że pewne rzeczy muszę wyeliminować z jadłospisu na stałe. Pogodziłam się z tym. Teraz zaczynam sobie uświadamiać, że istnieje możliwość, że pewne aktywności też już na zawsze poza moim zasięgiem. Fizycznie mogę, ale reakcja hormonalna mojego organizmu na nie jest taka ja jest. I wciąż się łudzę, że z tego można wyjść ale teraz, nadal muszę zrezygnować z intensywnych aerobów.

13 stycznia 2022 , Komentarze (15)

Za oknem roztopy i znów zachmurzenie ogromne. Temperatura mi nie przeszkadza, może być na minusie może być trochę na plusie (byle nie upał) ale jak trochę słonka jest to inaczej człowiek funkcjonuje. 

A zabieganie jak było tak jest. Wczorajszy dzień na plus.

Treningowo ok. Dietowo też. Za to wróciła mi senność ogromna. I teraz pytanie: znów tarczyca i trzeba będzie mieszać dawkami hormonu? to jeszcze po chorobie? czy jeszcze co innego? 

Całe życie byłam niskociśnieniowcem. 110/70 to norma. Bywało 100/65. Jakiś roku temu nagle zaczęłam mieć ciśnienie 150/98 nawet 164/101 to dla mojego organizmu był szok. I dla mnie też. Wyszło, że to przez mix tarczyca/stres/waga/kortyzol/ i inne hormony. Z akcentem na stres chyba. Schudłam, praca odpadła, stres tylko ten związany z bliskimi a to naprawdę 1/3 tego co było, albo i mniej. Ogromna odpowiedzialność ze mnie zeszła. Waga plus dieta - mega zdrowa :). Ruch mniej intensywny. 

I tak ostatnio wróciłam do stanu gdzie potrzebuję 9 h snu. Plus kilka dni męczył mnie wieczorami ból głowy. Wyciągnęłam ciśnieniomierz a tam 98/66. No to wracamy do stanu będącego normą. Z jednej strony dobrze. Z drugiej te dwie godzinki mogłabym wykorzystać na coś innego 😉 Żarty, żartami ale norma mojego organizmu była: niskie ciśnienie + dużo snu i cieszę się, że do normy wracam. Muszę też umówić wizytę do endokrynologa i zbadać TSH.  Ale to kolejny punkt na liście.

Dzisiaj byłam z moim astmatykiem u alergologa, po covidzie. Więc tak z dobrych wieści spirometria wyszła w normie (po 3 tygodniach sterydu). Z gorszych steryd który przyjmował doraźnie włączamy na stałe dwa razy dziennie, dobrze, że nie w inhalacji jak do tej pory ale już z podajnika. Z kolejnych gorszych ten liszajec co go leczymy u niego od 3 tygodni wygląda pani doktor na łuszczycę. Czekam na termin do dermatologa.

Naprawdę doceniam komfort bycia w domu, przy wizytach lekarskich, podawaniu leków, ćwiczeniach gry na instrumencie, odprowadzaniem, odbieraniem itp. nie mam tego stresu "jaki, gdzie, kiedy" nie muszę się zwalniać czy brać urlopu bo z dzieckiem do szpitala. Wizyty umawiam w pierwszy wolny termin, nie szukając tych po południu.

Dobra zmykam odkurzać, kończyć obiad, potem po młodego do szkoły i tak dzień za dniem...

12 stycznia 2022 , Komentarze (43)

Najpierw jak w tytule brak umiaru. Wczoraj trochę przeholowałam. 

Rano syna do szkoły odprowadziłam, wracałam okrężną drogą i spacerek ładny wyszedł. Doszłam do domu, patrzę śnieg, myślę najstarszy syn może odśnieżyć. Hmm ale to zawsze ruch i do tego siły sporo trzeba a po co mam wypalać na pusto jak można pożytecznie. Więc łopata i 40 min odśnieżania, ale to za krótko na kardio więc od razu w domu na piłkę wskoczyłam, myślę do godziny dobiję, włączyłam film, a no dobra do półtorej godziny, eee tam. 2 godz. dam radę. No i dałam. A potem jeszcze po syna trzeba było maszerować. Oj czułam po powrocie, nie w nogach a w kręgosłupie. Wyszło mi 5 h aktywności.

Dzisiaj już jestem rozsądniejsza.

Teraz jak nie pracuję, mam w końcu czas dla siebie, jak dzieci są w szkole, mąż w pracy, (nawet mama w pracy więc mogę do niej ew. tylko zajrzeć na moment do sklepu) mam czas dla siebie, na marsze, na trening, na spokojną kawę przy kompie. Oczywiście, na ogarnięcie domu, ugotowanie, itp. też mam czas. Jest wiele rzeczy które lubię robić (np. kartki, ozdoby, szycie) i też staram się znaleźć na to czas. Popołudnia to w większości czas dla rodziny, lekcje, powtórki, treningi. Czas na obowiązki był zawsze, a teraz mam też czas dla siebie i nie muszę na piątym biegu w weekendy obowiązków nadrabiać.

Co do mojej pasji, miłości, ucieczki to znalazłam ją jak miałam ok 10 lat. Najpierw były komiksy potem książki, hurtowo, codziennie, po kilka godzin. Zamykałam się w swoim świecie i żyłam życiem bohaterów. W podstawówce to były wszystkie książki Musierowiczowej, Niziurskiego, Nienackiego. Wszystkie z serii "Tomek i..." Moja rzeczywistość była szara, a w książki to był inny świat. Były książki Dumasa i innych klasyków. Do tego jak nie znałam jakiegoś słowa to sprawdzałam je w Słowniku Wyrazów Obcych często też sprawdzałam wątki i inne kwestie w Słowniku Mitów Tradycji i Kultury. Jako 13-14 latka miałam tak bogate słownictwo i wyrobioną kulturę słowa, że zadziwiałam nauczycieli. Zresztą dzięki temu wiele rzeczy mi się w życiu udało. Oczytanie, kultura, pojęcie o świecie dały mi obycie. Za to historie z książek sprawiły, że nie bałam się marzyć, wierzyłam, że jeśli czegoś będę bardzo chciała i będę ciężko pracować to będę w stanie to osiągnąć. Zamiast utrzymywać kontakty z rówieśnikami (lepiej czułam się w otoczeniu dorosłych) wolałam moich papierowych przyjaciół. Codziennie wracając ze szkoły szłam do biblioteki po książkę. Bardzo szybko zaczęłam szybko i ze zrozumieniem czytać. Dziś książkę 300 stron (ciekawą, beletrystykę) czytam w 2,5 - 3 godziny. 

Dzięki książkom nie bałam się szukać swojej drogi. Najpierw zdałam do otwieranego w moim mieście technikum hotelarskiego, tam nauczyłam się wielu rzeczy, które do teraz wykorzystuję (np. jaki kieliszek do jakiego alkoholu, jaki widelczyk do czego w przypadku gdy obok nakrycia jest po każdej stronie kilka sztućców i jeszcze nad itd., jak jeść pieczywo - łamać a nie kroić, jaki nożyk do masła, jak złożyć serwetki w wymyślne figury, jak przygotować ozdobne przystawni i ozdobić podawane dania, jak nieść na raz 4 talerze z głównym daniem itp.). O studiach stacjonarnych nie miałam co marzyć ale poszłam do pracy, w recepcji hotelu, zaczęłam pracować tuż po maturze pisemnej, i poszłam na zaoczne prawo. Pięć lat nauka, praca i moje książki nadal :). Potem szkoła oficerska. Potem studia podyplomowe. Sporo kursów i innych. Wielokrotnie udało mi się coś osiągnąć, coś zrobić dzięki moim książkom, temu czego mnie nauczyły. To one pokazały mi wielki, piękny świat. Były kryminały, romanse, fantasy, historyczne, biograficzne, psychologiczne, medyczne no i wiadomo mnóstwo prawniczego bełkotu ;)

Czytam szybko i ze zrozumieniem, bardzo szybko analizuję i znajduję powiązania. To dzięki książkom przeróżne testy jakim mnie poddawano przechodziłam śpiewająco. Potrafię prawidłowo się wysławiać, innymi słowami rozmawiałam na ten sam temat, z różnymi ludźmi dostosowując argumentację do odbiorcy. Inaczej mówiłam do moich żołnierzy jak była jeszcze służba zasadnicza, inaczej do dzieci, a inaczej do polityka. 

Bardzo mi zależy aby zarazić moich synów pasją czytelnictwa. Z najstarszym się udało, nad średnim pracuję.

3 lata temu zaczęłam też czytać na komórce, marna imitacja publikacji papierowych. Wygoda ale to nie to. Wzrok mi się popsuł i problem był ze światłem w nocy, bo ja wieczorami i w nocy często czytam. Dwa lata temu mąż, stwierdził, że jak chcę elektroniczne wersje czytać to mam to robić na porządnym, dostosowanym do tego sprzęcie i tak mam KINDLE. I się zakochałam. Wiadomo to nie wersja papierowa ale najbliższa jej i mam na swoim aktualnie 500 książek, dostępnych w każdej chwili. Kupuję, ściągam, wymieniam się. I czytam. Co jest cudne to, że mam wersję wodoodporną (wanna, książka i ja to mariaż doskonały). Jest wygoda. Nadal czytam seriami. Jak mi jakiś autor podpasuje czytam wszystko co wydał, jak nie ma wersji polskiej to czytam w angielskiej chociaż wiadomo to nie to samo. Kindle to bardzo ułatwia. Wystarczy, że klikę słowo, którego znaczenia nie znam a on podaje i z Wikipedii wytłumaczenie i ze słonika tłumaczenie. To jest naprawdę wygodne dla osób które czasem czytają w języku nie ojczystym. Mój angielski jest na poziomie zaawansowanym ale zawsze, co kilka stron trafi się wyraz, którego nieznajomość powoduje, że gubię wątek. A jak książka jest ambitniejszym językiem pisana to i co kilka linijek muszę się wspomagać słownikiem.

Tak to wygląda:

Jedyne czego mi ciągle brak to wystarczająco dużo czasu aby starczało: dla rodziny, na obowiązki, na treningi :), na czytanie, na rękodzieło, szycie itp... Doba ma nadal za mało godzin ale mogę kilka z nich przeznaczyć dla siebie :) to jest luksus, który doceniam.

11 stycznia 2022 , Komentarze (8)

Z moich obliczeń wynika, że to już 17 tydzień minął. Wagowo aktualnie 15,7 kg mniej niż w połowie września. Było już 17,7 kilo mniej ale wiadomo nie da się ciągle iść w dół. 

Tak naprawdę 4 tygodnie z tych 17 to nie była walka z kilogramami. To wtedy mnie przybyło. To była walka z Covidem, unieruchomienie w domu przez izolację, w łóżku przez chorobę, rekonwalescencja, w tym czasie Święta i Nowy Rok. Jadłam to czego nie powinnam, pierniki, strucle makowe, pierogi, nawet cukierki itp. Ale nie żałuję, na Wielkanoc też tak będzie. I myślę, że te dwa kilo to przede wszystkim brak ruchu, bo gdybym w tym czasie utrzymywała standardową aktywność to byłoby ok. Ale w czasie choroby nie miałam siły, dobre dwa tygodnie mnie trzymało, potem nadal wszyscy w domu byli, syn kwarantanna i przerwa świąteczno-noworoczna, to i czasu i sposobności brakowało. Coś tam się ruszałam ale mało na zewnątrz, raczej w czterech ścianach. 

Oto moje kroki z tego miesiąca:

Średnia dzienna jest ok, ponad 12 000  ale widać, że sporo było dni gdzie nie dobijałam do 10 000, ale jak to w życiu jednego dnia mniej drugiego więcej :)

No i aktywne spalanie kcal, przy jedzeniu normalnym w granicach 2000-2200 kcal powinnam spalać aktywnie ponad 1000 kcal dziennie, a w tym czasie jadłam więcej a spalałam mniej. 

To spalanie za te trzy krytyczne tygodnie:

Czyli średnio między 700 kcal a 900 kcal - spalanych aktywnie - mało, ale nie pluję sobie w brodę, bo to czas choroby był, a że wirus podstępny to organizm musiał mieć paliwo do walki z nim. 

W tym czasie było kilka treningów kardio w domu, nie dużo ale zawsze coś:


No to teraz czas na ostatni tydzień, ten siedemnasty i zarazem pierwszy po czasie rozluźnienia, częściowo normalny (bo syn najmłodszy do szkoły poszedł a starsi on-line się uczyli - wprawdzie tylko 3 dni ale zawsze coś).

Tu już widać powrót do standardu ostatnich miesięcy. Średnio aktywnie spalone 1100 kcal, czyli CPM prawie 3000 kcal dziennie. Dieta jeszcze nie idealna ale już prawie, tzn. produkty, potrawy dobre (poza: ciastem drożdżowym z jabłkiem w niedzielę; raz frytek na obiad; raz budyniem czekoladowym na kolację) ilość za duża. Wiem gdzie są błędy, trudno mi było z dnia na dzień całkiem wyeliminować wszystko to co powinnam. Każdego dnia jest lepiej.

Było 7 spacerów/marszy - łącznie 44 km. 5 treningów w domowej siłowni, spalone prawie 3000 kcal. Średnio dziennie ponad 17 000 kroków.

Muszę bardziej pilnować picia, zauważyłam, że głód, który mnie męczył ze dwa dni miał związek z tym, iż w te dni poza kawą niewiele piłam (nie wiem jak to zrobiłam, że zapomniałam o piciu), więc teraz znów odznaczam na zegarku każdą wypitą szklankę, czego od miesiąca nie robiłam. 

Ten tydzień i kolejny chcę się spiąć, potem na kilka dni jedziemy do teściów, a potem kolejne dwa tygodnie spięcia do urodzin moich. Ciekawe ile wtedy waga pokaże.

No to wpis typowo na temat straty kilogramów, treningów, diety i pułapek w tej walce. Następny będzie o czymś zgoła innym, planuję napisać o uzależnieniu i zarazem mojej wielkiej miłości w której trwam od ok 33 lat (i mam plan pozostać w nim do późnej starości)i kolejnej mojej elektronicznej zabawce :) 

Miłego wtorku :)

10 stycznia 2022 , Komentarze (28)

Staram się pisać o pozytywnych rzeczach, wyciągać konstruktywne wnioski ale czasem każdy musi podzielić się też tą drugą strona naszego życia. Bo każdy z nas ją ma. 

Miałam w ostatnich dniach perturbacje rodzinne, za sprawą oczywiście brata mojego, i reakcji na jego postępowanie innych członków rodziny. Uświadomiłam sobie, że moje samopoczucie jest uzależnione od samopoczucia osób mi bliskich. Jeśli coś dręczy mojego męża, mamę to szukam winy w sobie, tak jakby to była moja wina, że ktoś jest nieszczęśliwy czy niezadowolony. Wiem, że tak być nie powinno i pracuję nad zmianą. 

Nie jest łatwo bo np. moja mama, kocham ją ogromnie, całe życie wzbudza we mnie poczucie winy. Ciągle mówi, że jest taka samotna (z nikim się nie związała od rozwodu 30 lat temu, nie ma koleżanek) a ja za mało jej czasu poświęcam. Co rusz słyszę, że chciałaby się nie obudzić, próbowałam ją przekonać, że to depresja (całe życie tak ma z małymi przerwami, ale słyszę tylko, że chcę z niej wariatkę zrobić, żadne argumenty nie przemawiają, przykłady znanych ludzi itp.) Ona wie lepiej. Mama pracuje, 6 dni w tygodniu, dorabia do niskiej emerytury, nie chce przyjąć pomocy finansowej, jest ostentacyjnie honorowa. Rozmawiam z nią codziennie i rano i popołudniu, czasem kilka razy. Ogarniam rachunki (online), większe zakupy itp. Raz, dwa razy w tygodniu ją odwiedzam, na godzinę, dwie. A ona do mnie, że za dużo czasu dzieciom poświęcam, że jak z nią rozmawiam to potrafię w tym czasie na ich pytania odpowiadać, czy np. ledwo do niej przyjadę a one dzwonią i mi głowę zawracają itp. Że to one są dla mnie na pierwszym miejscu a nie ona. Dla mnie to naturalne a dla niej nie. Zresztą byłą przeciwna temu, żebym, zakładała rodzinę, chciała abym zawsze byłą cała dla niej. Jestem spokojna, wyważona ona to choleryczka, wiecznie nieszczęśliwa, krytyczna, niezadowolona. Ale to moja mama, chciałabym, żeby była szczęśliwa, ale ja to ja. Inaczej patrzę na życie, inne rzeczy mnie uszczęśliwiają. Dbam o nią na ile mi pozwala ale nie wyobrażam sobie mieszkania razem (ona by chciała) wtedy wszystko musiałoby być na jej. Mój mąż twierdzi, że dla mnie matka jest najważniejsza, mama twierdzi, że dla mnie dzieci i mąż są najważniejsze a ona na szarym końcu a mi ręce opadają po prostu. Patrzę na dorosłych ludzi (mama ma 63 lata) i chce mi się jednocześnie i śmiać i płakać. No i jeszcze brat i jego problemy, jego postępowanie a to już inna historia, postawiłam go na nogi, pomogłam. Powiedziałam, że to ostatni raz, co z tym zrobi to już jego decyzja. Niestety chyba znów wraca na stare tory. Jego wybór. Dużo emocji - moich. 

Emocje mają wielki wpływ na wagę, u mnie przynajmniej. Jak dookoła jest względny spokój to mogę góry przenosić a jak bliscy dają mi popalić to powietrze ze mnie schodzi jak z balonika. Wiem, walczę z tym ale to nie łatwe bo... to moi bliscy. 

Tak więc w ostatnich dniach uciekłam, jak to robię często w świat fikcji literackiej. Musiałam się oderwać od tego tu. 

Co do walki z kilogramami to jutro napiszę co i jak bo to wtorek będzie. 

Jestem, walczę, czytam mimo, że nie piszę tyle, ale chyba zacznę. Miłego tygodnia.

1 stycznia 2022 , Komentarze (21)

Tak sobie wczoraj myślałam i o tym roku co mijał i o planach na kolejny. Mglistych, raczej życzeniach. Nigdy nie robiłam postanowień Noworocznych. Zmiany wprowadzałam jak do nich dojrzewałam, nie ważne czy to był 16 kwietnia czy 5 września. Na siłę bo data to się nie da, nie u mnie. Musi przyjść czas.

Na początek rzecz, tutaj na portalu dla osób gubiących wagę, najważniejsza ten rok zaczynam o 15 kilo lżejsza niż rok temu 😁

Zeszły rok był trudny, pozytywny, przyniósł wiele decyzji, zmian.

Pierwsze pół roku w kieracie, praca, dużo pracy i dom. W pracy w swojej komórce byłam sama, mnóstwo pracy i odpowiedzialności, ryzy dokumentów. 8h dziennie przy komputerze, a właściwie 3 komputerach. Kursy, wszystkie anglojęzyczne, podnoszenie kwalifikacji itp. Dużo pracy nad sobą. Sukcesy małe i trochę większe, kolejna "szóstka z opiniowania", szanse na awans w kolejnym roku. W pracy perfekcjonizm. Ale to ma koszty, dużo kosztów. Ruch mało, brak czasu. Rano pieszo do pracy 3,5 km (mąż w to samo miejsce jechał autem syna odwożąc po drodze do przedszkola). Po południu czasem powrót pieszo, czasem autem bo szybciej. Popołudnia wiadomo, lekcje, gotowanie na dzień następny, pranie itp. Żonglowanie jak szkoły i przedszkola zamykali. Brak czasu dla siebie, na cokolwiek. Jak już człowiek ogarnął co trzeba - padał z dziećmi. 

Jedzenie, rano w pracy owsianka potem lunch, zdrowy kanapka i sałatka itp. w domu popołudniu obiad, bez kolacji. Ilość kalorii nie tragiczna ale dieta oparta na tym co mi najbardziej smakowało, węglowodany. Huśtawka energii, spadki, brak siły, zmęczenie itp. 

W pierwszym półroczu coraz gorzej się czułam, ręka drętwiała mi bardzo, nie byłam w stanie robić notatek odręcznych, obrać pieczarek, przyszyć guzika. Bóle kręgosłupa, po godzinie siedzenia musiałam się kłaść na podłodze na 5 minut. Na lekarza brak czasu, do czasu. Jak tylko mój szef wrócił z kursu przekazałam mu pałeczkę i zaczęłam maraton po lekarzach, badaniach. Wyniki krwi, przeciwciała, prześwietlenia, rezonanse, EMG i sporo innych. Nadrobiłam 5 ostatnich lat. Wykluczyliśmy sporo rzeczy, o pewnych wiedziałam (niedoczynność tarczycy leczę od lat, guzy badam co roku), a pewne były ogromnym zdziwieniem. Pęknięcia kręgosłupa, kilka przepuklin, uciskających nerwy, problem "uciekającego kolana" wynikający z ucisku nerwu w kręgosłupie, zaawansowany Zespół Cieśni Nadgarstka z zanikiem mięśni kciuka, insulinooporność, hiperinsulinemia, problemy z hormonem stresu to tak na początek. Każdy lekarz ma swoje zalecenia. Nie biegać, nie dźwigać, nie siedzieć, nie stać, odciążyć kręgosłup. Zmienić żywienie, ograniczyć na maxa proste węglowodany, schudnąć. Ćwiczyć, unikać stresów. Neurolog jasno mówi: może być trochę lepiej ale mało, jedna operacja konieczna, kolejna do uniknięcia, zobaczymy, walczymy o to aby gorzej nie było, o to aby było tak jak jest, bo może być dużo gorzej.

Niewykonalne. Nie przy trybie mojej pracy, nie przy tych obciążeniach. Brak czasu, dzieci, dom, pełny etat, daleko od rodziny, pomocy. Czas na decyzję. 

Wybór wbrew pozorom był prosty, przeanalizowaliśmy z mężem finanse, i nasze potrzeby jakie mamy jako rodzina - nie tylko te finansowe ale te dotyczące czasu, poświęcenia. Prawa emerytalne nabyłam kilka lat temu,  zabezpieczenie mam, będzie mniej ale damy radę. Od lipca zwolnienie lekarskie, potem komisja lekarska orzeka urlop zdrowotny, ja składam wypowiedzenie, skupiam się na rodzinie i na sobie, swoim zdrowiu. Po raz pierwszy w życiu chyba słucham lekarzy, ale o tym już wielokrotnie pisałam. 

Wtedy też tu trafiłam, więc dalsza historia jest znana.

Jest ok, jest lepiej, dużo lepiej, póki nie siedzę i nie stoję i nie przeciążam ręki, kilka dni temu wzięłam do ręki szydełko. Po pięciu minutach nie czułam ani dłoni ani szydełka. Ale jest o niebo lepiej niż pół roku temu.

Schudłam i chcę jeszcze schudnąć, ale już nie dużo 5-7 kilo. Nie będę eteryczna, zawsze będę umięśniona ale przy tej wadze wyglądam dobrze, szczupło. W pierwszym kwartale roku rehabilitacja dłoni, potem kręgosłupa. Ogólnie chcę działać tak jak od września. Dużo ruchu dozwolonego przez lekarzy, odciążanie, rehabilitowanie, czas dla dzieci, męża, domu. Plany może mało ambitne, ale realne a postanowienie?

Nie wiem czy realne ale powinnam zacząć się rozciągać. Nienawidzę tego, ale wiem, że muszę, a jak muszę to zrobię. Dojrzewam pomału do tego.

30 grudnia 2021 , Komentarze (29)

Co do pracy mojej, od miesiąca cywil jestem ale od czasu do czasu ktoś poprosi o fotkę w mundurze. Jestem zapalonym fotografem i robię setki zdjęć ale rzadko na nich widnieję. Cały dzień przeglądałam swoje archiwum i znalazłam kilka fotek z pracy. A ile przy tym wspomnień odświeżyłam.  

Więc tak popodpisuję z kiedy mniej więcej to były fotki 😁 albo w jakich okolicznościach zrobione. Nie są z koszar bo tam nie można fotografować.

To ja jako młody oficer, podporucznik, na festynie promującym służbę wojskową. Broń prawdziwa, beryl. Podpięta do urządzenia (tzw. cyklop) po oddaniu "suchego" strzału na ekranie widać celność. To był dobry czas, wtedy dowodziłam jeszcze.

Tutaj też na pikniku, z grupą rekonstrukcyjną, bardzo fajne chłopaki.


Tutaj na spotkaniu środowiskowym kobiet-żołnierzy.

Na galowo (bez sznura) na wigilii w Jednostce.


Mam jeszcze jakieś fotki z konferencji, wyjazdów zagranicznych itp. Ale muszę się kiedyś do nich dokopać :)

28 grudnia 2021 , Komentarze (35)

Święta były prawie idealne. W moim guście, oprócz jednego drobnego szczegółu. Były rodzinne (my dzieci, brat i moja mama na wigilii). A tak my i dzieci, świątecznie, pysznie, spokojnie, po domowemu. Ładowanie baterii. Tylko spacerów świątecznych nie było, to ten minus, wiadomo ostatnie dni kwarantanny syna. 

Diety nie było, za to było mnóstwo węgli. Strucla makowa, piernik, uszka, pierogi :) Wszystko własnej roboty, z dobrych produktów, pyszne. Przejedzenia nie było ale jedzenia było dużo. I słodycze spod choinki, toffiffe czokoladowe i ferrero rocher. Święta. 

Na wadze przybyło, ale nie masakrycznie, myślę, że w dwa tygodnie straty są do odrobienia. Na razie spokojnie pomału zaczynam wracać na dobre tory. 

Wracam do formy, sił przybywa, myślę, że od przyszłego tygodnia będę mogła wrócić do marszy. Na razie spacery z dziećmi uskuteczniam, 1,5 - 2 h. Tempo słabiutkie, spacerowe ale grunt, że na świeżym powietrzu. 

Cyferki też już coraz lepiej wyglądają ale bez spinania się. Nadal jesteśmy rekonwalescentami. 

A to kilka fotek ze spacerków.