Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Zabiegana na zakręcie życia. Człowiek renesansu. Wiele zainteresowań, młoda dusza, coraz starsze ciało. Od ponad dwudziestu lat aktywna zawodowo, matka, żona. Dużo zmian w życiu, sporo wyzwań, niemało osiągnięć. U progu kolejnej dużej zmiany kierunku :). Optymistka zmotywowana na cel.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 56087
Komentarzy: 1923
Założony: 13 września 2021
Ostatni wpis: 28 listopada 2022

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mantara

kobieta, 45 lat,

172 cm, 84.00 kg więcej o mnie

Wpisy w pamiętniku

22 grudnia 2021 , Komentarze (16)

Brak teraz czasu na wpisy. Czasem jedynie zerknę w pamiętniki znajomych, czytam mimo, że komentarzy nie zostawiam. Były zawirowania rodzinne, doły i inne.

Po za tym u mnie w miarę. Bardzo pomału wracam do siebie. Wirus mi namieszał. Pozbawił sił. Tyle zawsze miałam energii a teraz nadal to nie ja. To nie ten stan. Jest lepiej ale nadal nie do końca. Plus roztargnienie. I jakiś taki dół. Ale idą święta, więc przygotowania też w toku i to im się poświęcam. Zawsze o tej porze miałam już większość rzeczy porobionych i pomrożonych ale nic to. Zrobię dziś, jutro i pojutrze :)

Prezenty są, oprócz jednego ale nie wiem co kupić i po prostu pójdę dziś na dział zabawek i gier i zobaczę co mi w oko wpadnie.

Dzisiaj ostatnie zakupy. Lista już krótka. 

Mak właśnie się parzy na strucle makowe, plus dzisiaj piernik staropolski będzie pieczony.Będą Śledzie w zalewę włożone, groch i grzyby namoczone, barszcz wstawiony. Jutro główny dzień gotowania.

Nasza pościel się gotuje właśnie a ja zaraz za główną łazienkę się biorę.

Plan na święta? I dieta?

Święta to nie czas na nie wiadomo jakie ograniczenia. Nigdy się w tym czasie nie przejadałam ale też nie przesadzałam w druga stronę. Wiem, że te potrawy, tak przyrządzone, strucla na białej mące z miodem, piernik na miodzie i z powidłami, sałatka jarzynowa, kapusta z grochem i inne, samym swoim składem, prostymi węglami spowodują, że przytyję. I cytrusami się objem. Spacerów nie będzie wielkich bo to rodzinne święta na synek mój do 26 grudnia z domu wyjść nie może. I ok. Wiem, że w takim zestawieniu w 3 dni może mi przybyć 3-5 kg. Ale wiem, że to nie jest 35 000 kcal. Więc to nie tłuszcz. Mój organizm przeżyje szok i nic to. Po "Michałka" z choinki też sięgnę. A po Świętach wrócę na dobre tory. Przede wszystkim mam nadzieję, wrócić do maszerowania, bo tego najbardziej mi brak. Na razie jestem na uwięzi z najmłodszym synem, który ma kwarantannę jeszcze. Na święta chciałabym spokoju, rodzinnej atmosfery. Będziemy my tzn. mąż ja i dzieci i moja mama i brat. Może być ciekawie. 

14 grudnia 2021 , Komentarze (17)

Nie pechowy, dla mnie 13 nie jest pechowa. Fakt 13 tydzień jest pierwszym bez spadku. Ważę dokładnie tyle ile tydzień temu. Co do 100 g 😁 i uważam to za sukces.

Moja tabelka za ostatni tydzień wygląda następująco:

Aktywnie dziennie spalałam średnio 340 kcal. Kroków dziennie 8000. Snu prawie 10 h. To był przeleżany tydzień. Z czego jestem dumna? Z diety. W planie było jeść tyle, żeby nie było deficytu. Czyli nadal w granicach 2000 - 2200. Ale bez aktywności. Tak aby dać organizmowi paliwo do walki z wirusem. I to się udało. Ciągnęło mnie mocno do węglowodanów, już dawno tak nie było, wybierałam te dobre i owoce, jak zawsze za dużo owoców. 

Pierwsze dni faktycznie dużo leżałam, tylko posiłki szykowałam, potem jak ciut mnie puszczało to do południa ogarniałam na ile miałam sił, to okna, to pokoje dzieci, to pranie, składanie, roznoszenie. Najczęściej popołudnia znów leżałam/siedziałam. Wczoraj było już lepiej, nawet mały trening zrobiłam ale dzisiaj znów brak energii i poranny kaszel. Faktycznie mnie trzyma. Doktor mówił, że minimum 10 dni to potrwa, w izolacji jestem do czwartku. Brakuje mi spacerów. Jednak organizm potrzebuje tego zastrzyku ruchu aby normalnie funkcjonować. 

Chodzę po domu wiadomo, od piwnicy (pralnia, spiżarnia), przez poziom zero (garaż, siłownia), przez 1/2 piętra (salon, kuchnia), po pokoje dzieci (poziom 1) i nasza sypialnia (poziom1,5) no i strych :). Kroki są, schody są ale to nie to samo.

Ten tydzień? Chciałabym wrócić do jakiejś aktywności ale to zależy od samopoczucia i energii. Od piątku mogę wychodzić, więc może jakieś spacery, nie za długie. Przygotowania do świąt - trzeba pomału zacząć gotować i zamrażać. No i z najmłodszym codziennie lekcje. 

Tak się kulam. Jest ok, a będzie lepiej, już nie długo, jak tylko to cholerstwo odpuści trochę.

11 grudnia 2021 , Komentarze (16)

Nadal walczę ale wyjątkowo nie z nad programowanymi kilogramami ale z wirusem, który opanował naszą codzienność. 

Wiem już na czym stoję. Młodsi synowie pokasływali, nadal pokasłują i zakatarzeni są. Najmłodszy bardziej. W poniedziałek w szkołach jeszcze byli. W czwartek zadzwoniłam do pediatry. Mówię jak jest, mąż i ja testy pozytywne oni pokaszlują i katar mają, młodszy skarży się też na brzuszek. Pani doktor od razu im antybiotyk, plus testy, żeby wiedzieć co i jak. Szczególnie w odniesieniu do średniego (alergia i astma, bardzo łatwo mu wszystko na płuca wchodzi). Popołudniu pojechałam na testy, wcześniej kontakt z sanepidem jak to zrobić na izolacji. Myślę tak: jak wyjdą pozytywne to zamiast kwarantanny do 24 grudnia, będzie izolacja do 20 grudnia. To i może plany świąteczne pozostaną jak były. 

Wczoraj odbieram testy, średni pozytywny, mały negatywny. A co z tego wynika, przedłużyli mu kwarantannę do 26 grudnia. Czyli mam już pewność co ze Świętami. W domku u nas, sami. Co do wyniku testu negatywnego to pediatra nie bardzo uwierzyła, bardziej przychylała się do nieprawidłowego pobrania. Syn miał duży katar, może to zafałszowało. Nie wiem. Obaj mają antybiotyki, dalej kaszlą, nie mają gorączki. Przez pozytywny wynik średniaka, jego klasa do 16 grudnia jest na kwarantannie i ma naukę zdalną. 

A my kurujemy się wszyscy. Ja nadal bez sił, bez węchu. Nic nie robię, tzn. z aktywności fizycznych. W domu wiadomo posiłki, pranie itp. Dzisiaj ogarnęłam, generalkę w pokojach młodszych synów. Tempo żółwia, pomału, powoli ale i tak się zmęczyłam. Firan już im nie wstawiłam do prania, jeden dzień wytrzymają bez, z samymi roletami. Dywany zwinięte, czekają aż mąż wytrzepie a wtedy je wypiorę. Nabyłam karchera do prania dywanów, jeszcze przez izolacją i będę próbować. 

Dietę trzymam, nie objadam się ale podjadam owoce. Waga ok minimalnie spada, w granicach 100 g na dwa dni. Co do aktywności to takich wyników nie miałam nigdy :D we wtorek na podsumowaniu będą. Kroki, ledwo kilka tysięcy, aktywnie spalanych kcal około 200/dzień :D ale takie prawa tej choroby. Nie zaryzykuję zdrowia. Odpoczywam, regeneruję się. A jak już dojdę do siebie do znowu będę walczyć na froncie spalania kalorii.

8 grudnia 2021 , Komentarze (26)

Chorujemy, pełną parą. 

Wczoraj wyszło, że ja mam pozytywny wynik wymazu, dzisiaj, że mąż też ma pozytywny. U męża jeszcze miałam nadzieję, że będzie negatywny, oprócz temperatury i ogólnego osłabienia innych symptomów nie ma. W zeszłym roku jak syn miał, to się nie zaraził. Ostatniego dnia kwarantanny syna, mąż dostał gorączki, ale okazało się, że to zwykła infekcja gardła, test miał negatywny. A teraz proszę i ja i on. Nie wiemy od kogo ale wiadomo dzieci chodzą do szkoły i na treningi, mąż do pracy, a liczby są bezlitosne, mnóstwo zakażeń. 

Mieliśmy przed Świętami jechać do teściów, tam wigilia i powrót do domu w pierwszy dzień świąt rano. Na chwilę obecną ja mam izolację do 16 grudnia, mąż do 17 a młodsi synowie kwarantannę do 24 grudnia. Więc taka opcja odpada. Ja osobiście najbardziej lubię święta u siebie w domu, lubię jak przyjeżdżają goście ale jak ja mam jechać to już słabiej, zawsze wolę połowę spędzić w domu, pojechać np. 22 wrócić 25. Albo pojechać 25 wieczorem do 29.  Jeśli te Święta tu to następne całe tam. Uroki mieszkania daleko od rodziny. Cóż zobaczymy. 

Co do dzieci:

To najstarszy, zaszczepiony nie ma kwarantanny, dziwne to, my oboje poszczepieni zachorowaliśmy, on też może roznosić wirusa a może do szkoły chodzić. Dziś poszedł ale chyba od jutra zostawię go w domu. Tyle ludzi ciężko przechodzi zakażenie, lepiej nie roznosić dalej. Oceny ma dobre, nic się nie stanie.

Co do pozostałej dwójki - pokasłują, nie wiem Wirus czy co innego, daję im zestaw taki jaki mamy my tylko opcja dla dzieci (Vit D, Rutinoskorbin, Neosine, probiotyk, wapno). My mamy jeszcze antybiotyki, różne - ja i mąż. I teraz tak: jak pojadę z nimi na wymaz będzie pozytywny to zamiast kwarantanny do 24 grudnia będzie 10 dni izolacji od daty testu. Jeśli jeden będzie pozytywny a jeden negatywny to temu negatywnemu przedłużą kwarantannę o 7 dni od zakończenia izolacji tego z wynikiem pozytywnym. Zasada jest taka: niezaszczepiony ma kwarantannę o siedem dni dłuższą od domownika, który najpóźniej kończy izolację. Jeśli dostaną temperatury lub pokasływanie zmieni się w kaszel do dzwonię do pediatry a tak czekam co dalej będzie się działo. Energii mają tyle, że aż strach mnie ogarnia i sił brakuje. Mnie i męża odcięło a oni kwitną więc pewnie nie złapali i oby tak zostało.

Dzień wczorajszy cały przesiedziany/przeleżany. Godzinkę na piłce poskakałam jak film oglądałam: były "Randki od Święta" i "Last Christmas". 

Dzisiaj od rana Imbuprom zatoki i zestaw obowiązkowy i jakoś się kulam z kąta w kąt, ale sił nadal brak, nawet na ogarnięcie w domu. Tylko co rodzince jedzenie szykuję.

Zapachów nadal nie czuję żadnych, nawet odrobinę. Lekko mnie mdli więc muszę co godzinę podgryzać coś, wtedy jest lepiej. Nie wiem czy to wirus czy antybiotyk. Jem w normie, nawet ciut mniej ale ruchu brak. Na ten czas zmieniam jednak priorytety. Nie walczę o deficyt kaloryczny, będę jeść w granicach zapotrzebowania. Mój organizm potrzebuje sił do walki. Nie pamiętam kiedy mnie tak rozłożyło ostatnio. Podstępna jest ta bestia. Pozbawia sił i energii. 

Jutro średni synek ma urodziny. Zrobię tort, śmietankowy. Taki jest plan. Biszkopt standard, śmietanka jest. Poszukam jeszcze przepisu na taki bez szalejącego IG. Jak nie znajdę będzie normalny.

7 grudnia 2021 , Komentarze (28)

Minęło 12 tygodni. Ostatni niby nie powala wynikami aktywności. Najpierw formalności potem choroba. Nie było wielkich marszy, spacerów a mimo to wydeptałam średnio 15 066 kroków dziennie. Kardio średnia dzienna to 39 minut. Jednak dzienne średnie spalanie było powyżej 1000 kcal. Był dzień gdzie było aż 1961 ale i był dzień gdy było 806 kcal spalonych. Średnie są zadowalające.

Brakowało mi w tym tygodniu ruchu takiego większego, ale wiadomo okoliczności to wymusiły.

A co najważniejsze w ostatnim tygodniu straciłam kolejne 1,5 kg :) dzisiaj jest mnie o 17,6 kg mniej niż we wrześniu. Staram się jeść dobre produkty, słodycze kupne nie kuszą, otwarte Merci i inne też nie. Pozwalam sobie na więcej owoców niż powinnam ale, że nie widzę negatywnych skutków na wadze to jakoś wyrzutów sumienia nie mam.

Założyłam spadek 20 kg. Nie liczyłam, że mogę osiągnąć to do Świąt czy Nowego Roku. Teraz jestem na etapie takim, że chciałabym, wiadomo chciałabym jeszcze zrzucać ale przede wszystkim chcę utrzymać to co mam.

Plany na ten tydzień. Żadne. Nie wiem co mnie, nas czeka więc nie piszę planów palcem po wodzie. A oto dlaczego.

Wczoraj rano poczułam się lepiej, stanu podgorączkowego nie miałam, odwiozłam autem syna do szkoły, wróciłam do domu, ubrałam dwie bluzy, czapkę i szybko Karcherem ogarnęłam okna w salonie na zewnątrz. Potem już spokojnie od środka :) Wiem czasem własne podejście mnie przeraża. Zadzwoniłam do ośrodka, doszłam do wniosku, iż sama z zatokami nie dam rady, coraz bardziej zatkane. Po kilkudziesięciu próbach w ciągu dwóch godzin, udało mi się dodzwonić. Zamówiłam telewizytę. Pojechałam na zakupy po gwiazdy betlejemskie i spożywkę, odebrałam syna. No i zadzwonił pan doktor, ja mu mówię jak jest, a czułąm się wtedy nie najgorzej tylko te zatoki zatkane. Przepisał antybiotyk i mówi, że test też powinnam zrobić mimo, że zatoki i Covid to różne rzeczy a ja cóż mam w domu troje dzieci, potencjalnych roznosicieli wirusa dalej, pandemia szaleje, mówię ok zrobię, dla świętego spokoju.

Dostałam skierowanie, receptę. I spokojna wzięłam się za robienie chleba, otwieram słoik z zakwasem na chleb, wygłada ładnie, wącham i ... nic nie czuję. Wołam syna on mówi, że fuj mocno czuć. I tu zwątpiłam. Wiadomo zatoki zatkane itd. Odetkałam kroplami i dalej nic. ZERO. Zrobiłam kawę, nic, perfumy, nic. 

Pojechałam, zgodnie z otrzymanym smsem na 16.10 na wymaz i ... czekam na wynik, na ikp nadal nie ma. Popołudniu mnie siekło i to mocno, zmęczenie, taki stan jakbym to nie była ja. Położyłam się i jak mnie zaczął męczyć kaszel, masakra. Żadne tabletki nie pomagały. Czekam, na wynik i aż antybiotyk zacznie działać. Sił brak. Mąż w nocy dostał gorączkę 38 stopni. Dzieci nie puściłam dzisiaj do szkoły. Pokasłują lekko. Więc cały dom pełny, wszyscy chorzy lub potencjalnie chorzy.

6 grudnia 2021 , Komentarze (25)

Odkąd nie pracuję lubię poniedziałki. Po raz pierwszy od 35 lat, odkąd poszłam do szkoły.

Będzie krótki opis weekendu w odniesieniu do walki o figurę i zdrowie. Jednak najpierw chciałam się odnieść do tego, co jeden ktoś tu zarzuca: jest to portal poświęcony odchudzaniu i o tym powinniśmy pisać. Jednak ja patrzę na to szerzej, nasze nadprogramowe kilogramy wynikają z tego jak żyjemy, jakie mamy problemy i jak sobie z nimi radzimy. Gdyby kobiety nie zajadały stresu, depresji, poczucia osamotnienia (czyli cała strefa psyche) ani nie miały problemów hormonalnych (znów panowie mają tu łatwiej) to 95 % nas nie byłoby tutaj. Dlatego wszystko co piszemy, o naszym życiu, problemach, sukcesach, rozterkach, ma wpływ na naszą wagę. Nic tak nie pozbawia motywacji, energii do dbania o siebie jak problemy czy to rodzinne czy w pracy. Ja lubię czytać, o tym jak to wygląda u innych. Czuję wtedy, taką jakby wspólnotę. A pisanie tu? Jestem z tych nie skarżących się, nie narzekających, czasem jednak potrzebuję "się wygadać" uporządkować myśli. Ten pamiętnik doskonale spełnia te wymogi.

Co mi się tu nie podoba u niektórych? To, że zamiast okazywać wsparcie, usilnie gdzie tylko mogą wbijają szpilę, pouczają na siłę. Nie widzą różnicy pomiędzy pozytywną radą a pouczaniem. Jesteśmy tu dorośli, nie każdy jeszcze dojrzał psychicznie do wielkich zmian, może jest tutaj po to aby zbierać wiedzę, poukładać to sobie. Potrzebuje wsparcia bo od tego jest moim zdaniem ten serwis.

No dobra za poważnie wyszło.

Mój weekend w 100% w domu, zero wyjścia. W sobotę czułam się kiepsko ale nie tragicznie, odpoczywałam, obejrzałam Pytanie na Śniadanie (nigdy nie mam na to czasu) i o dziwo dało się obejrzeć :). W czasie PnŚ i potem jak oglądałam "Nianię i wielkie Bum" poskakałam, poćwiczyłam trochę na piłce, nic wielkiego. Dietowo było ok, tylko cytrusów sporo zjadłam, ale to chyba organizm sam o wit. C się dopraszał. Moi chłopcy, na swoim pierwszym turnieju JUDO zdobyli w swoich kategoriach wagowych po brązowym medalu, jestem mega dumna, w ogóle się tego nie spodziewałam. Chodzą na Judo, od trzech lat, 2 x w tygodniu, klub jest bardzo fajny 40 min to ćwiczenia ogólnorozwojowe, rozciągające, przewroty itp. a 20 min to technika, rzuty i chwyty. Zapisując ich zależało nam aby oni oprócz wf-u w szkole mieli jeszcze jakąś dodatkową aktywność. Wiadomo dziś dzieci to by tylko przed komputerami siedziały.

Niedziela nie była tak różowa. Raz czułam się źle, gorzej niż w sobotę. Zatoki, katar i stan podgorączkowy, niby tylko 37,5 ale bardziej senna byłam. Rano wstałam ogarnęłam śniadanie i wróciłam do łóżka, potem wstałam pokręciłam się ogarnęłam obiad i wróciłam do łóżka. Jak wstałam to ogarnęłam pasztet do słoików, miałam już ugotowane wszystkie produkty, wystarczyło zmielić przyprawić dodać jajka, zapakować do słoików i do parowaru do peklowania. Wieczorem robiłam pierniki. Dietowo nie przekroczyłam limitu 2200 kcal ale zjadłam banana i pierniczka jednego. Świeżego, pachnącego. Zero wyjść, treningów, kroków tylko 3665 a spalonych aktywnie kcal aż 941. Czy to możliwe aby nawet chodzenie po domu, kręcenie się w kuchni itp. w czasie choroby w stanie podgorączkowym spalało tyle kcal?

To moje wczorajsze dzieła:

Jakby Wam kiedyś przyszło do głowy malować na pierniku i pięciolinię i nuty jakiejś melodii to nie polecam. Masakra, ale wiadomo jak tak sobie wymyśliłam tak zrobiłam i jest melodia do "Jingle bells".

4 grudnia 2021 , Komentarze (20)

Ten tydzień jest zdecydowanie trudny.

We wtorek jeszcze sporo poćwiczyłam, wydeptałam. Byłam odebrać dokumenty, niestety nie wszystkie były gotowe. Brakowało jednego, najważniejszego. Do tego doszło, że mi więcej potrącą z należności, zamiast 18 % to 32% od jednych a od drugich ryczałt 20 % plus 9% na składkę zdrowotną.

W środę o 7.00 rano też go jeszcze nie było a miałam wizytę umówioną na 10.00 w Biurze Emerytalnym. Pojechaliśmy z mężem jako kierowcą, i dobrze bo śnieżyło całą drogę a ja nie musiałam się martwić o parkowanie, wysiadłam, załatwiłam i wróciłam do auta. Pani w Biurze bardzo miła. Brakujący dokument obiecałam dosłać jak go tylko odbiorę. Po południu nie było go jeszcze. Dopiero w czwartek rano, zamiast we wtorek, odebrałam, wysłałam i teraz czekam na decyzję i wypłaty. Dziwne uczucie, w pierwszy dzień roboczy nie wpłynęła mi pensja. Czekam na odprawy i inne takie :)

W czwartek trochę podeptałam ale nie dużo, kiepsko się czułam, wiało okropnie i padało. Syna do i ze szkoły autem transportowałam. jedyne wyjścia to pojedyncze, do Biedronki 2km w dwie strony, po dwie rzeczy a wróciłam z pełną torbą, a nie powinna dźwigać. Na pocztę itp. Dłuższy marsz dopiero jak dzieci poszły na judo to w tym czasie pochodziłam. Co do reszty to jakieś cardio codziennie wpada. Mimo to spalanie mam niskie. 

No i nerwy, czwartek był nerwowy, brat kryzysowo u mnie wylądował. We wtorek ma lekarza, po wizycie będę wiedziała co dalej. Planuję mu wynająć pokój tu w moim mieście. Wiem mam dom. Niepotrzebne koszty ale ja uważam, że potrzebne, on musi stanąć na swoich nogach. Mnie może codziennie odwiedzać ale niech wraca do siebie. 

Piątek, był szybki, rano autem syna do szkoły a brata do UM żeby złożył wniosek o dowód. Potem targ, nakupowałam marchwi, selera, pietruszki z planem robienia włoszczyzny. Robię sama i zamrażam w woreczkach (woreczków używam wielokrotnie). Potem rzeźnia i spożywcze zakupy i apteka. I szybko do domu, piec pierniki do szkoły średniego syna. Na Mikołajki. Ja upiekłam a Wychowawczyni syna ma udekorować. Napiekłam pierników i do szkoły dużych, i dla rodzinki mniejszych. Podobno wyszły pyszne jak zawsze. Nie próbowałam. Jutro będziemy piec i ozdabiać do szkoły najmłodszego na konkurs mikołajkowy. 

Popołudnie przesiedziałam przy kominku bo mi zimno było, gardło drapało. Wieczorem byłam głodna i zjadłam nie dość, że spory kawałek filetu z indyka to jeszcze 3 tarte jabłka. Miałam na te jabłka ochotę jak deser. Lepsze to niż pierniczki. No i w nocy się wykluło, choróbsko. Wstałam z gardłem zawalonym, bolącą głową, chrypą i zatkanym nosem. Mąż zaordynował mi dzień w łóżku, może w łóżku nie leżę, ale wstawiłam rosół, siedzę na kanapie i piszę. Mąż z najmłodszym synem pojechali na turniej Judo (też tam miałam być). Po południu startuje mój średniak. To ich pierwsze zawody, mam nadzieję, że będą się dobrze bawić. 

Dzisiaj dzień zaczęłam od śniadania, jakiego nie jadłam od trzech miesięcy. Rogal z serem żółtym i masłem, pomidor i kilka rzodkiewek. Mąż po 6.00 poszedł do świeżutkie rogale, które uwielbiam i cóż, zjadłam jednego i się nasyciłam ogromnie i wiecie co? Wydawało mi się, że kiedyś smakował lepiej. Albo to choroba albo już tak przywykłam do ciemnego pieczywa, że białe mi mniej smakuje. Ogólnie to nie zamierzałam nigdy świrować za bardzo. Moją bazą już na zawsze pozostanie pełnoziarniste pieczywo ale od czasu do czasu zjem i coś białego. 

Plan na dziś kurować się w cieple. Oby weekend wystarczył. Mąż zakupi mi specyfiki zmniejszające objawy i zobaczymy. Kominek, herbata, książka, jeśli głowa nie będzie boleć za bardzo a jak będzie to komedie świąteczne na netflix-ie. 

Plan na przyszły tydzień mam napięty. Chciałam wymyć okna, sam salon to jedno duże okno potrójne, jedno normalne ale spore i podwójne tarasowe. No i skoro jest brat a to budowlaniec, myślałam, żeby mi kuchnię odmalował, planowałam to na wiosnę ale skoro będzie u mnie tydzień czy dwa to niech coś robi a nie leży i ogląda filmy tylko. No sufit w łazience u góry też trzeba odświeżyć. W poniedziałek chcę po farby i akcesoria pojechać. Ruch w weekend - nic na zewnątrz, może tylko jeśli się lepiej poczuję na piłce przed telewizorem poskaczę. 

30 listopada 2021 , Komentarze (15)

W tym tygodniu ubyło mnie o 1,4 kg. Nadal walczę o spadki, dzień za dniem. Od początku 16,1 kg. Nie do wiary, że tyle tłuszczu na sobie nosiłam, dźwigałam. Masakra.

W zeszłym tygodniu powalczyłam mocno. Wiedziałam, że ten co go zaczynam będzie słabszy, będę miała mniej czasu na aktywność więc wykorzystywałam każdą wolną chwilę na spacer, marsz lub trening. No właśnie włączyłam treningi cardio, nie do końca idealnie dostosowane do moich problemów z kręgosłupem ale staram się tak je wykonywać, napinając właściwe mięśnie i utrzymując postawę, że mam nadzieję sobie nie zaszkodzić. Zobaczymy. No i odbitek jeden dzień.

Więc tak na początek:

KALORIE - średnie spalanie aktywne 1121 kcal - dużo wysiłku mnie to kosztowało 😁, już nie tak łatwo mi spalać, te sama aktywność a spala o 1/3 mniej. 

KROKI -  na to składa się to co biegam po domu z mopem, odkurzaczem, praniem jak i spacery, orbitrek i kardio, te kroki to wzystko "do kupy". - średnia dzienna 21 434 kroki - (najwięcej 28 660 w poniedziałek a najmniej 12 792 w niedzielę).

No a teraz treningi:

CHODZENIE (średnia dzienna spacerów to 9 km 🏆


SIŁOWNIA I SPRZĘT FITNESS - 3 x cardio i raz orbitrek - 4 treningi łącznie spaliły 2316 kcal (cardio - 2060  kcal, orbi- 256 kcal).

A to podsumowanie ogólne 11 tygodnia:

W ogóle to mam w domu małą siłownię od czasów początków pandemii. Wcześnie korzystałam w pracy z super wypaśnej, spędzałam na niej 1-1,5 h dziennie. W domu miałam orbitrek, mechaniczny, a właściwie przez 10 lat wykończyłam dwa takie 😁 Jak się zaczęła pandemia to pojawił się nowy, już magnetyczny, naprawdę fajny orbi. Mamy też ławeczkę prostą, ławeczkę skośną, bramę, sztangę olimpijską z ciężarami. Ketlery, piłki dmuchane, taśmy, gumy, ciężarki różne. Ćwiczy mąż, ćwiczy syn (17 lat i naprawdę ładnie jest wyrzeźbiony), ćwiczę ja. Do tego mężczyźni i chłopcy chodzą na sztuki walki - starsi SAMBO, młodsi JUDO. Ogólnie jesteśmy wysportowaną/usportowioną rodziną. Tylko, że ja mogę teraz w mocno ograniczonym zakresie z niej korzystać. No Orbi jest mój.

Teraz zmykam bo dużo muszę dziś pozałatwiać, dzisiaj jeżdżę autem, inaczej się nie wyrobię a jutro jadę załatwiać formalności do miasta wojewódzkiego więc też auto. To będzie słabszy tydzień, ale nic to, życie i obowiązki :) 

29 listopada 2021 , Komentarze (8)

Za oknem, mokro, szaro, buro, ogólnie nieprzyjemnie. Dobrze, że z samego rana jak odprowadzałam syna do szkoły to tylko pochmurnie było, potem jak dreptałam swój spacer zaczęło mżyć, a przed 10.00 padać. Dobrze, że zdążyłam wydeptać te moje 2 h (dzisiaj 1h 50 min) zanim na dobre się rozpadało.  

Jak się tu przeprowadziliśmy 4,5 roku temu, z Dolnego Śląska to mocno odczuwałam zmianę. Tu jest całkiem inna aura. W lecie mniej upałów w zimie mniej mrozów i ... jak w poprzednim miejscu potrzebowałam nawilżacza powietrza to tu osuszacza. Dla mojego astmatyka to lepiej, czas było przywyknąć.

Weekend na plus. I kroczki i spalone kcal. Jutro podsumowanie tygodnia, a dzisiaj? - dzisiaj plan treningowy zrealizowany a popołudnie z dziećmi, mamy sporo do zrobienia, powtórzenia, przećwiczenia. 

Głowa do góry, pierś do przodu, pośladki spięte i będzie dobrze. 

27 listopada 2021 , Komentarze (3)

Ostatnie dwa dni zgodnie z planem, i ruch i dieta i wszystko. Może wody za mało trochę ale jak mi aplikacja każe pić 3 l to nie wyrabiam, no i mam problem, wyjdę po syna do szkoły, przed wyjściem toaleta i ledwo daję radę wrócić do domu. Wiem piję to i sikam ale ta częstotliwość to masakra. Teraz jak pilnuję aby nie pić bezpośrednio przed wyjściem jest lepiej 😁 

Z utrzymania diety i nie sięgnięcia po słodkie i inne jestem mega dumna bo ostatnie dni były bardzo ciężkie. Kryzys rodzinny bardzo poważny, rozczarowanie ogromne i moje nerwy, martwienie się o mamę. Kwestia dotyczy mojego młodszego brata, nawywijał, zawiódł zaufanie, narobił długów na mamy mieszkanie. Mama przyjęła to ciężko. Wisiałam z nią na telefonie długie godziny i podtrzymywałam na duchu, bałam się, że nie udźwignie tego. Już jest lepiej. A brat ma prawie 36 lat, nadal lekkoduch, dobry ale nieodpowiedzialny do granic możliwości, całe życie go wspieram, pomagam, tłumaczę itp. Koniec. Jest dorosły, niech sami, on z partnerką (jest taka jak on), ponoszą odpowiedzialność za swoje czyny, za dzieci. Jeśli pomoc nie pomaga, tylko ktoś żeruje na innych to może musi zostać bez pomocy, żeby zrozumieć, otrząsnąć się.

W każdym razie noc nie przespana w dzień nerwów co nie miara ale nie było tak jak wcześniej w takich przypadkach, nie było wilczego głodu i parcia na słodkie. Było zmęczenie, brak energii, jest przygnębienie ale się trzymam. 

Plany na weekend to poruszać się trochę ale nie wiem czy się cokolwiek da zrobić dziś. Mąż na służbie do jutra. Najstarszy syn treningi ma przed poniedziałkowymi zawodami a ja zostałam z młodszymi, w planie zajęcia z programowania dla średniego, okulista najmłodszego, targ. To duże odległości są. Ja wtedy chodzę ale oni nie dadzą rady więc odpalić muszę auto i wszędzie jeździć, może po domu wydeptam te moje 10 000, bo do ogarnięcia trochę jest i prania mnóstwo. 

A jutro jak mąż już będzie to spacer koniecznie, długi.