Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu. Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 112172
Komentarzy: 4799
Założony: 26 marca 2022
Ostatni wpis: 20 listopada 2024

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Babok.Kukurydz!anka

kobieta, 38 lat, Piernikowo

172 cm, 79.20 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

2 kwietnia 2023 , Komentarze (8)

Obiecuję sobie wiele od dnia. Rano, jak jestem już w pracy i się rozbudzę – dopiero w pracy mi się to zdarza – to planuję resztę dnia. I wtedy mam też najwięcej sił mentalnych i fizycznych. No… ostatnio z fizycznymi nie jest najlepiej. Ale ogarniam dzień, co musze wyprać, czy pobiegam, czy trening, rozciąganie, joga, że poczytam książkę w domu i ja ze sobą musze zabrać z pracy…. a potem wracam do domu i nic. Jest 18 jak skończymy jeść, usiądę na chwilę, bo mam te zaparcia, bo nie przysiądę porządnie i nie dam w spokoju organizmowi trawić i ruszyć jelita. Bieganie od rana w domu i pracy blokuje mi psychiczny aspekt wypróżniania – lekarka to potwierdziła – ssaki kupkają gdy czują się bezpieczne. A u mnie od rana gonitwa. Więc wieczorem po posiłku, jak opadają ze mnie emocje i zmęczenie bierze górę, staram się usiąść i w spokoju strawić trochę. Może wstawię wtedy pranie, ale staram się siedzieć. Z resztą na nic innego nie mam sił, bo cały dzień na nogach sprawia, że też nie mam ochoty chodzić czy biegać. I tak posiedzę z godzinkę lub dwie i jak czuję, że brzuch jest mniej ciężki, że jedzenie mi się nie cofa to myślę o tym, by pobiegać czy poćwiczyć. I najczęściej jest już 20-ta i czas do łóżka. Bo o 5 z wozu.

Co za tym idzie – na co dzień robię niewiele. Ale to też wynika z tego, ze obecnie mąż ma długie godziny pracy i ja, czekając na niego sobie poczytam te pół godzinki do trzech kwadransów. Raz poszłam biegać, ale to było więcej przebierania niż te 3.5 km było warte. Na dłuższą trasę nie mogłam sobie pozwolić, bo aż tak długo mąż nie pracuje. Inna sprawa, że po całym dniu stania i chodzenia w te i we w tę w robocie, ostatnie o czym marzę to bieganie.

A co bym chciała robić codziennie? Chciałabym wrócić do oglądania jednego filmu dziennie. Lub odcinka serialu. Lubiłam takie życie. Chciałabym, aby dzień miał 30 godzin i aby starczyło czasu na wszystko. Fajnie byłoby krócej pracować. Niby mam teraz zmniejszony kontrakt do 35 godzin, ale poza okazjonalnym dniem wolnym, pracuję normalnie – do 16-tej. Wkrótce pewnie wrócę na 38 godzinny kontrakt, choć nie spieszy mi się. Godziny odrobiłam, ale chyba pocieszę się mniejszą presją godzin póki mogę, bo kto wie, kiedy będę zmuszona pracować po 38 godzin.

Nie wiem, czy powinnam pisać znów o próbie zmiany pracy. Bo trochę to głupie. Składam papiery, piszę tu o tym, a potem tej pracy nie dostaję. Do tej pory składałam do firmy nasiennej, która mam 20 km od domu. Rowerem dojadę, może czasem będę musiała wziąć samochód i wysłać męża, by z kolegą dojeżdżał. Jeśli ten kolega, by go wziął, bo też nie ma nas po drodze. Teraz jednak za namową psychologa, złożyłam papiery do innej formy. Niemal godzinę drogi od domu. W zupełnie innym kierunku niż moja praca obecnie i będzie to wymagało kupna samochodu. Pieniądze są, aby wziąć pół na pół auto, ale to nie są pieniądze przeznaczone na zakup samochodu w pierwszej kolejności. Trzeba by było ruszyć pieniądze na remonty i wakacje. Więc bierzemy pod uwagę, że jeśli zmienię pracę, nie pojedziemy nigdzie razem na wakacje. No i 10k euro pójdzie ot tak. Więc duży minus.

Kay nagabywał mnie tydzień temu, że mam użyć innej pracy jako dźwigni, aby pójść do tej pracy, którą chcę mieć i stwierdziłam, ze spróbuję. Choćby po to, aby i oni kopnęli mnie w dupę i mogłabym mu powiedzieć, że sorry, ale próbowałam i zejdź wreszcie ze mnie człowieku. Z resztą zapytałam go na ostatnim spotkaniu „ile razy ktoś ma ci powiedzieć, że nie jesteś dość dobry, abyś zrozumiał, że nie jesteś?”. Tak się obecnie czuję. Że rzucam się z motyką na słońce.

Zaaplikowałam na 4 czy 5 stanowisk w firmie nasiennej nad Ijsselmeer. Dostałam telefon po kilku dniach, że nie mogę pracować w laboratorium, ponieważ nie mam LBO holenderskiego. W zasadzie miło, ze pani zadzwoniła, aby powiedzieć „nie chcemy cię tu, głupku”, ale zaoferowała też inne stanowisko nie wymagające tego opleidingu. Więc mi się włączyło gadanie i urobiłam ją, w zasadzie mówiąc to co stało w papierach – że moje studia to były same niemal laborki [choć g z nich pamiętam], że pracowałam w sterylizacji i znam procedury obróbki materiału sterylnego [gdyby wiedziała, jak było w praktyce to wiedziałaby, ze to co innego niż oni szukają, ale czasem trzeba trzymać blef i nie mówić za wiele] i że pracowałam w inspekcji nasiennej i zdrowia roślin [piorin]. Pani wszystko wklepała w system i powiedziała, ze pogada z kierownikami działów i zapyta, co o tym myślą. W piątek wieczorem zadzwoniła ponownie – trzy działy chcą się ze mną spotkać. Mam przyjechać, obejrzeć laboratoria i pomyśleć, gdzie chciałabym pracować. Przy okazji kierownictwo chce się też ze mną spotkać i porozmawiać o prospektach. Mowa o dziale markerów molekularnych [bezpośrednio związane z moją magisterką], dziale zdrowia nasion [moja magisterka, piorin i obecna praca] oraz dziale mikrobiologii [moje studia ogólnie, magisterka, sterylizacja]. połechtało mnie to w duszy, nie powiem. Czytałam jeszcze raz opisy stanowisk. Jeśli kogoś zainteresuje, podam je poniżej.

Analityk markerów molekularnych
Dokładna analiza DNA
Czym będziesz się zajmować?
Dział Markerów Molekularnych każdego roku analizuje DNA wielu tysięcy roślin i nasion. Używamy markerów DNA, aby uzyskać informacje o właściwościach rośliny. Na przykład, czy roślina jest podatna na choroby. Jako asystent laboratoryjny będziesz wykonywać rutynowe analizy markerów DNA z wykorzystaniem technologii PCR. Dowiesz się jak ona działa, a następnie będziesz samodzielnie wykonywać analizy. Twoje zadania będą obejmowały cały proces, od izolacji DNA do wysłania wyników.

Rejestrujesz wyniki badań w systemie LIMS i przekazujesz je odpowiednim kandydatom. Podlegasz jednemu z opiekunów zespołu.

W laboratorium ściśle współpracujecie w zgranym zespole i umiecie sobie ślepo ufać.
Twoje mocne strony
Jesteście entuzjastyczni i sami podejmujecie pracę. Pracujesz dokładnie, aby klient wewnętrzny mógł liczyć na prawidłowe i terminowe wykonanie analiz markerów. Jesteś dobry w koordynowaniu swojej pracy z kolegami i opracowywaniu wyników w formie pisemnej zarówno w języku holenderskim jak i angielskim. Doświadczenie w pracy z technikami biologii molekularnej jest dodatkowym atutem.

W skrócie, ty:
posiadasz co najmniej dyplom MLO (poziom 4);
jesteś dokładnym pracownikiem;
potrafisz dobrze pracować samodzielnie.

Przetłumaczono z http://www.DeepL.com/Translator (wersja darmowa)

Technik laboratorium mikrobiologicznego
Wykrywanie patogenów w nasionach warzyw
Co będziesz robić?
Pomidory, ogórki, papryka i sałata: zanim nasiona warzyw trafią do sprzedaży, muszą zostać przebadane. I tu właśnie pojawiasz się Ty. Jako laborant mikrobiologii (32-38 godzin) w dziale Seed Health firmy Enza Zaden, testujesz nasiona warzyw z całego świata. Aby z tych nasion można było wyhodować zdrowe rośliny. I żeby było wystarczająco dużo warzyw dostępnych dla konsumentów.

Aby określić jakość nasion warzyw, dział Seed Health testuje nasiona na obecność patogenów. W tych testach stosujecie różne techniki analizy. Przy tym przestrzega się różnych protokołów i procesów. W dziale Seed Health będziesz pracował w jednym z naszych 3 zespołów. Twój zespół zajmuje się głównie bakteriami i grzybami.
Twój dzień pracy? Zaczyna się wcześnie. Najpóźniej o 8 rano zakładasz fartuch laboratoryjny i wchodzisz do laboratorium. Na korytarzu wywieszony jest grafik pokazujący, czego oczekuje się od Ciebie danego dnia. Będziesz pracował głównie w laboratorium. Będziesz również pracował w szklarni. Czasami będziesz pracował sam, aby przygotować się do testu, a innym razem będziesz pracował w parach nad rutynowymi testami. W każdym teście będziesz brał udział:
samodzielnym przygotowaniu buforów i pożywek.
przygotowaniem i posiewem testów grzybowych i bakteryjnych.
ocena obecności lub braku grzybów lub bakterii w nasionach lub na nich.
opracowywaniem wyników testów w systemie LIMS.

Ponadto, wspierasz Process Supervisora w monitorowaniu jakości i ulepszaniu procesów i/lub protokołów. Czy w Twoim zespole jest cicho? W takim razie będziesz wspierać również inne procesy w ramach działu Seed Health. Jesteś ambitny, chcesz się rozwijać i masz odpowiednie predyspozycje? W takim razie z pewnością możesz się u nas rozwijać.

Przetłumaczono z http://www.DeepL.com/Translator (wersja darmowa)

Technik laboratoryjny RDT
Gracz zespołowy z pasją do roślin (32-38 godzin)

Czym będziesz się zajmować?
Odporność na choroby i szkodniki, czyli odporność na choroby, jest ważnym elementem w hodowli udanych odmian. Dział Routine Disease Testing (RDT) bada, czy rośliny są odporne na choroby i szkodniki poprzez celowe zakażanie tych roślin.

Twój dzień pracy? Zaczyna się wcześnie. O 7 rano ty i zespół zaczynacie emaskować w szklarni, usuwając pręciki w kwiatach roślin, aby zapobiec samozapyleniu. Później w ciągu dnia będziesz wysiewać i pobierać próbki roślin lub ich części. Korzystając z ustalonych protokołów, będziesz infekować, oceniać różne testy chorobowe i cyfrowo zapisywać znalezione wyniki. Będziesz zatem pracować na przemian w szklarni i w laboratorium. Praca wykonywana przez asystenta laboratoryjnego jest rutynowa i wymaga elastycznego podejścia do pracy. Pracujesz w zespole 20 kolegów laborantów i podlegasz kierownikowi procesu.
Twoje mocne strony
Aby uzyskać wiarygodny wynik testu na chorobę, ważne jest, abyś pracował dokładnie. Szybko przyswajasz sobie zadania i nie masz problemu z lekką pracą fizyczną w gorących warunkach panujących w szklarni. W tej pracy pracujesz z roślinami, które są śledzone za pomocą kodów numerycznych i wiesz, jak zachować dobry przegląd. Pracujesz zgodnie z ustalonymi procedurami i potrafisz pracować pod presją czasu. Koordynujesz swoją pracę z kolegami i zadajesz pytania, gdy coś jest niejasne. W ten sposób współpracownicy mogą być pewni, że test został przeprowadzony prawidłowo.

W skrócie
masz ukończoną edukację na poziomie MBO;
masz doświadczenie w uprawie, pielęgnacji i ocenie roślin;
jesteś graczem zespołowym;
potrafisz pracować precyzyjnie;
jesteś poręczny w obsłudze urządzeń cyfrowych;
posiadasz dobre umiejętności komunikacyjne w języku holenderskim.

Przetłumaczono z http://www.DeepL.com/Translator (wersja darmowa)

Myślę, że bramka numer 3 mi najbardziej odpowiada. Nie byłabym taka przywiązana do krzesła i byłoby to też bardzo interesujące pod względem różnorodności pracy i wyników. Za to markery molekularne wydają się czymś super ambitnym i czemu się ograniczać? Ano może temu, że jak wybiorę markery to też jest większa szansa, że mnie tam akurat nie przyjmą… Ciężki orzech. Wolałabym, aby mnie po prostu nie chcieli. Oszczędność kasy i stresu.

W piątek trzymałam post. Spróbowałam kilka kopytek, które mąż robił na sobotni obiad. Wychodziły mu kluchowane i mało zbite, więc zapytał, czy spróbuję. I trochę mnie poniosło przy tych nieudanych – smakowały jak te, co ja sobie robiłam w liceum i były naprawdę pyszne. Więc można powiedzieć, że 100 kcal wpadło. gdy robię ten wpis, jest sobota rano – nie jem od 37 godzin i nie czuję się głodna. Piję herbatę i zastanawiam się czy przerwać już post, czy jeszcze nie. Myślę, że pierwszym posiłkiem będzie mleko. Zawsze jak przerywam ten długi post, to żałuję. Bo zaczyna boleć mnie brzuch i czuję się źle. Fakt, że od wczoraj boli mnie głowa, nie pomaga. W zasadzie to od środy głowa mi ciąży i mam mgłę myślową. Czuje się przebodźcowana i w ogóle.

W poniedziałek miałam mieć wolne, bo przyjadą stolarze z oknami. Tym razem Holendrzy. Czekaliśmy miesiąc na dobrą pogodę i jest szansa, że w poniedziałek taka właśnie będzie. ma się w niedzielę wypogodzić i wtedy będzie można pracować. Jak się nie uda to święta mają być słoneczne. Tak czy inaczej udało się jednak mojemu mężowi wziąć wolne, więc ja pójdę jednak do pracy. Zbieram godzinki – wtedy jeśli zmienię pracę, to będą musieli mi je dać albo jako wolne, albo zapłacić więcej pieniędzy. Znając ich to dadzą mi wolne.

Obecnie moje okna prezentują się jak powyżej. Jedno gnije, drugie i trzecie jest okej, ale nosi znamiona kończącego się życia. Okno w łazience ma sparciałą uszczelkę, która wypadła już w niemal 100 proc, a okno w pralni ma lekkie spękania w drewnie i może się tam rozwinąć grzyb w kolejnych latach. Poza tym velux ma wietrzenie w klamce, które można używac nawet podczas ulewnych deszczy, a tego w pralni brakuje. Jeśli zostawię okno na micro i wiatr zawiewa deszcz od boku, to woda dostaje się do pomieszczenia. velux powinien to zniwelować.

W piątek weszłam w tryb safe battery, czyli położyłam się na kanapie z książką. Oczywiście nie mogłam nie użyć niebieskiego kocyka, bo pewna istota bardzo na mnie pokrzykiwała. Pod presją więc zaprosiłam tą cholerę na kocyk i przydusiła mnie tak, że postu nie złamałam. Po jej nosie widać, że lubi się bić i nie bierze jeńców.

Amarylis z przeceny kwitnie. Na razie dość skromnie, ale ma też drugi kwiatuszek. Ciekawe czy nie był taki krótki i od razu zakwitł, bo nie dostaje wody i jedzenia? I co dalej? Czy mogę go potem wyłuskać i wsadzić do ziemi na kolejny rok, czy nie da rady, skoro jest obecnie niedożywiony i później to go i tak nie uratuje? Chętnie przyjmę rady.

1 kwietnia 2023 , Komentarze (12)

Obecnie trwa bardzo wietrzny i dość słoneczny tydzień. Praca w szklarni w połączeniu z taką pogodą sprawia niezłego mindfucka. Cały dzień gotujesz się, jest ci ciepło, bo słońce grzeje, a jednak na zewnątrz jest na tyle chłodno, że dach pozostaje zamknięty. Czasem przez to zbłądzi nam jakiś ptaszek w środku i kilka dni musi czekać, aż się dach otworzy. Słońce plus zamknięty dach to prawdziwy efekt szklarniowy – dwutlenek węgla, którym karmimy rośliny powoduje, że momentalnie w środku robi się gorąco. Kto nie wierzy w ocieplenie klimatu powinien spędzić jeden sezon w szklarni – co2 ma znaczenie.

Latem dach się otwiera, kiedy nie pada i doświadczyć można chłodnego powiewu, który orzeźwia spocone plecy, jednak wiosną, gdy dach jest zamknięty, a człowiek przychodzi w ubraniach przejściowych, potrafi gorąc nieźle skórę ugotować. Zatem w pracy wolę pogodę pochmurną.

Gdy wychodzi się ze szklarni, trzeba być nieźle ubranym. Jest to bardzo sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem, bo jesteście spoceni, nadal się pocicie, jest wam gorąco, a ubieracie bluzę, sweter, kurtkę, rękawiczki i czapkę, jeśli jedziecie rowerem. I te ostatnie 10 minut przed przekroczeniem progu szklarni gotujecie się jeszcze bardziej. Tymczasem na dworze, choć jest słonecznie – jest 6 stopni i wieje bardzo zimny wiatr. Marzniecie.

Poza pracą lubię więc ciepłe 17-22 stopnie. Słoneczne, abym mogła od rana się pobyczyć w ogrodzie, pobiegać, zrobić cokolwiek na zewnątrz. Jak jest cieplej to zasłaniam rolety i nie wychodzę z domu. Zwłaszcza, jak jest cieplej niż 26 stopni. Zdarzało mi się wtedy biegać, ale najczęściej kończyło się to bólem głowy. Takim kilkudniowym.

Uwielbiam zaś zimę. Ubieranie się na cebulkę, czapkę na uszy i spacer po śniegu. Lubię tą ciszę zimą. Okulary przeciwsłoneczne muszę nosić, bo mi szybko oczy łzawią i je mrużę. Lubię zimę, bo w zimie rzadko jest mi za ciepło. A bardzo sobie nie radzę, gdy jest mi za ciepło. Gdy człowiek marznie to zawsze może dołożyć kolejne ubranie, kocyk, wypić ciepły napój lub coś zjeść. gdy jest za ciepło to jeśli nie ma klimatyzacji w domu to jest strasznie. Chciałabym z czasem założyć klimatyzacje w domu, jednak póki nie założę paneli to jest to za droga opcja.

W miasteczku niedaleko znów zaczyna kwitnąć ogród polderowy. Podjechaliśmy z Ukochanym rowerami, aby nadać paczkę do mojego brata. Miał przyjechać na wielkanoc i wyszło jak z bożym narodzeniem. Miałam kupione dla niego kilkanaście paczek z różnymi smakami jajeczek czekoladowych, więc je po prostu wysłaliśmy. Przy okazji przeszliśmy się po ogrodzie.

Było kilka nowych odmian. Nie widziałam moich ulubionych tulipanów Eisenberg, ale były jakieś nowe roślinki. Kompletnie nam nieznane.

Mimo słanej pogody, byli inni spacerowicze. Ludzie standardowo robili sobie zdjęcia z kwiatami w tle.

Pojawiły się żonkile z kilkoma kwiatkami na jednej łodyżce. Sama mam biało-omarańczowe w ogródku, ale takich żółtych jeszcze nie widziałam.

Niektóre tulipany zachęcają nie tylko formami kwiatów, ale także i liści. Obecnie kwiaty jeszcze się nie rozwinęły, ale rośliny już przykuwają uwagę.

Zaś w moim ogrodzie kolejne żonkile się pojawiły. Ten ze zdjęcia poniżej, jeśli się nie mylę, wraz z większą ilością słońca, jaśnieje.

Mam też podwójne narcyzy, to jest chyba sir Whinston Churchil. Muszę w końcu skonfrontować moje poletko z mapką, którą sobie narysowałam.

Skoro moje pomidory padły trupem, mąż wyskubał mi nasiona z pomidorów w lodówce. Rok temu mieliśmy dzięki temu bardzo bogate zbiory. To są pomidory gałązkowe z supermarketu.

Posiałam je w wytłaczankach, tym razem w koszykach do przechowywania bulw kwiatów.

Mąż wykopał w pracy tym razem odmianę pomarańczową. Ta mi się bardziej podoba niż ta fioletowa, którą przyniósł wcześniej. W ogrodzie domu, który wynajmowaliśmy miałam kilka takich roślin – wykopywaliśmy je jak rosły pomieszane w niewłaściwych lokalizacjach. Zaniosłam raz szefowi garść biało-purpurowych, które rosły w sektorze żółtym, a ten powiedział – kompost albo do domu. To wzięłam do domu. Fajnie kwitły później, choć nie były tak intensywne, jak odmiany ogrodowe, które sprzedajemy.

Nie mogę się doczekać, aż alstromerie pojawią się w sprzedaży. Chętnie uzupełnię kolekcję. Kupię też z pracy nasze flagowe odmiany. niestety, ale za płytko je posadziłam na jesieni i mi zmarzły.

31 marca 2023 , Komentarze (15)

Nie pamiętam już dokładnie sytuacji, kiedy mój mąż powiedział, co powiedział. A raczej pamiętam sytuację, ale nie pamiętam dokładnych słów. Byliśmy wtedy już na emigracji, mąż rozmawiał ze swoją mamą i rozmowa dotyczyła czegoś, co musieliśmy załatwić, czy gdzieś pójść… Nie pamiętam dokładnie. Ukochany opisywał co się wydarzyło i teściowa zapytała, w jakim języku załatwialiśmy sprawę. Oni ogólnie za bardzo mnie nie mieli okazji poznać, a mąż nie należy do zbyt wylewnych, więc wydaje mi się, że zakładali, że cośtam znam angielski, jak większość dzieciaków u nich w rodzinie niby angielski ma i niby cośtam umie wydukać. Tymczasem ja angielski znam na wysokim poziomie. Czasem żałuję, że nie na bardzo wysokim, bo przecież słucham naukowych podcastów, czytam czasem artykuły naukowe, ale w mowie codziennej nie wyrażam się w taki sposób, w jaki czytam. Wracając do rozmowy – mąż powiedział, że po holendersku była sprawa. Teściowa odpowiedziała coś, czego so końca nie pamiętam, ale była zdziwiona. Było to coś w stylu – „to Marysia sobie dobrze radzi?” na co mój mąż odpowiedział „Marysia sobie zawsze bardzo dobrze radzi”. Nie pamiętam teraz dokładnie słów, czy to było właśnie z radzeniem sobie, czy z inteligencją, czy z byciem zdolnym… Ale mąż powiedział tak zupełnie bez złośliwości, ale dobitnie, że to ja jestem tą bardziej przebojową/mądrą częścią tego małżeństwa. Bardzo mi wtedy skrzydełka urosły. Rzadko słyszę, aby mój Ukochany mówił o mnie do osób trzecich i bardzo się ucieszyłam, że powiedział coś tak miłego. Teściowa więcej nie kwestionowała mojej osoby, przynajmniej nie na tym polu. Z czasem mąż nauczył się również języka i on także załatwia rzeczy. Ja jestem bardziej wypychana tam, gdzie trzeba iść osobiście, bo mam mniejsze fobie społeczne, a mąż załatwia rzeczy techniczne – kontakty z firmami energetycznymi, internetowymi, stolarzami…

Środa minęła spokojnie. Miałam trzymać post po pracy – w zasadzie to we wtorek miałam, ale nie wytrzymałam. Myślałam, by zrobić to samo w środę, ale jak rozmawiałam z mężem w drodze do domu i wspomniał, że pojedzie na zakupy, a ja mam sobie nałożyć spaghetti, to jakoś motywacja do poszczenia mi przeszła.

Byłam przy tym zła sama na siebie, bo później jeszcze zajadłam to jajeczkami czekoladowymi. Te białe oddałam Ukochanemu, bo mi nie smakowały. Nie przepadam za białą czekoladą, a do tego nadzienie pistacjowe tego dnia w ogóle mi nie wchodziło. Wypiłam Inkę i podjadłam jajeczka i czułam, że to było jednak za dużo. Ostatnio często czuję, że jem za dużo czegoś. Że wszystko mi wychodzi bokiem lub się cofa. Posty trochę to już pomogły opanować.

Mąż kupił mi zraszacz do roślin – poprzedni zaczęłam używać do rozpylania trutki na mszyce i się rozpadł. Ten wygląda solidniej. Butelka jest szklana. Potrzebuję zraszać moje truskawki, ponieważ są za małe na przesadzanie [są dopiero w fazie liścieni], a stojąc na parapecie dość szybko wysychają. Dzięki zraszaczowi, mogę je szybko przywrócić do życia bez zamykania pudełka.

Amarylis zaczyna kwitnąć.

Tulipany od koleżanki mają główki.

Pojawiło się więcej żonkili.

Mąż zagadał z szefem, że podczas likwidacji jednego z sortów mogą zabrać stare rośliny do domu. Są one sporo przerośnięte i ogólnie „zużyły” się już. Mają słabsze kwiaty i są obecnie niszczone i kompostowane, aby na ich resztkach posadzić dokładnie ten sam sort, ale młodszy. Jedno kłaczę wkopałam za szklarnię, drugie w miejscu, gdzie mi alstromerie zmarzły i zostało puste miejsce – musiałam postawić doniczki, aby kot przestał mi tam się załatwiać. A trzecie kłącze wylądowało w donicy w szklarni.

Róże nie wyglądają dobrze, ale pączki na dole łodygi zaczęły puchnąć. Może wilgoć napędzi róże do ukorzenienia się?

Straciłam nadzieję, że z ogórkami coś się wydarzy. Większość padła. Przyjrzałam się fasoli, którą kupiłam i mogę ją dopiero za miesiąc wysiać. Chcę ją dać od razu do gruntu. koniec kwietnia, początek maja.

Dalia, którą zmasakrował wiatr i której bulwy się połamały dostała ostatnią szansę – wkopałam ją w szklarni w ziemię – puściła pędy. Jest nadzieja.

Jakaś zabłąkana roślina, chyba lilia, ale nie jestem już pewna, trafiła do doniczki i też puszcza pędy. Po tym wypadku w szklarni kompletnie nie pamiętam gdzie, co rosło.

Przeniosłam goździki do szklarni. Użyłam do tego donicy, którą kupiłam do alstromerii, które dostaliśmy z pracy. Kupiłam wtedy różne kolory donic, do różnych kolorów kwiatów. Ta beżowa na zdjęciu była do odmiany biało różowej, ale ona mi zdechła. Straciłam też jedną żółtą i dwie różowe. Mam szansę, że mi kolega przywiezie odnogi kłącza, które dałam jego mamie i przeżyły. Może je pociąć dla mnie, ale on jest tak z głową w chmurach, że pewnie nie będzie pamiętał. Obecnie mamy zakaz dostawania do domu roślin. Główny hodowca się zorientował i ukrócił. managerowie nie zdawali sobie sprawy, że ta partia nie miała nałożonego patentu.

Moje floksy są już pięknie rozwinięte.

Ukochany dokupił mi kolejne pudło na strych. Idealnie mieści się w skos. Są tam typowo letnie ubrania, kołdra dla gości, plecaki i torby. Wszystko czego nie potrzebuję na co dzień.

30 marca 2023 , Skomentuj

Ostatnio bujałam się po laboratorium i zobaczyłam ładnie stojące kultury tkankowe w chłodni. A jak potrzebowałam zdjęcia na temat fotoklubu „rytm i struktura” to nie mogłam nigdzie zobaczyć takiej ładnej regularności i głębi… Nie poszłam nawet na to spotkanie, bo bez zdjęć miałam malutką chęć wychodzenia w poniedziałek wieczorem z domu. Zdjęcie nie jest jakieś super, ale może jakbym wyciągnęła żółć i trochę pobawiła się kadrem to by wyszło coś ładnego. Poza tym telefonem na szybko mogłam tylko tyle zrobić.


Vitalia znów mnie policzyła. Ciekawe, czy i tym razem wrzuciłaby mnie na dietę 1400 kcal. Nigdy więcej takich diet.

Poszłam pobiegać. Mój zegarek ma możliwość zapamiętywania harmonogramu treningów i mogę też sama wgrywać treningi na niego i chyba za bardzo polegałam na tym pierwszym. Wybrałam pierwszy trening z brzegu myśląc, ze to ten mój kolejny – numerki mi się pomyliły – i wybrałam trening o dwa tygodnie za bardzo do przodu. Ale przebiegłam, dałam radę i spoko. Nawet tym razem pogoda mi nie przeszkadzała. Trochę padało, zaszło słońce i do domu wróciłam w ciemności. Ale cieszę się, że z domu wyszłam. Czas rozruszać zastałe gnaty.

Nadal miałam zakwasy i ból po fizjoterapii. W domu porozciągałam się z jogą i staram się robić głównie treningi zadane przez fizjoterapeutę.

29 marca 2023 , Komentarze (9)

Chyba mam 4 takie historie nauczycieli, którzy pozostają w mojej pamięci i mieli wpływ na to, kim jestem dziś.

W klasach 1-3 miałam nauczycielkę, wychowawczynię – panią Ewę. Od kilku lat nie mamy kontaktu, ale jej obecność przewija się przez moje życie w zasadzie od tamtego momentu regularnie. Nawet na mój ślub przyszła, choć ogólnie nie było wesela i była to tylko skromna ceremonia w urzędzie. Ma ona w sobie wiele pasji, do dziś organizuje dla dzieciaków różne wyjazdy i jest taką osobą, która energicznym głosem i gestykulującymi wiecznie rękoma potrafi poderwać do działania kiedy trzeba i uspokoić kiedy indziej. Nawet mój niepokorny brat do dziś mówi tylko z szacunkiem o pani Ewie. Myślę, że ten moment, kiedy dziecko uczy się samooceny i sprawczości przypadł u mnie między innymi na czas, kiedy Pani Ewa była obecna od poniedziałku do piątku w moim życiu. Jest to chyba jedyna osoba, która mówi wredną wersję mojego drugiego imienia i mówi to nie aby przedrzeźniać, ale po przyjacielsku. Zawsze rozumiała, że do mnie trzeba mówić bezpośrednio i z konkretami. Że nie rozumiem przez kwiatki. Potrafiła nawiązać ze mną kontakt i skupić moją uwagę. Dziś mało kto to potrafi.

P. Renata prowadziła nas przez późniejsze lata podstawówki. Pamiętam, jak mi powiedziała jakim zawodem jestem. Że pani Ewa mówiła o mnie tak ładnie w pokoju nauczycielskim i pokazywała moje prace plastyczne, które wykonywałam na zajęciach i one cieszyła się, że trafię do jej klasy, a tymczasem ja okazałam się wielkim niewypałem. Leniwa, niezdeterminowana, robiąca prace plastyczne dla połowy klasy, a swoich nie oddająca na czas lub robiąca na odpieprz. Czasem ciężko mi zaufać sobie, ciężko mi uwierzyć w siebie. Wtedy przypominam sobie tą rozmowę.

P. Lidia fajnie prowadziła biologię w liceum. Tłumaczyła rzeczy z humorem i bardzo odnosząc je do codziennego życia. Potrafiła ochrzanić chłopaków, że nie słuchają jak myje się wulwę i że ich życie rodzinne może kiedyś wymagać wykonywania zabiegów higienicznych wobec swojej żony i jak nie będą uważać, to mogą sobie zaszkodzić w przyszłości. Prowadziła nam też fakultet biol-chem na którym przygotowywaliśmy się do matury. Bardzo mnie inspirowała. Dziś po latach widzę inaczej pokazywanie nam filmiku Niemy Krzyk czy wmawianie, że spirala antykoncepcyjna to wielkie zło. 20 lat minęło i mam całkowicie odwrotne poglądy do tej pani. Mimo to lekcje biologii były naprawdę fajne

Nauczycielka angielskiego na studiach. Miałam kilka, ale w ostatnim semestrze trafiła się jakaś kobieta mówiąca z akcentem native speakera brytyjskiego. Po jej „łea” nikt nie wiedział nigdy, o co pyta. Wszyscy przywykliśmy do rosyjsko-angielskiego „łer” [Where?]. Kiedyś zatrzymała mnie po lekcjach, aby ze mną porozmawiać. Dała mi wiele nieproszonych rad życiowych po których wyszłam z płaczem. Usłyszałam, że z moją twarzą mam prze*ebane, że jestem brzydka i ludzie mnie nie lubią za sam wygląd. Że przez to jak wyglądam nikt nie będzie brał mnie poważnie, bo nie nosze makijażu i mam włosy za pas. Że jeśli chcę zaznać trochę życia to mam obciąć włosy na krótko i nosić makijaż, bo księżniczkom w życiu łatwiej. Mniej muszą umieć, więcej błędów popełniać. A po mnie widać, że staram się w 100 procentach wypełnić obowiązki, a tego nikt nie ceni tak bardzo jak miłego charakteru i ładnej twarzy. Dziś wiem, że miała rację. Im mniej się szarpię i gram czasem głupka, tym mi łatwiej w życiu.

W poniedziałek, pierwszy po zmianie czasu, wzięłam rower do pracy. Wstałam o 5 i jechałam niecałą godzinkę po ciemku. Ubrałam się na cebulkę, ale nadal bez kurtki przeciwdeszczowej ten lodowaty wiatr zmroził mi przedramiona tak, że miałam wrażenie, ze nie mam w nich czucia.

Po pracy pojechałam na spotkanie z fizjoterapeutą. Przypomniałam sobie po drodze moją dawną trasę biegową. Moje pierwsze spotkanie w poradni bólu. mąż dołączyć po swojej pracy do mnie, aby wysłuchać ewentualnie więcej niż ja bym zapamiętała. Erik, fizjoterapeuta zaproponował, że może zacząć od pracy już na miejscu. Zebrał wywiad i był gotowy uciskać, więc spoko. No i się zaczęło. Przestałam używać rollera, bo mnie wszystko bolało, ale on mnie tak rękoma wyrolował, że bolał każdy niemal dotyk. Uwolnił mi miednicę, rozmasował uda i pośladki, mięśnie grzbietu oraz łyżek i ścięgna stóp. Rzucało mnie z bólu po całym łóżku, a następnego dnia miałam ból skóry i siniaki. Telefonu do kieszeni w spodniach nie mogłam włożyć, bo tak mnie bolało. Pokazał mi jak się rozciągać i mam wykonywać to rozciąganie codziennie. Aby nie zakleszczyć znów miednicy. Po wizycie czułam się jak miękka kluska a już na spacerze z koleżanką czułam zakwasy.

Weszłam też do sklepu po jakąś bułkę, bo byłam głodna. W aktionie jak zawsze urzekły mnie dekoracje do ogrodu.

Do domu wracałam ostatnie 15 km w wietrze i przelotnych opadach deszczu. Tak, ta piękna jasna chmura niosła w sobie wiele deszczu i wiatr przygnał ją akurat nad moją głowę. Na szczęście długo w niej nie jechałam i do domu dojechałam tylko wilgotna.

Mąż zaserwował ciepłą Inkę i spaghetti, więc jak tylko się ugrzałam nimi i kocykiem elektrycznym to poszłam spać. Dzień minął mi naprawdę szybko.

28 marca 2023 , Komentarze (7)

Po aktywnym piątku i tym, jak w sobotę na rowerach nas zmoczyło solidnie – w niedzielę nie było rowerów. Nawet na spacer nie dał się Ukochany wyciągnąć. Za to zaproponował tenis. Było chwilę sucho więc poszliśmy grać. W niedzielę rano korty są puste, przynajmniej teraz, jak jest zimno. Pograliśmy tylko godzinkę, bo wreszcie odpuściły mi zaparcia i nawet nie sprawdzałam czy wc przy kantynie jest otwarte tylko poleciałam do domu. Jak już raz w tygodniu człowiek idzie do wc to lepiej do swojego.

Resztę dnia spędziliśmy na podjadaniu i drinkach.

Hiacynty kwitną, choć jeszcze nie wszystkie. W drugiej części ogrodu, gdzie słońca jest mniej widać na razie tylko główki.

W szklarni bez zmian – jakby czas się zatrzymał. Kalarepa daje radę, rzodkiewka też, ale pomidory to jeden wielki pomór.

Z róż raczej nic nie będzie. O dziwo te w wazonie – dane na 8 marca nadal żyją i mają się świetnie!

27 marca 2023 , Komentarze (3)

https://wp.me/paAUto-4QL


Dziś pobudka o 5. Do rac rowerem. Nie mam czasu zrobić wpisu na vitale, ale jest do przeczytania pod linkiem powyżej. 

26 marca 2023 , Komentarze (15)

W czym się zatracasz?

Mam kilka takich czynności przy których tracę rachubę czasu. Scrollowanie, z czego nie jestem dumna, ale wydaje mi się, że to obecnie znak czasów. Każdy scrolluje i patrząc jednak dookoła – ja nie jestem aż tak bardzo zatracona w tym. Przede wszystkim nie mam tiktoka, a to już ratuje mój czas wolny. Chodzę do psychologa, aby wyregulować emocje, a narkotyczne hity dopaminowe, które dostaje się podczas scrollowania to raczej nałóg a nie jego leczenie. Więc nie będę dokładać sobie rzeczy, które potem będę musiała leczyć. Lubię za to wejść na reddit i na niektórych kanałach popatrzeć na ciekawostki przyrodnicze ze świata. Ale wiadomo, trzeba być ostrożnym, bo mało co w internecie jest prawdziwe.

Kolejną rzeczą jest oglądanie filmów. Teraz oglądam głównie z mężem, ale był taki czas i pomału chcę, aby ten czas wrócił – kiedy oglądałam jeden film dziennie. Fakt – w liceum i na studiach miałam więcej czasu. Po prostu laptop, słuchawki, kanapa i mnie nie ma. Chłonęłam każdą pozycję na torrentach – obejrzałam wiele niezależnych filmów jak i filmów tak złych, że na szczęście ich dziś nie pamiętam. Obecnie mam konto na Netflix do oglądania filmów nieanglojęzycznych z holenderskimi napisami – chcę wrócić do takiej nauki języka, ale póki co utknęłam z rewatchem rzeczy takich jak Sukcesja, amerykańska wersja The Killing [Joel Kinnaman jest taaaki wysoki! i chyba mam coś do szwedów] czy nowe filmy, jak na przykład oscarowe nominacje z tego roku.

Zatracam się w szyciu, choć ostatnio nie mam weny. Przede wszystkim odkąd zmieniłam aranżację biura i bieżnia zajmuje strategiczne miejsce przy oknie, nie mam podłogi, na której mogę kroić. Musiałabym na czas szycia przenosić się piętro niżej i pracować w jadalni – tam stół jest duży i mogłabym kroić na stole, choć jego faktura nie zachęca – lite drewno zostało celowo zostawione z oryginalną fakturą i stół nie jest płaski a wyboisty. Mam też podłogę w pralni-siłowni, ale wtedy znów plecy mi siądą i kolana od krojenia na podłodze… Jak nie urok to sraczka. Więc myślę coraz częściej nad schowaniem maszyny, bo wciąż stoi na biurku.

Zatracam się w pracy w ogrodzie. Lubię sobie pokopać, lubię posadzić [jakby w pracy było mi mało] i lubię ogólnie obcować z roślinami. Codziennie chodzę do ogrodu popatrzeć jak się wszystko zmienia.

Bardzo lubię robić pranie. Selekcjonować co z czym będzie prane, rozkładać miedzy 6 koszami na pranie w domu, rozkładać nowe ręczniki, wieszać pranie, składać, przekładać między 4 suszarkami, rozkładać po szafie wyprane ubrania. Odpręża mnie to, daje poczucie harmonii.

Lubię też być na świeżym powietrzu. Być w ciszy, choć ostatnio i tak chodzę w słuchawkach. Lubię iść na spacer, pobiegać, pojeździć rowerem i rozglądać się dookoła, co nowego, co się dzieje, czym są zajęci ludzie wokół mnie.

W piątek, jak wspomniałam wcześniej, wzięłam wolne. Na odpoczynek. Odwinięcie głowy. Po angielsku brzmi to lepiej – unwind my head. Liczyłam, że pogoda będzie równie ładna co w czwartek. A przynajmniej pracując pod szkłem, każda ilość słońca wydaje się kusząca i ciepła. Na zewnątrz zaś wichura i zimno. Ale nic to. Liczyłam na dobrą pogodę i miałam dobrą pogodę.

Rano dostałam SMS od panów, co mają mi okna dachowe założyć. Od 3 tygodni pogoda nie sprzyja montażowi i odezwali się, że pamiętają, proszą o cierpliwość, ale pogoda jest kluczem. Muszą minąć dwa suche dni zanim będą mogli zacząć pracować. Jak do tej pory był maksymalnie jeden. Nawet w piątek wieczorem zaczęło padać. W sobotę padało od rana.

Zjadłam duże śniadanie – 900 kcal kanapka z jajcem – i wystawiłam rower na przejażdżkę. Miałam jedyny cel – dotrzeć na plażę, trochę posiedzieć, poczytać i nie spóźnić się na spotkanie z psychologiem. W zasadzie więcej planów na ten dzień nie miałam. No i kupić piłkę do ćwiczeń.

Rzodkiewka w domu ma się świetnie.

Pojawia się więcej hiacyntów.

Pojawiły się tez krokusy fioletowe zebry.

Lilie wychodzą z ziemi. Mogłam je gęsto obsadzić tulipanami to może kot by mi w nich nie grzebał.

Moją jazdę rozłożyłam na trzy etapy. Na plażę, do miasta, do domu.

Zaczęłam używać powerbanka, który sobie kupiłam. Udało mi się go zdrenować w 25 procentach i postanowiłam przetestować ogniwo do ładowania. Zamontowałam powerbank na rowerze, przypięłam go jeszcze do ramy bagażnika karabińczykiem, aby na dziurach [jakich dziurach?!] go nie zgubić. Naładował się niemal do pełna. Jestem zadowolona.

Miałam w pełni naładowany rower, ale z uwagi na bardzo silny wiatr, bateria pokazywała mi zasięg około 50 km na niższych przyłożeniach silnika, więc musiałam jechać bardzo wolno i bez zrywów, aby nie tracić ładunku niepotrzebnie. niestety rower nie ma panelu słonecznego.

Widziałam kilka pól w okolicy – choć jeszcze niewiele. Rolnik ma przestój tylko koło stycznia-lutego [przynajmniejpolski rolnik], a więc praca wre. Na każdym polu byli ludzie i doglądali roślin. Dla wyjaśnienia – rośliny na polach nie idą na sprzedaż, są one posadzone aby wyprodukować cebulki. Kwiatki, które się o tej porze roku kupuje, pochodzą ze szklarni i są sadzone po to, aby je ściąć. Na polach rośliny zostają do zakwitnięcia [tulipany] lub przekwitnięcia. Tulipany się ogławia po zakwitnięciu, aby składniki pokarmowe szły w cebulkę a nie nasiona. Cebulki wykopuje się około lipca i przechowuje w suchych magazynach. Stamtąd około października-listopada trafiają ponownie do gruntu.

W Schagervlotbrug stoi punkt widokowy na kanale. Z obu stron można na niego wejść i rozejrzeć się po okolicznych polach i łąkach. Nie wchodziłam, bo nic dookoła jeszcze nie kwitnie. Ponadto jest tam stół piknikowy i można zrobić sobie postój w trasie i zjeść jakąś kanapkę bądź napić się kawy.

Drogi udostępnione dla rowerów w Holandii mają się różnie. Zależy od gminy czy są zadbane i dobrze zaprojektowane. Ja w swojej gminie nie mam na co narzekać. Podobnie było w dwóch wcześniejszych, gdzie mieszkałam. Mamy tutaj do dyspozycji:

  • drogi 60-tki bez wyznaczonego pasa dla rowerów, ale z twardym poboczem.
  • drogi tylko dla rowerów, gdzie wolno pojechać mieszkańcowi do własnej posesji. nie są to drogi przelotowe – najczęściej są zrobione z czerwonego asfaltu i nazywają się fietsstraat – ulica dla rowerów. Mają miękkie bądź twarde pobocze – zależy jaki rodzaj ruchu jest dopuszczony. Tutaj pobocze jest miękkie, bo szansa, ze spotkają się dwa samochody jest mała. Znam drogę, gdzie jest utwardzone, bo jeżdżą tamtędy ciągniki na pola i trzeba się jakoś zmieścić. Drogi takie celowo są wąskie, aby wymusić wolną jazdę. Jak nie masz mózgu i nie umiesz jechać wolno, utopisz samochód.
  • Średnicówki i autostrady rowerowe. Tutaj średnicówka przez miasto – poprowadzona między osiedlami, niezakłócona ruchem samochodowym, później wchodzi w tunel pod obwodnicą miasta i wjeżdża wprost do centrum miasta. Niezakłócona.
  • Wydzielony pas dla rowerów w strefie zabudowanej – linia ciągła oznacza, ze nie Monza wjechać na nią samochodem. poza strefą zabudowania jest linia przerywana, więc samochody aby się minąć, muszą wjechać na pas dla rowerów. To oznacza, że trzeba się kilka razy upewnić, czy nie jedzie tamtędy szybki rower lub skuter, nim wykona się manewr.
  • ścieżka rowerowa oddzielona barierą naturalną
  • najczęstszy rodzaj ścieżki rowerowej – oddzielona pasem zieleni.

Gdy dojechałam do Petten, najpierw musiałam wspiąć się na wał powodziowy. Na zdjęciu widać jak nisko jest miejscowość. Górą wału idzie ścieżka dla pieszych, najczęściej ludzie z psami tamtędy chodzą. Ścieżka ta prowadzi jeszcze 20 km aż do rezerwatu wydm z Schoorl. Nie wiem jak daleko idzie w drugą stronę, ale dwie wioski na północ jest Julianadorp i tam też jest rezerwat wydm.

Wały powodziowe są zawsze dwa. między nimi jest strefa buforowa wzmocniona betonem. Jeśli woda się przeleje, powinna tutaj wyhamować.

Na szczycie drugiego wału jest ścieżka rowerowa, chodnik oraz szlak konny.

Trzecią barierą przeciwpowodziową jest plaża. Nie jest to naturalna plaża i nie sluży ona do turystyki, choc na pewno jej sprzyja. Plaża została usypana sztucznie piaskiem wydobytym z dna morza. Zawiera więc bardzo dużo muszelek i jest naprawdę słona. Po każdym sztormie nowe hałdy piasku są sprowadzane na brzeg, aby odbudować plażę. Plaża dostaje pierwsze uderzenie, kiedy morze jest wysokie i wzburzone. Dzięki temu wały powodziowe pozostają nietknięte. Wały dodatkowo obsadzone są trawą, aby darń trzymała je w niezmienionej formie pomimo wysokiej erozji dookoła. nasze plaże są bardzo czyste. Jak widzę co roku zdjęcia z polskich plaży pełnych zakopanych śmieci czy niedopałków to cieszę się, że mieszkam tutaj. Koszy jest niewiele, a mimo to śmieci nie ma. Budka ratowników była zajęta – w wodzie był surfer. Pawilon też był pełen ludzi. Poszłam sobie tam na kawę najpierw. Ludzie przyszli na lunch, siedzieli na tarasie w słoneczku i silnym wietrze.

Po kawce wzięłam książkę i poszłam posiedzieć na wydmie. Piasek zasypywał mnie i pewnie mam jeszcze torebkę do wytrzęsienia. Rozstawiłam też panel słoneczny, aby dalej łapał słonko. Niby tutaj kradzieże nie są częste, ale ten polski pierwiastek we mnie zostaje. Boje się i zapobiegam kradzieży. Swoją drogą w poniedziałek znaleźliśmy notatki i telefon mojej szefowej u nas w pracy. Zostawiła w piątek i poszła do domu bez niego. Przez weekend jeszcze ludzie pracowali, dzieci do pracy przyszły, a telefon przeleżał 3 dni i nie dostał nóg. Poza jednym polakiem, który wyszedł do domu w bluzie innego kolegi – holendra – a potem nie oddawał tej bluzy pomimo próśb, nie zdarzyła się żadna kradzież w firmie od kilku lat. Wtedy dziewczynce zaginęła kurtka i firma dała jej pieniądze na nową.

Po wizycie na plaży pojechałam dos miasta. Miałam chwilę by wejść po piłkę do ćwiczeń do Aktiona. Nie miałam czasu, aby się tam przechadzać i kupić kolejne niepotrzebne rzeczy.

Później spotkałam się z psychologiem. Normalnie siedzę u niego 50 minut. Tym razem przetrzymał mnie półtorej godziny i jak wychodziłam to musiałam się nakombinować w tym labiryncie, bo pozamykali standardowe wejście przez recepcję. Na szczęście droga przeciwpożarowa była dobrze oznaczona. Zdziwiło mnie, że po dotarciu do domu o pół do szóstej, wcale nie byłam głodna. Zjadłam rano kanapkę z jajcem, na plaży jogurt i dalej długo, długo nic. A mimo to nie byłam głodna. Zjadłam jednak kanapkę z pomidorem i ogórkiem, aby nie złapało mnie ssanie na noc. Później dojadłam truskawkowe After Eight. Sen ściął mnie o 19-tej, ale posiedziałam jeszcze z książką do 21.

Obecnie czytam:

25 marca 2023 , Komentarze (9)

Po piątkowej wizycie u psychologa mam wrażenie, że najbardziej boje się go zawieść. Nie wiem.. mam mieszane uczucia. Widzę, ze facet chce dobrze, ale ja taki people pleaser nie powinnam dostawać takiego feedbacku od osoby, która ma mi pomóc.

O co chodzi? Otóż rozmawiam z nim od miesięcy o moich staraniach o przyjęcie do pracy do pewnej firmy. Wciąż, od września nie pojawiła się tam oferta pracy, na którą HR doradca chciał abym aplikowała, ale zdaniem badacza tego działu, który mnie interesuje – będą szukać do pracy na pewno do nadchodzącego września, kiedy otworzą nowe przestrzenie laboratoryjne. W międzyczasie firma odrzuciła moją kandydaturę na dział sąsiedni – fizjologii. I ten mój psycholog wałkuje mnie od miesięcy, że to nie jest jedyna firma i że z tego jak opisuję moje miejsce pracy to nie mam tam przyszłości, rozwoju, a raczej kłopoty, bo zaczyna mi nawalać zdrowie, a takie osoby firma spycha na margines lub zwalnia. W piątek wybitnie wałkował mnie, że za 10 czy 20 lat moje okienko poszukiwania nowej pracy ograniczy się do pracy fizycznej, a obecnie jeszcze mogę w sektorze bardziej umysłowym szukać pracy. Mówi, że mój holenderski jest dość dobry by szukać dobrej pracy, gdzie się nie zmęczę. Trzymał mnie półtorej godziny i miałam wrażenie, że rozmowa idzie w kierunku, kiedy ja mam się zobowiązać, że zaaplikuję do innych firm. przyznam szczerze, że nie bardzo chcę, bo większość ofert pracy dotyczy jeżdżenia po Europie i świecie albo dojazdów do pracy ponad 100 km. W skrajnym wypadku ponad 170 km. mam 3 firmy w zasięgu 50 km, ale nie chcę tak daleko jeździć. To jest godzina rano i godzina popołudniu plus kilka tysięcy euro na drugi samochód. Teraz jeżdżę z mężem albo rowerem. Jest tanio.

Więc ja, osoba która nie umie powiedzieć „nie” i czuje, ze wszyscy dookoła muszą być ze mnie zadowoleni, dostałam wykład o tym, że logiczne jest teraz zmienić pracę. I choć wiem, że ma on rację, to boję się jak cholera. Do tego stopnia się nakręciłam [choć mało pozytywnie], że przejrzałam te firmy i ich rekrutacje. No… cośtam się ogarnie. nie mam wiary jednak w sukces. Aha, Kay jeszcze namawiał mnie, aby pójść do szefowej po referencje. Od jakiegoś czasu sama się ku temu skłaniam i myślę, że można spróbować.

W czwartek obudziłam się z bólem pleców. Jadąc do pracy myślałam sobie tylko: „mam tego dość, muszę odpocząć”. Cały ranek chodziła za mną myśl, że powinnam zostać w domu, poleżeć i przeczekać ból aż minie. Z reguły nie biorę przeciwbólowych na inny ból niż migrena. Kolega wziął ode mnie najbardziej sztywną, na wpół siedzącą pracę, a ja porobiłam wszystko inne wymagające trochę ruchu i różnorodności dla kręgosłupa. DO końca dnia ból minął, ale zmęczenie i przesyt pracą nie. Poprosiłam szefową o wolne i piątek zostałam w łóżku. Był to strzał w dziesiątkę, miałam naprawdę udany dzień. Postanowiłam kupić też piłkę do ćwiczeń. Ponownie. Aby rozciągać odcinek lędźwiowy i ogarnąć trochę moje plecy.

24 marca 2023 , Komentarze (10)

Samolot, pociąg, autobus, samochód czy rower?

Dla mnie to pytanie jest banalnie proste. Jestem fanką transportu zbiorowego – od dzieciaka przesiaduję w autobusach, ale zakochałam się z pociągach. Szczególnie odkąd mieszkam w NL, ale i w Polsce lubiłam jeździć między Bydgoszczą a Toruniem przez lasy. Natomiast czasy się zmieniły, zwiedzać jako tako nie zwiedzam, ale jak gdzieś mam jechać to w pierwszej kolejności rozważam rower.

Jak dojadę gdzieś w godzinę i pogoda jest w porządku – biorę rower. Do pracy mam 18 km i daję radę dojechać a nawet wrócić tego samego dnia. Dwie godzinki pedałowania. Mam wtedy czas by pobyć sama ze swoimi myślami. Posłuchać podcastu. Zobaczyć brązowe świnki w zagrodzie, owce, gęsi, byki z paskiem na brzuchu, czasem nawet konie. Zobaczyć, co na polach rośnie. Poczuć, który rolnik lał już gnojówkę. Zobaczyć co u ludzi w domach piszczy, jakie mają dekoracje w oknach, ilu ludzi jest na wybieganiu.

Jak jest trochę dalej, lub się spieszę to biorę auto, ale jeśli mam jechać do dużego miasta to biorę pociąg. 

Wsiadam na spokojnie, przez cała drogę mogę poczytać książkę, posłuchać podcastu, popatrzeć przez okno, zjeść coś… Spust mi się zawsze włącza, jak gdzieś jadę.

W minionym roku pojechałam na wycieczkę przez kraj z moją przyjaciółką. Kto czyta regularnie ten śledził tą wycieczkę, podczas, gdy byłyśmy w trasie. Dla przypomnienia:

Zwiedzałyśmy szlak turystyczny wokół jeziora Ijsselmeer, po drodze nocowałyśmy w wynajętych pokojach, domkach, przyczepach. Jechałyśmy bardzo malowniczym szlakiem, jadłyśmy świeże rybki z Morza Północnego i Ijsselmeer, sałatki, owoce, ser kupiony na serowej farmie i syropy z przydomowej spiżarki. było naprawdę super.

Odpowiada mi taka forma zwiedzania kraju. W tym roku ruszamy dalej. Trasa została wybrana, namiot kupiony. Bo tym razem będziemy nocować w sieci kampingów stowarzyszenia SVR, gdzie lokalni farmerzy udostępniają kawałek ziemi, gdzie można się zatrzymać, umyć się, popływać kajakami czy zrobić ognisko. Muszę pamiętać jeszcze by wziąć gotówkę, bo za większość płaci się na miejscu i nie mogłam dokonać przedpłaty. Kampingi pomogą trochę obniżyć koszty – bo w tym roku kwatery są wybitnie drogie – a przy okazji da smaczku naszej przygodzie. W duchu mam nadzieję, że nie będzie padać, bo rozstawienie namiotu w deszczu może być nie lada przygodą. Muszę jeszcze poćwiczyć z mężem i później przyjaciółką, sprawne rozstawianie namiotu. niestety, ale w pojedynkę nie da się go rozstawić. Próbowałam. Z resztą instrukcja tez mówi o dwóch osobach.

Zwiedzanie rowerem, szczególnie Holandii, gdzie nie muszę się martwić o samochody na mojej drodze, jest naprawdę fajne. Trasy są tak zaplanowane, aby zawierały jak najwięcej ciekawych miejsc a przy tym są połączone siatką punktów orientacyjnych, punktów przyjaznych rowerzystom, noclegami, kawiarniami, restauracjami. Wszystko zaplanowane, aby rowerzysta miał wygodnie, przyjaźnie i smacznie zjadł. W poprzedniej wycieczce miałyśmy po drodze farmę mleczną, gdzie rodzina robiła swoje lody i mieli ogródek ze zwierzątkami dla dzieci do głaskania i można było pójść do obory zobaczyć cielaczki. Zjadłyśmy po lodziku i pojechałyśmy dalej. Było naprawdę świetnie, zwłaszcza, ze to był jeden z tych słonecznych dni. Mam nadzieję w tym roku mieć podobne doświadczenia. W dwóch miejscach zostajemy dwie noce. W jednym jest to pewniak, a w drugim jeszcze się zastanowimy. Ten rolnik ma wypożyczalnie kajaków, to może jeden dzień poświęcimy na opalanie i kajakowanie…

Próbowałam iśc biegać w środę, ale nie miałam jakoś motywacji by iśc na deszcz i wiatr. Poszłam więc na bieżnię, ale z uwagi na padający deszcz od strony biura, okno mogłam tylko uchylić, a nie otworzyć. Napadało by mi na panele. Gdy zaczęłam trening było jeszcze okej, ale potem, gdy próbowałam biec to już nie dałam rady. Za ciepło w domu, bez wiatru, który schładza organizm było to bez sensu. Przeszłam więc do bardzo energicznego marszu w strefie tlenowej. trening biegowy musze powtórzyć w terenie.

Później poszłam się porozciągać z jogą. Próbowałam z aplikacją down dog, którą tu kiedyś chwaliłam, ale ostatnio nie mogę się z nią wcale dogadać. Wciąż wyrzuca mi pozycje z podporem na nadgarstkach, co jest dla mnie niewykonalne. A sięganie po telefon wciąż i robienie „pomiń” kłóci się z duchem tej praktyki. Więc włączyłam w Cadtbox dźwięki natury, według swojego upodobania i poćwiczyłam, co czułam, ze mam ochotę ćwiczyć. Rozciąganie, skłony, skręty. Myślałam, ze pomoże mi to z bólem pleców, ale rano i tak obudziłam się połamana.

W domu zawitała wiosna. Ścięłam „różowe” narcyzy i wstawiłam jako pierwsze do mojego wazonika w kolorze Delft blauw.