No to znów dobiłam do 76 kg. To już 20 kilogramów, które chcę zrzucić z początkowych kilku, które chciałam zrzucić zakładając konto dekadę temu.
Jem emocjonalnie, jem z nudów, jem by regulować emocje. Myślę, że jak to opanuję, reszta przyjdzie sama. Uprawiam sport, lubię być na świeżym powietrzu. Lubię jeść warzywa, nabiał i białe pieczywo. Moim problemem jest przede wszystkim ilość, a nie to, co jem.
U mnie znów deficyt. Post w toku, wieczorem poszłam biegać. Nie będę się rozpisywać nad moim dniem, jest inny temat, który pragnę poruszyć.
Historia, o której chcę wspomnieć, wydarzyła się 70 lat temu. Powódź morska w Holandii. Polska powódź z 1997 nie jest była groźna jak ta morska. Obu można było zapobiec. Była zima, wdzierająca się woda była lodowata, trwał sztorm i przypływ. Byliśmy z mężem na jednym z elementów Planu Delta – wrotach morskich. Służą one do odgrodzenia się od morza właśnie w takich sytuacjach jak ta w 1953 roku. holendrzy stracili tysiące ludzi i powiedzieli NIGDY WIĘCEJ i faktycznie – uniknęli kolejnych powodzi dzięki Planowi Delta. także ta powódź w Niemczech i Belgii, która pochłonęła wiele ofiar, w Holandii była znikoma i nikt nie ucierpiał. Holendrzy zbudowali system wałów i odprowadzania wody na Florydzie, dzięki czemu ostatni huragan nie spowodował powodzi – a był tej samej mocy co Katrina. Holendrzy z wodą obchodzą się bardzo stanowczo, bo wiedzą, jak wiele stracili. W Keringhuis przewodniczka powiedziała nam, że zajęło 7 miesięcy osuszenie ziemi po powodzi morskiej. 7 miesięcy! Znajdowania ciał ludzkich, martwych zwierząt, fragmentów domów i kościołów.
Kiedyś rozmawialiśmy z mężem właśnie, co by tu zrobić. Podobnie jak on, uważam że fajnie byłoby spłacić hipotekę. Jedyny dług jaki posiadamy. Zostało do spłaty jeszcze jakieś 27 lat, więc jakby to pyknąć na raz to reszta z wypłaty, która na to idzie poszłaby na remonty. Ale mając kasę z loterii można by dokończyć remonty tutaj szybciej. Parter jest do zrobienia – w tym kuchnia i toaleta. Na piętrze trzeba zrobić łazienkę i ocieplić dach. Na drugim piętrze ocieplić dach i przebudować obniżony sufit i oddzielić na nowo pomieszczenie z pralką, wymienić wentylację i sprawdzić kominy – bo ptaki słychać tak, jakby tam jakaś dziura była.
Mąż by chciał jeszcze kupić dom bliżej pracy i się tam przenieść. Finansowo to dobra inwestycja, bo ten dom można by nająć, a w tamtym żyć i jeździć do pracy rowerem – oszczędność na paliwie. Nieduża, bo mamy małe auto, ale ziarnko do ziarnka… Poza tym nie wiem – dready :) Bo teraz na nie brakuje kasy i długości włosów.
W niedzielę był deficyt kaloryczny. Sama się sobie dziwię, że tak mało zjadłam. Było śniadanie i obiad plus zupa nic, czyli mała salaterka ogórkowej i trochę ziemniaków i marchewki. Zupa była na rozgrzewkę, ponieważ rano byliśmy na lekcji tenisa. Bardzo zmarzłam, bo złapała nas mżawka. Ale trening szedł tak fajnie, że zauważyłam dopiero, jak Luuk zaproponował, że wniesie nam kurtki do kantyny, aby nie mokły na ławce. Potem w domu zauważyłam, ze mam mokre włosy. Ja naprawdę nie zauważyłam tego deszczu.
Na śniadanko z rana składała się kanapka z warzywami i serem. Wciąż mam słowacką parenicę i naprawdę jest pyszna.
Mąż przygotował mi do pracy boerenkool, czyli jarmuż ukiśtany z ziemniakami. Holendrzy tłuką ziemniaki z różnymi warzywami – nazywa się to stampotem – daniem jednogarnkowym. Ja do tego dostałam jeszcze brukselkę i kurę. Naprawdę pyszne połączenie.
Zupa wyszła mało kwaśna – i dobrze, bo nie miałam ochoty na super kwaśną. Zdjęcie z poniedziałku, kiedy zjedliśmy dwie duże porcje po pracy. W niedzielę była tylko salaterka. Reszta moich kalorii pochodzi z rumu i wina.
Wieczorem zrobiłam trening. brzuchy i pośladki. Cały poniedziałek zastanawiałam się, czy zakwasy na pośladkach mam od tenisa czy od treningu…
Dostałam przed czasem swój prezent walentynkowy. Kalendarz adwentowy z Rituals plus zestaw kosmetyków z linii ritual of ayurveda – moja ulubiona linia tej marki. W zestawie są olejki do ciała, pianki pod prysznic, mydełko, maski na twarz i na włosy, mgiełki do ciała i ubrań, kremy do twarzy i rąk, szampon, odżywka, olejki pod prysznic, olejek suchy do włosów [?] i inne cuda. Niektóre rzeczy przydadzą się na rower – małe ale wydajne pianki pod prysznic są super.
Amarylis jest ogromny i równie piękny, jak na zdjęciu u producenta. Będę dokupować dalię z tej samej firmy.
Zgłosiłam do gminy, że bym chciała, aby postawiono śmietniki rowerowe na trasie, którą biegam. Ewidentnie dzieciaki po szkole jadą do McDonald’s i rzucają śmieci przed wjazdem do wsi w krzaki. Zapewne jedzą fastfoody, aby rodzice nie widzieli. Cóż – złego gustu w jedzeniu ani zaburzonych relacji z rodzicami nie uleczę, ale jeśli pojawią się śmietniki na początku i końcu alei, to może ilość śmieci na dziko się zmniejszy? Warto pomarzyć. Jak na razie gmina nie odpisała.
Kiedy miałam żele na paznokciach, miałam drobny wypadek z drzwiami od auta. Odskoczyły mi one w dłoni, gdy wsiadałam i przeleciały mi między palcami otwierając się szerzej. Ktoś kiedyś wymyślił ze fajnie będzie, gdy drzwi będą miały stopniowane od otwieranie a nie płynne. Więc zamiast płynnie się otworzyć, drzwi przeskoczyły z średnio otwartych na bardziej otwarte ignorując mój kobiecy dotyk. Wyrwało mi paznokieć. Wtedy tak czułam i ból był obecny dwa dni. W sobotę, gdy zdjęłam żele, zobaczyłam jak duże są uszkodzenia. Paznokieć jest oderwany od mięsa. Nosz kufa. To nie pierwszy raz, kiedy samochód mi to zrobił, ale pierwszy raz, gdy uszkodzenia są tak poważne. W mojej pracy rozerwanie tego mocniej, jest bardzo prawdopodobne. Każde ubranie rękawiczek może skutkować mocniejszym oderwaniem paznokcia…
Pierwszy raz od wielu dni zjadłam więcej niż spaliłam.
Po całodniowy poście, waga spadła do 72 kilo. Tłuszcz spada. Jestem zadowolona. Widzę też, że wyglądam inaczej. Albo działa efekt placebo.
Zaprowadziliśmy rowery do przeglądu. Mają by też zainstalowane stelaże na z sakwy na przednie koło. Niestety rower męża ma w piasmście także hamulce i przez to rower zbudowany jest trochę inaczej. Nie ma na widełkach miejsc do mocowania stelażu. Pan że sklepu musi zamówić inny model i spróbować go zamontować. Wtedy będę norma odebrać rowery. W sakwie jest też ładowarka do baterii, gdyby wymagała zmiany oprogramowania, a także pompka, bo zawsze tak jest, i jedna z sakw na przednie koło any pomierzyć. Powinno być okej. Najpewniej odbiorę rowery w najbliższą sobotę. Kupiłam sobie nowy dzwonek. Mój jest malutki i ledwie go słychać. Kupiłam taki z większym volume.
Amaryllis jest coraz bliżej kwitnienia. Dostał więcej wody i już nie mdleje.
Poszłam na bieganko. Wyszło ponad 7km. W Holandii zimą jest ogólnie zielono, ale widać że rośliny cebulkowe są już gotowe do wiosny. Pojawy się liście nie tylko u mnie w ogrodzie, ale także na polach. Nie mogę się doczekać wiosny.
Mąż zaserwował ziemniaki tłuczone z jarmużem. Holendrzy jedzą tak dania jednogarnkowe. Ja uwielbiam ziemniaki ukiśtane ze wszystkim. Cebulką, groszek, marchewka, jarmuż… Mega! Do tego dorada, która znów okazała się za duża na mój żołądek.
Ponadto zjadłam w sobotę 50g m&m’s I mini babeczki. Całość sprawiła, że kalorii wyszło za dużo. Ale czułam, że mam ochotę dojeść. Gdy zaś wyciągnęłam z zamrażarki logdy Brownie, czułam że to za dużo. Zostawiłam do rozpuszczenia i poszłam biegać. Po obiedzie dobrałam się do lodów, wklepując ich kaloryczność i musiałam je wylać do WC. Z bólem serca, ale to było za dużo. Były zbyt rozpuszczone, by je zamrozić, a ja zbyt najedzona by je dokończyć. Pass. Wyszło więc 2.8k kcal zamiast 3.2k. Zawsze to lepiej, choć w niedzielę mogłabym je dojeść….
Na piątek ustawiłam sobie post całodniowy. Skończyłam pić Inke w czwartek o 19 i do soboty, do 7 rano, nic nie jadłam. Zaskakująco, ale nie byłam głodna. Myślałam, że będą pokusy, że będę się gorzej psychicznie czuć, a jednak było spoko. Może dlatego, że po pracy się zajęłam paznokciami i zeszły mi że 2 h na manicure? Omijanie kuchni zmniejsza zachciewanki.
Zbierałam się trochę na bieg I w końcu zdałam sobie sprawę, że nie chce mi się iść na dwór, tam gdzie ciemno i zimno. Wskoczyłam więc na bieżnie. 10 minut rozgrzewki w energicznym marszu i interwały after burn faza 2. Razem niespełna 3 km. Dłuższe treningi mogę kalibrować z zegarka, ale te krótsze jak zegarek źle odczyta dystans to tak zostaje. Z poziomu aplika nie kłóciłam się o te 90m.
Później zrobiłam trening siłowy. Też było spoko. Czuję poprawę siły rąk przy opuszczaniu się przy ławeczce.
Jest to ćwiczenie z ciężarem własnego ciała. Na razie robię 3 serie po 5 powtórzeń, ale może zwiększę do 6 powtórzeń. Trochę bolą mnie podczas tego nadgarstki, więc nie mogę przesadzać. Często mam problem z nadgarstkami.
Zrobiła sobie diagnozę dietetyczna na vitalii. Niby w 80 proc wiem jak działa żywienie i wiem, co jeść, a jednak uważają ze jest pole do poprawy. Na obraz własnego ciała zaznaczyłam najszczuplejsza z proponowanych figur, ale oni w analizie wybrali mi taka większą kobietę, jako reprezentację mojej figury. Hmmm…
Do tego piszą, że mam za mało tłuszczu i że mam przytyć…. Zaś tak wygląda moje ciało w realu:
Od początku odchudzania (obecnego rzutu) udało się już trochę schudnąć. Głównie za sprawą postów. Pierwsze koty za płoty, dalej będzie trudniej.
Mąż kupił kotu mokre jedzenie w Lidlu. Skład ma w miarę dobry, ale nadal są w niej produkty roślinne. Wypełniacze. Chcę odstawić sucha karmę, bo tam że zbożami jest jeszcze gorzej. Jak nie pszenica to kukurydza lub ryż. Koty są mięsożerne, ich jelita są za krótkie i brakuje im enzymow i flory jelitowej, by trawić produkty skrobiowe i mączne. Dobre karmy są zaś bardzo drogie. Koszt żywienia kota przez miesiąc to koszt żywienia nas dwojga przez tydzień. Karma z Lidla zaś kosztowała 79ct.
Karma o dobrym składzie zaś kosztuje 6 razy drożej. Na razie kicia ma coshide w puszce i saszetkach. Nie smakuje jej za bardzo póki co. Po pierwszym zachwycie postanowiła rzucić się na sucha karmę… Nie wiem co myśleć. Spróbujemy jej podawać puszkę ile się da i sucha jeśli będzie miała ochotę i zobaczymy przede wszystkim czy jej waga spadnie. Jest gruba i musiałaby z 1-1,5 kg zrzucić. Jeśli wierzyć internetom to właśnie suche karmy odpowiedzialne są za otyłość kotów, bo cukry których kot nie trawi zostają zsyntetyzowane do tłuszczu.
Mąż kupił mi też mały prezencik w Lidlu. Taśmy do zamocowania namiotu oraz gumy na bagażnik do mocowania. Może da się więc śpiwór zamocować na namiot? Rok temu torbie od śpiwora doszyłam uszko, więc powinno być spoko. Teraz tylko trzeba ogarnąć wodoodporna torbę, w razie gdyby padało. Patrzyłam na pokrowce na rowery w sklepie i są bardzo drogie…
Podsumowując… Wycieczka rowerowa nadal się jaram. Dzień postny przeżyłam. Czuję się świetnie nie jedząc. Myślę, że kolejny tydzień zrobię podobnie. Miałam mały kryzys, gdy szefowa moja na swoje urodziny przyniosła do pracy makaroniki i appelflapy, ale jak odeszłam od baru to już mnie nie kusiło. Cieszę się, że nie zapytała czy smakowało, bo nie potrafiłabym skłamać. Zaskakujące było to, że nie zmęczyłam się, bardziej niż normalnie, bieganiem.
Czwartek – schemat jedzenia wrócił do takiej jakby normy. Pominięte śniadanie i post po obiedzie. W pracy zjadłam standardowo jogurt i ciasteczko śniadaniowe z suszonymi owocami leśnymi. Później kanapkę zamiast dania obiadowego na lunch, bo nie chciałam trudzić męża by robił jedną małą porcję i stał w kuchni niepotrzebnie. W piątek i tak planowałam nie jeść nic przez cały dzień.
Chciałam w czwartek jeszcze pobiegać, ale skończyło się na samym treningu siłowym, ponieważ jak weszłam po schodach to poczułam, że mam bardzo zmęczone nogi i nic z nich nie wykrzeszę.
Treningi jednak, aby móc sobie kupić torebkę, muszę zrobić. Ta motywacja naprawdę działa. Mam już 4 tygodnie wykonane i walczę o 5 z 8 tygodni potrzebnych, aby sobie móc zamówić torebkę.
Przypomnę, że marzy mi się ta torebka:
Amarylis zaczął otwierać pączek. odstawiłam go od okna, aby się nie opierał o szybę i tym samym otworzył się w pełni a nie odgnieciony. Jednak kilka godzin później, jak wróciłam z pracy, znalazłam go zwisającego nad podłogą – chyba nie jest w stanie sam udźwignąć tego kwiatu. Trafił więc znów na szybę – mam nadzieję, że nie wywinie mi takiego numeru, aby spaść z parapetu…
Dostałam od kolegi z pracy słodyczki z Portugalii. Chyba jednak mu się teraz pomyliło, bo zamiast standardowych żółtek w cukrze i kakao dostałam biszkopciki w cynamonie. Szkoda, bo płynne żółtko uwielbiam a cynamonu nie Mam tylko nadzieję, że za bardzo się nie wykosztował.
Dziś z polecajek filmowych mam film Wielki Dyktator z 1940 roku. Film, który Chaplin robił bardzo długo i zmieniał go w trakcie, ponieważ miał być on satyrą na Adolfa Hitlera, a tymczasem wybuchła wojna i opresja Żydów stała się zbyt straszna, by móc z tego żartować. Mimo to lekkim tonem, reżyser, producent i aktor grający dwie główne postacie filmu, opowiedział historię nienawiści, miłości, przetrwania i przekazał przy tym piękne wartości. Postanowiłam obejrzeć ten film po odsłuchaniu podcastu „American Scandal” i odcinkach poświęconych Charlie’mu Chaplin’owi. Mowa końcowa pojawiła się wielokrotnie w popkulturze – w piosenkach, filmach, artykułach.
Dziś szczególnie jest istotna, szczególnie ważna.
Poniżej zamieszczam jej tłumaczenie.
Przepraszam, ale nie chcę być cesarzem. To nie moje zadanie. Nie chcę nikim rządzić, ani nikogo podbijać. Wolałbym wszystkim pomagać: Żydom, gojom, czarnym i białym. Wszyscy chcemy sobie pomagać, ludzie właśnie tacy są. Chcemy żyć szczęściem innych, nie ich krzywdą. Nie chcemy się nienawidzić i sobą pogardzać.
Na tym świecie jest miejsce dla wszystkich, a dobra Ziemia daje obfitość każdej istocie.
Nasze życie może być wolne i piękne, ale zapomnieliśmy jak żyć. Chciwość zatruła ludzkie dusze. Zniewoliła świat nienawiścią, marszowym krokiem doprowadziła nas do nędzy i rozlewu krwi.
Osiągnęliśmy dużą prędkość, ale zamknęliśmy się w sobie.
Maszyny, które miały nam dać bogactwo, wpędziły nas w niedostatek.
Wiedza uczyniła nas cynicznymi, spryt sprawił, że staliśmy się twardzi i nieżyczliwi. Za dużo myślimy, za mało czujemy. Bardziej niż maszyn potrzebujemy być ludzcy, bardziej niż inteligencji, potrzebujemy życzliwości i delikatności. Bez tych cech nasze życie wypełnia przemoc, która zgubi nas wszystkich.
Samoloty i radio [internet! Przyp. tłum] przybliżyły nas do siebie. Sama natura tych wynalazków woła o dobro w człowieku, o uniwersalne braterstwo, o jedność nas wszystkich.
Nawet w tej chwili mój głos dociera do milionów ludzi na świecie, milionów zrozpaczonych mężczyzn, kobiet i małych dzieci, ofiar systemu, który zadaje ludziom tortury i niewinnych pozbawia wolności.
Wszystkim, którzy mnie słuchają mówię, nie traćcie ducha. Nieszczęście, które nas dotyka jest tylko dziełem chciwości, zgorzknienia ludzi, którzy boją się postępu ludzkości. Nienawiść tych ludzi minie, a dyktatorzy umrą. Moc, którą odebrali ludziom, wróci do nich. I tak długo, jak człowiek umiera, Wolność nie zginie. Żołnierze, nie oddawajcie siebie tym brutalnym, zimnym ludziom, którzy gardzą wami i czynią z was niewolników, decydują o waszym życiu, mówią wam, co robić, co myśleć, co czuć. Którzy musztrują was, wydają wam jedzenie, traktują was jak bydło i czynią z was mięso armatnie. Nie oddawajcie siebie tym nienaturalnym ludziom, ludziom-maszynom, o mechanicznych umysłach i mechanicznych sercach.
Nie jesteście maszynami! Nie jesteście bydłem! Jesteście ludźmi! Macie w sercach miłość do ludzkości. Nie ma w was nienawiści. Tylko ci, którzy nie zaznali miłości, czują nienawiść. Tylko niekochani i nieludzcy ludzie są zdolni do nienawiści. Żołnierze, nie walczcie o niewolę, walczcie o WOLNOŚĆ! W rozdziale siedemnastym Ewangelii według świętego Łukasza napisano: „Królestwo Boże jest w WAS”. Nie w jednym człowieku, ani w grupie ludzi, ale we WSZYSTKICH ludziach, w tobie.
To ludzie mają władzę, moc, by tworzyć maszyny, by kreować szczęście. To wy, ludzie, macie moc, by uczynić to życie wolnym i pięknym, by uczynić je wspaniała przygodą.
W imieniu demokracji użyjmy tej mocy, zjednoczmy się, walczmy o nowy świat. Godny świat, gdzie człowiek będzie mógł swobodnie pracować, gdzie młodzi będą mieć przed sobą przyszłość, a starzy bezpieczeństwo.
Na tych obietnicach tyrani doszli do władzy. Ale oni kłamali, oni nie spełniają tych obietnic i nigdy ich nie spełnią. Tyrani uwalniają siebie, ale zniewalają ludzi. Walczmy o spełnienie tych obietnic. Walczmy o uwolnienie świata, skończmy z barierami dzielącymi narody.
Skończmy z chciwością, nienawiścią i nietolerancją.
Zawalczmy o świat rozumu, w którym nauka i postęp niosą szczęście wszystkim ludziom. Żołnierze, w imię demokracji, zjednoczmy się!
W środę trzymałam post dopiero po pracy. Ostatni posiłek zjadłam na lunch i od tamtej pory do czwartku do przerwy na kawę, nie jadłam nic. Zdziwiło mnie, że wcale nie byłam głodna. Wyszło nieco ponad 1000 kcal zjedzonych.
Zrobiłam trening biegowy z treningbiegacza.pl. 2 minuty biegu na 5 marszu 8 razy. Ubrałam się za ciepło i się przegrzewałam, zaś wiatr był lodowaty, więc nie mogłam się rozebrać. W połowie biegu zaczęło padać i dobiegłam do domu mokra, choć nie przemoczona. Na szczęście nie odczułam tego w zdrowiu. Przez fakt, że nie jadłam nic po pracy, zaoszczędziłam sporo czasu, które musiałabym poświęcić na przygotowania jedzenia i odpoczynku po jedzeniu. Dziwnie było widzieć jeszcze światło dzienne za oknem.
W końcu spróbowaliśmy [w czwartek] nadziewane kalmary, które kupiliśmy na spróbowanie na Azorach. Smakowały trochę jak bardziej pikantny paprykarz. Smaczne.
Dorzucę jeszcze jeden kwiatek z naszej hodowli. Ten istnieje na wczesnym etapie fazy eksperymentalnej. Mamy może 3 sztuki tej odmiany i nie wiadomo jeszcze czy przejdzie przyszłe selekcje. Kolor jednak ma wspaniały. Akwarelkowa brzoskwinia z różem. Zachwycił mnie.
U psychologa w poczekalni widziałam ulotkę biegu w marcu. Nie biegłam go nigdy, ale widzę, że mają na stronie możliwość 5k. Kusi trochę…. Obdam niedaleko – mogłabym w ramach rozgrzewki pojechać rowerem.
Wymień pięć rzeczy, które robisz dla zabawy. Kiedyś słuchałam podcastu o zabawie i czy wypada się bawić, będąc osobą dorosłą. Dzieci bawiąc się, się uczą. Zwierzęta podobnie. A co z człowiekiem dorosłym? Padały w tym podcaście argumenty za tym, aby się bawić i to bawić się przez całe życie. Że wszelkiego typu hobby, zainteresowania, zachowania regulujące emocje, które nazywamy zabawą, pozwalają na zachowanie długiej neuroplastyczności mózgu i tym samym spowolnić procesy neurodegeneracyjne. Kiedy żyjemy coraz dłużej, chcielibyśmy także żyć zdrowi. Niestety o ile o ciało jeszcze ludzie pamiętają, by dbać, to o mózgu i psychice mało kto pamięta. A dla mózgu ważny jest codzienny trening. Od wykonywania tych samych czynności ale drugą ręką lub na jednej nodze, po naukę gry na instrumencie lub nowej umiejętności. Nasz mózg pozostanie dłużej sprawny i jasny, kiedy będziemy dbać o stymulowanie go. Niektóre zabawy, jakie można wykonać, a które nie zawierają takich elementów jak narkotyki czy alkohol, są jak najbardziej wskazane w dorosłym wieku. Ja ostatnio zaczęłam próbować swoich sił z szydełkiem – jak na razie paskudnie mi idzie. jest też kilka rzeczy, które robię dla siebie, aby się dobrze bawić. To mnie relaksuje, daje poczucie celu, uwalnia z napięcia i czasami pozwala zapomnieć o problemach. No i jest zdrowsze niż gdybym waliła piwska na zapomnienie i ukojenie. Argumentów, że dorosły człowiek się nie bawi – nie przyjmuję. Że jest za stary – też nie. Że nie przystoi – no weź! Że są ważniejsze sprawy? Ważniejsze od siebie? Wybieram w to nie wierzyć.
1. Szwędanie się z aparatem. Lub jazda rowerem z aparatem. Podglądanie ludzi i zwierząt i uwiecznianie nietypowych, chwilowych zjawisk na fotografiach. Lubię myśleć, jak by wyglądało zdjęcie tego co widzę nawet jak nie mam aparatu. gdy zdjęcie zrobię i później zobaczę, że jest ostre i udane, to jestem z siebie bardzo dumna i poprawia mi to ogólny obraz siebie. No i robienie zdjęć w takim charakterze jak ja to robię – wymaga wyjścia z domu. A to też jest na plus.
2. Bieganie. Jestem bardzo mozolnym biegaczem. Wiecznie z zadyszką i pełnym pęcherzem. Co chwilę przerywam bieganie z przemęczenia, choroby lub zbyt napiętego grafiku. Potem musze uczyć biegać się na nowo i nadal mi się to podoba. Od kilku lat nie pobiłam swojej życiówki na 5k i 10k, a jak co roku, chcę to zrobić w 2023. Wzięłam udział w kilku biegach ulicznych, ale bardziej po to, aby je przebiec niż aby uzyskać jakiś rekord.
3. Journaling. Mniej lub bardziej graficzny planner typu bullet. Lubię tabelki, statystyki, analizy danych. Lubię planować do przodu i czasem mnie wkurza, jak się z planów nie wywiązuję. Ale sam proces planowania daje mi kopa dopaminowego, więc nawet jeśli to jest najmniej sensowna rzecz na mojej liście – so be it! Sprawia mi to przyjemność.
4. Jedzenie. Prawdopodobnie najbardziej destruktywna z moich pasji. Ja kocham jeść i dlatego dziś ważę ile ważę. Nie mam insulinooporności, nie mam problemów z hormonami, trzustka i tarczyca są zdrowe bez względu na ilość diagnoz jakie dostaję od osób w internecie. Ja kocham jeść i jak mi smutno to kocham jeść bardziej. W dodatku lubię wyjść do restauracji i spróbować gdzie i co dobrego można zjeść. Czasem – 2 razy do roku max – odwiedzę SubWay. Uwielbiam American Steakhouse Melt z avokado i sosem czosnkowym. W domu też zawsze jest coś ciekawego do zjedzenia, bo albo mąż wypatrzy coś w sklepie prościutkiego jak pomidory malinowe i mozzarella albo sam przyrządzi coś bardziej złożonego i poda pięknie przybrane. Na diecie Vitalii ważyłam 57 kg i od czasu, jak wprowadził się mój mąż tylko tyję. Najwięcej ważyłam 77 kg.
5. Czytanie. Czytam, słucham audiobooków, używam czytnika ebooków. Lubię różne historie, lubię różne smaczki i easter eggi, lubię polecieć w kosmos z Jamesem SA Corey lub podróżować do Grobowców Czasu z Danem Simmonsem. Lubię historie o łodziach podwodnych, podróżach, horrory, opowieści oparte na faktach. Lubię czytać historie dziejące się w świetnie zbudowanym universum. Lubię w nich wątki psychologiczne i socjologiczne. Lubię gdy w książkach pojawiają się nowe narody i języki. Lubię książki, które dają rozrywkę, ale i uczą.
6. Pedałowanie. Niby poza listą, ale nie da się pominąć. Myślę, ze to nawet na równi z bieganiem – lubię rower. Zwiedzanie na rowerze. Robienie zdjęć na rowerze. Spacer z mężem na rowerze. Przygoda z przyjaciółką na rowerze. Co by fajnego w życiu nie robić – wszystko niemal się da zrobić na rowerze.
W Polsce miałam kupiony na allegro taniutki rower, który nazywałam pistacją. Później w Holandii miałam gazelę pokiereszowaną i następnie batavusa. Teraz jeżdżę Victorią. Byłam zakochana we wszystkich tych rowerach. Rozważam zakup roweru sportowego…
A co Ty lubisz robić dla zabawy? Bez oceniania, dla siebie.
We wtorek dla siebie się byczyłam. Spacer z koleżanką, a poza tym nic. Film na Netliksie. W poniedziałek zaczął mi się okres. Od października nie miałam okresu, bo nie robiłam przerw w antykoncepcji. Teraz postanowiłam dać organizmowi tydzień przerwy i ten w podziękowaniu walnął mnie taką miesiączką, jakiego od podstawówki nie miałam. Trzeci dzień jadę na no-spie, kiedy zazwyczaj biorę jedną tabletkę drugiego dnia okresu, a czasem nie biorę nic. Krwawienie mam intensywniejsze niż zwykle, brzuch ciężki, a w poniedziałek to mnie ścięło. Położyłam się po pracy na kanapie i napisałam smsa, że nie jadę na spotkanie klubu – a miałam specjalnie docięte ramki i zdjęcia wydrukowane w lepszych kolorach za dodatkową kasę. No trudno. Wyleżałam swoje, a w nocy mnie złapały takie poty, że rano musiałam się wykąpać. Wydaje mi się, że gorączka rozgoniła jakieś przeziębienie. We wtorek nie czułam już się chora, a jedynie z bolącym brzuchem. Jeszcze mnie lekarka po brzuchu wygniotła, bo poszłam do niej z problemami żołądkowymi.
Zjedzino 1600 kcal
Jeśli kogoś interesuje mój Netfliksowy smaczej – jest to film The deep end of the ocean. Dramat rodziny, której syn i brat zaginął przed laty. Gdy się odnajduje, rodzina staje przed jeszcze większym wyzwaniem niż samo zaginięcie.
Liczę, że w kolejnych dniach trochę więcej się poruszam. I dokończę zaczęte filmy
W poniedziałek od rana mamy pracę siedzącą. To znaczy chłopaki stoją, a ja siedzę. Inna część kręgosłupa boli mnie niż chłopaków. Co jakiś czas robimy zbiorową gimnastykę, bo oszaleć idzie. Mamy szybką akcję - pikowanie siewek przy pomocy rysika ołówka automatycznego. Czasem dobrze nie widać, czy się pochwyciło jedną czy dwie roślinki. Niby mam lekką pracę, a jednak męczą się oczy, szyja, ramiona i plecy. Plus mi tyłek cierpnie. Byle do piątku, choć mam wrażenie, ze skończymy szybciej.
W związku z tym mam obecnie bardzo wolne spalanie kalorii - 2200 kcal w poniedziałek. Zjadłam zaś 1820 kcal, więc jest dobrze. Wpadły przy okazji 4 ciasteczka maślane. Do łask wrócił chleb z jajcem. Dostałam od koleżanki słowacką parenicę, wiec zamiast holenderskiego sera używam właśnie tej parenicy. Ale to jest pyszny ser!
Jadę dalej z postami. Przeniosłam sobie dzień niejedzenia z soboty na piątek. Będzie łatwiej w piątek, kiedy jestem w pracy 7 godzin niż kiedy jestem cały dzień w domu, a mąż na weekendy gotuje obiady…
Zaczynam od 14 godzin postu i w piątek osiągnę 34 godziny postu, by potem wrócić do normalnych godzin. Mój organizm najlepiej reaguje na takie właśnie ruchome posty.
W pracy trwają testy wazonikowe nowej odmiany. Na żywo wygląda naprawdę efemerycznie – pięknie te cienie różu i zieleni się układają. Dawno nie widziałam tak ładnego kwiatka u nas.
Niedziela - odwiedziłam Remiego i innych mieszkańców Landgoed Hoendendaell.
Przygotowuję ten wpis w poniedziałek późnym wieczorem – miałam być na spotkaniu klubu foto, ale zachciało mi się mieć okres w tym miesiącu i mnie powalił. A tak dobrze już mi szło unikanie miesiączek… Jutro będę gadać z lekarzem o innych możliwościach wyłączenia okresu z mojego życia. Ale o tym kiedy indziej. Fotografia to jest to, co lubię. Szkoda mi, że nie pojechałam na spotkanie klubu, ale czułam, że dziś nie chcę nikogo, nigdzie oglądać.
W niedzielę pomimo chłodu, była ładna pogoda. Pochmurna, ale bez wiatru i deszczu. Dwa punkty więcej do dobrego dnia. Umawialiśmy się z mężem, że jak zawieziemy rowery na przegląd techniczny to wpadniemy do zoo w czasie check upu. Później jednak pan od okien się z nami umówił – tym razem Holender. Ci Polacy z Lelystad nadal robią uniki. Już doszłam do etapu pisania właścicielowi firmy, że jestem poirytowana i mają się ogarnąć. Jak zwykle sypie obietnicami. Współczuję jego rodzinie, że mają takiego cwaniaka ze słowem nie wartym złamanego grosza. No, ale skoro ma wpaść pan od Ricka i zmierzyć okna to będziemy z rowerowego drałować z buta do domu – ok 5-6km – aby później wracać z buta po rowery. Spoko – byle nie było jakiejś bardzo złej pogody. Dawno nie byliśmy na spacerze.
Spotkanie jest więc umówione w czasie, kiedy mieliśmy iść do zoo. Postanowiłam wówczas iśc do zoo mimo wszystko. Mąż tak średnio miał ochotę – poszedł by bardziej dla zabicia czasu. Sam z siebie może by poszedł, gdybym nie miała ze sobą aparatu. A ja uwielbiam fotografować zwierzęta, więc nie mogę przejść i nie zastanawiać sięjak by tu skadrować albo jakie świetne kolory i czy udałoby się je na zdjęciu uchwycić. A jak już mam aparat w ręku to kombinuję ile wlezie, by złapać fajny moment. Właśnie takie zdjęcia lubię najbardziej – moment. Coś, co dzieje się teraz i tylko teraz. Co za minutę nie będzie miało ani sensu ani uroku. Jak to zdjęcie:
Po resztę wpisu zapraszam do siebie na bloga. Jest tam tyle zdjęć, że gdybym to dała wszystko tutaj, to by pewnie zarwało serwery Vitalii ;) Wystarczy wejść pod link. Zapraszam.
Dziś będzie krótko. Weekend był fajny i niezbyt intensywny, ale nie uprzedzajmy faktów. Najpierw sobota. odłożyłam bieganie na świętego nigdy, bo wolałam spędzić czas z mężem oglądając seriale pod kocykiem. Niczego nie żałuję.
Zjedzono 2050 kcal
Podjechałam do miasteczka obok odebrać moją paczuchę. Przy okazji kupiłam brystol i docięłam kolejne passe partout, bo zmieniając miejsce wydruku zdjęć, zmieniła się proporcja obrazu i wcześniej wycięte ramki przestały pasować rozmiarem do moich wydruków. Sakwy przyszły w parach – uff – nie byłam pewna. Nie we wszystkich sklepach internetowych było to jasno opisane – raz, ze podwójne sakwy, jakby chodziło o dwie kieszonki w środku, a raz, że sprzedawane w parze. Postanowiłam zaryzykować i udało się – przyszły po 2 sztuki z danego koloru. Świetnie wyglądają te kolory. Żółte pójdą do czerwonego roweru a niebieskie do pomarańczowego.
Amaryllis nadal nie zakwitl. Chyba przestał już rosnąć na długość, mniej pije też wody niż wcześniej. Hiacynty niebieskie zaczynają kwitnąć.
Zrobiłam w domu jedynie trening na plecy i ramiona i poszłam na obiad z mężem i posiedzieć. Po powrocie z miasta było mi bardzo zimno. Na szczęście koc elektryczny jest naprawdę bardzo pomocny w takich przypadkach.
Mój Ukochany serował tego dnia pstrąga. Ryba była naprawdę wyśmienita. Porcja okazała się trochę za duża, ale jak za to smakowała!
Otworzyliśmy bombonierkę urodzinową. Zjedliśmy na pół oglądając końcówkę sezonu Only murders in the building.
Polecam serial – jest zabawny, pełen zwrotów akcji i ma bardzo ciekawie opowiedzianą historię – wieloma głosami, z wielu perspektyw. Lubię takie scenariusze.
Gdy skończyliśmy Only murders in the building, zaczęliśmy od dawna odkładany Halo. Lubię sci fi i filmy o kosmosie. Ten serial łączy w sobie właśnie fajne laboratoria, badania, odkrycie, archeologię i sceny walki, intrygi polityczne, zapomniane dzieciństwo i wiele innych. Świetnie się ogląda. W gry nigdy nie grałam, ale rozpoznaję culture impact, bo gdzie się człowiek nie obejrzał kolejne edycje gry zawładały Internetem na całe tygodnie.
I tu miałam pewną zagwozdkę. Serial ten ma mniej znaną mi obsadę. Poza główną panią doktor i master chiefem, nie znam za bardzo nikogo z aktorów. Jednak Kai-124 wyglądała jakoś znajomo i myślałam, ze chodzi o Tonks z Harry’ego Pottera. Otóż nie, to zupełnie inna aktorka. A tak niesamowicie podobna…
Podobnie przejechałam się na moim rozpoznawaniu twarzy, myśląc, ze gra tu Dave Chapelle. Pojawiał się on już gościnnie w filmach, jednak jak się okazuje, tutaj jest inny aktor.
Głównego aktora kiedyś też myliłam z aktorem grającym w serialu Punisher. Obu nazwisk nie znam, ale jeszcze rozróżniam, choć są bardzo do siebie podobni.