Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Startuję. Waga 66 kg. Niemal cztery lata terapii. Dobre leki. Większa wiara w siebie. Większa samoświadomość. Zdarzające się nawroty zachowań kompulsywnych, stanów depresyjnych i innych tego typu pyszności. Jest dopsz. POPRZEDNIE WYNURZENIA: Huśtawk
a
w pełnym rozkwicie - znów bujam się w okolicach 60 kg. Ciuchy mam na 56 kg. Albo zmieniam ciuchy albo chudnę - innej opcji nie widzę, bo chodzić w za ciasnych ubraniach nie zamierzam. Do roboty, do roboty... Zmieniłam cel odchudzania (z 53 kg na 55 kg), bo i tak mam niedowagę. Czego nie widzę - tak to jest, gdy ma się zaburzenia odżywiania i postrzegania siebie. Ale już się leczę na głowę ;) Od 5 marca 2012 r. znów staję w szranki sama ze sobą - "radośnie" dobiłam do mojej (nie)akceptowalnej granicy i przestaję się mieścić w ciuchy. Waga startowa: 59,6 kg. Cel: 53 kg. Czy ja się kiedyś pozbędę tej huśtawki, do konia klopsa? :) 13 lutego 2011 r. urodziłam drugiego brzdąca i startuję z wagą 64,4 kg. Mój cel: 55 kg (albo i mniej ;)). Udało się poprzednio, uda i tym razem, o! :) Od 8 maja 2011 zaczynam kolejną przygodę z dietą Smacznie Dopasowaną oraz z Thermalem Pro :) Teraz, Kochani, to ja zamierzam tyć :) Ale nie chcę przybrać 23 kg, jak w pierwszej ciąży (mój kręgosłup mnie znienawidził...), tylko zrobić to jakoś z głową :) Zastanawiam się, czy V. mi w tym pomoże... Wróciłam. Po raz kolejny... Dwa razy się udało, to i trzeci raz się dźwignę. Nosz kurka, no - jak nie ja, to kto, grzecznie pytam? Swojego wymarzonego celu nie zaznaczam, bo mnie V. zablokuje na amen i co ja bidna pocznę? Się zebrałam, to i się mi schudło :) W sumie niemal 30 kg. Ale na raty :D Urodziłam Zosieńkę 30 września 2008 r. a że w ciąży niestety przybrałam dużo za dużo (z 56,10 kg do 78,80 kg. Waga 71,80 kg odnosi się do dnia, kiedy wróciłam ze szpitala do domu), to od 4 stycznia wróciłam na łono Vitalii z dietą Smacznie Dopasowaną. Po zrzuceniu 16 kilogramów zbędnego balastu i dobiciu do 55,8 kg - czyli wagi niższej, niż w momencie zajścia w ciążę - od 16 marca rozpoczęłam pierwszy (przejściowy) etap vitaliowej diety stabilizacyjnej, skończyłam też w II etap - zwiększania kalorii :) Na pasku zaznaczyłam cel 53 kg - głównie dlatego, żeby mieć jakiś cel i się nie rozleniwiać :) Teraz, oprócz stabilizacji wagi, skupiam się na pozbyciu się pociążowej fałdy brzusznej. Przy pomocy ćwiczeń na AB Rocket, w ramach akcji "Wyprawa na Księżyc" :) Mój wpis przy pierwszym 53 kg: UDAŁO MI SIĘ :) Dzięki diecie Vitalii. Dzięki ambicji graniczącej z dzikim i oślim wręcz uporem. Dzięki drobiazgowości. I oczywiście dzięki Wam :) DZIĘKUJĘ KOCHANI :)

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 398039
Komentarzy: 5717
Założony: 4 czerwca 2007
Ostatni wpis: 18 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
magdalenagajewska

kobieta, 47 lat, Gdynia

167 cm, 89.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

8 listopada 2011 , Skomentuj

...czyli czas na futrzaki :)


Dżezi z Antosiem i Mieciem. Prześliczne są!!!


Pełen lans w łóżku Zosiaka... ;)

8 listopada 2011 , Skomentuj

...czyli Zosia w pełnej krasie.


Zestaw uchachano-śpiący :)


Mała Ogrodniczka i "Dziadziu Adziu" :P


Mała Ogrodniczka i kosiara ;)

A na zakończenie tort z okazji 3 urodzin:

8 listopada 2011 , Komentarze (1)

...czyli to, co kryje moja komórka. Najpierw Łołoś.


Świeżo urodzony wcześniaczek :)


Zestaw z dzisiaj - czyli jak ślicznie siedzę w krzesełku i bawię się gumową kaczuszką ;)

8 listopada 2011 , Skomentuj

...czyli, jak spokojnie pochorować sobie w pracy :)


Takie kwiaty dostał Dziadek Bronek od swoich Prawnucząt :) Od każdego brzdąca po jednej róży. Cudnie wyszło :)


A to zestaw Matka-Polka-I-Jej-Dwoje-Śliczniaków :)

Zaraz dołożę więcej zdjęć Śliczniaków - i ludzkich i futrzastych :)




8 listopada 2011 , Skomentuj

...wiem coś o tym - boli mnie w końcu już dziewiąty dzień. Ale nic to, wchłonę ibuprofen, zagryzę pseudoefedryną (albo i efedryną), dołożę loratadynę i będę mieć spokój na klika godzin.

A poważnie - byłam wczoraj u lekarza i dostałam te same leki, co brałam plus jeszcze ACC na rozrzedzenie wydzieliny (fuuuj...) i zalecenie pójścia na saunę. Bo zdiagnozowałam się na zapalenie zatok a poani doktor potwierdziła. Chciała dać ketonal i L4, ale pogardziłam - na jedno jestem uczulona a drugie się nie przyda, bo ani nie poleżę w domu (jak ostatnio) a jeszcze dostanę za to 80% wynagrodzenia. Co to to nie - pochoruję sobie na siedząco w pracy :)

Wojtas dalej nam kaszle - zapalenie oskrzeli ciągnie mu się czwarty tydzień. Bierze leki i jest lepiej a później albo mamy Dżezi na weekend albo wpadną Rodzice z Plutem (ostatnio byli już bez psiura :() albo my pojedziemy na obiad do Mamy Eli a tam są cztery koty. No niestety - psy i obce koty uczulają Wojtusia i charczy i się dusi :( Jak ja powiem mojej Siostrze, że nie będę mogła jej pomóc z Dżezką, to nie wiem - ale przecież nie zafunduję dzieciakowi astmy? Muszę pogadać z Tatem, może na weekendy (kiedy Agi nie ma a opiekunka ma studia) jednak oni by brali Dżezę. Mogę przyjeżdżać i wyprowadzać tudzież karmić - ale u nas w domu to słabo to widzę. Niestety, nawet tak mały i bez sierści (a z włosami) pies robi qq oskrzelom mojego synka :(

Tak jeszcze w kwestii chorób - Gajolowi wykupiłam te same leki co i mi, bo też niedomaga, ale do lekarza OCZYWIŚCIE nie pójdzie. Na siłę nie zaprowadzę (dzieciaka bym wzięła pod pachę...), mogę jedynie drzeć łacha, że "miodziku" podam (ale co mi to da?) albo kupić leki. Co prawda obiecałam sobie, że następnym razem będzie lekarz, ale jak przyszło co do czego, to stuliłam uszy i nic nie robię. Bo się boję, że się wkurzy... Pogięło mnie dokumentnie - bo ostatnim razem zostałam sama z chorymi dziećmi i jeszcze chorym chłopem na dokładkę a wniosków jakoś nie wyciągam. My fault.

Tak znów wracając do chorych dzieci - tak, Zosiak też ma gile do pasa. Ale bez gorączki i niemal bez kaszlu, to do przedszkola lata. Fajne to moje dziewczę - rozgadała się ostatnio, rozśpiewała i roztańczyła :) Przedszkole na maksa dużo daje!

 

Chciałam wkleić zdjęcia z telefonu - i Zosiaka i Wojtuli (siedzi sam w krzesełku! :)), ale co podłączę telefon kabelkiem do kompa, to mi się komp resetuje (to mój drugi wpis, poprzedni mi wcięło...)

 

Z rzeczy przyjemnych - przenieśliśmy Zochacza do nowego pokoju (ma piętrowe łóżko, nowe szafki i "windę" - czyli szafę, do której namiętnie się chowa i udaje, że jeździ w górę i w dół :D czekamy jeszcze na biureczko i musimy kupić jeszcze do niego krzesełko) a Wojtusia do pokoju po Zosi i odzyskaliśmy sypialnię. Będę w końcu mogła poczytać przed snem :):):)

 

Zdjęcia z telefonu oraz zdjęcia z 80 urodzin Dziadka Bronka wrzucę next time :)

4 listopada 2011 , Skomentuj

...co zrobić. Odblokowałabym się, bo i tak nie piszę tu wszystkiego, jak miałam w planach, więc bez sensu. A jednocześnie jakoś nie mogę. I nie chodzi tu nawet o kwestię "recenzji" poprzednich wpisów, która pewnie i tak nastąpi. Zamknięcie pamiętnika dla ludków miało sprawić, że się w nim otworzę - ale, jak widać, nawet przed sobą nie potrafię. Jednocześnie chodziło mi o to, żeby dać znak "coś się niedobrego u mnie dzieje" - na ostatniej sesji u Leny odkryłam, jak bardzo proszenie o pomoc ("jeśli-ja-sobie-nie-dam-z-tym-rady-to-kto?", "nikt-tego-nie-zrobi-tak-dobrze-jak-ja"), czy uwagę jest dla mnie trudne. I żeby zwrócić na siebie tę uwagę, zamiast poprosić i powiedzieć wprost o co mi chodzi***, to robię rzeczy "naokoło". Tak jak zamknięcie pamiętnika...

 

Nie wiem, nie wiem, nie wiem, nie wiem.

 

Naprawdę jestem w rozsypce :(

______________________________________________

***Tylko, czy aby na pewno wiem, o co mi chodzi? Ostatnio u Leny okazało się, że niekoniecznie...

4 listopada 2011 , Komentarze (1)

...czyli 

Plus czarne rajtki, czarna (króciutka!) spódniczka, czarne kozaki (na płaskim obcasie, żeby nie wyglądać jak lafirynda) i czarny golf.

Jak na razie ani humoru mi nie poprawiło ani nie obudziło.Ale dzień przeca długi, no nie?


Generalnie:
- spódnica podjeżdża mi do góry i mam nieomal bułę na wierzchu
- golf takoż - obnażając oponkę
- żakiet się pogniótł i zmarszczył w miszelina...

 

STRZELĘ SOBIE W CZASZKĘ!!!

 

Jak widać - humor mam przedni :P A nawet tylni. No wisielczy po prostu...

Maćka nie było na noc, bo w Toronto w delegacji o 2 w nocy spotkanie kończył. W Toronto, czyli w Toruniu - jeszcze na inny kontynent mi go nie wywiało. Chciałam pójść spać wcześnie, ale moje Starsze Dziecię postanowiło poopowiadać mi różne rzeczy (żebym to ja chociaż połowię rozumiała...), pośpiewać przedszkolne piosenki, pograć "chce żyafe, chce kokka, chce pieśka, chce ziabe" - w tłumaczeniu: "chcę żyrafkę , chcę kotka , chcę pieska   , chcę żabę " - czyli gierki na komórce, potańczyć (po ciemku też się da ;)) i generalnie NIE SPAĆ :) No i odpadła jakoś dopiero przed 23.

Chciałam jechać do IKEA po pracy, ale policzyłam sobie, że zanim dojadę to mi Wojtuś odpadnie w aucie, już na noc. No i zrezygnowawszy. Ale za to upichciłam bigos. Dobry :) I barszcz na kaczuszce. Dobry :) I chleb. Zakalec wyszedł - dzisiaj po odwiezieniu Zosi do przedszkola zatrzymałam się w sklepie po bułki...

Dzisiaj po pracy jadę do Leny, mojej psycholog. Koszmarnie mi się nie chce i najchętniej bym uciekła. Tak, to TEN etap. Mam wrażenie, że się rozsypałam w środku - już znam stare mechanizmy, jeszcze nie wypracowałam nowych i taka jestem w zawieszeniu. Obrzydliwe. No teraz to już MUSI być lepiej!!! Bo jak nie, to pozostają już tylko proszki...

Tak a propos prochów - żrę Thermala mimo, że mi nie służy tłumacząc sobie, że skoro czuję się po nim jak się czuję - to znaczy, że działa. I przy tym wpierdalam (bo jak to inaczej nazwać??) a to czekoladę  a to Twixa  a to Toffifee  a to Kitkata.  Autodestrukcja pełna. I dziwię sie później, że mi oponka spod żakietu wystaje...

Tak a propos ciuchów - nie wiem, co ubrać na Wielką Rodzinną Imprezę Urodzinową - 80lecie Dziadka Bronka. I koszmarnie nie chce mi się iść. Najchętniej zostałabym z dziećmi w domu. Swoimi i Gajowej... Kiedy mi to minie?!?

Zmykam. Oby było lepiej!

PS. Odpukać-odstukać - nie boli mnie dzisiaj głowa :) Z racji tego, że moja szklanka jest w połowie pusta napiszę: "Odpukać-odstukać - nie boli mnie dzisiaj głowa. Jeszcze." ;)

3 listopada 2011 , Skomentuj

...postanowiłam wyrzucić z jadłospisu czekoladę. Przynajmniej tę pochłanianą nocami, w domu - w pracy jedną kostkę gorzkiej 70% popołudniami, do kawy zostawię. Chociaż tyle.

Druga rzecz, jaką zrobię, to pójdę w końcu do lekarza z tą moją czaszką. Może to zatoki, może sprawy neurologiczne, może jaki guz, może stres, może hormony, może ciśnienie? A może przestanę zgadywać a w końcu pójdę? Na razie jestem na etapie "mocnego postanowienia poprawy" - ale jeszcze bez działań. Do endokrynologa miałam iść we wrześniu. Tylko nie umiem znaleźć jakoś czasu dojechać na badania hormonów a bez nich nie mam się co pokazywać. A iść muszę, bo jeszcze USG tarczycy trzeba zrobić, sprawdzić co się dzieje z guzkami. Tylko jakoś tak znów szkoda mi czasu dla mnie samej. I wracamy do punktu wyjścia...

Nieprzytomnam dalej. Prawie wjechałam rano pod autobus na rondzie - w ostatniej chwili się zatrzymałam podczas gdy autobus nerwowo odbijał w lewo. Nie wiem, co sobie ubzdurałam, że on z ronda zjeżdża, skoro nawet nie włączył kierunkowskazu.

Maciek dzisiaj znów na noc do Torunia jedzie, będę z dzieciarami alone. Zawsze się boję, że sobie nie poradzę. A zawsze dzieci są i wykąpane i nakarmione i ululane - czemu tak bardzo nie wierzę w swoje umiejętności bycia mamą?

Wkleiłam wspomnienie o p.Arku, w poście poniżej. Pięknie napisane, on naprawdę był taki normalny, nie ma tam wazeliniarstwa. Szkoda człowieka, naprawdę.

Biorę się do roboty, trzeba czymś zająć myśli, skoro znów mam tam kłębowisko niewiadomoczego.

 

2 listopada 2011 , Skomentuj

...a jak sobie policzyłam, to mi wyszło, że trzeci dzień z rzędu to na pewno. Jak nie dłużej... Łot-de-fak? :(