Ostatnio dodane zdjęcia

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

[2014-05] Biegacz amator, apostoł sportu i aktywności fizycznej. Na Vitalii jestem teraz po to, aby motywować innych i pokazać im, że droga sportowa nie jest za trudna dla nikogo. [__Ważne linki__]: [_1_] Mój manifest: http://vitalia.pl/inde
x.php/mid/49/fid/341/d
iety/odchudzanie/w_id/
8479119
[_2_] Polityka dot. znajomych: http://vitalia.pl/inde
x.php/mid/49/fid/341/d
iety/odchudzanie/w_id/
8419862
[_3_] Moje Endomondo: http://www.endomondo.c
om/profile/14544270
[_4_] Jak zostałem biegaczem: http://vitalia.pl/inde
x.php/mid/49/fid/341/d
iety/odchudzanie/w_id/
8468537
[_5_] Warsztat biegowy: http://vitalia.pl/inde
x.php/mid/49/fid/341/d
iety/odchudzanie/w_id/
8498857

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 49901
Komentarzy: 870
Założony: 16 lutego 2014
Ostatni wpis: 26 lipca 2016

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
strach3

mężczyzna, 47 lat, Warszawa

174 cm, 70.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

21 marca 2014 , Skomentuj

W sumie mogłem to zrobić już wcześniej, ale trochę się bałem o zdrowie, bo ranki chłodne. Sprzęt przygotowany czekał od początku marca. Dziś już cieplej, więc w końcu wskoczyłem na siodełko i pierwszy raz od czterech miesięcy dałem ognia do przodu.

Było ciężko, międzyczasy gorsze o 15 – 25% od średnich. Ale puls niziutki – po prostu nogi nie dawały rady. Na szczęście tylko pierwszą połówkę, z powrotem wiatr (jak się okazało częściowy sprawca słabych wyników) wiał już w plecy i poszło szybciej. Ale i tak bolało, zwłaszcza tyłek. Od 30-go km o dziwo czułem już głód (jak zwykle byłem na czczo), którego normalnie nie czuję bo z tętnem 165+ na takie głupstwa nie zwraca się uwagi. W rezultacie standardowe 50 km jechałem prawie 2 godziny, czyli 15 minut wolniej niż w listopadzie. Wiadomo, że to był trening na przetarcie, ale spodziewałem się wyniku lepszego o 5 minut. Po powrocie nawodnienie, prysznic i śniadanko bogate w węgle i białko. Ale w kość dostałem, po 2 godzinach wciąż ledwo się snuję.

No nic, alleluja i róbmy swoje.

18 marca 2014 , Komentarze (6)

Dziś pierwszy bieg po 2-tygodniowej przerwie spowodowanej bólem piszczeli. Na wszelki wypadek zrobiłem RTG, żeby wykluczyć złamanie zmęczeniowe, na szczęście kość cała.

No to odczekałem i jazda. Tempo umiarkowanie energiczne, ale puls tragiczny - jak na zawodach :( Dwa tygodnie laby (nie licząc basenu) jednak dało się odczuć. Ale co tam, grunt że znów można poklepać po lesie, poczuć wiatr we włosach i pokląć na rozciąganie :)

Kilka godzin później czuję, że coś tam jeszcze w nodze zostało. Może uda się to delikatnie rozbiegać, w czwartek lub piątek spróbuję. Nie bardzo mogę ryzykować, bo w przyszły weekend najważniejszy półmaraton w tym roku, choć z drugiej strony startować bez formy średni sens.

18 marca 2014 , Skomentuj

Nie kolekcjonuję znajomych w serwisach społecznościowych. Wolę prawdziwe relacje.

Ponieważ jednak tu możemy się spotkać głównie wirtualnie, nie mam nic przeciwko takiej formie.

Jeden warunek: to ma być odzwierciedlenie faktycznej, choćby internetowej znajomości. Nie podbijam statystyk „łowcom znajomych”. Posiadanie dużej liczby "znajomych", których faktycznie się nie zna, nie ma sensu.

Zapraszam do grona znajomych te osoby, z którymi już rozmawiałem – czy to poprzez PW, czy w publicznym wątku.

6 marca 2014 , Skomentuj

Minęła druga doba od kontuzji i na razie nic lepiej.

Zaczęło się po niedzielnym półmaratonie - lekki ból piszczeli, obstawiam shin splint choć tym razem trochę nietypowo bo nisko, tuż nad stawem skokowym. Nic strasznego, ale na wszelki wypadek odczekałem dwie doby, bo czułem się dość poniszczony także w innych miejscach. We wtorek wolniutko, w tempie recovery. W trakcie trochę bolało, ale wszystko zgodnie z zasadą - jak ból mały i nie rośnie, warto podjąć ryzyko i biec dalej. Niestety tym razem się nie udało :( Cóż, nie pierwszy raz i nie ostatni.

Tak więc teraz okładam piszczel lodem i chodzę śmiesznym krokiem tak, aby jej nie obciążać. Pewnie będzie 1-2 tygodnie przerwy, co nie pozwoli już zrobić progresu przed kolejnym zawodami, ale powinienem zdążyć wrócić z formą. Za to pływać i pedałować powinienem dać radę, więc może przed weekendem coś uskutecznię. Albo porobię core stability, na które nigdy nie ma czasu.

2 marca 2014 , Komentarze (2)

Tak jak przypuszczałem, stan zdrowia nie pozwolił wykazać się w pełni.

Do półmetka kontrolowałem tempo, ale potem zrozumiałem, że to nie mój dzień. Cel w wariancie "optymistycznym" okazał się całkowicie poza zasięgiem i zaczęli mnie wyprzedzać pierwsi zawodnicy, potem drudzy... W pewnej chwili przy wodopoju pijąc przeszedłem nawet do marszu, pierwszy raz od bóg wie kiedy.

No cóż, tak już jest w bieganiu. Raz podwozie, raz nadwozie. W zasadzie nawet wyrównanie życiówki w tym stanie nie było oczywiste, więc spokojnie poczytuję za sukces, że nowa jest o solidne półtorej minuty lepsza :) Odkuję się za 4 tygodnie na Półmaratonie Warszawskim.

A tymczasem cieszę się, że coraz więcej ludzi dołącza do nowej rywalizacji na Endo, którą wczoraj zrobiłem. Z dzisiejszym kilometrażem chwilowo nawet wygrywam :)

1 marca 2014 , Komentarze (4)

Nie mam lepszego pomysłu gdzie, więc właśnie tu opiszę sobie przygotowania do jutrzejszego półmaratonu.

Spodziewana temperatura 5-6C, pierwszy raz mam dylemat w czym biec. Gdyby to była dycha, to krótkie spodenki i krótki rękaw. Tutaj jednak po pierwsze dystans dłuższy (=intensywność mniejsza), po drugie słynny wiązowski "w mordę wind". Ale w wiatrówce, nawet letniej, będzie raczej za ciepło. Chyba krótkie spodenki i najwyżej dwie koszulki zamiast jednej, w tym jedna z długim rękawem, moja ulubiona z BW2012. Przed startem aby nie zmarznąć, jak zwykle włożę na siebie worek na śmieci.

Bieg rusza o 12:00, odbiór pakietów startowych 7:30 - 11:00. Mam tylko 5 km, więc pojadę rano i wrócę na śniadanie. Nie będę potem niepotrzebnie kwitł godzinę na starcie, tylko przyjadę kwadrans przed od razu zrobić rozgrzewkę.

Rano prysznic i o 9:00 porządne śniadanie z ciemnego makaronu (niski IG) z tuńczykiem (białko), chociaż dużo błonnika.

Potem przygotowania: Naładować Garmina i mp3. Postawić w łazience sól bocheńską na solankę i kanapkę z miodem i chudym twarogiem - zjem podczas moczenia się. Zmiksować banana z twarogiem i zabrać do auta. Posmarować sudocremem pachwiny i palce u nóg, zakleić plastrem sutki i kostki.

Paliwo na bieg: zamiast żelu dwie połówki banana obrane w woreczku. Pierwszą zjem po 10, drugą po 14 km. Tuż przed i tuż po biegu banan z twarogiem.

Historii na tym biegu nie będzie, bo będę biegł z resztkami przeziębienia, ale potencjał na poprawę życiówki o 1-2 minuty chyba jest. Spróbuję dobiec w 1:52,więc ustawię Virtual Partnera na tempo 5:20, czyli 0:11 szybciej od życiówki. Na punktach kontrolnych będę sprawdzał, co Garmin pokazuje. Jak na 10-tym km pokaże 10200, to znaczy że muszę Virtual Partnera wyprzedzać o 200m, żeby zrobić założony czas.

Taktyka: negative split. Pocisnę swoje, a od 17 km przyspieszę o 5 s/km i utrzymam to do 20 km, a potem co fabryka dała. Ułatwi to wiatr, który będzie wiał na północny zachód. Trasa biegnie na południowy wschód i z powrotem, więc na drugiej połówce gdy sił już mniej, będzie w plecy. Dzięki IMiGW!

Po biegu truchcikiem to auta, wszamać banana z twarogiem i coś wypić, po 5 minutach jestem w domu. Dobre 15 minut rozciągania przeplatanego nawadnianiem. Następnie opłukać się pod prysznicem z potu, kilka minut zimnego prysznica na nogi, i wreszcie półgodzinne moczenie w gorącej solance, jedząc kanapkę i zgrywając z Garmina dane biegu. Jak wyjdę, założę opaski kompresyjne i spokojnie ugotuję obiad, a jeśli będzie życiówka, to odwiedzę tą nową wypasioną restaurację.

Tak, chyba wszystko dopięte na ostatni guzik.