Pamiętnik odchudzania użytkownika:
bozenka1604

kobieta, 60 lat, Sanok

158 cm, 59.90 kg więcej o mnie

bozenka1604 schudła na diecie: Dieta IgPro


Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

18 marca 2014 , Komentarze (4)

Wygraliśmy 4:0 - ALE EMOCJE !!! Nie mogę pisać, nie mogę, nie mogę nic ponadto :)))

Reszta za jakiś czas... Buziaki, pozdrawiam i życzę wszystkim moim Przyjaciółkom choć odrobinkę tych emocji, które dzisiaj rządzą moim życiem. Oddalam się, muszę się uspokoić. Dobrego wieczoru :) Kocham sanocki hokej :))))))

18 marca 2014 , Komentarze (3)

Wtorek, 18.03.2104

Drogie Panie, ku przestrodze, tych najbardziej zmotywowanych. Pamiętajcie, że w każdym przypadku należy zachować zdrowy umiar. Ochłońcie na moment,  zastanówcie się, czy chcecie tak wyglądać???????

Oczywiście żartowałam :) Od dawna należę do klubu ZMOTYWOWANYCH !

Pozdrawiam i życzę, by licznik sukcesów każdego dnia notował więcej i więcej i więcej....

A dzisiaj kibicuję naszej drużynie. Grają mecz półfinałowy z Jastrzębiem i tylko tyle czasu miałam, by zrobić wpis (przerwa w grze). Na razie wygrywamy 3:0. Jeszcze przed nami 3 tercja. W sporcie wszystko może się zdarzyć. A fe, Bożenka - nie zapeszaj !!! 

Oddalam się z wiadomych powodów - Pa, pa. Życzcie mojej drużynie szczęścia. Bardzo zależy mi na zwycięstwie :)

17 marca 2014 , Komentarze (8)

Poniedziałek, 17.03.2014

Jak moje Drogie spędziłyście niedzielę ? Pochmurny dzień, opady deszczu ze śniegiem uniemożliwiały jakikolwiek ruch na świeżym powietrzu. Połamane konary drzew, rozrzucone przez wiatr śmieci przypominały krajobraz po wojnie, który niekoniecznie zachęcał do wyjścia.

Jedynie Jurek i Jaś wyszli na lodowisko. Nasz mały sportowiec ma za zadanie przygotować dziadka do meczu hokejowego, który dziadek rozegra 30 marca na sanockiej Arenie. Ile instrukcji nasz maluch przekazał dziadkowi zanim wyszli, trudno zliczyć. Zabawna historyjka, ale o niej innym razem.

Zmiana pogody dała się odczuć jak nigdy. Przeforsowane kolana trochę pobolewały i martwiłam się, czy to nie aby powrót choroby. I jeszcze ten przygnębiający nastrój. Brrrr...nie znoszę go. Musiałam natychmiast zareagować. Postanowiłam, że urządzę sobie domowe SPA w połączeniu z dawką porządnego relaksu. 

Najpierw godzinka na rowerku stacjonarnym. Po treningu bardzo przyjemna kąpiel w cynamonie. Polecam wszystkim przeziębionym Paniom, albo tym, które chcą nawilżyć skórę. Cynamon fantastycznie rozgrzewa i nawilża. Leżąc w dosyć gorącej kąpieli cynamonowej zawsze obserwuję swoje ciało,  jest bardzo śmieszne. Najmniejszy włosek, nawet taki, o którego istnieniu nie mamy pojęcia, oblepia cynamon i wyglądam jak nieogolona ruda małpka. Potem rozgrzane i posmarowane kremem antycellulitowym ciało potraktowałam drewnianą szczotką do masażu. Skóra jeszcze mocniej się zaczerwieniła. Owinęłam się folią spożywczą, wciągnęłam dres i ułożyłam na dywanie pod ciepłym kocykiem. Poduszka elektryczna dostarczyła dodatkowego ciepła. Włączyłam trening relaksacyjny Jacobsona i odjechałam na całe 27 minut.  Polecam, warto było :)

Zrelaksowana poszalałam w kuchni, przygotowałam dużo pyszności i dzięki temu mam do środy urlop od garów. 

Z dobrym nastawieniem wyszłam dzisiejszego ranka do pracy. Nie dałam się pogodzie, dobrze się czuję i w myśl zasady "Co dajesz, to dostajesz", jaką energią emanujesz, taką przyciągasz do siebie - zaświeciło dla mnie słonko. Deszcz ustał,  jest zdecydowanie cieplej, a mnie znowu rozpiera energia.

                Sercem jestem z Wami i serdecznie pozdrawiam :)

16 marca 2014 , Komentarze (6)

Niedziela, 16.03.2014

Całkiem przyjemny poranek. Wczoraj odpuściłam trening, bo musiałam trochę odpocząć i zregenerować mięśnie. Wprawdzie rozważałam popołudniowe wyjście na kijki, ale fatalna pogoda z porywistym wiatrem i bardzo intensywnymi opadami deszczu skutecznie ostudziły  moje zapędy. Dzięki temu dzisiaj wstałam jak nowo narodzona. Uzależniona coraz bardziej od Vitalii już od 6.00 zaczęłam przeglądać portal. Jest 7.50, a ja wciąż tutaj jestem. Natknęłam się na wpis młodej dziewczyny, która po 5 latach narzeczeństwa poznała innego faceta i zastanawia się czy powinna go rzucić dla tego nowego (zna go od tygodnia). "Stary" narzeczony to dobry człowiek, solidny, ale młoda dziewczynka nie czuje już w jego obecności motyli w brzuchu. Pomyślałam - biedna dziewczynka - ma solidny fundament przyszłego związku, a chce go zamienić na coś, co może okazać się zwykłą przygodą na chwilę. No, ale nie mnie oceniać jej wybór, zrobi jak zechce. 

A jak to było z nami? Dlaczego mój mąż został partnerem na całe życie? Cy wyróżniał się w gronie swoich kolegów, że wzbudził moje zainteresowanie? 

Poznałam Jurka, gdy miałam 17 lat. Wtedy jeszcze nie patrzyłam na niego jak na materiał na chłopaka. Przez dwa lata byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi. Moja kochana babcia Michalina zawsze powtarzała mi, że chciałaby żeby Jurek kiedyś został moim mężem. Śmiałam się z babcinego gadania i wciąż mówiłam, że Jurek to mój brat, a za brata za mąż się nie wychodzi. Spędzaliśmy razem dużo czasu, wychodziliśmy na imprezy. Zwierzałam się Jurkowi  ze swoich tajemnic, opowiadałam o chłopaku, z którym wtedy się spotykałam. Nawet nie przyszło mi do głowy pomyśleć o tym co jest przyczyną, że Jurek nie ma dziewczyny.

Przyszedł moment, kiedy musieliśmy się rozstać. Jurek dostał wezwanie do wojska. Wyjechał jesienią, a ja po raz pierwszy mocno za nim zatęskniłam. Brakowało mi jego obecności jak nigdy dotąd. Już jakiś czas temu rozstałam się ze swoim chłopakiem, nie żebym to przeżywała, o nie! Widocznie nie był dla mnie kimś ważnym. 

Ale za Jurkiem tęskniłam. Pisaliśmy do siebie listy, by podtrzymać naszą przyjaźń. Nie mogłam doczekać się pierwszej przepustki i ponownego spotkania. Przyjechał na Boże Narodzenie. O rany! jak ja się cieszyłam z tego spotkania. Zanim przywitał się ze swoimi rodzicami odwiedził najpierw mój dom rodzinny. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam ślicznego chłopaka w mundurze. Rzuciłam się mu na szyję i uściskałam z całej siły. Jeszcze tego samego dnia byliśmy na pierwszej randce, podczas której dowiedziałam się, że zakochał się we mnie już dawno. Pisząc to po tylu latach uśmiecham się i mam gęsią skórkę :)

Pół roku później byliśmy małżeństwem. Naszą miłość wystawiliśmy na wielką próbę. Jeszcze półtora roku byliśmy rozdzieleni. Przyszedł jednak dzień, że mój mąż wrócił do domu. Powoli układaliśmy swoje dorosłe życie, które nie raz zaskakiwało. Związek Wulkanu i Oazy spokoju, Rwącej rzeki i Spokojnie płynącego potoku nie mógł być od początku poukładany. W 3 rocznicę ślubu wydawało się, że nie damy rady. Ja uparty baran i mój mąż spokojny wodnik to niezbyt trafne połączenie. Ale nie poddaliśmy się. Rwąca rzeka zwolniła bieg, spokojny potok nabrał tempa i płyną razem już 30 lat. Tak, w tym roku w czerwcu obchodzimy 30 rocznicę ślubu. 

Cz bywały trudne chwile? Całe mnóstwo. Ale dzięki nim wiem, jak wyglądają te dobre.

Nie żałuję wyboru, wręcz przeciwnie. Spokojnie mogę powiedzieć, że nie mogłam lepiej trafić. Wciąż kocham mojego męża z wzajemnością. Jeszcze dzisiaj zdarza się, że po powrocie Jurka z wakacji, po krótkim rozstaniu - w brzuchu czuję motyle. Mam prawdziwego przyjaciela na dobre i na złe. Może w czerwcu przeczytam Jurkowi to, co dzisiaj do Was napisałam? Wprawdzie nie raz mu o tym mówię, ale publiczny wpis?

   Pomimo deszczowej pogody, życzę Wam moje kochane dużo słońca :)

15 marca 2014 , Komentarze (4)

Sobota, 15.03.2014

Po czwartkowym ważeniu trochę się zirytowałam. Spadek i owszem, ale tylko 0.3 kg. To już 6 tydzień idzie w mizernym tempie. I co w takiej sytuacji robi zawzięty Baran? Bierze się do roboty! Tym razem Baranek wyłączyl myślenie i...

w piątek poszedł na kijkach do pracy. Nie powiem, żeby to coś złego było, o nie! Potem Baranek intensywnie pracował na wysokich obrotach, bo po poranych kijkach dostał powera, że hej!  Z pracy Baranek też wrócił na kijkach, ale....

wszedł do domku zrobił siku, napił się wody i jeszcze raz pomaszerował z córcią na swoją stałą trasę, która znowu dzięki nowo zakupionym kopytkom została pokonana 10 minut szybciej niż zawsze. 

W sumie bilans dnia rzeczony Baranek zamknął przemaszerowaniem 12.4 km w szybkim tempie, bardzo się do marszu przykładając. 125 minut marszu pozwoliło spalić 720 kcal. Wow! 

Efekty - sobota rano, a Baranek liże rany, chociaż pieskiem nie jest. Boli dupka, bioderka (czyt. szyneczki) i nie wiadomo co jeszcze. Cieszy Baranka fakt, że kopytka wytrzymały, bo na czas były dobrze podkute :) 

Podsumowanie - nic dodać nic ująć Baran, jak na niego przystało jest po prostu głupi i ma za swoje. Spkorniał i przypomniał sobie mądrego Arystotelesa, który mawiał, że zawsze zachować trzeba złoty środek, nie za dużo i nie za mało. UMIARKOWANIE - to jest dozwolona dawka wszystkiego. 

I jeszcze wnioski - jak sie nie ma, co się lubi (spadek wagi) to nie lubi się i tego, co się ma (ból mięśni).

                                                  BUZIAKI NA SOBOTĘ :)

14 marca 2014 , Komentarze (6)

Moja ostatnia inwestycja :)

Mój prezent imieninowy

W tym roku z okazji imienin kupiłam sobie specjalne, amortyzowane buty do chodzenia z kijkami i do biegania oraz 2 pary sportowych spodni. Buty okazały się super inwestycją, to najlepiej wydane pieniądze. Są lekkie, z amortyzatorem na pięcie, super dynamiczne. Nie wspomnę, że w kolorze sznurowadeł, jakie Jaś ma przy łyżwach. Solidarność babcino - wnusiowa ? Czemu nie ! 

Po raz pierwszy przetestowałam je na swojej stałej trasie, którą zrobiłam w nowych butach 10 minut szybciej niż zawsze. Nie zmęczyłam ani stóp, ani kolan. Jestem bardzo zadowolona. Dzisiaj stoją pod moim wieszakiem na odzież (w pracy). Widzę je kątem oka i nie mogę się doczekać 17.00. Znowu je założę i powędruję, to już drugi raz w tym dniu. 

Uwielbiam sobie powtarzać: Wiosna idzie, trzeba wyglądać ! Dziewczynki, do roboty ! Nic samo się nie zrobi :) 

14 marca 2014 , Komentarze (8)

Piątek, 14.03.2014

Od dzisiaj mam nowy środek lokomocji do pracy.  Wczoraj nie znalazłam czasu, by wyjść na kijki i rankiem pojawiła się genialna myśl. Zainspirowana przez Karinę pomyślałam, że skoro ona może z kijkami iść do sklepu tyle kilometrów, to dlaczego ja nie miałabym przespacerowć się do pracy ? 

Wyskoczyłam czym prędzej z kostiumu, założyłam sportowe spodnie (mocno opięte, takie jak leginsy), cudowne buciki do chodzenia i przygotowałam kijki. Jasieniek jak mnie zobaczył to zapytał: Babciu, w tych spodniach do pracy? Szybciutko wyjaśniłam jaki mam plan i po sprawie. Kostium i kurtkę zawiesiłam na wieszaku, buty z obcasami do reklamówki. Poprosiłam Jurka, by zabrał moje rzeczy do samochodu. 

A ja w drogę. Odległość 3.7 km pokonałam w 35 minut. To ok. 6.5 km na godzinę. Nie jest źle. W pracy wywołałam niemałe poruszenie. Mąż wchodząc wcześniej do budynku został zapytany przez współpracownicę, gdzie ja jestem. A Jurek na to: idzie, idzie, za chwilę będzie. Moja żona wymyśliła, że dzisiaj przyjdzie do pracy z kijkami. Nikt w to nie uwierzył, myśleli, że to żart mojego męża. Kiedy stanęłam w drzwiach usłyszałam: Patrzcie, ona faktycznie przyszła na piechotę ! O rany !

Wizyta w łazience, małe odświeżenie, zmiana odzieży i już fruwam. Robota pali mi się w rękach, endorfiny robią swoje, mogę góry przewracać ! 

Do domku wracam tym samym środkiem lokomocji. Ciekawe, jak poradzi sobie Jurek z moim nadmiarem energii :) 

12 marca 2014 , Komentarze (9)

Środa, 12.03.2014 

Cudowny poranek za mną. Zaraz po moich ćwiczeniach Jasieniek zszedł ze swojego pokoju. Wcześniej niż zwykle, wypoczęty i wyspany. Ucałowałam tę śliczną pysię jak zwykle. W jego rękach codziennie rano jest standardowy zestaw: ukochane dwa tygryski, które dostał na pierwsze urodziny i odzież przygotowana dzień wcześniej przez mamę. Dzień dobry babciu - powiedział Jaś. Dzień dobry kochanie - odpowiedziałam. Jak się spało? Dobrze, dziękuję. Potem idziemy razem do mojej łazienki i myjemy zęby - zawsze tyle samo czasu. Jaś mnie obserwuje i wykonuje podobne do moich ruchy. Kątem oka spoglądam na niego i serce mi się cieszy. Jaś kończy toaletę, opuszcza łazienkę i wtedy babcia bierze się za siebie. 

Dzisiaj po myciu zębów ucięliśmy sobie bardzo miłą rozmowę. Wczoraj Jaś widział, jak dodaję jego zdjęcia i zapytał po co to robię. A ja na to, że mam takiego cudusia w domu, że muszę się nim pochwalić. Uśmiechnął się. Moje słowa zawsze sprawiają mu przyjemność. Jaś uważa, że mówię do niego bardzo łagodnie i mam dużo cierpliwości.

Ale do rzeczy - dzisiaj środa, dzień, w którym Jaś ma drugi w tygodniu trening. Od rana widać jego podniecenie. Podczas naszej porannej rozmowy Jaś powiedział - chciałbym babciu, by niedziela trwała przez 5 dni. Oj, to bylibyśmy strasznymi leniami za jakiś czas, gdybyśmy tyle wypoczywali - odpowiedziałam. Ale mnie nie o to chodzi babciu. Gdyby niedziela była przez 5 dni, to mógłbym rozegrać 5 turniejów. Minęło zmęczenie i znowu odezwał się w Jasiu prawdziwy sportowiec. Tamten turniej babciu był ciężki, ale teraz grałbym zupełnie inaczej i na pewno lepiej. A babcia, jak to babcia - wysłuchała i rzekła: Po co się tym zadręczasz, zapewniam Cię, że byłeś bardzo dobry. Zobacz, ilu Żaków nie strzeliło bramki, a Ty młodszy dałeś radę. W przyszłym sezonie, już w Żakach będziesz jeszcze lepszy. Chodź do mojego komputera i przeczytajmy, co o tym sądzą moje Vitalijne koleżanki. I zamiast przygotowywać śniadnie włączyłam komputer i zatkało mnie. Moje kochane dziewczyny napisały tyle ciepłych słów, że Jaś słuchając był z siebie bardzo dumny. A ja rozpływałam się ze szczęścia. Ciocia ANTAGA2014 z Łodzi, dede65 z Szepietowa, moderno z Gdyni, ciocia andzia655 z Sanoka, karampuk , alicja205 z Lublina, bajeczka675 z Katowic - cała Polska jest z nami. 

Brak mi słów, żeby podziękować za tyle życzliwości. Jesteście kochane. Serdecznie i z całego babcinego serca dziękuję i chylę czoła przed Wami. Za wsparcie, dobre słowo i Wasze wielkie serca - jesteście niezastąpione :) 

Do szkoły Jaś wyszedł 10 minut wcześniej niż zwykle, jakby to miało spowodować wcześniejszy powrót do domu. Dzisiaj trening z nowym kijem i Jaś nie może się doczekać. A jeszcze w szkole konkurs matematyczny. Emocje gonią emocje. U nas zawsze musi się coś dziać :)

                                             PIĘKNEGO DNIA, KOCHANE !

11 marca 2014 , Komentarze (4)

Przedstawiam mojego wnuka Jasia. Zdjęcia zrobione w trakcie niedzielnego meczu. Wśród wielu Niedźwiadków (gdy nie widzimy jego numeru) szybko rozpoznajemy go po kolorowych sznurowadłach :)

Przed chwilą wróciliśmy z kijków. Ja i Kasia chodzimy, a Jaś towarzyszy nam na hulajnodze. Tak pięknie dzisiaj było na zewnątrz, że grzech było siedzieć w domu.

Kończę na dzisiaj, bo rozpoczął się mecz hokejowy. Dzisiaj nasi dorośli hokeiści walczą z drużyną z Jastrzębia. Wczoraj nasi wygrali 5:2 i bardzo chciałabym, żeby dzisiaj powtórzyli sukces. Idę kibicować. Miłego wieczoru :) 

11 marca 2014 , Komentarze (4)

Wtorek, 11.03.2014

Wczorajszego popołudnia wróciła w domu normalność. Wspólnie zorganizowaliśmy Dzień Mężczyzny. Jasiowi przygotowałam prezent specjalny - 10 szt Morbsów (jego ulubione figurki), bo fazę na Bakugany i Gormity mamy już za sobą. Bardzo się ucieszył, ale jeszcze bardziej, gdy dowiedział się, że za chwilę wychodzi z mamą po nowy kij hokejowy. Sam wybierał. Lekki, bardzo dobrej jakości i nie za tani. Ale co tam - ważne, że jego oczy znowu się śmieją :)

Hokej to wielka pasja naszego Jasia. Nigdy nie był przez nikogo przymuszany do treningów. Sam, z własnego wyboru i przy ogromnych chęciach solidnie trenuje. W naszym domu każdy, bez wyjątku ma prawo do decydowania o sobie. Jaś też. Oczywiście wiele razy potrzebuje pomocy dorosłych, ale dajemy mu prawo do własnego zdania. Jeszcze dwa lata temu nasz mały mężczyzna zastanawiał się nad piłką nożną, ale ostatecznie pozostał przy hokeju. Jaś jest bardzo ambitny i pracowity. Hokej wprowadził w jego życie poczucie obowiązku i dyscyplinę. Jego zapał nie słabnie, wręcz przeciwnie - karą jest gdy nie może być na treningu.

Uprawianie sportu przekłada się na inne elementy życia. Jaś bardzo dobrze się uczy, pięknie pisze, chociaż jest leworęczny. Zaraz po przyjściu ze szkoły sam, bez zachęty odrabia lekcje i codziennie szlifuje czytanie. I nieważne gdzie jest. Czasami Jurek (dziadek) odbiera go ze szkoły i przywozi do nas, do pracy. Jaś znajduje sobie wolne biurko i siada do lekcji. Gdyby mój wnuczek był masełkiem, posmarowałabym nim chleb i zjadła z miłości. Kasi zawsze tłumaczę, że miłość babci to coś, czego się nie rozumie, dopóty, dopóki nie ma się wnuków. Kocham go najbardziej na świecie, bardziej niż swoją córkę. No może nie bardziej, ale inaczej. Kasia wie o tym i zawsze mówi, że nie żywi urazy. 

Kochane moje w imieniu Jasia i swoim dziękuję za wszystkie miłe słowa i cudowne życzenia. I dziękuję, że jesteście z nami :)