Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Siedzę przy komputerze i zarabiam na życie. A tyłek rośnie. Więc trzeba się było wziąć za siebie. Na razie ponad 30 kg mniej. Kilka biegów ulicznych (w tym maraton) za mną.. W czasie wolnym zajmuję się "suworologią": www.suworow.pl

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 100320
Komentarzy: 359
Założony: 29 kwietnia 2009
Ostatni wpis: 19 września 2014

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Gerhard1977

mężczyzna, 47 lat, Kolbuszowa

179 cm, 102.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

11 marca 2010 , Komentarze (2)

Poniedziałkowy - ponieważ na prośbę żony zostałem z dziećmi i ułożyłem je spać. (W końcu z powodu mojego wyjazdu nie widziały mnie przez cały weekend).

Środowy - ponieważ w poniedziałek trener ogłosił, że od tego tygodnia zaczynamy zajęcia godzinę wcześniej. Gdy przyszedłem na "starą" godzinę - była już ponad połowa treningu i nie bardzo miało sens dołączenie do grupy.

W efekcie poniedziałkowy trening karate został zamieniony na "szybkie" 7,5 km, a środowy zestaw trening + bieg wymieniłem na "spokojne"  8 km.

8 marca 2010 , Skomentuj

Zimno.. Bardzo zimno. Zarówno w bazie imprezy (świetlica wiejska w Chmielnie koło Lwówka Śląskiego) jak i na etapach. Ponieważ w ostatnim tygodniu było dość ciepło zdecydowałem się na lekką kurtkę.

Nieoczekiwanie temperatura pierwszej nocy spadła do -14 stopni. W takich warunkach polar (+ 2 bluzki) nie wystarcza. Dwa nocne etapy - łącznie 6 godzin marszu. Generalnie, jak już się rozruszałem było ciepło. Ale gdy nad ranem wróciliśmy do bazy - temperatura w pomieszczniu "rozwalała" - było jakieś +2, może +3 stopnie.. Zmiana spodni na suche (znaczy się "bez śniegu na nogawkach"), wymiana skarpet i we wszystkich bluzach do śpiwora.. Higiena? Nawet wymyłem kilka razy zęby i ręce - ale nic ponadto..

Zwiedzanie Lwówka Śląskiego - bardzo nam się podobał ratusz. Miał ciepłe grzejniki, na których zaraz się rozsiedliśmy.. W ratuszu było tak ciepło - że część osób została nawet na posiedzienie komisji Imprez na Orientację PTTK.. Po prostu autobus miał nas zabrać do bazy dopiero za 2 godziny - a w "sali obrad" dało się zdrzemnąć w cieple..

Drugiej nocy byłem jak Shrek - miałem warstwy: podkoszulka, bluzka 1, bluzka 2, bluza 3 , polar.. Dodając do tego, że tym razem było cieplej (-11), chodziło się bardzo przyjemnie, a podczas biegania było nawet gorąco.

Ostatecznie w lesie, na etapach"  spędziliśmy 10 godzin - 6 pierwszej nocy i 4 drugiej.. Po przeliczniu kalori wedłu stawki za "polowanie" (chyba najlepiej oddającej wysiłek podczas marszu na orientację - odciniki biegu, jak i czytanie mapy, czy azymut przez krzaki) wyszło mi minus 4000 kcal. Natychmiast zresztą uzupełnione gorącymi kiełbaskami z ogniska (łącznie 3 sztuki) i bułkami. Gdyby nie te kiełbaski - byłbym pół kilograma do przodu -  ale w lesie, o 3 rano, przy 10 stopniowym mrozie inaczej się patrzy na kalorie i odchudzanie.

Ostateczne miejsce 19 (na 24 startujące drużyny) jest zupełnie wystarczające - nie byliśmy ostatni - a taki był nasz cel. Aby zająć miejsca lepsze należałoby częściej jeżdzić na imprezy z cyklu Pucharu Polski - a to czasochłonne i kosztowne. Ale od czasu, do czasu...

Może Indywidualne Mistrzostwa Polski w Marszach na Orientację na początku czerwca?

3 marca 2010 , Komentarze (1)

Dzisiaj sensei (trener/mistrz) zrobił sobie wolne. Trening karate poprowadził w zastępstwie sempai (starszy stopniem). Okazało się, że ma swój punkt widzenia na to jak powinien wyglądać porządny trening kumite (walki). Pewnie ma na to wpływ fakt, że sempai jest z zawodu policjantem-antyterorystą.

Już rozgrzewka dała nam porządny wycisk. I to pomimo tego, że z premedytacją nie robiłem pompek ("awaria ramienia" - przy niektórych ruchach paskudnie boli - musiałem coś naderwać). Ale półgodziny biegu, wymachów ramion(aaa - moje ramię!!) i innych pomysłów dało się we znaki nawet mnie - wprawionemu w bieganiu.

A potem czekał nas trening kumite (walki). Strasznie nie lubie być bity, a i samemu jest mi trudno komuś walnąć. Sempai wymyślił rotację partnerów. Po każdym ćwiczeniu tylny szereg przesuwał się o jedną osobę, a ostatni biegł na początek. Największe opory miałem gdy przy którejś zmianie trafiłem na M. - dziewczynę o połowę ode mnie młodszą i na oko o połowę  lżejszą..  Toć to głupio taką uderzyć - choć ona miała znacznie mniejsze opory i kopała dość energicznie.. A i jeszcze jedno - M. jest córką dyrektora szkoły, w której moja żona jest nauczycielką.. W każdym razie zebrał mi się podwójny opieprz - jeden od M. że słabo ćwiczę i moje ciosy nie dochodzą (trzeba przyznać, że jest to dzielne dziewczę - dyr. może być dumny z córki). Drugi od jednego z sempaiów - za to samo. "Nie wolno wstrzymywać ciosów - to ona musi się zasłonić".. Ten element karate mi się nie podoba. Ale trzeba przywyknąć - albo zrezygnować... Pod koniec treningu ramię nie bolało już tak mocno jak na początku. Choć może raczej bolało jeszcze tyle innych miejsc, że chwilowo zapomniałem o bólu ramienia.

Łącznie ćwicznia trwały półtorej godziny..

A potem...

Przebrałem się w dresy, założyłem opaskę, latarkę czołówkę, kamizelkę odblaskową, pożegnałem się z kolegami z treningu i pobiegłem swoje 8 kilometrów...

Było to bardzo trudne 8 km - ale jestem z nich wyjątkowo dumny...

9 lutego 2010 , Skomentuj

Dwa dwugodzinne etapy w zimowej scenerii.

Pomimo solidnego mrozu szybko się rozgrzaliśmy na trasie. Drugi etap (nocny) prowadził częściowo po polach. Zaspy "po uda".

Wyników oficjalnych jeszcze nie ma, ale wszystko wskazuje, że będe drugi. I etap wygrałem (ale minimalnie), a na drugim etapie zająłem drugie miejsce. Towarzystwo było sympatyczne i żałuje tylko, że za tydzień nie będę mógł pojechać z nimi do Czarnej Sędziszowskiej na pierwsze w tym roku ogólnopolskie marsze na orientację.

28 stycznia 2010 , Komentarze (4)

Jak zapowiadałem - tak w końcu zrobiłem. Na razie byłem na trzech treningach. Wczoraj dodatkowo po treningu karate pobiegłem moje standardowe 8 km.

Jak na razie wnioski następujące:

- kondycyjnie jestem lepszy od większości ćwiczących

- mięśnie brzucha (moje) - słabe, trzeba ćwiczyć

- rozciąganie - słabo, ale przyda się do biegania

- karate - będzie ciężko, brak mi koordynacji ruchowej

- elementy walki i samoobrony - nie podoba mi się - ale może być przydatne.

- "duch karate" - te wszystkie ukłony i rytuały. Troche mnie śmieszy. Raczej nie powinienem tego okazywać - mógłbym urazić współćwiczących i trenera/mistrza (sensei). 

W efekcie od przyszłego tygodnia zaczynam uczęszczać regularnie. Trzeba będzie uważać w tygodniu "przed biegiem" aby nie było kontuzji. Chyba lepsze by były dla mnie zajęcia z aerobiku. To znaczy - byłyby lepsze jako uzupełnienie biegania. Tylko w żaden sposób nie wytrzymałbym tego nerwowo..

19 stycznia 2010 , Komentarze (2)

Przełom roku 2009 i 2010 był dla mnie wyjątkowo ciężki.

Przed świętami zmarła moja Babcia. Wyjazd na pogrzeb na drugi koniec Polski i powrót do domu w Wigilię rano. Wróciłem a moja córka i żona przeziębione.

Mocno przeziębione. Zaraz po świętach moja córeczka trafiła do szpitala z zapaleniem płuc. Takim wrednym leczonym bezskutecznie przez lekarkę pierwszego kontaktu antybiotykami. Ponieważ lekarstwa nie działały - lekarka uznała, że konieczne jest leczenie szpitalne. Przez tydzień spędzałem większość czasu w szpitalu. Na szczęście po uspaniu małej mogłem wrócić do domu na noc (mała śpi mocno - więc jeszcze tylko wizyta "o północy" w celu wysadzenia córeczki na nocnik - jak już pisałem - "śpi mocno").

Córka wyszła ze szpitala 5 stycznia. 8 stycznia do szpitala trafiła moja żona. Powód - zapalenie płuc - wymagane leczenia szpitalne. Zostałem sam z dwójką małych dzieci (6 lat i 1,5 roku).

Przy dużej pomocy ze strony rodziny udało mi się przetrwać ten miesiąc..

Nawet trochę biegałem - ale w tym przypadku oznacza to jakieś połowe mniej niż zaplanowane.  Ale nic to...

Żona wyszła ze szpitala - a ja wracam do dłuższych biegów.. I chciałbym zapisać się na karate (traktowane jako gimnastyka ogólnorozwojowa) - miałem zamiar to zrobić od początku stycznia - ale jak się łatwo domyślić "nie miałem czasu"..

18 grudnia 2009 , Skomentuj

Jak się okazało da się :)

Swoje 7.5 km przebiegłem w 60 minut - czyli tylko trochę wolniej niż zwykle..

Nawet nie było mi zimno - tylko na wąsach i brodzie osadziły się kryształki lodu. Musiałem wyglądać malowniczo. Ale zanim dotarłem do łazienki, aby obejrzeć się w lustrze, większość lodu stopniała i na wąsach miałem już tylko wodę...

 

14 grudnia 2009 , Skomentuj

W ostatnią sobotę współorganizowałem Jesienne Marsze na Orientacje - dla mnie połączone z bieganiem po lesie. A oto krótka relacja:

Aktualizację terenu rozpocząłem już w maju, jeżdżąc po lesie rowerem. Znalazłem kilka dróg, ścieżek i przepustów, których nie było na żadnych mapach. Postanowiłem zrobić własną mapkę. Prostą i super aktualną. Ale jak na takiej mapie przeprowadzić zawody dla nieco bardziej doświadczonych zawodników?  To proste - niech zapamiętają mapę i wtedy nawet bardzo prosty układ ścieżek stanie się trudniejszy.

Trasę rozwiesiłem w czwartek wieczorem. Chodziłem razem z sześcioletnią córeczką po ciemnym lesie. Pod koniec rozwieszania trasy córeczka wyznała: "wiesz tato, trochę się bałam ciemności".

W sobotę miałem mało czasu. Córeczka miała urodziny i obiecałem szybko wrócić na dmuchanie świeczek.  Plan był prosty: przeprowadzam jeden etap i wracam biegiem (dosłownie, jako trening biegowy) do Kolbuszowej. "Mój" etap przeszedł bardzo sprawnie - po godzinie było już po wszystkim. Niektóre drużyny potrzebowały na bezbłedne przejście całej zapamiętanej trasy nieco ponad dwadzieścia minut. Sprawdzenie kart (połowa bezbłędna) i już byłem wolny. Ale skoro poszło mi tak szybko, to może wystartować w jakimś etapie i dopiero wrócić?

Łukaszowi bardzo podobał się jego etap dla TM: Układ współrzędnych. Postanowiłem wziąść w nim udział. 9 minut zajeło mi rozpisanie punktów i następnie w 42 minuty przebiegłem całą trasę.. Łącznie etap zajął mi 51 minut (przy limicie czasu dla TM: 80 min).

Następnie skusiłem się jeszcze na etap Mirka: OCADzik. Tym razem musiałem już wracać do domu, więc ustaliłem z Mirkiem - dostaje mapę i biegnę do domu. Po drodze szukam klika punktów, a jako czas mety wpisuje czas wybiegnicia z drugiej strony lasu. A potem już prosto do Kolbuszowej na urodziny córeczki. Po chwili namysłu postanowiłem spróbować znaleźć wszystkie punkty - w kolejności jakiej będzi mi pasować w drodze do domu. Znalezienie wszystkich punktów zajeło mi 35 minut biegu, po następnych 6 opuściłem las (łącznie 41 minut). Dobiegnięcie do domu zajęło mi łącznie 68 minut i zdążyłem dobiec zanim na urodziny przyjechali goście.

Wieczorem wysłałem Mirkowi liste punktów z karty startowej - i okazało się, że był jeden "towarzysz" na LOP'ce. Biegłem i nie mierzyłem odległości - to pewnie dlatego.  Co do czasu - w żaden sposób nie należy porównywac go z czasami zawodników - ja las na Świerczowie znam bardzo dobrze. Systematycznie w nim biegam i biegając zastanawiam się: gdzie tu warto powiesić lampion? W efekcie według mapy biegałem "na pewniaka", a łamigłówki Mirka (obroty wycinków) potrafiłem rozwiązać już na starcie etapu.

Więcej na stronie:

http://salamandra.turystyka.pl/index.php?page=jesienne-marsze-na-orientacje

12 listopada 2009 , Komentarze (2)

Kolejny bieg za mną.  Warszawski XXI Bieg Niepodległości.Tym razem (w odróżnieniu od Krakowa) pełna dycha..

Biegło łącznie ponad 5 tysięcy osób ubranych w białe lub czerwone koszulki. Utworzyliśmy długą na kilkaset metrów wielką biało-czerwoną flagę - która "utrzymywała kolory" przez kilka kilometrów. Zazwyczaj jestem bardzo sceptyczny do takich haseł jak Ojczyzna, flaga, barwy narodowe. Ale widok kilku tysięcy osób którym chce się brać udział w takim wydarzeniu to coś niezwykłego. "Flaga" najlepiej widoczna była na wiadukcie nad Alejami Jerozolimskimi - już kilkaset metrów przed wiaduktem biegłem zafascynowany. Ale najlepszy widok był z samego wiaduktu - cała ulica przede mną zapełniona biegaczami. "Czerwoni" na prawo, "Biali" na lewo. I chociaż każdy biegł dla siebie (bo przecież nie dla "flagi"), to jednak przepełniała mnie duma - zobaczcie co potrafimy zrobić..