Ostatnio dodane zdjęcia

O mnie

Gdybym mogła cofnąć czas nigdy bym się nie odchudzała.Zawsze byłam kuleczką,ale proporcjonalnie zbudowaną i zgrabną,choć ważyłam ok 65 kg.Jadłam co chciałam, lubiłam ruch i byłam sobą-ot dziewczyną z poczuciem humoru.I postanowiłam się odchudzać,wpadłam w pułapkę o nazwie jo-jo. Teraz myślę, że fajnie by było ważyć te 65kg...czasu nie cofnę. Może inni wyciągną z tego wniosek...?Jeśli nie musicie...nie odchudzajcie się. Teraz wyznaczyłam sobie cel mniej niż 70kg, ale będę się bardzo cieszyć jeśli waga nie będzie większa od 79kg.To i tak szczyt moich marzeń.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 639055
Komentarzy: 5696
Założony: 17 marca 2007
Ostatni wpis: 6 września 2017

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
abiozi

kobieta, 52 lat, Toruń

158 cm, 104.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Historia wagi

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

16 stycznia 2009 , Komentarze (17)


Mam tak dużo żalu w sobie.
Dzisiaj nie radzę sobie z nagromadzoną goryczą.
Tak bardzo martwiłam się o moje koleżaki, że ich mężowie stracą pracę.
Tymczasem to mój Piotr znowu został bez pracy.
Wolałabym wspólczuć innym, niż samemu się z tym borykać.
Trudno dogadać mi się z Piotrem.
Staram się go pocieszać ale czasami doprowadza mnie do szału.
Ta jego bezradność...
Czuję się jak wół.
Pracuję zawodowo, na mojej głowie są wszystkie opłaty, umowy, studiuje, dodatkowo chodzę na kurs angielskiego, robię zakupy, sprzątam, dbam o mieszkanie.
Muszę go jeszcze pocieszać.
A mnie kto pocieszy?
Czy faktycznie gdy byłabym sama było by mi lepiej?
Pewnie nie.
Dlaczego my kobiety mamy tak przesrane?
Mniej zarabiamy od mężczyzn.
Uważane jesteśmy za głupsze.
I, że niby bez chłopa to sobie nie poradzimy i takie tam.
Gówno prawda!
A jednak się z nimi wiążemy.
Dlaczego?
Dlaczego jest nam tak źle bez nich?
Mimo, że tak mało nam faktycznie dają.
Mam zupełny rozjazd.
Co ja mam zrobić?
Jak postępować z Piotrem?
Jak zacznę "zbyt" wiele od niego wymagać to zupełnie się załamie?
Ale jak długo ja dam radę ciągnąć prawie wszystko sama?
Kiedyś nie miał czasu bo pracował do późna a teraz?
Mieliśmy w palnach zacząć od nowego roku zacisnąć pasa i szybciej spłacać kredyty (ja miałam to w planach).
A teraz z jedną pensją ledwo starczy na rachunki.
Co dalej?
Nie mam nawet siły płakać.
Mam uczucie, że Piotr zaczął nawet się mnie czepiać.
Że nastawiłam budzik na 6.30 a wstałam o 7.00 itp.
Ja nie mogę nawet zwrócić mu uwagi.
Dlaczego tak jest?
Jestem bardzo rozgoryczona...bardzo!

Powinnam się skupić nad pracą bo w niej teraz jestem ale jakoś nie mgę.
Walczę z napływającymi łzami do oczu.
Chciałabym krzyczeć!

Wczoraj wieczorem wracając do domu przyszło mi do głowy:
- po co to wszystko?
-czemu się tak męczyć?


P.S.
Dziękuję, że zgladacie do mnie.
Dziękuję za wszystkie wpisy.
Wiem, że powinnam Wam Kochane odpisać ale czasami nie wiem co.
Kurcze...załapuje strasznego doła.
Muszę się wziąć w garść.
Może powinnam spotkać się z Przyjaciółką i pogadać?
Nie chciałabym zawracać jej "gitary"
Każdy mam jakieś problemy.
Może ona ma nawet większe?
Ale może pozwoli mi spojrzeć na wszystko inaczej?


15 stycznia 2009 , Komentarze (10)


No tak u mnie trudne chwie.
Jest już lepiej ale miniony tydzień był bardzo ciężki.
Niestety od stycznia mąż został bez pracy.
Liczył, że coś znajdzie a tu klops.
Trzymał się przez kilka dni i oszukiwał, że wszystko ok, aż zaczął popijać.
To mnie było ciężko i potrzebowałam wsparcia a tu Piotr się rozsypał.
Najpierw była okropna awantura. Na drugi dzień było jeszcze gorzej.
Doszłam do wniosku, że nie ma co się czepiać skutku tylko poszukać przyczyny. Kiedy Piotr się załamał to ja przestałam użalać się nad sobą. Pozbierałam się szybko i zaczęłam wspierać Piotra. Teraz jest dobrze.
Oby jemu starczyło sił a mnie rozsądku.

U mnie w pracy też szału nie ma.
Oszczędzamy, by przetrwać ten trudny okres i wyczekujemy klientów gotowych do postawienia hali z płyty z rdzeniem styropianowym.

Dieta mi ostatnio zupełnie nie w głowie, a szkoda.
Trudno wygrzebać w szafie coś fajnego do ubrania.
A swojego czasu tak ładnie schudłam.Żałuję bardzo odrobionych kilogramów...bardzo. Zapuściłam się i tyle. Czas to zmienić. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.

Nastał też czas egazminów.

Mam nadzieję, że u Was znacznie lepiej.

3 stycznia 2009 , Komentarze (15)

Ciągle myślę o moich postanowieniach na Nowy Rok.
Nie chcę by były wyjątkowe lecz możliwe do realizacji.
Jednym z nich jest osiągnięcie wagi dwucyfrowej do 1 lipca.
A co do diety to ograniczyć słodycze i tłuszcze.
Jeść mało ale często.
Zawsze zjadać pożywne śniadanie i nie jeść po 18,00.
Dużo pić.
I nie żałować sobie warzyw.
Jeść wolno z przyjemnością.
Wprowadzić ruch.
Dbać o siebie.
Być uśmiechniętym.
Mniej gadać a więcej pracować.
Dobrze zorganizować sobie każdy dzień, tydzień.

Teraz zbieram siły i poprawiam plany bo ruszam od poniedziałku.

I wiem, że bez Was nie dam rady.

Mocno trzymam za Was kciuki!

2 stycznia 2009 , Komentarze (8)

Dziękuję za wszystkie życzenia z całego serca!
Ja wreszcie mam swój komputer - moje malutkie okienko na świat.
Trochę to trwało...
Co tam u mnie ?
W pracy ok.
Studia nieustannie przyprawiają mnie o ogromny stres.
W życiu rodzinnym układa nam się bardzo dobrze.
A waga?
No tak ...wróciłam do punktu wyjścia.
Wiem jak to się stało.
Jakoś tak po ślubie jak zaczęłam sobie dogadzać, tak nie mogłam się zatrzymać.
Wiem już, że do końca życia będę się z tym zmagać.
Będę tyć i gubić kilogramy.
Ale nigdy nie mogę przestać walczyć i zmagać się ze swoimi słabościami.
Mam oczywiście postanowienia na Nowy Rok.
Jeszcze raz wszystkiego co naj  Kochani!

16 grudnia 2008 , Komentarze (14)

Pamiętacie o mnie i dodajecie mi sił.
U mnie wszystko ok... tylko komputer mi padł w domu, a w pracy nie mam czasu by zaglądać do Vitalii i pisać.
Jestem jednak sercem cały czas z Wami i mocno trzymam kciuki.
Mam nadzieję, że jutro będę miała komputer już w domku.
Tak jestem bardzo ciekawa co u Was...

23 listopada 2008 , Komentarze (14)

Jeszcze nie dociera do mnie to, co stało się rano.
Ale po kolei.
Muszę na 10,00 być w Brodnicy na wykładach z ubezpieczeń.
Spieszę się.
Przez noc napadało trochę śniegu  a jeszcze nie mam zimowych opon.
Załatwię to z rana w poniedziałek- konieczne!
Jadę.
Spokojnie.
Pewnie się spóźnię - trudno.
To prawie 40 km.
Kurcze zapomniałam zabrać z sobą telefon.
Co za pech.
A gdyby coś mi się stało?
Nie...wszystko będzie ok.
Zaczyna padać śnieg.
Muszę włączyć wycieraczki.
Pada bardzo intensywnie - robi się zawierucha.
Jadę właśnie przez las.
Pada prosto w szyby.
Paskudna widoczność.
Ostrożnie.
Wyjechałam z lasu.
Zauważyłam w rowie czerwony samochód do góry kołami.
Zasypany śniegiem.
Pewnie leży od kilku godzin, ale widzę, że światła nadal włączone.
Zaraz...a może to stało się chwilę temu.
Może trzeba komuś pomóc.
Nie mam telefonu.
Trudno.
Zatrzymuje się kilkanaście metrów dalej.
Wysiadam z samochodu.
Nie cofam, nie zakręcam, bo szosa wąska i słaba widoczność, mogę się zakopać.
Mam spory kawałek na piechotę do samochodu w rowie.
Zimno.
Zawierucha.
Jeśli ktoś tam jest musze pomóc, byle nie zaszkodzić.
Mało pamiętam z kursów pierwszej pomocy.
Szkoda!
Stoję na szosie, w dole leży samochód.
Cisza.
Co robić?

Boję się, co zastanę w samochodzie.
Może cała rodzina we krwi.
Jak ja im pomogę?
Nie mam telefonu.
Pusto na szosie.
Co robić?
Muszę cos zrobić.
Zobaczę czy ktoś jest w samochodzie.
Powiem, że jadę po pomoc.
I pojadę do pierwszych zabudowań.
Zadzwonię po pogotowie i wrócę.
Dzięki Bogu, gdy mam już schodzić do rowu jedzie samochód.
Zatrzymuję go.
Facet nie ma telefonu.
Proszę by jechał po moc - zadzwonił po pogotowie.
Pojawia się drugi samochód.
Zatrzymuję go.
Mężczyzna ma telefon i dzwoni po pogotowie.
Trzeba zejść do samochodu.
Nagle słyszymy pukanie w samochodzie.
Tam ktoś jest i żyje
Szybko.
Na tyłku zsuwam się do rowu.
Nie mogę otworzyć żadnych drzwi.
W końcu pierwszy mężczyzna otwiera drzwi za kierowcą.
W środku jest tylko kobieta w wieku około 50 lat.
Żyje, jest przytomna, nie krwawi.
Proszę by leżała, zaraz przyjedzie pomoc.
Trzymam ją za rękę.
Pierwszy mężczyzna rozpoznaje w kobiecie sąsiadkę.
Jedzie po jej męża.
Myślę, że wszystko będzie dobrze.
Drugi mężczyzna mówi, że poczeka, aż przyjedzie pogotowie.
Ja trzęsę się z zimna.
Śnieg na mnie topnieje.
Jestem cała mokra.
Wracam do swojego samochodu.
Zasypany śniegiem.
Z trudem ruszam, bo koła mielą się w śniegu.
Boże,...może powinnam wrócić do domu?
Śnieg ciągle pada.
Znowu się zatrzymuję, bo mam niedomknięte drzwi.
Znowu problemy z ruszaniem.
Chyba nie powinnam jechać dalej?
Będę ostrożna.
40 km/h.
Chwile później wpadam w poślizg.
Nie wierzę!
Nie panuję nad samochodem.
Puszczam gaz, hamulec.
Nic nie mogę zrobić.
Boże niech to się skończy!
Nie wierzę, że to dzieje się naprawdę.
Samochód na szosie odwraca mi się w przeciwną stronę.
Tam gdzie był tył samochodu jest teraz przód tylko na przeciwnym pasie.
Teraz sunę w stronę pobocza by zatrzymać się na betonowym płocie.
Ta chwila akurat trwa długo.
Ciągle powtarzam:
- nie wierzę w to, co się dzieje.
Zastanawiam się czy zapięłam pasy.
Szkoda mi zniszczonego samochodu.
Czym będę jeździć do pracy?
Niech to się wreszcie skończy!
Koniec.
Siedzę nieruchomo.
Strach!
Wysiadam.
Nie patrzę na samochód.
Podchodzę do bramy.
Dzwonie kilka razy.
Nikt nie otwiera.
Zimno.
Wracam.
Oglądam samochód.
Ku zdziwieniu stwierdzam, że mam leciuteńko pęknięty przedni zderzak z boku.
Za to w płocie jest dziura, płyta się rozleciała.
Odpalam samochód.
Powoli ruszam.
Nagle przed samochodem staje kobieta.
Wysiadam.
Krzyczy, że zniszczyłam jej płot.
A ja, że niech się cieszy, że się na nim nie zabiłam.
Koniec końców rozpłakałyśmy się obje.
Kobieta ma około 50 lat.
Mąż zmarł jej nagle 3 m-c temu.
Czuje się bardzo samotna i przybita.
Zaprasza mnie do siebie.
Jestem tak roztrzęsiona, że dzwonie do domu by po mnie przyjechano.
Obiecuję naprawić płot.
Z samochodem wszystko ok.
Jeszcze nie mogę uwierzyć w to, co się stało.
Szczęście w nieszczęściu.

Bądzcie ostrożni na drodze!

A co by było gdybym jechała szybciej?
A co by było gdyby jechał  samochód z przeciwka np. TIR?
A co by było gdyby zamiast długiego równego pobocza był głęboki rów albo drzewo?
itd.?

A co było gdybym miała zimowe opony?

 
Nauczyło mnie to jeszcze jednego  POKORY!

17 listopada 2008 , Komentarze (12)

...dlaczego od kilku tygodni tak paskudnie się czuję fizycznie, że wybrałam się do lekarza.
Wyniki są OK.
Poczytałam sobie pamiętnik Jolendy.
I upewniłam się, że chodzi o to co jem, że to właśnie to mnie truje.
Tak sądzę.
Dziwnym zbiegiem okoliczności, gdy jadłam grzyby w śmietanie moje dolegliwości stawały się nie do zniesienia.
Czyli okropny ból głowy, zawroty, zgaga, opuchnięte nogi, ospałość, niewysypianie się, zmęczenie.
Gdy jem delikatniejsze rzeczy zaczynam się czuć lepiej.
Głowa nie boli i nie puchną nogi.
Więc chyba coś w tym jest.
I co o tym myślicie?

15 listopada 2008 , Komentarze (10)

...to za to, że milczałam.
To żadne usprawiedliwienie ale brakuje mi czasu.
Dochodzę do wniosku, że fatalnie u mnie z organizacją pracy.
Zaopatrzyłam się w prześliczny notes do planowania.
Przy planowaniu pomyślę, o tym co piwnnam zrobić w danym dniu by maksymalnie wykorzystać dzień i nie zmarnować go.
No i w ciągu dnia już nie będę się zastanawiać ani lenić tylko odchaczać.
Zobaczymy.

Praca.
Jest dobrze. Daję radę.
Angielski w pracy jest godny pochwały.
Fajna nauczycielka.
Chodzę z przyjemnością.

Studia.
Właśnie zaczynają się okresowe zaliczenia.
Dużo nauki.
Na pierwszy rzut oka ten semestr wydaje się łatwiejszy, od poprzedniego.

Dom.
Układa nam się bardzo dobrze.
Nie żałuję, że wzieliśmy ślub.

Dziecko.
Zdecydowanie nie za wszelką cenę!
Byłam na kolejnych badaniach i wygląda, że wszystko jest ok.
Przez rok mięśniak, który mam na macicy nie zmienił się ani o milimetr.
Jednak mam inny problem.
Pod koniec września zaczęłam się czuć podle.
Jakaś ospała.
Budzenie w nocy co godzinę.
Bóle głowy.
Wyniki okazały się o dziwo bardzo dobre.
Ciśnienie, cukier, EKG, USG, tarczyca, trójglicerydy itd były w normie.
Wylądowałam u neurologa.
Wygląda to chyba na nerwicę.
Dostałam tabletki i ze zdziwieniem stwierdzam, że zaczynam czuć się lepiej.
Mam tylko nadzieję, że nie będę tych lekarstw brała zbyt długo bo z planowania dziecka też nici.

Dieta.
Fatalnie.

Brakuje mi słów by podziekować Wam, za pamięć o mnie.
Mam czasami uczucie, że nie zasługuję na tyle zainteresowania z Waszej strony.
Dziękuję z całego serca!

24 października 2008 , Komentarze (13)

...połączone z odrobiną lenistwa.

Jestem oczywiście w pracy ale taki tu dzisiaj spokój panuje, aż spać się chce.
Jest ok. Wcale nie marudzę.

Kilka dni temu zamieściłam Wam zdjęcia z mojego ślubu.
Cieszę się, że i Wam się podobają.
Lubię je oglądać i nie mogę wyjść z podziwu, że tak dobrze na nich wyszłam.
Wiem, że tych moich kilogramów nie widać.
Nie wiem jak to się stało.
Wiem, że byłam tego dnia bardzo szczęśliwa i nadal jestem razem z Piotrem.
Uwielbiam ten spokój, który zapanował w naszym mieszkanku i naszych sercach. Staramy się by było między nami dobrze.
Staram się też o maleństwo.
Piotr pragnie dziecka od kiedy pamiętam. Wiem jak bardzo lubi dzieci.
To ja zawsze byłam pełna obaw. Dzieci są jednak sensem naszego życia.
Jeśli się nie uda to zdecydowani jesteśmy na adopcję ale myślę z tym drugim możemy jeszcze trochę poczekać.
Oczywiście dam Wam znać.

A co do zmiany odżywiania to od wczoraj trzymam się dobrze.
Owszem była mała wpadka ale to tylko dlatego, że Piotr zrobił mi niespodziankę i przygotował wspaniałą kolację. Nie mogłam sprawić mu przykrości. Teraz już wie, że nie jem po 20,00 i nie bedzie mnie już kusił.

Dzisiejsze śniadanie zaczełam od jogurtu. Zapomniałam, że nie powinnam go wrzucać z rana na ruszt bo teraz mam zgagę. Muszę przetrzymać ten dzień.
Jutro będzie lepiej.

Zaplanowałam sobie na piątkowe popołudnie i sobotę: sprzątanie, układanie i przygotowanie garderoby jesienno-zimowej.
W niedzielę pojedziemy do mojej Przyjaciółki.

I nim człowiek się obejrzy znów będzie poniedziałek.


22 października 2008 , Komentarze (16)


Chyba wreszcie odzyskam odrobinę wolnego czasu.

Studia.
Poprawka zaliczona i nawet na cztery.
Tak długo to się ciagnęło i tyle kosztowało mnie zdrowia, że nawet nie umiem się z tego cieszyć. Ale dopiero teraz czuję się prawdziwą studentką II roku.
Ten semestr nastraja mnie dość optymistycznie.
Zaliczenia na każdym praktycznie zjeździe zmuszają nas do systematycznej nauki. I jak dobrze pójdzie to w sesji będzie się zwolnionym z danego zaliczonego wcześniej przedmiotu - super!

Praca.
Jest ok. Angielski w pracy też. Tu też muszę uczyć się każdego dnia. Spotykamy się dwa razy w tygodniu i mamy nieustannie sprawdziany, i jesteśmy odpytywani, a to mobilizuje.

Dom.
Nadal układa się między nami dobrze. Chyba przestanę o tym pisać bo robi się nudno.
Byłam u ginekologa. Zalecił kwas foliowy i zabronił łykania jakichkolwiek środków odchudzających (miałyście rację - jak zwykle zresztą).
No i wskazał, które dni są najlepsze.
Oj boję się czy ja dam sobie z tym wszystkim radę.
Zobaczymy...

Odchudzanie.
No to tu kaplica na całej linii!!!
Dogadzałam sobie i kilogramy wróciły jak bumerang.
Ile?
Ano 109 kg ważę.
Szok!
W dniu ślubu ważyłam jakieś 102 kg.
Wiem, że jeśli nic z tym nie zrobię nadal będę przybierać aż pęknę.
To okropne.
Nogi zaczęły mi puchnąć.
Zrobiłam się ociężała.
Częściej boli głowa.
Bardziej się pocę.
Gorzej śpię.
Ubrania zrobiły się przyciasne a buty nie wygodne.
I wogóle jakoś tak wszystko jest na nie.
Jest mi dosłownie i w przenośni ciężko!
I sama jestem sobie winna.
Brzusio znowu rozciągnięte.
A miałam się tak pilnować.
Ale będąc na tej diecie przed weselem czułam się tak nieszczęśliwa jak nigdy.
Pewnie dlatego, że odchudzałam się na siłę.
Czy kiedyś poukłada mi się w tej głowie?
I zacznę odżywiać się zdrowo?

Dziękuję, że Jesteście!
...i jeszcze z te kciuki. Dziękuję!