Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 6636
Komentarzy: 40
Założony: 11 sierpnia 2009
Ostatni wpis: 31 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
murkwia

kobieta, 40 lat, Toruń

163 cm, 67.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

15 września 2014 , Skomentuj

Foch. Ale nie taki zwykły foch, o, nie. Prawdziwy foch z przytupem, zgrzytnięciem zębami i mordem w oczach. Foch na wagę oczywiście, która od ubiegłego tygodnia nie raczyła ruszyć się o marne 100 gramów. Nic, null, nada, rien. 

No kurza pietruszka! To po to ja płuca z siebie na tej siłowni przez półtorej godziny dziennie wypluwam? Po to macham kopytami jak upośledzony cielak? Foch!
(A internet mówi: jeśli brakuje ci motywacji, rób tabelki. Taaaaak, z ołowiu chyba. Żeby nimi autora tej cennej rady porządnie ciepnąć w makówkę, to przestanie takie głupoty mi radzić)

Poza tym dzień jak co dzień: naćpałam się farby olejnej. Drogie dzieci, nie ćpajcie farby olejnej. Jest tyle fajniejszych rzeczy do wąchania, serio. Trawka, klej, benzyna, mój balsam do kąpieli o zapachu kawowym - wszystko, byle nie farba olejna. To NIE wyjdzie wam na zdrowie. Dziękuję za uwagę. 

W pracy jak to w pracy, wysyp dziwnych ludzi ("nie, nie będzie mi przeszkadzać, gdy będzie pan mówił wierszem"). Poza tym przyszła nie wiadomo skąd gromada chudych a cycatych panienek, i łaziły przez pół dnia wte i wewte. No to nic dziwnego, że mi piana z pyska leci, prawda?

Aha, a archeolodzy wykopali ten swój artefakt, ale był fałszywy. Się biedni narobili i nic. Coś jak ja. 

Idę zabić sąsiada, który od godziny napieprza kosiarką. (Przyjmę alibi!)

12 września 2014 , Komentarze (1)

W pracy była impreza, więc i okolicznościowy tort. Sam do mnie przylazł. Póki był w sąsiednim pokoju, to trzymałam się dzielnie, ale jak już mi przynieśli kawałek na talerzu, to co miałam zrobić? Przecież nie wyrzucę, bo głodne dzieci w Afryce... Taa. (Tam była CZEKOLADA. Na tym torcie).

Więc najpierw sobie grzecznie zracjonalizowałam, że jest 8 rano (czekolada!), że o tej porze można (czekolada tam jest!), że spalę (czekolada, sieroto, żryj!), poza tym czeka mnie fikanie kopytami na fitnesie (czekolada!). A potem posmakowałam. 

I wiecie co? Był OBRZYDLIWY. Naprawdę, świat mnie dzisiaj nie lubi. Jeden kawałek tortu na tydzień i od razu TAKIE COŚ? Naprawdę był obrzydliwy, nasączony jakimś świństwem, nadzienie jakby z margaryny, a czekolada sztuczna (ludzie! no jak można zepsuć czekoladę?!). Tego nie robi się kotu! Drogi świecie, idź sobie. Foch.

Żeby nie było - obrzydliwość tortu potwierdzili wszyscy obecni zgodnym chórem. Nie, że to ja marudziłam, bo ja naprawdę rzadko marudzę na słodkie. Ja jestem z tych, co słodzą mizerię. I placki ziemniaczane. I twarożek z rzodkiewką i szczypiorkiem). Tylko herbaty i kawy nie, bo wiadomo, na co dzielą się ludzie. 

Szukając plusów: pięć dni fitnesu i nadal żyję. Ale co to za życie? Bez tortu. Wzdech.

11 września 2014 , Skomentuj

Znalazłam wreszcie maszynę, która nie mówi od mnie w języku najeźdźców! Alleluja! (Zawsze mi się dobrze z Brytyjczykami gadało, nihil novi sub sole). 

Znalazłam też nowy serial, całkiem całkiem, Manhattan się nazywa. Ale nie o mieście, a o projekcie. Siedzą więc sobie w mnimiasteczku na środku pustyni panowie od Oppenheimera i budują bombę. Znaczy: Gadżet. A razem z nimi siedzą ich żony i dzieci i tu jest ten moment, gdy robi się ciekawie, bo panów obowiązuje ścisły top secret. (A ja już wyobrażałam sobie te rozmowy: "- Kochanie, co ty tak długo robisz w tej pracy? - Bombę buduję, żabko. Nuklearną taką. - Aha. A pożyczysz jedną? Na szefa?" Ale nie, nie, nic z tych rzeczy, top secret to top). Po pierwszym odcinku całkiem dobra rzecz. 

Poza tym z refleksji pofitnesowych: piłki są fajne tylko wtedy, gdy ma się do nich odpowiednie buty. W przeciwnym wypadku na hasło "a teraz delikatnie zsuwamy się na dół, robiąc dwa kroki do przodu" człowiek naprawdę mało delikatnie przypiernicza tyłkiem o parkiet. Przednia zabawa!

A archeolodzy nadal kopią, a romanse powoli zaczynają się robić jak w Modzie na sukces. Ale książka się powoli kończy, a oni nic nie wykopali poza tym kapslem i jakimiś skorupami - mogliby się jednak bardziej postarać. 

10 września 2014 , Komentarze (2)

Coś mówiłam o niemaniu mięśni w pośladkach? No to potwierdzam. Zwłaszcza nie mam tych, co nimi macha pani na zumbie. (Chociaż ona to podejrzewam, że i w cyckach ma mięśnie, bo żeby tak zatrząść klatą, to sam tłuszcz na pewno nie wystarczy, o nie). 

Poza tym dostałam dziś chcicę na pomarańczę. Ale taką chcicę, jakbym przez miesiąc nic nie jadła i zobaczyła pieczonego kurczaka - tak się rzuciłam na owoc. Jechałam sobie rowerem do domu, gdy mój mózg powiedział: POMARAŃCZA, KRETYNKO! I pisk hamulców, w tył zwrot, siup do Biedronki. Oczywiście, że wybrałam największą pomarańczę. I ledwie wyszłam ze sklepu, dosłownie pół metra od drzwi się na tę pomarańczę rzuciłam z obłędem w oczach. Jak dziecko z Sudanu na wodę. Ludzie na wszelki wypadek obchodzili mnie po łuku, nie rozumiem dlaczego.

Oczywiście mam swoją teorię a propos pomarańczy (bo przecież na wszystko mam teorię). Po prostu zabrakło mi jakiegoś ważnego składnika odżywczego, który w tym owocu się znajduje, i wkurzony metabolizm kazał mózgowi działać, bo jak nie, to.

To nawet pasuje do tych badań, o których kiedyś czytałam - za cholerę nie pamiętał kto je robił, więc niech będzie, że amerykańscy naukowcy. Więc wzięli oni ileś tam dzieciaków - takich małych, co to "ga-ga", "gu-gu" i "NIE" potrafią powiedzieć i pozwolili im się przez jakiś czas (ze trzy tygodnie?) odżywiać, czym chcą. Przy czym dali im całkiem spory wybór. A mamusie miały tylko patrzeć, czy pociecha nie ładuje sobie przypadkiem Kreta czy innego Domestosa do gęby. No i okazało się, że dzieciary żarły fazami. Na przykład przez tydzień boczuś. Albo przez tydzień marcheweczka. Albo przez dwa dni ziemniaczki i absolutnie nic do nich, a potem tylko chlebek z keczupem. I tak dalej. Ale potem, gdy po zakończonym eksperymencie zbadali te młode, to wyszło, że były doskonale odżywione. A gdy zbadali jadłospis każdego z osobna, to okazało się, że gówniarzeria sobie całkiem mądry plan żywieniowy intuicyjnie ustawiała i gdy miała np. niedobór witaminy C, to wpieprzała te natki pietruszki czy czegoś tam, co ma jej dużo.

Tylko, kurczę, ja się poważnie boję, że gdyby mi tak pozwolić przez trzy tygodnie, to mój organizm mógłby ze sporym prawdopodobieństwem uznać, że trzeba uzupełnić ten zatrważający niedobór czekolady. I eklerów. I gofrów. 

Więc może lepiej nie?

PS: A służby archeo nadal kopią. Ale zaczynają też romansować.

9 września 2014 , Skomentuj

Z maszyną udającą rowerek nadal się nie dogadujemy. No nic, widać tak musi być, może jakiś jej pradziadek był niemieckim czołgiem najeżdżającym na Westerplatte i geny w niej się po prostu odezwały. Więc nie rozmawiamy ze sobą. 

Zaczęłam za to negocjacje z piłką. Niezła jest, cholera. Prawie jak Kevin Spacey, co udawał negocjatora, gdy jeszcze grał w fajnych filmach, a nie w głupich reklamach. Ja na niej z tyłkiem w lewo - ona smyk w prawo. No to ja z tyłkiem na środek (żeby jednak nie wylądować na podłodze, bo jakoś tak twardo), a ona grzecznie się ustawia centralnie. I tak w koło Macieju. Normalnie na pysku miała wypisane takie urażone "ale o co ci chodzi? Weź się już tak nie wierć". Ale w końcu się uspokoiła i pozwoliła poćwiczyć.

Bieżni się jeszcze boję. Znacie te slapstickowe dowcipy, jak ludzie się na coś zagapiają i potem spektakularnie z takich bieżni lecą na ryje? No właśnie. 

Poza tym mam zakwasy. Że w nogach - rozumiem. W brzuchu - tym bardziej rozumiem. Ale w pośladkach? Przecież ja nie mam mięśni w pośladkach! A przynajmniej nie miałam do dzisiaj. Aż boję się myśleć, jakie części ciała odkryję w ten sposób jutro. (Może tak ludzie zauważają swoje trzecie oko na przykład? Nagle dostają w nim zakwasów i pyk! orientują się, że je mają? I co potem? Odżywianie energią słoneczną?)

A ci od Błękitnego manuskryptu przeleźli w końcu tę pustynię i robią wykopki. Całkiem profesjonalnie opisane te wykopki, owszem, widać, że autorka się zna. Na razie wykopali kapsel od Coli ale nie o to im chyba chodziło. Więc stay tuned.

8 września 2014 , Komentarze (3)

Byłam, przeżyłam. Powiedzmy, że i zwyciężyłam (bo nie uciekłam w połowie z wrzaskiem). Czyli fitness.

Znacie to? Wychodzi taka chudzinka, instruktorka i zaczyna wymachiwać tymi nóżkami smukłymi jak sarenka, tymi rączkami z samych mięśni zbudowanych, robi te brzuszki, jakby w środku miała sprężynkę i z wdzięcznym uśmiechem woła, że dacie radę! (Ja na takie dictum zawsze mam przemożną ochotę strzelić taką w pysk).

A tu siurpryza! Pani instruktorka miała ze 120 kilo żywej wagi i nie przesadzam ani ani. Co mnie na początku zdecydowanie pocieszyło, a potem zdecydowanie sfrustrowało. Bo zgadnijcie, kto wymiękał w połowie ćwiczeń: gruba pani instruktorka, czy ja? Ha. Ha. HA. Bardzo dobry dowcip.

Poza tym wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że maszyna (chyba rowerek, ale bo ja tam wiem?) mówiła do mnie po niemiecku. I co ja miałam jej odpowiedzieć? Hende hoch? Iś bin Hans Kloss? Ewentualnie: niet strielaj, eto Rudy! Czekałam tylko na "EXTERMINATE!" 

Więc nie pokonwersowałyśmy sobie, maszyna i ja, ale i tak poszło nam całkiem nieźle. Ja jej nie zepsułam, ona nie wybuchła (chociaż naciskałam, co się dało). Dobry kompromis, uważam. 

Ale adrenalinka fajna, endorfiny śmigają. Polecam.

7 września 2014 , Komentarze (2)

Kalorie przestałam liczyć jakoś po śniadaniu ("no ale strucli nie zjesz? specjalnie piekłam! Zjedz, zjedz") - tak sobie myślę, że gdzieś tam jest osobny krąg piekła dla tych, co częstują ciastem ludzi na diecie. A jak nie ma, to powinien być. Czy pan mnie słyszy, panie Dante? No.

Poza tym z wielkomiasteczkowych plot dowiedziałam się, że Taka Jedna się zakochała w Takim Drugim, ale przylazł Ten Trzeci i zrobił się problem. Problem się szybko rozwiązał, bo panowie poszli ze sobą na piwo i szybciutko ustalili, kto, z kim i dlaczego ma zostać. A gdzie to rzucanie rękawiczek, gdzie te pojedynki bladym świtem? Świat już nie jest taki sam.

Więc na pocieszenie (po tym, że dietę w sobotę szlag trafił) poczytałam sobie o Modzie na sukces. Wiedzieliście, że to-to miało niedawno swoją 20. rocznicę emisji w Polsce? Poczytałam sobie Wiki i urzekł mnie fragment o "flircie pomiędzy Ridge'em a Bridget, która w chwili swoich narodzin była uznana za jego córkę; potem udowodniono, że jej ojcem jest Eric Forrester. Przez lata uważano Bridget i Ridge'a za przyrodnie rodzeństwo. Bridget była też jego pasierbicą, kiedy Ridge był mężem Brooke Logan". 

A jak się wpisze "Modę na sukces" w jutuba, to jest jeszcze ciekawiej. "Na Macy spada żyrandol". "Stephanie spycha Jacqueline z Balkonu (sic!)". "Stephanie upokarza Brooke za pomocą windy: (moje ulubione). "Stephanie umiera" (też wysoko w hierarchii! Myślicie, że kartony Hanki Mostowiak to hicior? To zobaczcie jak to robią w USA).

Cudne! A ja tego nie oglądałam! O ja głupia nie-powiem-co-bo-nie-wypada-na piśmie bez koszyczka! I tym optymistycznym akcentem dziś zakończę. 

(A jutro będzie marudzenie, bo idę na wycisk).

5 września 2014 , Komentarze (2)

No dobra, zeżarłam to ciastko. Ale naprawdę musiałam, no musiałam, Szef Wszystkich Szefów tak ględził, że wyszłam godzinę później niż planowałam i kiszki mi marsza grały. I nie, nie byłam głodna na jabłko. Byłam głodna na konia z kopytami. 

Poza tym zdenerwowała mnie taka jedna, co schudła za dużo i teraz musiała iść do dietetyka, który ustalił jej dietę na 3,5 tys. kalorii. Więc ona je i denerwuje mnie tym. Czemu ja nie mam takich problemów jak ona, drogi pamiętniczku? 

Ale za to obiadek już zjadłam grzecznie, bo kura, brokuł i papryka (uwielbiam paprykę!). Taka ściema przed weekendem, zanim wymyślą wino light. 

Poza tym dr Watson, czyli Martin Freeman w Fargo jest absolutnie genialny, nie wiem, skąd Brytyjczycy biorą takich aktorów. Geniusz im się wykluwa z tego deszczu, czy jak?

4 września 2014 , Komentarze (1)

Czy ja coś mówiłam, że wszędzie żrą? No więc obejrzałam Star Treka, a tam bankiet. BANKIET. Jak często zdarza się bankiet na Enterprise? No właśnie. 

(Ale poza tym odcinek miodzio, mamuśka Deanny Troy była ucieleśnieniem wszystkich mamusiek. Ciekawe, czy żeby napisać taki odcinek, trzeba być po wódce czy po wizycie własnej teściowej? Czy po jednym i drugim).

Na szczęście z książek na tapecie "Błękitny manuskrypt" i tam na szczęście nie żrą (bo i nie bardzo mają co, na razie przez pięć rozdziałów leźli przez pustynię, jedni na wielbłądach, inni samochodem. Nie są to okoliczności przyrody sprzyjające wielkiemu żarciu).

Poza tym trzymam się diety dzielnie, choć nie bardzo wiem, czy dzisiejszy kawałek ciasta marchewkowego potraktować jako ciasto czy jako marchewkę. Wolę to drugie, ale nie wiem, co mój metabolizm na to. Myślicie, że da się zasugerować? ("a teraz powtarzaj za mną: to była marchewka, to była marchewka, ommm...")

W weekend pewnie mniej dzielnie będzie, ale nic to, Baśka, nic to, bo jutro Kamieniec. Znaczy ta, siłownia. Na jedno wychodzi.

3 września 2014 , Komentarze (2)

Wszyscy wokół mnie nagle jedzą. E tam, jedzą, ŻRĄ. Taka jest moja konkluzja po trzech dniach diety i dwóch dniach grzecznego wciągania fasolki szparagowej na parze z piersią kurczaka z folii (żeby nie było: uwielbiam fasolkę szparagową, ale bądźmy szczerzy, spaghetti z parmezanem to to nie jest. Ani pizza. Ani czekolada).

A oni żrą. Włączyłam wczoraj "Hannibala", a tam płateczki szyneczki (cielęcej! Wyjątkowo naprawdę cielęcej, słowo) z truflami podlane jakimś kawiorem czy innym beszamelem. Nic to. Włączyłam "Supernaturala" (tak, wiem, że to głupie jest, ale przecież nie dla rozrywki intelektualnej się to ogląda, no nie?) - a tam wcinają pizzę, burgery i oczywiście nieśmiertelne "pies" z wszystkim, co się da. 

Ale i tak najlepiej było w "Masters of Sex", gdzie nie dość, ze był bankiet i wszyscy grzecznie pochłaniali, to jeszcze jeden gość im umarł z przejedzenia. Normalnie - obżarł się hotelowymi daniami i wyzionął ducha na własnym hotelowym łóżku. Drogi pamiętniczku, czy to znak?

A w mediach podali, że jakiś gość ukradł ze sklepu 11 bombonierek. I pójdzie siedzeć, biedak, bo recydywa. Bez sensu. Ja tam go rozumiem, panowie władza. On po prostu MUSIAŁ zjeść tę czekoladę. MUSIAŁ! Tak bywa!