Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 6717
Komentarzy: 40
Założony: 11 sierpnia 2009
Ostatni wpis: 31 marca 2015

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
murkwia

kobieta, 40 lat, Toruń

163 cm, 67.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

31 marca 2015 , Komentarze (1)

Chcę chałupkę na Bahamach. Albo na Sycylii. Niech mi podtykają pod próg te końskie łby, te rybki zaśmiardłe, chromolę, najwyżej zamarynuję. Chrzanić te wszystkie mafie, ma być mi ciepło! Ciepło! Ja sobie wypraszam rękawiczki w marcu! A to białe gówno, które dziś leciało z nieba, oficjalnie wypieram z pamięci. (Albo Madagaskar, Madagaskar też może być. Który tam król czy inny generał skaszanił sprawę z tą wyspą? No jego szczęście, że nie pamiętam, bo słowo honoru, wykopałabym i porachowała kości. Dosłownie. I przywiązałabym jego duchowi kajdany do kostek i zagoniła do lochu. Niech jęczy i zawodzi w zimnym i mokrym. BuahahaHHahaHA!)

Oraz wannę z jednego kawałka kwarcu chcę (skoro tak o chceniach). 

Poza tym internety mówią, że te 1400 kalorii, które jem, to może być za mało przy codziennym fikaniu. Problem w tym, że ja średnio ufam internetom. No jednak chudnę coś tam (chociaż ze trzy razy wolniej niż teoretycznie powinnam, więc trochę o kant tyłka takie chudnięcie. (kant tyłka. Heloł! Chciałabym mieć kanty na tyłku!)). 

No ale nic, zobaczymy, jak w tym tygodniu waga nie ruszy, to za dwa tygodnie zacznę jeść więcej. Przeboleję, he he. Ale ten tydzień i przyszły zostają bez zmian. W końcu święta. Faszerowane jajeczka, serniczki i takie tam. 

(Gdyby ktoś się zastanawiał, czy odpuszczę serniczek: NIE).

Poza tym BBC wypuściło nowy serial. Banished. Na razie całkiem spoko: biją się o jedzenie i siedzą w Australii. CIEPŁEJ Australii, dodam. Wzdech.

25 marca 2015 , Komentarze (1)

Na Kujawach tradycyjne drożdżówki (ciasta, ciasta, nie takie tam ciasteczątka na jeden raz, bo to dobre dla osesków, nie dla dorosłego człowieka) muszą być wielkie, megawysokie, ale kruszonka jest niekonieczna. Choć owszem, pożądana. Na Pomorzu odwrotnie: idealna tradycyjna drożdżówa ma być płaska jak klatka piersiowa anorektyczki, za to kruszonki powinna mieć kilogramy. A, i jak kto chce, to można ją zjeść tradycyjnie, z plastrem szynki. Własnej roboty oczywiście, wiadomo, że inna się nie liczy. 

No. To wszystko tłumaczyła mi wczoraj pani, która się na takich rzeczach zna. Zawodowo. A te drożdżówy leżały obok i pachniały jak wściekłe. Na blachach wielkości mojego biurka leżały, bo kto by tam, pani droga, robił drożdżówkę mniejszą, toć się nie opłaca.

Obok drożdżówek, a jakże - ta szynka domowej roboty też wisiała i się suszyła, małpa jedna. Pachniała przy tym tak, że czułam się jak bokser ze ślinotokiem. I ja się pytam: JAK w takiej sytuacji być na diecie? Oraz: czy gdy w biurze przełożę słodką drożdżówkę plastrem szynki, to dadzą mi od razu wymówienie, czy jednak subtelniej skierują do odpowiedniej poradni? Leczenia psychiatrycznego na przykład?

25 lutego 2015 , Komentarze (3)

Jestem krewetką. Ewentualnie jakimś innym stworem, który nie egzystuje w postaci innej, niż zwinięta w kłębek. Nie wiem, jak ci ludzie to robią: kładą się na plecach, podnoszą te prościutkie w kolankach nóżki, robi się z tego kąt trzydziestu stopni, trochę jogin-po-absyncie-style i pyk, pyk, brzuszki napieprzają. 

No nie wiem. U mnie tryby są dwa: albo prostujemy nóżki, albo pykamy brzuszki, jedno z dwóch, a w ogóle to zdecyduj się, czego chcesz, kretynko.

Poza tym Oskary - jestem rozczarowana. Żeby nie było ŻADNEJ kiecki, która by do mnie zawołała? Skandal. I nawet Lupita, Lupita-Najpiękniejsza-Kiecka-Nyongo wyglądała TYLKO ładnie. Ok, na tle reszty to może i zachwycająco, ale co to za reszta? No może jeszcze Skarlet dawała radę, ale tylko ze względu na ten szmaragdowy odcień (ale dla kontrastu fryzura ściągnięta od Kim Dzong Una, pff). Poza tym Maryla jak zawsze intrygująco (łee, nie dostała entego oskara), Nikole Kidman jak zawsze mdło i nawet Emma wyglądała jak owinięta w zasłonkę. No i nie wiem, kto ubierał Głynet i za co jej tak nie lubi, ale doprawdy, ktoś mógł podpowiedzieć, że imidż a la przerośnięta Barbie to jednak nie bardzo, pani sąsiadko, nie bardzo. 

No to zostaje obejrzeć w końcu tę Idę. Ale to może później, najpierw kolacyjka. (Pomarańcza. Nie żebym miała coś przeciw pomarańczom, ale CHCĘĘĘĘĘĘ truskawki! Świeże! Wzdech.)

21 lutego 2015 , Skomentuj

Przysypiam: jest fajnie, cisza, za oknem poblask latarni, w łóżku kołdra ciepła i zawinięta wokół mnie w kokonik, właśnie minęła północ. Błogo. Mój mózg zaczyna podsuwać obrazy: błogo, plaża, greckie słońce...

SKRZYP!

No dobra, jednak nie plaża. Drzwi do pokoju. Ale przecież nie mojego, moje są zamknięte, pewnie A. wróciła z imprezy, jej drzwi są tuż obok moich, a skrzypią tak samo. Więc Grecja: plaża, słońce, wyjmuję ten krem do opalania... SKRZYP!

Cholera, mogłaby jednak otwierać te swoje drzwi nieco ciszej, w końcu już po północy, Grecję mi zaraz szlag trafi, sen ucieka, ale może jeszcze da się go złapać. Więc PLAŻA! Grecja! Słońce, morze, nie jest źle, słońce, tak, właśnie tak, więc ten krem do opalania...

JEBS!

Tak, właśnie ten moment wybrała Biała Furia, żeby władować mi się do pokoju, wskoczyć na łóżko i usadowić wygodnie w okolicach łona. Bo wiadomo, nigdzie tak wygodnie, jak u pańci w łóżku o północy. Zabiję kiedyś wariatkę, słowo honoru. O ile wcześniej nie zejdę przez nią sama na zawał. (A może właśnie o to chodzi? Taka gra: która którą pierwsza wykończy, ha, ha, kto by podejrzewał małą, puchatą, białą kulę futra, ależ skąd, wysoki sądzie, to był wypadek).

PS: A Grecję, oczywiście, szlag trafił.


19 lutego 2015 , Komentarze (2)

Śniły mi się frytki z batatów. Takie fajne, czerwonawe, ociekające tłuszczem frytki w ilościach gigantycznych, bo jakieś 1,5 kilo na łebka. Siedziałam z psiapsiółami w jakiejś chatynce na Bali, była pora deszczowa (czy na Bali są pory deszczowe?), na zewnątrz w tej ulewie po brukowanych ulicach pomykali ciężkozbrojni średniowieczni rycerze, a my siedziałyśmy i wpierdzielałyśmy te frytki. Najfajniej wyglądała A., która pożerała te frytki w ślubnej kiecce i w czapce-uszatce (czy na Bali nosi się czapki-uszatki?). Nie wiem, co mój mózg chce mi przekazać, ale trochę się boję.

Poza tym w sieciowej drogerii znalazłam w końcu prawdziwy czaj, taki co ma w sobie więcej cynamonu niż herbaty. No, powiedzmy, że jest to PRAWIE jak te frytki.

Książka o sile nawyku całkiem fajna. Wiem już, jak nie dopuścić do pożaru w londyńskim metrze, jak rozpoznać, w którym trymestrze ciąży jest kobieta, patrząc tylko na jej zakupy i jak pogodzić lekarzy z pielęgniarkami w szpitalach w USA. Nadal nie wiem, jak schudnąć, ale co mi tam. W razie czego pojadę gruba do USA i będę naprawiać szpitale. Taki plan.

18 lutego 2015 , Skomentuj

Cud nad Wisłą polega na tym, że chudłam. No i cud, jak to cuda, był i się skończył. Zgubiłam prawie 3,5 kilo, co jest moim życiowym osiągnięciem w dziedzinie diety i nie marudzę, ale jednak. Jednak 3,5 kilo to NIE jest dziesięć. Drogi cudzie, chyba się jednak nie dogadaliśmy!

Więc jak stanęło, tak stoi. Waga ani drgnie, czyli wracamy na stare śmiecie. Za to przeprosiłam się z bieżnią, już mnie nie zrzuca po pierwszych pięciu minutach (dla równowagi orbitrek ciągle twardo chce mnie zabić, już widzę te nagłówki: Zginęła przez Maszynę; Zabiła ją siłownia! W sam raz na jakiś odcinek Supernaturala albo Z Archiwum X, krwiożercze orbitreki, to jest to!)

A propos krwiożerczych. Jak nie lubię pączków (tak! jedyna słodycz, jakiej nie lubię), tak są takie jedne, które uwielbiam. Twarogowe, obsypane cynamonem, malutkie, idealne. Więc ustawiłam się po nie w tłusty czwartek, bo wiadomo, dieta dietą, ale RAZ W ROKU można, no nie? No. Po czym jakaś bździągwa w kolejce przede mną wykupiła ostatnie dziesięć! A niechże jej w tyłek wejdą, nie w cycki!

Z książek: Miłoszewski. "Gniew" ma bardzo adekwatny tytuł, przynajmniej wiadomo, czego się spodziewać (chociaż: "Wk*rwi cię zakończenie" byłoby jeszcze bardziej adekwatne). Lubię otwarte zakończenia, ale no sorry, do Prusa to mu (Miłoszewskiemu, nie zakończeniu) jeszcze trochę brakuje, a Szacki to nie Wokulski. Więc nie bardzo.

W serialach też nuda, agentka Scully przestała ganiać za psychopatą, muszę sobie znaleźć coś innego.

5 listopada 2014 , Komentarze (2)

Zagadką dnia było: muffinek czy muffinka? Po rozważeniu wszystkich za i przeciw, po sprawdzeniu w guglach, po niedemokratycznym głosowaniu wyszło, że mufinek. W związku z czym strzelam focha, może i oni jedzą jakieś dziwne mufiny, biedni oni, ja jem tylko mufinki. Rodzaju żeńskiego, dwie mufinki, jedna mufinka, taki genderowiec jestem. (Chociaż debata była czysto akademicka, no bo bez jaj, kto kupuje albo zjada JEDNĄ mufinkę? To jest ZAWSZE liczba mnoga).

Ale historią dnia był i tak romans wujka siostry męża brata, niech będzie, że pana Zdzisia, siedemdziesięcioośmiolatka, który zdradza żonę z mężatą panią (niech będzie, że Jadzią). Przy czym całe Piprztykowo Górne grzmi nie o tym, że olaboga, dwa małżeństwa się rozpadają, ale o tym, że pani Jadzia ma 63 lata. No jak on mógł?! Z taką siksą?!

Na fitnesie trafiła mi się pani z ADHD. "Dacie radę, dacie radę, machamy nóżką, jeszcze tylko tysiąc pięćset razy, dacie radę to zrobić". Miałam ochotę pacnąć ją tą nóżką w główkę. Słowo honoru, TO dałabym radę zrobić.

PS: Serialowo: wróciła Good Wife. Hip hip, alleluja! Jak dorosnę, to zostanę Elsbeth Tascioni.

4 listopada 2014 , Komentarze (4)

Pas. Nic mi dziś nie idzie, nawet pani w sklepie nie chciała mi czekolady sprzedać (nie dla mnie ta czekolada! No dobra, w większości nie dla mnie). I nawet nie dlatego, że jestem z gruba albo źle mi z oczu patrzy. Nie i już. Z kodem coś nie tak, nie dla psa kiełbasa, nie dla murkwi czekolada. 

Odchudzanie? A odchudzanie ci mordę lizało, cytując nieśmiertelnego klasyka. Kilogram w dwa miesiące to jednak nie jest szałowy spadek, droga wago, ugryźże się we wskazówkę! A przecież codziennie żyły wypruwam - godzina siłówek, godzina cardio, tylko weekendy luźne. Jak żyć, panie premierze? I ja rozumiem, że może i mięśnie rosną, niech one sobie rosną, super, błogosławię i w ogóle, ale heloł? - niech mi tyłek maleje, inaczej umowy niet, Czy tyłek mnie słyszy?

Z plusów: zmniejszyła mi się zadyszka przy tachaniu roweru na czwarte piętro. I oczywiście, że zaraz się się sezon skończy i się nie nacieszę tym brakiem. Nie zmniejszył się tyłek (wspominałam?). W ogóle nie zmniejszyło się nic, żaden obwód, ale to chyba już te drugie plusy.

No i nie żrę. Jak bonie dydy, nie żrę! Owsianeczka, kanapeczka, warzywka, zupki zdrowe, soczki wyłącznie marchwiowe, woda, woda, kawałek kury, ryba, woda, woda, żółw, cztery słonie, świat Dysku... A nie, nie ta bajka. W każdym razie mniej już jeść nie będę, bo to niezdrowo.

Więc cholera mnie bierze. Ja chcę być chuda! Ćwicz, mówili, ćwicz. I co? I guano. Idę czytać. 

PS: Czytanie zawsze spoko, zwłaszcza, gdy na tapecie stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął. Ze słoniem. Mój idol.

29 września 2014 , Komentarze (1)

Trzysta gramów. Słownie: trzy-sta. Tyle, całe tyle schudłam, ganiając przez trzy tygodnie jak ten Zatopek na siłownię. Zumby, srumby, bieżnie i co? I trzysta gramów. Noż cholera by to wzięła!

I żebym się chociaż obżerała tortami, zasysała czekoladę, pochłaniała pączki przez osmozę - no ale nie! Grzecznie: owsianeczki, warzywa (na parze) w szalonych ilościach, chude mięsko, z rzadka kanapka, czasem owocek. (No dobrze, i wino w weekendy,  tak zupełnie bez wina to jednak nie da rady  - ale też mało i grzecznie, czerwone wytrawne).

I trzysta gramów. Wychodzi sto gramów na tydzień. Z przeproszeniem - mniej niż jedna wizyta w toalecie. Jak żyć, panie premierze?

Do tego wszystkiego wkurzył mnie lekarz ("Alergia? Wykluczone, przecież we wrześniu nic nie pyli, to katar zwykły" - taaaak, i od tego kataru cieknie mi z oczu, swędzi na podniebieniu i wyskakuje wysypka, tak, panie doktorze. Tyle, że nie), skierowanie do specjalisty wyszarpałam cudem. Ja nie wiem, im płacą na koniec miesiąca za każdy zachowany, niewypisany druczek, czy jak?

No ale żeby nie było, że tylko marudzę: brzucha jakby jednak trochę mniej. A cycków znacząco mniej, doprawdy, droga naturo, nie śmieszy mnie ten dowcip. Nie dogadamy się w ten sposób.

Plus nowa książka: Kate Fox wyjaśnia, dlaczego prawdziwy Anglik czekając sam na przystanku na autobus ustawi się w przyzwoitą, jednoosobową kolejkę. I czemu lepiej nie mówić "serviette". Cymesik, polecam.

17 września 2014 , Skomentuj

Śniło mi się, że byłam w Afryce. A w Afryce jak to w Afryce: ciepło, miło i surykatki popylały po opłotkach, grzejąc tyłki na słońcu. (A ja szłam za ich przykładem, bo wiadomo: autochtoni wiedzą, co dobre). Głodujące dzieci w Sudanie, somalijskich piratów oraz problemy Tutsi i Hutu mój mózg uznał za mało istotnie i nie umieścił ich we śnie. Umieścił za to Simbę (tak, TEGO Simbę), który czekał na coś, co ma wyjść zza rogu - i wszyscy wiedzieli, że to będzie Mufasa - no i się obudziłam. 

I jak ja mam mieć w takich przypadkach dobry humor od rana, co? 

Poza tym przez dwa dni robiłam suszone pomidory, nie ma jak wymyślić sobie zajęcie na czas diety. Co dalej? Zabiorę się za ręczny wyrób czekolady? 

(Czekolada! Jaką Milka wypuściła czekoladę! Mleczną nadzianą słonymi preclami, przebija ją tylko belgijska z masalą, oczywiście, że zeżarłam, ale tylko dwie kostki, więc się nie liczy).

Z seriali: Orange is the New Black, czyli jakie problemy można mieć w damskim więzieniu w USA. Otóż potwierdza się stara prawda życiowa: duże, jeśli narazisz się KUCHARCE. Polecam, bo przeurocze.