Dwa tygodnie temu były dwie kanie.
Wczoraj cztery małe, suche dosyć kurki, dzisiaj jedna kania - jędrna młoda i ładna.
Niezliczone ilości kurek można kupić ze stoliczkowych straganów przy drodze 🤔. I jagody. I tegoroczna nowość - domowe jagodzianki.
Przypomina mi to spływ Czarną Hańczą, dawno, dawno temu, gdzie przy pomostach siedziały babcie w chustkach i sprzedawały jagodzianki właśnie, ciasta drożdżowe, a czasami jakieś nalewki. A były to czasy (och, co to były za czasy 🥲, kiedy ciastka to ja pałaszowałam bez zastanowienia).
W naszym lesie ptaki przestały śpiewać prawie zupełnie, ale zielono jest jak nigdy, pojawiły się nowe, wcześniej nie widziane tam kwiatki. Sąsiedzi na naszej ulicy, dwa domki po drodze do naszego, kupione w czasie pandemii, pięknie wykończone, nie przyjeżdżają w tym roku wcale i mamy ciszę dookoła 👍.
Ciszę zakłócał tylko S., który zarzucił linę, założył swoja uprząż i z piłą elektryczną wlazł na wielką sosnę i obsmyczał ją z wielkich uschniętych konarów, one spadały z trzaskiem, potem S. ciął je na kawałki piłą spalinową. A ja pakowałam na wózek i odwoziłam pod daszek i układałam tam na tyle równo, na ile umiałam. Przy ognisku padliśmy, z miską bobu blisko pod ręką.
Mogę już pochwalić się nowo zrobionym sweterkiem i boską chudością😉już nie nową taką. Sweterek był robiony jako test, projektantka na fb szukała chętnych do sprawdzenia, czy w opisie wszystko ok. I teraz dopiero, po publikacji, mogę go pokazywać.
Poniedziałek: 20 km rower + 0,5h siłownia
Wtorek: 30 km rower
Środa: 15 km rower + 0,5h siłownia
Czwartek: 20 km rower
Piątek - niedziela: 127 km