Powiem szczerze mam doła. Nic nie chudnę, wręcz przeciwnie. Minął pierwszy tydzień south beach. Jem jak przypisane z wyjątkiem słodyczy. Poprostu nie mogę się opanować. No więc jak mam chudnąć, skoro nadrabiam słodyczami. Może powinnam ćwiczyć, ale na myśl o tym odechciewa mi się wszystkiego. Normalnie mam kryzys jak cholera. Nie wiem czy moją dietę można wogóle nazwać dietą skoro jem słodycze. Może powinnam przedłużyć tą pierwszą fazę o tydzień bo przecież moja dieta nie jest taka jak powinna. Powoli tracę motywację. Trzyma mnie jeszcze to, że jak sobie teraz odpuszczę to przytyję z nawiązką. Zaraz się załamę. Będę płakać nad tymi swoimi słabościami. Jak mogłam do tego dopuścić? Łatwiej jest schudnąć choćby 10 kg niż 19. Dobra koniec użalania. Weź się kobieto w garść! Zacznij coś robić! Cokolwiek! I zero słodyczy! Dam radę. Muszę. Czuję się jakbym prowadziła wojnę z jakimś diabliskiem siedzącym mi za plecami. Anioł Stróż mówi nie jedz tego cukierka, a diabeł on jest taki apetyczny, taki mniam mniam. Pod koniec dnia rachunek sumienia.
kot.w.worku
3 maja 2011, 12:26Pij więcej płynów, gorzkiej herbaty, wody z cytryną [bez cukru] do tego może warto kupić chrom? I... czy to konieczność trzymania w domu słodyczy? Może jednak lepiej zjeść owoc? A co do ruchu... Nie musisz się przecież katować, jakiś spacer, może rowerek? Będzie dobrze! Tylko musisz w siebie uwierzyć :)