Wczoraj jednak byłam na rowerku, zaliczyłam sport ekstremalny. Opatuliłam się w wiatrochronną kurteczkę, pod nią wrzuciłam dodatkowo sweterek, na głowę wcisnęłam czapkę a na ręce rękawiczki. Butelkę z wodą schowałam pod kurtkę, bo jak ostatnio wiozłam ją w koszyczku, miałam prawie mrożoną. Już pierwsza górka mnie powaliła, zwykle robiłam ją na 3 biegu (jako była blondynka mam tylko 3 biegi w rowerze, bo się gubiłam, i hamulec w pedałach, bo inaczej bym się chyba zabiła), tym razem musiałam włączyć jedynkę, która była zarezerowana tylko na moją ulubioną serpentynkę. Potem wjechałam do lasu i chwilami było lżej. Serpentynka jest między drzewami, więc też się udało nie schodzić z rowera, ale mało brakowało. Dojechałam wprawdzie do Tęgut, ale cała trasa zajęła mi pół godziny dłużej iż zwykle. Nawet żurawie wczoraj się nie pokazały, kiedy zwykle mogę je podziwiać na łące. Tylko ja, jak ten żołnierz radziecki, co to ni gniotsa ni łamiotsa.
Dzisiaj raniutko zanim zaczął śnieg padać(!), poszłam z pieskiem na dłuższy spacer i tak się wymroziłam, że przeszła mi ochota na dzisiajszego grila na łonie natury. Z resztą zimą się nie griluje, prawda?
Byłam na spacerku świadkiem polowania. Jakiś jastrząb, czy inny ptak drapieżny szukał sobie śniadanka. Kołował nad łąką i wypatrywał. Kiedy zbliżył się do krzaczorów, wypadła z ich para srok i huzia na niego. A on, spokojnie wlazł pomiędzy te krzaki, ale nie wiem, czy co znalazł, bo sroki skakały po nim jak wściekłe. W końcu odleciał. Szkoda, że nie miałam kamerki, fajne widowisko.
Książę małżonek był wczoraj na cotygodniowych konwersacjach z hiszpańskiego. Wrócił bardzo zadowolony, bo nagadał się za wszystkie czasy i sympatycznie spędził wieczór. Do dziewczyny, która prowadzi te zajęcia, przyjechali z Hiszpanii rodzice w odwiedziny. Podobno fajni, światowi ludzie, bardzo kontaktowi i elokwentni.
A ja, że miałam wolny wieczór obejrzałam z dzieciami serce szczypacielną bajkę Spilberga "Sztuczna inteligencja". Poryczałam się jak zwykle, bo… no bo tak!
A dziś zamiast zaplanowanego dnia zwiększonej aktywności fizycznej, błogie lenistwo. Może tym razem uda mi się jednak zacząć a6w. Książę małżonek też chce mieć tarkę na brzuchu, ale on taki sam leniwiec jak ja. Pewnie odkurzę rowerek treningowy, trudno. A! Czeka jeszcze kolejna sterta prasowania, bo przyniosłam pranie z suszarni. No i gdzie to błogie lenistwo? No gdzie?
alykatoras
1 maja 2007, 20:45Dziekuje Kochana za wpisik. Mam nadzieje, ze to sanatorium pomoze mi dojsc do siebie. Jesli zas chodzi o Meridie, to tak jak pisalam w moim pamietniku, nie obedzie sie bez wizyty u lekarza. Znajoma porozmawia ze swoim lekarzem. Moze ten doktor cos mi poradzi, bo jakies zwykle dietki raczej u mnie nie wchodza w gre. Powiedz mi, aTy poszlas do lekarza czy sama na wlasna reke zalatwilas sobie zelixę. I jak sie czujesz po zazywaniu tego leku? Milego wieczorku. Caluje Kasia
ako5
1 maja 2007, 19:31Wiodze ,że prasowanko nie tylko u mnie:))) A na rowerku też jezdziłam w stroju jak na narty, a nawet lepiek, niestety:))) Ale4 dzisiaj też poleniuchowałam...i dobrze:))) Pozdrtawiam Ala
stellabella
1 maja 2007, 19:00Skoro u Ciebie zima to proszę bardzo troszke wiosny <img src="http://img66.imageshack.us/img66/2773/1001383mz5.jpg" border="0" alt="Image Hosted by ImageShack.us" />
mychaszka
1 maja 2007, 18:09... masz gdzie na rowerku jeździć. ja mam tylko park, niby spory, ale dla kogoś kto tu nie mieszka, dla mnie jest już mały - znam w nim prawie wszystkie alejki i nie ma nic nowego do oglądania... ale lepszy taki park niż żaden ;) dla mnie A6W się nie nadaje - gdy mam zajęcia w tygodniu uczę się czasami do północy lub dłużej i nie mam gdzie wcisnąć nawet chwili na ćwiczenia, a tu jest potrzebna systematyczność, może w wakacje sobie "zafunduję" te ćwiczenia? ja też płakałam na "Sztucznej Inteligencji", niektórzy mówią, że to bardzo głupi film, ale mnie się tam podobał, z resztą ja w ogóle łatwo się wzruszam :P u mnie śnieg nie pada, ale jest zimno, rano mało sobie uszu nie odmroziłam, jutro chyba sobie czapeczkę założe gdy będę biegać. a właśnie... co do biegania i stawów. wiesz, nie biegam aż tyle by się o nie martwić, cały trening, z przrwami, zajmuje mi ok pół godziny, więc do długodystansowców raczej nie można mnie zaliczyć ;) ale jeśli się "wżyję" w to bieganie to pewnie sobie kupię jakieś ochraniacze na kolana (chyba jest coś takiego, no nie? żeby troszkę stawy odciążyć, siatkarze coś takiego noszą, albo ja też zaczynam wykazywać pierwsze symptomy blondyki - czyżby mi się kolor włosów zmieniał?:) buziaki :******
kilarka2
1 maja 2007, 16:47:) niesamowita jesteś :) ja przy takiej pogodzie rowerkowi mówię "nie", mimo że to moja wielka miłość : ) pogoda dobra na pracę, nie na rower :) pa :*
aniulciab
1 maja 2007, 16:33to się nazywa samozaparcie :) pozdrowionka :) ja nosa dzisiaj z domu nie wystawiam :)
jojo39
1 maja 2007, 13:05rower, rękawiczki, czapka fiu, fiu... a ja ciagle szperam w szafie, wyciagam, prasuje, przymierzam i zaczynam się wkurzać. pora wyruszyć w plener :)
jolakuncewicz
1 maja 2007, 13:00i mnie tylko w Twoim pamiętniku.U dziewczyn też.U nas od rana słoneczko świeci, ale jest lodowaty wiatr.Podziwiam Twoją wytrwałość.Pa.