Pierwszy szok przeżyłam rano, ponieważ wreszcie się zważyłam. Widać na pasku :( Ze wstydu schowałam pasek histori wagi. No cóż pokażę go jako przestrogę, ale dopiero wtedy, gdy uda mi się schudnąć 10 kg. Być może nigdy...
Zatem zaczynam od samiutkiego początku. Przypomniała mi się taka kościołowa piosenka: "Ciągle zaczynam od nowa, choć czasem w drodze upadam..." Tam pewnie chodziło zupełnie o co innego, ale ten fragment jest taki akuratny.
Jedzenie dziś było pod kontrolą, choć 1800 kcal trudno nazwać odchudzaniem. Zapisuję to jako dzisiejszy sukces, bo ostatnio było co najmniej 5000 dziennie albo i więcej. (Dlaczego nigdzie nie ma konkursu tycia, zajęłabym tam I miejsce, zarówno w tyciu na czas, jak i na kg). I mam zamiar już dzisiaj niczego nie pochłaniać, poza oczywiście wodą.
Drugi szok przeżyłam po południu. Tym razem pozytywnie się zszokowałam, bo książę małżonek wreszcie znalazł czas na tango! Potańczyliśmy całą godzinkę i nawet mocno na mnie nie krzyczał, że prowadzę, bo w tangu musi prowadzić facet i nie ma bata. Jejku, jak ja muszę się mocno koncentrować, żeby nie wychodzić przed księciunia. Ale fakt, wtedy frajda tańczenia większa. Nie cierpię tańczyć z facetami, którzy tylko powtarzają jeden krok do uśpienia, nuuuuda. W tangu jest tyle różnych możliwości, że sama przyjemność tańczyć.
Zobaczymy na jak długo wystarczy księciu małżonkowi samozaparcia w znajdowaniu czasu, wszak "do tanga trzeba dwojga". Jestem dobrej myśli :)
ako5
11 grudnia 2007, 22:22Bezie dobrze!!! Za rzadko odwiedzałas Vitalie....ja sobie myślę ,ze obecnośc tutaj trochę obowiazuje...Pozdrawiam:)