Wczoraj w nocy wróciłam po 12 godzinnej jeździe do domu. Ale co tam, raz się żyje!
Z czwartku na piątek jechaliśmy też całą noc, ale troszeczkę pospałam i byłam całkiem na chodzie :)
Zatrzymaliśmy się w bardzo miłym pensjonacie na Oberconiówce 36 w 3 osobowym pokoiku. Dostaliśmy śniadanko i wyruszyłyśmy na Krupówki (bo nasz jedyny mężczyzna - kierowca, poszedł spać).
Oczywiście tylko po to, żeby dojść do Gubałówki :))), na którą wjechałyśmy sobie kolejką.
Widok z Gubałówki (z widokiem na mnie)
Posiedziałyśmy na tarasie, wypiłyśmy po piwku i miałyśmy szczery zamiar zejść z góry na własnych nogach, ale jedna z koleżanek chciała bardzo zjechać kolejką linową. Co też uczyniłyśmy :)))
Potem poczyniłyśmy również zakupy na Krupówkach. Miałam konkretne zamówienie od córki - zmarzlaka: ciepłe skarpety, ciepłe kapcie, ciepłe rękawiczki. Synek (po konsultacji telefonicznej) zażyczył sobie góralski kapelusz i piórnik skórzany, ale koniecznie z napisem "Zakopane". Książę małżonek nie chciał, żadnego konkretnego prezenta. Ale jak mu opowiedziałam, jak pyszne są grillowane oscypki z żurawiną, to nakazał zakupić je w ilościach przemysłowych. Ma skromna osoba zakupiła na własny użytek tylko skórzane klapeczki i pędzelek do ciasta.
Po obiadokolacji wybraliśmy się (kierowca się już wyspał) do Bukowiny Tatrzańskiej do wód termalnych, gdzie do 22 moczyliśmy się w bąbelkowej ciepłej wodzie. Znalazłam sobie jakiś mało używany basen (bo bez bąbelków) i pół godziny popływałam sobie żabką.
Wieczorkiem, po paru drineczkach poszłyśmy grzecznie spać ;))
Drugi dzień zaczął się skoro świt - o 7 zjedliśmy śniadanie i pojechaliśmy stać w kolejce do kolejki na Kasprowy Wierch. Zajęło nam to ze 2 godziny, mimo wczesnej pory :(
Pogoda nie mogła się zdecydować, czy ma padać, czy może jednak słoneczko wyjdzie.
Mgły i chmury snuły się i zasłaniały nam co najpiękniejsze widoki :((
Widok z Kasprowego na Beskid (tak podobno nazywa się ten szczyt za mną)
Tym razem mieliśmy mocne postanowienie zejścia z ten malutkiej górki na własnych nogach. Zajęło nam to 3 godziny i zgodnie stwierdziliśmy, że wejść to nie dalibyśmy rady. Trzeba by najpierw nieźle na schodach potrenować.
W drodze na dół (widać jakie profesjonalne "górskie" obuwie miałam, ale szło mi się bardzo wygodnie)
Za schroniskiem Murowaniec zaczął padać deszcz, no to przydała się kurteczka, którą targałam w plecaczku.
Tu już w Kuźnicach na dole (wyglądam całkiem żywo)
Nie powiem, że zeszłam bez wysiłku, bo nogi po wszystkim aż mi drżały. Bałam się też o stawy skokowe, ale jakoś wytrzymały. Niestety w niedzielę wylazły zakwasy i do dziś nie chcą wyjść. Siedzą w udach i łydkach :((( Po schodach chodzę jak kaleka.
Byłam dziś na aerobiku, trochę to rozćwiczyłam. Przejechałam 24 km na rowerku, też w tej samej intencji i liczę na to, że jutro może będzie bolało, ale już nie tak.
Waga dziś rano sprowadziła mnie od razu na ziemię. Pokazała 0,8 kg więcej niż w zeszłym tygodniu! Masakra!
Trzeba się przyznać: nie "oszczędzałam" się jedzeniowo ani drinkowo.
Teraz popiół na głowę oraz worek pokutny i do roboty...
gzemela
15 września 2009, 20:38a teraz wracamy do dietki :)
gochat
15 września 2009, 11:12Extra. Jak czytam Twoje zapiski , to nie mogę się doczekac mojego wyjazdu.Jeszcze tydzień i wio na Karpac. Pozdrawiam. Grunt to relaks i dobre towarzystwo.
renia1963
15 września 2009, 10:01Ważne że odpoczęłaś i miałaś udany weekend, a zakwasy ustapią. Widoki niezapomniane, dobrze że fotki wstawiłaś. Pozdrawiam.
kilina
15 września 2009, 08:50Ja też chcę w Tatry! Mam niedobór gór w organizmie ;) A tak na poważnie gratuluje odwagi chodzenia w tych profesjonalnych butach :) Ja raz się w adidasach wybrałam i nie koniecznie dobrze się to dla mnie skończyło. Od tamtej pory tylko ciężkie buty zabieram :) ;( oh Tatry
sagru
15 września 2009, 07:57Na pewno wypoczęłaś mimo zmęczenia fizycznego. Uwielbiam te tereny. Przepiękne widoki. I jak zwykle uśmiech na Twojej twarzy nie zniknął.
yogna
14 września 2009, 23:16Piekne widoki! Kocham te góry! Bylam tam w Boże Cialo na dlugi wekkend jak co roku od 3 lat! Gratuluje zdobytych szczytow;)