I już po ciężkim weekendzie imieninowo-weselnym u rodziców. Co tu dużo mówić... Popłynęłam alkoholowo i to mocno. Jakoś tak wyszło, że TŻ nie pija oprócz uroczystości prawie wcale, więc i ja praktycznie nie piję. Teraz nadrobiłam... Jedzeniowo o dziwo ok, czyli jadłam to co wszyscy, ale bez obżerania się. Kac też zrobił swoje.
Suma sumarum bałam się wejść na wagę i ogólnie już się karciłam, że tyle trudu poszło jak krew w piach, a tu bęc i dziś piękny wynik. Tym bardziej chce się człowiekowi starać. Nadal słabo z aktywnością... Dzisiaj idę na basen może to mnie trochę ruszy.
W wakacje TŻ będzie miał więcej wolnego, a to nie bez znaczenia, bo on mi nigdy nie daje posiedzieć na tyłku. Zawsze gdzieś gna. A ja domator i kanapowiec. Czasem te różnice mnie złoszczą, ale potem sobie myślę, że to dobrze, że straciłabym całe życie w łóżku. A świat jest piękny, tylko trzeba dać mu szansę