Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
bariera nie do pokonania?


Po wakacyjnych zawirowaniach (tzn. gofrach, lodach i pizzy) wróciłam do mojej prawidłowej wagi. W piątek miałam 55,3 kg. Znów wyglądam dobrze i czuję się dobrze.

Nadal jednak nie osiągnęłam swojego celu. Nadal nie wyglądam tak dobrze, jak bym chciała. Nadal nie wyglądam wystarczająco dobrze nago ;)

Mam ochotę na więcej. Chcę być szczuplejsza, piękniejsza, bardziej ponętna, wizualnie młodsza (dodatkowe kilogramy dodają lat).

I tylko zauważyłam, że z jakiegoś powodu granica 55 kg jest dla mnie jakąś magiczną barierą, przez którą nie mogę się przebić. Ile razy dochodzę do tej wagi, zamiast pociągnąć ją w dół, ja nagle odbijam w górę. Nie dzieję się to samo oczywiście. Po prostu zaczynam wtedy jeść. Robię się mega głodna. Mam ochotę na węglowodany i waga podskakuje do góry, po to tylko, żebym znów zaczęła ją zbijać do tej granicy 55 kg. I tak w kółko. Jakiś cholerny zamknięty krąg!

Muszę to pokonać, po prostu muszę! Nie ma nic piękniejszego, niż uczucie radości i satysfakcji, gdy staję nago przed lustrem i widzę siebie szczupłą i ładną. To mi daję power na cały dzień. Czuję się wtedy piękna i pewna siebie. I bardzo chcę w końcu osiągnąć ten stan.

A na razie stoję znów w tej wadze, która jest ok, ale jeszcze nie jest tym, na czym mi najbardziej zależy. Przypuszczam, że to coś w mojej głowie przeszkadza mi dojść do celu. Jakieś ukryte gdzieś w mojej psyche przekonanie, jakiś haczyk gdzieś postawiony przy jakiejś opcji w moim mózgu, który mi utrudnia działanie. Zawsze tak jest u mnie, że wszystko się zaczyna od głowy, od myślenia, od nastawienia.

Może jestem z tych, co to lubią gonić króliczka i zawsze tak działają, żeby móc pracować na osiągnięcie celu? Ilekroć dochodzę do niego, to nagle ogarnia mnie jakaś pustka. Jakbym straciła sens. Jakbym już dalej nie wiedziała, co robić. Jakby lepiej było dążyć do, niż już mieć to w garści. Bo co wtedy dalej robić??? Może po prostu cieszyć się i korzystać z życia? Może po prostu kupować świetnie leżące na mojej figurze ciuchy? Może chodzić na siłownię i z satysfakcją pokazywać w lustrze szczupłe ciało?

A druga rzecz, to jedzenie w ramach relaksu. Nadal to mam. Nadal jest tak, że w piątek wieczorem, po całym tygodniu najlepiej mi robi gorzka czekolada ze skórką pomarańczową, wino i laptop do łóżka, a potem już tylko oglądanie kolorowych seriali, które mnie wtedy bawią i relaksują. Ciągle jeszcze robię ten błąd. Zamiast pójść  na siłownię i zostawić tam całotygodniowe stresy, zakończyć dzień w saunie, zafundować sobie masaż i balsam na całe ciało. To właśnie mogłabym robić! Tego właśnie spróbować!

Może też trochę stopują mnie komentarze mamy, że już jestem chuda (sic!!!). Nie jestem. Ale ona ciągle tak mówi. Jestem gruszką. Mam szczupłą buzię, mały biust, górę ciała ok. Największe moje wady to szerokie biodra i masywne uda. Ilekroć schodzę poniżej 55 kg, to na buzi wyglądam jak szczurek. Jak chcę mieć dół ciała szczupły, to muszę się liczyć z tym, że góra wychudnie do kości. Tak już mam. No i wtedy pojawiają się komentarze o tym, że jestem chuda. A ja nigdy chuda nie byłam i nie będę. Chcę być po prostu szczupła.

Ostatnio myślę o upływającym czasie, o tym, że chcę się jeszcze zatrzymać w okresie, w którym czuję się młoda i atrakcyjna. Bycie szczupłą bardzo by mi w tym pomogło.

  • ladyofdarknesss

    ladyofdarknesss

    17 września 2013, 13:52

    Ja tez czesto zatracam się w łóżku z laptopem i czyms dobrym do jedzenia ;) zamiast pojsc na silownie.... Ale staram sie walczyc sama ze soba. :) Moze ktoregos dnia sie uda :D Poki co moje lenistwo mnie przeraza :/

  • Mileczna

    Mileczna

    16 września 2013, 23:19

    ależ jesteś młoda i atrakcyjna!!! pokonałaś wiele barier...i biegasz 5km!!! ja dopiero od miesiąc biegam więcej...i dzięki za dodanie mnie otuchy...no pewno ,że takie kąśliwości mnie motywują - jakoś się jednak chciałam pożalić