Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

26 lipca 2017 , Komentarze (4)

U mnie kolejny tydzień zastoju. Nietstety trochę nie do końca zapanowałam nad "wkórvem" z tego powodu I w poniedziałek nieco popłynęłam. Co prawda nie były to żadne obrzydliwości ,ot gotowana zielona soczewica z pesto,ale mocno nadprogramowa. I jak to zwykle bywa w takich sytuacjach już wpadłam w rezony ,że do dupy to odchudzanie ,że napewno nigdy nie schudnę a przecież tyle robie dla siebie. No I bym się pewnie zatraciła ,ale jednak jakiś cichy głos się przedarł pt. "czy ja aby tak dużo robię żeby schudnąć?". I z żalem musiałam się przyznać przed sama sobą ,że w sumie nie aż tak dużo. W seszłym tygodniu dużo się działo ,więc Ewki wyszły mi tylko dwie. Owszem gdzieś jakis rower ,spacer ,ale to raczej takie zwykłe codzienne czynności ,a nie jakieś "treningi". Więc po jednym dniu ,w którym miałam się ochote w którymś momencie "zajeść na śmierć" ...swoją droga zajeść sie na śmierć soczewicą zielona :))). Tak czy tak ,po jednym dniu lekkiej załamki nie wiem czym powodowana zajrzałam na moje pomiary tutaj na vitali z 2013. I jakież było moje zaskoczenia kiedy się okazało ,że dokładnie w takim samym momencie odchudzania w jakim teraz jestem - 5kg za mną ,nawet pora roku sie zgadza. Otóż w tym samym momencie wtedy miałam zastój na poziomie tych nieszczęsnych 80kg przez 3 miesiące!!! Potem waga spowrotem zaczęła spadać. Kolejnym moim zaskoczeniem był fakt ,że moje tempo wtedy to było nie więcej niż 1kg miesięcznie. Byłam przekonana ,że jechałam 2kg na miesiąc - a tu nie! Zajrzałam więc I do swojego pamiętnika z tego okresu ,w poszukiwaniu flustracji jaką czuje teraz ,I co? I nic! Zero znichęcenia ,cały czas pełen entuzjazm I wpisy pt. biegałam przez 15 minut :) Ech... I doszłam do dwóch wniosków, po piersze warto pisac jednak pamietnik. Po drugie ,zdaje się że w kosmos wystrzeliłam z oczekiwaniami wobec siebie. Wtedy kiedy zaczynałam ,nie miałam w zasadzie żadnych oczekiwań. Cieszyłam się z każdego jednego treningu ,każdej minuty biegania, pływania ,spaceru. Dziś niby ważę tyle samo ,ale moja forma jest nieporównywalnie lepsza ,a ja nie potrafię tego docenić. Jasne ,że wolałabym zamiast tego być lżejsza o 5kg, ale heloł!!! Więc sapiąc sobie wczoraj radośnie z Ewką  faktycznie doceniłam fakt ,że te treningi już mi idą naprawdę sprawnie. Oczywiście ,że mózg niesforny często przekonuje ,że leżenie na kanapie będzie znacznie przyjemniejsze od wysiłku - ale on niestety w całej swej objętości się myli. Ja tam się muszę spocić żeby się ucieszyć - niestety mózg często wygrywa :(((

Ale nie składam broni i ładuję Evkę za Evką. Dość mazgajstwa ,na efekty trzeba naprawde zapracować. A ja się zaczęłam zachowywać jak ktoś ,kto po każdym podniesieniu sztangi na siłowni sprawdza w lustrze czy mu biceps urósł :))

No to już nie sprawdzam ,tylko ćwiczę!!!!     

12 lipca 2017 , Komentarze (11)

Tak mi jakoś wychodzi ,że od ponad 3 miesięcy waga stoi w miejscu. Faktem jest kwiecień i maj upłynął mi pod presja nauki do egzaminu. Biorąc pod uwagę fakt ,że ostatni raz studiowałam 7 lat temu ,to w sumie się tym boleściom nie dziwię. Powiedzieć ,że byłam zestresowana nauka i egzaminem to jak nic nie powiedzieć. Dwa miesiące masakry. I w sumie powiennam byc z siebie bardzo dumna ,bo przy tym poziomie stresu w normalnych warunkach to by było +7kg co najmniej. Tym czasem żeby zabić stress dośc dużo biegałam. Ale niestety przez to zaczełam odpuszczać fitness i zapewne troszke podjadać. I waga jak zaklęta stała w miejscu aż do końca czerwca. Póki co nadal stoi ...był pik dodatni tuz przed @ ,no ale na takie wybryki wagi to juz jestem dobrze przygotowana. I tak z jednej strony to potwornie mnie ten zastój flustrował ,ale z drugiej strony doszłam do wniosku że stabilizacja przeciez tez jest ważna. No wiem ,że stabilizacja na etapie redukcji to troszkę nieporozumienie. Ale niedawno czytam coraz więcej artykułów/blogów o tym żeby jednak nie układać sobie diet ,tylko naprawdę nauczyć się racjonalnie odżywiać. Racjonalnie ,to wcale nie znaczy 100% warzywka i kiełki. Jadłospis powinien być zdrowy ,ale jednocześnie zawsze trzeba sobie zadać pytanie: czy możesz tak żyć/jeść do końca życia? Jeśli odpowiedź nie jest twierdząca to nie trudno się domyśleć ,że prędzej czy później pójdziemy w krzaki z prawidłowym odżywianiem ....czyli w jakiś rozkoszny kompuls zakazanych rzeczy. I jak tak sobie zrobiłam przegląd menu ,to doszłam do wniosku że już te zasady wprowadziłam w zycie. Generalnie od poniedziałku do piatku jest dość restrykcyjnie ,ale w łikendy troszkę luźniej. I myślę ,że zastój wynikał z tego ,że przez naukę znacznie mniej miałam czasu na ćwiczenia - co nie znaczy wcale ,że nie ćwiczyłam wogóle. Tak czy tak te ostatnie trzy miesiące były w sumie fajne, troche ćwiczyłam ,trochę pilnowałam kalorii i trochę sobie folgowałam w weekend. Czy mogłabym tak funkcjonowac do końca życia? Z przyjemnością! Zatem poniekąd rozgrzeszyłam się z tego zastoju ,ale chyba właśńie dzięki temu jakieś nowe siły we mnie wstapiły. Od 3 tygodni zapierniczam z Evką na wysokich obrotach. Póki co mam 3x w tygodniu ,ale mam nadzieje juz w tym tygodniu zwiększyć ilość. Oprócz tego wróciłam do 16km spacerów w łikendy. No cóż ,na wadze się to nie odbiło :) ,ale na samopoczuciu owszem. To naprawdę niesamowite jakiego kopa dodaje śmieszne 45 min machania nóżką z Chodakowską. Oczywiście nie samą Chodakowską człowiek żyje i powrzechnie wiadomo ,że można ćwiczyć cokolwiek. Byle regularnie - proste jak drut ,a jednak niesamowite :). Po trzech tygodniach przyznać muszę ,że widzę już różnicę w tym jak wykonuję ćwiczenia. Tak jak Evka obiecuję ,jest coraz lepiej i łatwiej. Póki co największe bitwy muszę staczac z własnym leniem ,ale mam teraz taki nadmiar motywacji ,że nie są to kwrawe boje. Zatem waga w miejscu ,ja ćwiczę jak szalona i ...jestem mega szczęśliwa.


20 czerwca 2017 , Komentarze (9)

Nie ma w tym niczego raczej dziwnego ,że się nam w życiu zdażają wzloty I upadki. Czasem jest lepiej ,a czasem troszkę gorzej. Ja jestem zdecydowanie jedna wielką sinusoidą I w temacie nastroju ,ale przedewszystkim w temacie wagi. I ,jak juz pisałam , nic w tym dziwnego tylko aplitudy mi za duże wychodzą. Bo myśle ,że wachania wagi 2 -3 kg w ciagu roku to nic nadzwyczajnegio. Ja to jednak puszczam dużo dalej. Dobre jest tylko to ,że za każdym razem jednak krzywa motywacji idzie w gore ,a krzywa wagi w dół - prędzej czy później. Dziś mam pik motywacji. Powód ? Przyparta "upałem do muru" wstałam o 6 rano żeby poćwiczyć!! Zdażało mi się bigać rano ,ale żeby odpalić Ewke czy inne kattelbell to szczerze powiedziawszy wydawało mi się niemożliwe. Bo człowiek zaspany ,bo się spoci ,bo nie ma czasu. I jak było? BOSKO. Zaznaczam z każdej strony ,że NIE jestem poranną osobą. Wręcz dokładnie odwrotnie ,tzn. ja się mogę nad ranem położyć spać ...ale wstać rano wcześniej przed pracą ,tylko po to żeby zrobic jakiś tam śieszny trening ...ja???

Szczerze mówiąc pukałam się w głowę czytając wpisy ,jak to się świetnie rano ćwiczy , bo człowiek świeży ,wypoczęty. I wiecie co się okazało ...to jest prawda :)) W tym tugodniu u mnie temperatury popołudniu dochodzą do 30 stopni celcjusza. Więc treningi po pracy to nie bardzo. W zasadzie już stwierdziłam ,że trudno ,że pojeżdżę troche na rowerze I tyle. Jestem mega z siebie dumna ,mam nadzieję ,że to nie był jedrazowy wybryk :) No ,ale to tylko odemnie zależy - czyż nie? I to jest pracowanie nad głową punkt pierwszy :)

Punkt drugi pracowania nad głową zdefiniowałam całkiem niedawno. Z racji rozpoczynania całej procedury odchudzania od nowa po raz senty ,wróciły stare dobre żale pt.: a kiedy byłam młodsza to jadłam co chciałam I byłam chuda. I w tym roku po raz piwrszy uświadomiłam sobie ,że to nie prawda. Tzn. to że byłam chuda to tak :) ,ale jak zaczęłam analizować co jadłam I ile ćwiczyłam to troszkę spokorniałam. Po pierwsze póki nie poznałam mojego męża ,nie było roku żebym nie była zapisana na fitness co najmniej 2x w tygodniu. Zarówno podczas studiów ,jak I później kiedy juz zaczęłam pracować. Po drugie dopóki nie miałam samochodu wszedzie rower ,albo komunikacja miejska - więc często po prostu chodziłam pieszo ,bo jestem z tych co nie lubią czekac na autobus :) Po trzecie uświadomiłam sobie ,że ja nie za wiele gotowałam. Nie oznacza to bynajmniej ,że jadła na mieście - jeszcze mnie nie było na to stać :) Ale moje podstawowe danie objadowe to była ryba duszona w mieszance warzyw - szybkie ,proste I przypadkowo zdrowe. Na porządną pizze nie pozwalałam sobie częsciej niz raz w miesiącu - bardziej z oszczędności ,niż z myślenia o wadze. Oprócz tego jakieś kluby ,w których się faktycznie tańczyło ,a nie tylko siedziało przy piwie :) I tak właśnie doszłam do wniosku ,że ja zupełnie "naturalnie" dbałam o wage I kondycję. Na fitness chodziłam dla zabawy, jadłam zdrowo bo tak było szybciej ,a samochodu nie uzywałam - bo nie miałam. I wiecie co ...ja nie pamietam żebym była jakas nieszczęśliwa z tego wszystkiego. A teraz nagle robię wielkie halo z tego ,że ćwiczę/ muszę ćwiczyć. Że zjadłam gotowane mięso I troche sałaty - no heloł!! Wygląda na to ,że dobrobyty mi nie służą :) ....choc raczej należy stwierdzic uczciwie ,że źle korzystałam z tego co sobie wypracowałam. Ale wiecie co? NIGDY nie jest za późno ,żeby zmienić podejście. Więc moje postanowienie na ten rok ,który zaczął się dziś o 6 tej rano :) ,to zmienić myślenie. Skoro 15 lat temu potrafiłam trzymac jakis balans w życiu między dawką ruchu ,jedzeniem I imprezami to napewno dalej to potrafię. Co ciekawe wtedy to naprawdę imrezowałam - bo teraz to raczej jakis szalony grill I tyle :) Tak czy tak ja to gdzies w sobie to mam ,musze to tylko obudzić. Żeby nie podchodzic do ćwiczeń jak do masakry jakiejś I nie robić halo z faktu ,że pizza jest tylko raz w miesiącu :)

Więc witamy w nowym rozdziale!!!  Od dzisiaj to wszystko ,to tylko ZABAWA :)))

19 czerwca 2017 , Komentarze (11)

Tak, moje jo-jo ma aż trzy jo :) Pewnie była to wąłśńie jedna z przyczyn dlaczego z tąd zniknęłam. W seszłym roku po operacji oczu przebiłam 86 kg - co jest mniej więcej punktem w którym 4 lata temu zaczęłam sie odchudzać. Więc możecie sobie wyobrazić jak byłam zachwycona. z jednej strony złość ,z drugiej żal straszny do siebie. Aż sie dziwię ,że w jakąś galopujacą depresję nie popadłam.

Ten rok zaczęłam z waga 84,5 kg. Więc juz jednak troche zrzuciłam. ALe omówmy się 4,5 kg w 5 misięcy to jest naprawdę niewiele. W kwietniu I maju pochłoneła mnie nauka ,w sumie to się cieszę że nie przytyłam przez te dwa mieiące. No ,ale dzięki wytężonej pracy umysłowej jakoś tez nie schudłam. I tak dwa miesiące w temacie diety zmarnowane - też troche wkórw. Staram sie jednak o tym nie myśleć ,biegam ,jeżdże na rowerze ,fitnesuję. Niestety w 30 stopniowym upale ,jakoś na niewiele mam ochotę :( Jeszcze walczę - urlop dopiero w sierpniu. Mimo wszystko jednak troche te wyniki rozczarowujące. Czas spiąć silniej poślady ...

15 czerwca 2017 , Komentarze (27)

Ogólnie to WOW. Nie sądziłam ,że ktoś o mnie tu pamięta. Musze przyznać ,że strasznie mnie to ucieszyło. Jakoś tu nie wpadałm przez rok ,bo trzeba przyznać w temacie odchudzania byłam raczej bohaterem negatywnym. Choć w sumie to raczej jak w życiu ,nieustanne wzloty I upadki...I o ile w życiu mam w sumei częściej wzloty ,to w odchudzaniu raczej upadki :)

Ale nie demonujmy. Końcem zeszłego roku zaliczyłam "bull eye" ,I po świetach przywiozłam 85 kg obywatela do domu. No cóż...najważniejsze ,że to juz za mną. Niestety w 5 miesięcy wywalczyłam tylko -5 kg. Wiem - cieszyć sie trzeba i z tego. Cieszę się nie powiem ,ale bywaja momenty kiedy lekki wnerw jednak następuje. Ostatnio przekuwam ten wnerw w bardzo silną motywację. Czego skutkiem są zakwasy :)) Ale czyż nie jest to słodki ból?

Ćwiczę ,biegam ,jeżdzę na rowerze -niby cholera wszystko robie jak trzeba.

Są jednak sukcesy na innych polach. Okazało się ,że jak się nie obcina włosów ,to one naprawdę rosną. I takie bywają tego efekty:

Podgolene musi być :) Szaleńswto trzeba troszkę eksponować.

A w ostatnią niedzielę zaliczyłam fajny bieg w Amsterdamsie. Dystans niby nie wyczynowy  ,16 km w 2h ....ale w 25 stopniowym upale. Nie mam pojęcie jak indianie meksykańscy biegają z radością po pustyni - ja odpadam. Tak czy tak ,dotarłam do mety - a to jest najważniejsze!!! Jak tu dałam rady ,to i z odc hudzaniem sobie poradzę, co nie?

31 maja 2016 , Komentarze (11)

  Mimo niekończącej się mantry nie zdołałam całkowicie się pogodzić z katastrofą pourlopową w temacie wagi. Staram się o tym tak bardzo nie myśleć ,i na pocieszenie w pierwszym tygodniu zleciało mi 2kg. Oczywiście nie mam złudzeń ,że to jakieś złogi po tym całym szalonym jedzeniu w PL. Ale prawda jest też z taka ,że ostatni tydzień był w temacie diety bardzo książkowy. Moja aktywność fizyczną trudno jeszcze nazwać treningami ,ale specery z psem były i rower też. Właściwie to już ostatni tydzień przerwy w aktywności po operacji. W pewnym sensie jestem z siebie dumna ,bo zazwyczaj po urlopie potrzebowałam dwóch tygodni żeby wrócic do diety i ćwiczeń. Tym razem do diety wróciłam w dniu powrotu z urlopu ,do ćwiczeń też ,tyle że musiałam zaczać baaardzo spokojnie. Ale to chyba dobrze ,bo jakbym sie rzuciła od razu na mojego kattlebell po misięcznej przerwie to znowu byłby problem żeby w krzesła zsiąść. W przyszłym tygodniu chcę już wrócić do biegania ,ale coś czuje że zaczne od marszobiegów. Najważniejsze ,że udało mi się jako tako pogodzić z tym co się stało ,czyli z faktem że przez urlop przytyłam aż tyle kg. Oczywiście ,że pierwsze moje myśli po ważeniu „pourlopowym” była całkiem wisielcze. Załamka po całej linni ,bo po pierwsze zdałam sobie sprawę z tego że jeśli chcę być szczupła to będę się już musiała pilnowac do końca życia ,a po drugie – jakim cudem mogłam byc taka głupia!! Tyle pracy ,wyrzeczeń i to wszystko „sru” w miesięc. Ale tak jak wspomniałam – pogodziłam się z tym. Nie ma co sobie samem,u kołków na głowie ciosać ,lepiej ciosać jakieś pompki i brzuszki i to zupełnie nie na głowie. Zatem biegłam ci ja sobie od stycznia i biegłam, zaczęło być całkiem cudownie. Już się czułam jak łania ,aż tu nagle trach ,potknięcie i wylądowałam twarzą w końskim nawozie. Dobra strona jest taka ,że z takiego upadku się człowiek szybciutko zbiera ,bo nie ma co za długo wąchać kupy.

Nawet jestem trochę zaskoczona powrotem motywacji ,bo w weekend mimo wszystko miałam lekką handrę. Ale pogoda w sobotę była cudowna i trochę to sobie wszystko zrekompensowałam zakupami. Ale hola hola ,nie nakupiłam byle czego. Po pierwsze były prezenty dla znajomych – bo na weekend idziemy „w gości” ,a po drugie zamarzyły mi się gołąbki z kapustą rzecz jasna. Kupiłam piękna pierś indyka ,pieczarki ,cebulka i co ino. I na sam koniec sie okazało ,żę ni cholery nie ma zdatnej do użytku kapusty.  W Polsce już się zajadałam młodą kapustką ,a tu parchy takie że nic z tego nie zrobi. A kilo mięsa się do mnie w mojej torbie uśmiecha. Więc postanowiłam improwizować i zrobić te śmieszne „gołąbki dla leniwych” czyli kapuste posiekałam i wymieszałam z mięsem mielonym. Ale poszłam o krok dalej z tym lenistwem i zamiast robić z tej całej wybornej masy kotleciki ,to wpakowałam to wszystko do keksówek i upiekłam. Połowa mniej roboty a wyszło bajecznie pyszne. Jedyny błąd jaki popełniłam ,to ten że nie zblanszowałam wsześniej kapusty – jednak ta zimowa jest twarda jak pieron. No cóż, wyszło to trochę chrupiące ,ale i tak się zajadaliśmy. Nastepnym razem zrobie dokładnie tak samo i mam juz całą listę dodatków jakie chcę wypróbować zamiast kapusty. Na pierwszym miejscu: jarmuż. Oczywiście w samej masie za wiele tłuszczu nie miałam ,więc te moje kekso-gołąbki nadają sie tylko do podawania z jakimś sosem – ale nawet mąż się zachwycał więc nie jest źle. A do tego zrobiłam taką kapuste zapiekaną http://www.przepisy.net/zapiekana-biala-kapusta/ tylko bez kminku bo nie lubię. I oczywiście zamiast śmietany jogurt ,a zamiast smalcu masło klarowne (oczywiście trochę go tez mniej dałam). Na tej samej stronie jest przepis na takie mięso mielone z kapustą jak to sobie ja wymyśliłam – okazuje się ,że nie jestem pionierem metody. :) SMACZNEGO !

25 maja 2016 , Komentarze (22)

Tak wyszło ...cały misterny plan w pizdu i tyle. W ogóle nie bardzo mi się wydaje ,że to możliwe jest żeby przytyć 7,5 kg w 4 tygodnie ,ale takie są fakty. Powód :operacja i totalny bezruch. No ale kurde – 7kg??? No nie powiem ,że nie dostałam szału jak zobaczyłam dziś wynik na wadze. Trochę mi się nawet zrobiło depresyjnie na tą okoliczność, i mówię mężowi że strasznie prztyłam ,a on na to "przecież zaraz schudniesz" - no właśńie zaraz schudnę!. Oczywiście ,że spodziewałam się wzrostu wagi ,bo heloł  4 tygodnie bez jakiej kolwiek diety plus jeden tydzień praktycznie leżenia w łóżku. No ale nic to ,liczyłam się z „perturbacjami” są jednak pozytywy ,które mimo ogromnej ceny jaką za nie zapłaciłam napawaja mnie ogromną radością. Jakie? Otóż mileczna od dwóch tygodni nie nosi okólarów i nie będzie już ich nosić nigdy w życiu! Tak dobrze nie widziałam od dwudziestu lat! Cholera – jak ktoś ma co wspominać sprzed dwudziestu lat ,to zaczyna to brzmieć strasznie powżnie. Ocierpiałam się trochę przez dwa dni po zabiegu ,ale operacja w pełni się udała. Co prawda jeszcze przez 2 miesiące mam zakaz pływania, a przez 2 tygodnie zero biegania i fitnessu. Ale co to jest 2 tygodnie wobec wieczności. Od wczoraj już wróciłam do kulturalnego jedzenia. Jedyne co moge robić to spacer i rower – więc korzystam choćby z tego. Kuźwa tak się strasznie cieszyłam z tej siódemki z przodu. No uwierzyć wciąż nie mogę ,że mogłam tyle przytyć. Popijam właśnie koktajl szpinakowy ,i obmyślam menu na najbliższe dni. Jeszcze skopie sobie tyłek za te kilogramy – póki co mój pies się cieszy bo cidziennie ma godzinny spacer J.

21 kwietnia 2016 , Komentarze (24)

Sobotnie ważenie musiałam przełożyć z powodu nadchodzącej podróży,wypadło że przełożyłam na dzisiaj. Mówiąc szczerze z wielka obawą wchodziłam na wagę ,bo jak to przed wyjazdem bywa cały tydzień jest totalnie crazzy. Powtarzałam sobie „pamiętaj to tylko cyfry ,nie maja aż takiego znaczenia”. Ale mają!!! Kiedy oczywiście są jak należy. Normalnie nie wierzyłam własnym oczom ,wchodziłam i zchodziłam z wagi chyba z 5 razy. Ale zaprzeczyć się nie da - 7 się całkiem nieźle uleżało. Waga dziś rano 78,9kg. Na pasku Vtalii nareszcie jakiś promyczek postępu. Kiedy w 2014 roku w sierpniu wykupiłam dietę na Vitali ważyłam 79 kg. Niestety od tego czasu nie udało mi się ani o 100g zejść poniżej tej „kwoty. Nie mówiąc już o tym ,że na początku stycznia tego roku wychodowałam dorodne 85kg. Bynajmniej nie była to wina diety vitalii– poprostu oszukiwałam się na potegę. Tylko dzięki temu ,że cały czas coś tam biegałam i jeździłam dużo na rowerze waga nie poleiała wyżej. Jestem żywym dowodem na to ,że postanowienia noworoczne da się spełnić. Choć tak naprawdę ,dla mnie to nie tyle noworoczne postanowienie co spełnianie marzenia. Może właśnie dlatego ciągle się trzymam. Bo tak sobie w styczniu powiedziałam ,że czas do cholery nareszcie spełnić to marzenie. Jak nie teraz to kiedy ,zresztą na co czekać?  Więc usiadłam sobie sama ze sobą ,przełknęłam baardzo gorzką pigułkę wstydu. Przebaczyłam sobie to do jakiego stanu się doprowadziłam. W zasadzie nawet w którymś momencie poszłam nieco za daleko ,bo doszłam do wniosku że wyglądam całkiem dobrze – jestem tylko troszki pulchniejsza. Przy czym zupełnie nie była to konkluzja prowadząca do zaprzestania diety i ćwiczeń – dokładnie odwrotnie. Po prostu przestałam w sobie widzieć jakieś monstrum ,świenie i czym tam jeszcze można siebie obrazić. Zaakceptowałam całkowicie to jak wyglądam. Ale jednocześnie doszłam do wniosku ,że chcę to zmienić ,chcę wyglądac inaczej bo zawsze o tym marzyłam – i tyle. I dzięki temu dziś przepełnia mnie taka duma ,że ogarnąć nie mogę. Jeszcze tylko 6,8 kg i żegnaj nadwago. Póki co ma hektotony motywacji żeby na urlopie utrzymać wagę ,a może nawet coś zrzucić. Wiele zależy od tego czy po tej laserowej korekcji wzroku szybko bedę mogła wrócic do ćwiczeń – niechby to były tylko spacery ,wystarczy. Jestem pełna dobrych myśli.

Dziś wygrzebałam zdjęcie z 2014 roku. Bo druga rzecz jaką sie niezwykle ekscytuje to moje rosnące włosy. I mówię to ja – osoba która przez ostatnie 20 lat miała niemal cały czas jeża na głowie. Mówiąc szczerze to jest dość niesamowite ,ale naprawdę zaczynam się cieszyć tymi włosami. Coraz częściej chodze w rozpuszczonych ,układam ,modeluję – dla mnie to kosmos. Na obu zdjęciach w zasadzie mam podobna wagę ,może trochę niższą miałam w 2014. Wydaje mi się ,że jednak buzie miałam wtedy szczuplejszą. Ostatnie strzyżenie miałm gdzieś w marcu 2014 roku ,ale wtedy jeszcze na całkiem króciutko. To wszystko jest niesłychane!

18 kwietnia 2016 , Komentarze (40)

No musze się koncentrowac na pozytywnych aspektach i nieco pomijać negatywne. Mega pozywyw jest taki ,że wkońcu w weekend zobaczyłam upragniona 7 z przodu ...co prawda jestem tylko 0,2 kg poniżej 80 kg ,ale 7 to 7 :). To o czym staram się nie pamietakć to fakt ,że według mojego planu w ten weekend powinnam juz ważyć 78 kg :(. Więc jestem lekką reką 2 kg poza rozkładem. Ogólnie olewam ,bo ważne jest to ,że to moja najniższa waga od 1,5 roku. Dodatkowo w porównaniu z sierpniem 2014 mam trochę mniej centymetrów w obwodach ,mimo że waga wtedy była o 0,8kg mniejsza. No cóż – proces odchudzania nie jest tak prosty jak zrobienie tabelki. Więc z jednej strony mega zachwyt ,z drugiej odrobina piasku w bucie. Ale fakt nie zaprzeczalny jest taki ,że w pracy coraz częściej słyszę że schudłam. Od połowy stycznia to już jakieś 5,5 kg – więc w sumie wcale nie tak mało. No ,ale powinno być więcej. Jednak na koniec „stało” się coś co ostatecznie wprawiło mnie w nieskończenie dobry nastrój. Wpadły mi w rece spodnie ,w które z wileka radością się mieściłam w kwietniu zeszłego roku i ...są na mnie kompletnie za duże :). Z tej radoći wskoczyłam na rower i wykręciłam 37 km między tulipanami – było nieziemsko.


Warto nie odpuszczać ,nawet jak czasami się ta walka wydaje bez sensu. Tak na marginesie w moim kattlebell już jestm totalnie zakochana. Ale dochodze do wniosku ,że 5cio kilogramowy czajnik ,który mam  ,jest już nieco za lekki zatem jak będę w PL to planuje kupić jeden troszku cięższy. No i włąśnie teraz to cały wyjazd do PL jest najwiekszym wyzwaniem dietetycznym. W dodatku planuję laserową korekcje wzroku ,więc pewnie z tydzień to i ćwiczenia będę musiała sobie darować – ala za to jak potem rusze bez tych cholernych okularów!!! Póki co taka ze mnie...profesorka


6 kwietnia 2016 , Komentarze (10)

Nie jestem przekonana jak to nazwać ,ale coś faktycznie mi dolegało. W zeszłym tygodniu szalałam ze szczęścia ,że zobaczyłam na wadze 80,1kg. I co prawda jak to przy @ spodziewałam się że mi ta waga w tym tygodniu pokaże więcej ,ale jakoś mnie to jednak dobiło. Tzn. może nawet nie ta waga ,ale pogoda była cudna a ja leżałam zwinieta a kanapie bo nawet tabletki mi w sobote nie pomagały. I niby wiem ,że takie sytuacje są niezależne odemnie ,a jednak w niedzielę miałam z tego powodu najnormalniejszą w świecie chandrę i to na całego. I znowu piękna pogoda ,a ja na kanapie. Coprawda czułam się niewiele lepiej i mimo tego poszłam na godzinny spacer z psem – no ale co to jest godzinny spacer!!?? I już mi się zaczęły lamenty ,że ja się tak staram a tu dupa zbita ,bo przyjdzie @ i w kosmos z moimi staraniami. I mówie wam chyba zacznę wierzyć w to wiosenne przesilenie. Bo kurde dopierniczam od 3 misięcy z tym bieganiem ,rowerem i ćwiczeniami. Nieraz biegałam w deszczu i gradzie ,jeździłam na rowerze pod wiatr i ani nawet mi przez myśl nie przeszło żeby narzekać na cokolwiek. A teraz kiedy nagle 15 stopni ciepła ,słońce i nie ma wiatru ja się w tym normalnie gubię! I powiem wam ,że ogarną mnie ten nastrój na całego ,i trzymał 1,5 dnia. Aż do poniedziałku ,kiedy wkońcu pieprzona @ się wyprowadziła a ja pełna sił i jakiejś takiej wściekłości zaczełam popołudniu machać moim kettlebell. Pot lał się strumieniami ,sapałam ,krzyczałam ...jak skończyłam myślałam że się ze szczęścia popłaczę. A jak sobie popatrzyłam w mój pamietnik z zeszłego roku to dokładnie w tym samym momencie (przełom marca i kwietnia) odpuściłam. I pamietam ,że dokładnie taka sama apatia mnie dopadła. Tym razem miałam na nią konkretniejszą broń – kattlebell :) Wczoraj pobiegałam z psem – 7,5 km. Zatem apeluję – nie dajmy się tym cholernym przesileniom!