Pamiętnik odchudzania użytkownika:
Mileczna

kobieta, 43 lat, Holandia

170 cm, 98.00 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

29 marca 2016 , Komentarze (17)

U mnie święta przebiegły w baardzo dobrym nastroju ,bo w sobote waga pokazała 80,1 kg :) Zatem pierwszy cel ( -5 kg do 19 marca 2016) mam za sobą. Tak ,dobrze widzicie mam ten cel osiagnięty z tygodniowym poślizgiem. Ale chyba nie muszę mówić jak ekstremalnie się cieszę. Jeśli chodzi o menu świateczne ,to owszem było wyśmienite ...ale dietetyczne to już troche mniej. Nie zapomniałam jednak o sporej dawce ruchu I o zdrowym rozsądku w temacie ilości. Niestety na efekty trzeba poczekać do następnego ważenia ,w dodatku przypełzła znowu @ więc już się nastrajam na perturbacje wagowe. Ale to cholera jest wogóle nie ważne. W pracy dziś usłyszałam ,że schudłam - coś takiego usłyszeć po świętach to skarb :)))). Ogólnie nie jest łatwo moje drogie tak się codziennie ze soba zmagać ,ale to się tak cholernie opłaca! Dziłajmy dalej - bo kolejne cele czekają !

21 marca 2016 , Komentarze (19)

Szpinak zawsze lubiłam ,ale trzeba przyznać że ostatnio jakoś mi tak wychodzi że gości u mnie w każdym tygodniu. Roladki z dorsza przetaczają mi się już 3 tydzień przez jadłospis. Ostatnim razem nie dałam rady wrzucić całeych 500g szpinaku do brytwanki I zopstało mi troche. Dorzuciłam do kanapek ,sałatki ale ciągle nadmiar ,a nie chciałam po raz niewiadomo który robić makaronu ze szpinakiem. I w efekcie wylądował ten szpinak w zupie krem z zielonego groszku. Efekt - genialny. W tym tygoniu odwróciłam proporcje I miałm zupe krem ze szpinaku z dodatkiem zielonego groszku. Powiadam wam - genialne. Przepis jest banalny. Tylko moje proporcje są na naprawdę duży garnek ,ale pamietajcie że szpinak (przyjanmniej świerzy) "topnieje" w garnku.

Zatem u mnie było tak

  • jakieś 2/3 opakowania 500g szpinaku świerzego (tyle ile sie dało naładować do garnka)
  • 400g groszku zielonego mrożonego
  • 1 por
  • 1 cebula
  • 1 marchewka
  • sól ,pieprz ,gałka muszkatołowa ,kostka rosołowa

Jak to na zupę przystało wszystko wyladowało w garnku zalene wodą. Gotowałam aż wszystkie warzywa były mięciutkie. Na koniec wszystko zblendowałam. Mnie wyszła konzystencja kremowej zupy. Można dorzucić ziemniaka gotowanego ,gdyby wyszło za rzadkie ,albio zredukować wodę. Najlepiej smakowała nam z grzankami (najlepsze z nieco czerstwego juz pieczywa). Ale żeby nie było nudno ,była też odsłona z jajkiem w koszulce :)


Kulinarnie zatem trzeba przyznać ,że szaleję I to z sukcesami. W odchudzaniu za to kolejne perturbacje. Mimo trzymania diety I treningów w zeszłym tygodniu waga zamiast w dół poleciała +0,7 kg do góry. Trochę się wściekłam I z tego wszystkiego się nie pomierzyłam - teraz troche żałuję. Ale w du*** to ,zaczynam kolejny tydzień I jestem mocno nastawiona na walkę .... i planowanie dietetycznego świątecznego menu :)

15 marca 2016 , Komentarze (8)

Nie zamieszczam tu moich wszystkich pyskówek ze szkaną terrorystką ,co nie oznacza że ich nie mam. Mam i to od cholery. Ale ponieważ się spodziewałam ,że tak będzie to wyglądać troche lepiej niż rok temu się do tego przygotowałam. Jak? Po pierwsze naprawdę bardzo głęboko wbiłam sobie do gowy ,że waga to nie wszystko. Jeśli trzymam diete ,wypełniam plan treningowy to ona ma gó**o do gadania. Teoria prosta,prawda? W praktyce bywa bardziej zaskakująco. Np. po ostatniej @ zgodnie z planem wchodzę na wage w sobotę (ważę się raz w tygodniu) ,a tam 1,7 kg więcej niż tydzień przed @. Zaklnęłam parę razy ,ale mówię sobie bez jaj – cały tydzień był wzorowy pod względem diety i względem ćwiczeń. Chwyciłam więc za centymetr ,i zgadujcie gdzie mi te 1,7 kg wlazło? W cycki centralnie + 3cm. Reszta wymiarów bez zmian ,nawet lekki spadek na brzuchu. Tydzień później (tym samym tydzień po@) w obwodzie klatki piersiowej straciłam 3 cm. I niech mi ktoś powie ,że kobita z tym odchudzaniem nie ma trudniej!! Więc notuję to co jem , i notuje to co ćwiczę. O ile z tym drugim nigdy nie miałam problemu ,to z tym pierwszym – aby notować to co naprawdę jem – na początku było słabo. Bo spoko zaplanowane śniadanko, objad ,całkiem dietetyczny ,wyborny ...ale jak parę razy zrobiłam uczciwy rachunek sumienia ,to się okazało ,że nie mogąc doczekać się na objad wciagnęłam plasterek sera. Jak sobie to uświadomiłam to mnie lekko szlag trafił. Powiecie ,że to nic ...nawet się mogę z tym zgodzić. Ale tu bardziej chodziło o to ,że jakimś cudem na poczatku takie „przekąski” wogóle nie lądowały w mojej głowie do koszyka z „jedzeniem”. Wiec co to było? Niewiadomo. W każdym razie jak sobie tak w końcu zrobiłam dobry spis z całego dnia ,to zamiast 1600 – 1700kcal ,wylądowałam w przedziale 2200 – 2300 kcal. Bynajmniej się nie wieszałam z tego powodu ,ale po prostu uświadomiłam sobie że jak ja tak dalej będę notować te posiłki to mnie to nigdzie nie zaprowadzi....tzn. zaprowadzi ale napewno nie do zmniejszenia wagi. Tak więc od 2 misięcy trzymam się bardzo dzielnie. Przez te już prawie 9 tygodni zaliczyłam w zasadzie tylko 2 dni totalnej degrengolady jedzeniowej. Wszystkie założone treningi ,fintesy i spacery – zgodnie z planem. W związku z tym i drżę z niepokoju i doczekać się nie mogę na sobotę ,kiedy to wg planu powinnam ważyć 80kg. Na pasku mam 80,7 kg ,więc biorąc pod uwagę moje średnie tempo 0,5 kg/tydzień niestety całkiem „dokładnie” celu pewnie nie osiągnę – no ale im bliżej tym lepiej ,nie ma co. Najważniejsze jest jednak to ,że jeśli zejdę poniżej 80,6 kg to będzie to mój nalepszy winik od 12 misięcy. W zeszłym roku mniej więcej w tym punkcie moja głowa doszła do wniosku ,że już jestem „prawie chuda” ,wiec można troche popuścić. Coż ,po pierwsze okazało się ,że nie można było, po drugię „trochę” skończyło się na +5 kg. Zatem w tym tygodniu skupienie na maxa. I powiem wam ,że na mnie to wszytsko bardzo motywująco działa. Wczoraj miałam dzień biegania. Po południu była piękna pogoda ,ale trzeba przyznać dość ciężki dzień w pracy ,i się zaczęło. A może sobie odpuścić jeden dzień ,przecież czasem można odpocząć ,może pobiegam we wtorek albo co. I już prawie przegrałam ,ale jakoś w ostatniej chwili kiedy przyszłam do domu mąż mówi ,że jeszcze coś musi do pracy dokończyć na kompie ,że jeszcze potrzebuje 40 min. No to sobie myślę :40 minut – idealnie przecież żeby sie przebiec!! I wylazłam – wierzcie mi nie posiadałam się z dumy ,radości i w ogóle nie wiem z czego. Trochę mi się marudziło jeszcze przez pierwsze 7 minut biegu ,a potem jak złapałam wiatr we włosy tak mnie poniosło na prawie 7km – tym samym plan w pełni wykonany. Radość z przytupem i w ogóle. Naprawdę czasem warto się przełamać ,co ja gadam: ZAWSZE WARTO SIĘ PRZEŁAMAĆ. Choć na chwilę ,choć na 30 minut ,chociaż jakiś mały fitnesik na dywaniku. Co kolwiek ,byle nie wylądować na kanapie. Dziś planuję na trening zaprosić słynna Mel B – mam nadzieję ,że ma luźne popołudnie :)


10 marca 2016 , Komentarze (23)

Niedawno odkryłam wyśmienity przepis. Jak w tytule ,dorsz z pesto I szpinakiem zapieczony pod sosem pomidorowym.

Składniki:

  • dwa filety z dorsza (lub pewnie jakiej kolwiek innej ryby)
  • dwie łyżki zielonego pesto
  • pół worka (ok 200-300g) świeżego szpinaku
  • pół opakowania passaty pomidorowej (ok 250 ml) lub pomidory w puszce
  • odrobina sera camembert lub motzarella
  • czosnek
  • gałka muszkatołowa ,bazylia, ostra papryka w proszku
  • sól ,pieprz

To co najbardziej lubie w tym przepisie to prostota wykonania. Jedyne "gotowanie" jakie trzeba wykonać to przygotowanie sosu pomidorowego. Zapewne kazda z was robiła to million razy (1-2 min zeszklić czosnek posiekany w kostke lub przecisniety przez praskę ,dodać pasate lub pomidory ,zagotować, doprawic do smaku - polecam dodać gałke także w niewielkiej ilości). Zdjęcia mam tym razem dobrze obrócone ,ale lekko nie pokolei :). Mniejsza z tym. Do naczynia żaroodpornego wysypujemy szpinak (na ostatnim zdjęciu) ,można go posypać solą ,pieprzem I gałką. Na szpinak układamy roladki przygotowane jak na zdjęciu nr1: na każdy filet nakładamy łyżkę pesto ,troszkę szpinaku ,zawijamy w roladki I układamy na szpinaku. Na koniec to wszystko polewamy sosem pomidorowym I na wierzch kładziemy kilka kawałków sera (ja użyłam camembert ,ale pewnie każdy się nada). To wszystko ląduje w piekarniku na około 40 minut w tem 180 stopni celcjusza - wierzcie mi odjazd :)

8 marca 2016 , Komentarze (25)

Jak zwykle nie mogę obrócić zdjęcia - za co bardzo bardzo przepraszam. Ale ważniejsze jest to: Półmaraton w Hadze ,21,1 km w 2h25 minut ... mimo niekończącej się nadwagi poprawiłam swój czas o 5 minut od ostatniego startu w 2014 roku :) Zatem gruba czy chuda wymiatam. Było dość zimno ,więc biegło mi się wyśmienicie. Ogólnie jestem mega szczęśliwa :)

3 marca 2016 , Komentarze (6)

Bardzo dziekuję za zainteresowanie moją papryką faszerowaną. Zasadniczo przepisów na wypychane warzywa jest w necie tysiące. Ja się starałam zrobić taką nieco odchudzoną wersję. Zatem do dzieła.

Składniki na farsz

  • 400 g piersi kurczaka
  • 1 woreczek kaszy gryczanej (polecam też jaglaną ,jęczmienną i ryż brązowy – żeby się nie nudziło)
  • Cukinia 1 szt
  • Papryka 1szt
  • 1 marchewka
  • Pół szkalnki passaty pomidorowej
  • 1cebula
  • 1 czosnek
  • Łyżeczka masła klarowanego.

Jak się już pewnie domyślacie cebulę trzeba zeszklić na maśle ,na sam koniec dodać czosnek. Potem leci mięso. Trzeba je zmielić ,polecam wrzucić pokrojone w kostkę do blendera – ziup ziup i pięknie zmasakrowane. Czas mycia blendera: 1 min ,czas rozkręcania maszynki do mielenia mięsa: wieczność. Ja mięsko się troszkę przesmaży wrzucam  marchewkę – posikana tak samo jak mięso w blenderze. Po jakichś 5 minutach cukinie i paprykę pokrojone w kostkę. Jak zmiękną dolewam passatę i wrzucam kaszę. Jeśłi mam dodaje tez pieczarki. Zasadniczo poza cebulą ,czosnkiem ,mięsem I kaszą resztę składników można dobrać wedle upodobań - im więcej warzyw tym weselej.

Z tych proporcji wypchałam 5 papryk – zależy wszystko jaka wielkość. Polecam popróbować różne kolory – ja uwielbiam wszystkie. Paprykę przeba „otworzyć” tuż przy ogonku wycinając kółko ,a potem wybrać lub wypłukać wystkie pestki. Do pieczenia wsadzam je na naczynię żaroodporne i podlewam wodą tak na jakieś 2-3cm. Najlepiej by było mieć bulion ,ale ja z lenistwa ostatnio daje wode i nie widzę różnicy. Czas pieczenia 30 minut ,temperatura 180 stopni. Czasami trzeba popiec 40 min jak papryki są bardzo duże. Ogólnie chodzi o to żeby były miękkie. Jak się skórka trochę przypiecze to nic nie szkodzi. Jeśli podajecie papryki od razu to na ostatnie 5 min pod „bereciki” papryk włożyć odrobinę mozzarella. Ja przygotowuję sobie to na lunch do pracy ,więc czekam aż wystygną przekładam do pojemniczka odpowiedniego i kładę sobie kawałeczek serka na zimną paprykę bo w pracy wrzucam to na 2min do mikrofali. Jak nie macie piekarnika to można te papryki poprostu włożyc do garnka ,podlać wodą i tak „udusić” ,tylko przykryte pokrywką – próbowałam i jedyna różnica to to że się skórka nie przypieka.

Tak jak pisałam wcześniej ,ja sobie ten farsz poprostu podzieliłam na kila woreczków i co pare dni rozmrażałam i przygotowywałam jedną paprykę na następny dzień – niebo w gębie. Do farszu można dodać wszelkie resztki warzywne ,u mnie ostatnio wpadło odrobinę zielonej fasolki z puszki bo mi zostało ,pare plastrów ogórka kiszonego – bo mi zostało :). Z tym ogórkiem to akurat był strzał w 10 i chyba wpadnie jako regularny składnik przepisu :).

 

2 marca 2016 , Komentarze (7)

Wszelkie mantry motywacyjne przyniosły zamierzony skutek - @ nie zachwiała mojego planu żywieniowego ani treningowego. Zeszłotygodniowe ważenie nie dało żadnych wzrostów – póki co waga w miejscu. Obawiam się jednak ,że w tym tygodniu zaliczę wzrost ,i to zupełnie nie z powodu podjadania. Jakas taka sie czuję napuchnięta ,ale może w sobotę się okaże że mi się to tylko zdawało i się będę z tego śmiać jak należy. Tak czy tak @ jest w procesie odchudzania niezwykle denerwująca. Staram się jednak koncentrować na innych rzeczach – jak np. przygotowanie nieziemsko pysznych posiłków. Wychodzi mi to całkiem nieźle ,tylko w pracy się skarżą prawie codziennie że znowu mam jakieś pyszności i robie wszystkim smaka. Raz w tygodniu jadam coś z kantyny – w ramach przerwy od gotowania. Ale niestety ostatnio trafiałam na jakieś baardzo kiepskie dania ,a może i stety bo nie ma takiej opcji że mi bedzie ślinka ciekła na „zakazane” jedzenie. Bo moje w płeni dozwolone jest o niebo lepsze ,problem tylko taki że czasem się w pracy zasiedzę ,potem pędem do domu robić jakis trening i robi mi się 22:00. A to jest ostatnia godzina w której mam ochotę rozwijać sie kulinarnie. Choć i na to znalazłam metodę – zamrażanie. Jakieś 2 tygodnie temu robiłam faszerowana paprykę (kurczak ,kasza gryczana ,warzywa). I tego farszu mi jakoś strasznie dużo wyszło. Uwielbiam to danie ,ale stwierdziłam że nie dam rady jeść codziennie tego samego. Więc zjadłam bodaj dwa razy ,a resztę farszu podzieliłam na porcje i do zamrażarki. Teraz w dni lenistwa kuchennego tylko rano wyciągałam farsz ,wieczorem wypycham paprykę ,na 30 min do piekarnika i gotowe – całość trwa 32 min z czego „pracy” przy tym mam na szalone 2 min. Muszę więcej takich dań wymyśleć. Może bigos dietetyczny? Jakieś sugestie?

24 lutego 2016 , Komentarze (9)

No niestety u mnie ciagle jeden z czterech tygodni w miesiącu jest dietetycznie bardzo ciężki do utrzymania. Który? Ten: @. Z przyczyn odemmnie niezależnych czasem nie jestem w stanie ćwiczyć ,ale to naszczęście zdaża mi się max 1 dzień. Ogólno ustrojowe pretensje do świata gnają mnie w okolice lodówki. Zatem nadeszła @ ,ale ja tym razem się do tego solidnie przygotowałam ,i nie mówię tylko o zakupie popularnych marek jak OB czy Always. Już troche o tym myślałam w weekend ,nawet przez chwilę byłam gotowa wynieść jakiekolwiek niezgodności dietetyczne z mojej szafki do piwnicy. Ale doszłąm do wniosku ,że nie ma to sensu – ostatecznie piwnica nie leży na końcu świata i w razie kryzysu i tak tam polezę ,choćby w środku nocy. Postanowiłam spróbować na sobie nieco psychozaklinania. Nie jest to niestety łatwe ,bo póki co moje wagowe osiągnięcia nie powalaja na podłogę ,ale w zasadzie przekłułam to w mocny argument. A mianowicie od niedzieli sobie powtarzam ,że jestem dopiero na początku drogi ,i tylko ja wiem jak ciężko mi było wydrzeć te 3 kg – więc czy ja napewno chcę teraz zażreć ten „sukces” z powodu co miesięcznej odwiedziny @. Otóż odpowiedź jest jasna: NIE!! Póki co wygrywam. Ale już wczoraj wodziłam tęsknym wzrokiem za jakimś grzeszkiem. Dodam ,że byłam po przepisowej kolacji i po solidnej dawce fitnessu. I mijając lodówkę dosłownie sama do siebie: Paulinko ,nie chcesz tego zjeść ,zresztą nie potrzebujesz – dopiero co zjadłaś pyszną kolację. Sięgnęłam bo putelkę wody i się do niej grzecznie modliłam cały wieczór. Zatem wczoraj wygrałam ....dziś kolejna bitwa. Ale dziś dzień biegania ,więc powinno być łatwiej. Na kolację znowu frykasy : szaszłyki z indykiem ,a do tego pyszna mieszanka sałat jeszcze nie wiem z czym. Trzymajcie kciuki ,to będzie ciężki tydzień ...ale damy radę!

22 lutego 2016 , Komentarze (26)

Cały 2015 rok bujałam się z wagą w dół i w górę ,z motywacja to samo. Ogólnie 2 – 3 tygodnie pełnej ekscytacji kończyły się 2 – 3 miesiącami flustracji. Nie ma się co czarować ,głównym ródłem problemu było raczej „życie” niż waga sama w sobie. Po przeprowadzce w połowie 2014 roku do Holandii wszystko stanęło do góry nogami. I mimo ,że praca mi sie podobała ,i nadal podoba i wszystko było i jest ekscytujące ,to dopadały mnie notorycznie tęsknoty i wątpliwości różnej maści. W zasadzie powinam być przygotowana na to ,że prędzej czy później zacznę te flustracje zajadać. No ale jakoś tego nie przewidziałam i w rzeczy samej zajadałam. Nie rozrosłam się niebotycznie tylko dlatego ,że mimo wszystko cały czas troche biegałam ,jeździłam na rowerze i fitnesowałam w domowych zaciszu. Ale przyszedł w końcu taki moment ,że powiedziałam sobie dość. Od roku się bujam z tym odchudzaniem i bez przerwy oszukuję ,a w konsekwencji wracam do wyjściowej wagi. A przecież wiem co mam zrobić ,wiem jak to zrobić – potrzebna jest tylko żelazna konsekwencja ,którą już raz potrafiłam utrzymać. Analizowałam to wszystko do obrzydzenia ,ale w końcu uświadomiłam sobie jedno : nie chcę dłużej czekać na spełnienie swoich marzeń. Życie jest tu i teraz ,a klucz do sukcesu mam w swoich rękach. Na początku generalnie unikałam posiadania w domu jakiegokolwiek „niedozwolonego jedzenia” – teraz zupełnie mnie to nie rusza. Wiem czego chcę ,wiem jak to osiagnąć i wiem że tym razem się nie poddam. I jak to mówi Ewka na jednym ze swoich treningów: nowy rozmiar spodni czeka – sukcess leży w Twoich rękach!!! Zrobiłam sobie też tabelkę z celami „wagowymi”. Zakładając (mocno optymistycznie ) ,że będę chudła 0,5 kg tygiodniowo nadwagi pozbęde sie już końcem czerwca ,a idelana wagę dla mojego wzrostu moge mieć już we wrześniu – w sam raz prezent na 35 urodziny!!! Patrzę sobie na tą tabelkę jak tylko mam jakiś słabszy moment  ,i na mnie to naprawdę działa. Więc na co czekać!! Zwłaszcza ,że moment jest idealny. Początek roku ,do lata damy radę!!!   

Cel numer  waga kiedy
1 80 19 marzec 2016
2 78 16 kwiecień 2016
3 76 14 maj 2016
4 74 11 czerwiec 2016
5 72 9 lipiec 2016
6 70 6 sierpień 2016
7 68 3 wrzesień 2016
8 66 1 październik 2016
9 64 29 pażdziernik 2016


18 lutego 2016 , Komentarze (15)

Dokładnie miesiąc temu dojrzała nareszcie we mnie myśl ,że naprawdę czas skończyć się oszukiwać. Waga znowu po świętach skoczyła na 84 kg. Jednak zajęło mi 2 tygodnie żeby naprawdę sobie uświadomić ,że tyle ważę. Zasadniczo podejście było z cyklu : „ta tania waga znowu jest zepsuta ,musze kupić nową” albo „musze przestać suszyć te spodnie w suszarce bo się znowu nie dopinam”. Samej mi w to teraz cieżko uwierzyć ,ale to naprawdę ja sama tak się zaczełam zachowywać. I tak jak 2 lata temu kiedy schudłam dość długo nie mogłam w sobie zobaczyc szczupłej osoby ,tak teraz kiedy masakrycznie przytyłam kompletnie nie chciałam tego przyjąć do wiadomości. W końcu od czasu do czasu czegoś tam sobie odmawiałam ,od czasu do czasu biegałam ,od czasu do czasu robiłam jakiś fitness ,a przedewszystkim codziennie do pracy na rowerze (całe 15 minut – śmiech). I pewnie by to nawet jako tako działało ,ale nie z wielkim żarciem jakie uprawiałam. I to nawet nie chodzi tak bardzo o to ,że zaczęłam jeść zupełnie nie zdrowo ,tylko niestety ilości. Choć z tym „przecież jem zdrowo” to też się raczej oszukiwałam. Bo to ,że się raz ,czy dwa razy w tygodniu zje kanapkę z sałatą to jeszcze nie oznacza zdrowo. Jak mnie zaczynało nosić to naprawde potrafiłam wepchać w siebie takie ilości popcornu ,że generalnie dla jednego człowieka to raczej powinno być niemożliwe. I przeżyłam w końcu na własnej skórze niewyobrażalne potem do siebie pretensje ,i takie prawie jedzenie przez łzy ,że przecież nie chcę tego jeść bo chcę schudnąć – ale jakoś nie mogę przestać w siebie wpychać. No straszne poprostu ,jakbym była od tego bezwarukowo uzalezniona. Tak więc mam na imię Paulina i jestem jedzenioholikiem ,i jestem „nieobżarta” od 31 dni. Troche to przerażajace ,ale z drugiej strony bardzo jestem z siebie dumna. Mam ogromna wiare w to ,że dam rady ,powiem nawet że mam pewność. Zaczęłam się tylko zastanawiać co potem – i tego jeszcze nie wiem. Co zrobić żeby po tej jednak cieżkiej pracy i miejmy nadzieję osiagnietym sukcesie nie wrócić z powrotem do nałogu jedzenia? No cóż ,zanim pozbedę się tych wszystkich nadprogramowych kilogramów minie jeszcze duuużo czasu ,więc mam przestrzeń żeby się nad tym zastanowić J Może jakieś sugestie?