Co za cudowne uczucie, gdy sama Panna Młoda wita mnie na sali weselnej okrzykiem: "Ale pięknie schudłaś!" :D :D :D
Po sobotnim weselu wczoraj chyba woda mi stanęła w organizmie, bo jednak nie jem nigdy o takich porach, no i miałam jednak sporą dawkę cukru (dwa kawałki ciasta i szklanka pepsi) przy niezbyt wyczerpującej aktywności tanecznej (było trochę nudnawo). Dziś już lepiej i widać, że waga jednak spada. Biorę się ostro do roboty - dziś wieczorem porządny trening, jutro pilates, w środę aerobik, czwartek przerwa, piątek tabata i w sobotę lub niedzielę aerobik. Taki jest najnowszy tygodniowy plan. :)
Chciałabym październik skończyć z wagą 66 kg. Myślę, że przy odrobinie szczęścia jest to do zrobienia. A tymczasem może już w poniedziałek uda się zobaczyć na wadze 7 po szóstce, choćby to miało być 67.9 to będę przeszczęśliwa. :) Wyznaczanie sobie takich małych celów jest dla mnie mega motywujące. Zwłaszcza, że nie skupiam się na tych dłuższych perspektywach i kiedy nagle uświadamiam sobie, że w 4,5 miesiąca zgubiłam już prawie 10 kilo, to jest to niesamowite uczucie. :D Swoją drogą, gdybym wiedziała te prawie 5 lat temu, że mogłabym schudnąć w niespełna 5 miesięcy zamiast czekać rok... :p