Weekend zaczął się w piątek wieczorem spaniem na siedząco w pociągu do Zakopanego, druga klasa, strasznie niewygodne siedzenia, ale hm.. jakoś spałam.
Sobota: polana Palenica - dolina Roztoki - Zawrat - Orla Perć -Kozi Wierch (były kozice, świstak i oprócz nas 3 osoby na Orlej, a obawiałam się kolejek do łańcuchów, pogoda super) schronisko "piątka" gdzie pozajmowana była najmniejsza cześć podłogi, za schodami włącznie, a z prysznica woda ledwo kapała. Spałam nad stawem, 40 cm od niego, latały nietoperze (nie, nie wkręciły mi się we włosy, niedźwiedzi też nie było), spadały gwiazdy.
Niedziela: pobudkę urządziły takie oso-muchy po kilka zawieszające się kilka cm od twarzy i bzyczące niemiłosiernie. Kozi Wierch (prawie, bo szlak skręca trochę niżej, Orla Perć cz. 2, dłuższa i jak dla mnie ładniejsza widokowo, pod koniec ledwo żyłam. Wszyscy faceci pod Krzyżnym, nawet ledwo ruszający się brzuchacz, opowiadali nam, dwóm kobitkom, że idą z Polany Palenica, przed Zawrat od świtu, mała burza i deszcz (niestraszny pelerynie), obiad w schronisku, czyli ciastko jagodowe z piwem i doliną Roztoki do Zakopanego i do domu. Usnęłam jak usiadłam. Idealny weekend.