W sobotę skoczyłam na dzień do Tomaszowa. Moja "wyskokowa" babcia w ramach ostatniej hecy zażyczyła sobie być pochowaną w miejscowości gdzie osiedliła się jej ukochana przyjaciółka Lusia, więc co roku jeżdzę na piękny swoją drogą cmentarz. Nie po drodze do nikąd ale jeżdzę bo babcia to babcia... Miało być pół dnia, ale śnieg zrobił swoje - wszak nie wierzyłam, że te opady śniegu będą problemem i opony letnie miałam... Wieczorem byliśmy umówieni z przyjaciółmi na ognisko - tydzień temu pogoda pozwalała wierzyc, że ogniko to fajny pomysł... Pojechaliśmy, ino na posiadówkę, bo nie było chętnego na palenie...
Niedziela. Nie wiem czy wspominałam, że mój mąż jest nad wyraz dokładny we wszystkim. W mowie, piśmie, działaniu... Kiedy poprosiłam go, by mi ugotował obiad według przepisu z Vitalii miałam kilka telefonów: "czy kroić w plastry czy kawałki, ile czasu w piekarniku, jaka temperatura" itd W zasadzie już jestem "wytresowana" ale jakoś po imprezie słabo się wyspałam i zamiast jak co rkou spytać "kochanie zmienisz mi opony" stwierdziłam po prostu "trzeba zmienić koła" mąż stwierdził "no trzeba" więc się zaparłam "nie to nie, sama sobie zmienię..." no to najpierw poszukiwanie superklucza do kół. Mamy taki od "kapcia w Atenach" Teraz dygresja. Północ, zmierzamy na camping pod Atenami, 300 m przed rondem drogowskaz na camping. Na rondzie nic. Więc zakładamy, że na wprost. Jedziemy - nic. Powrót na rondo, losowanie, w prawo, nic :( powrót na rondo - kapeć :( Hymn pochwalny dla Francuzów, którzy wymyślili , że do koła zapasowego można się dostać"od spodu" bez konieczności wypakowania całego bagażnika :) Ale nic z tego - śruby tak mocno zakręcone, że mąż skacze po kluczu, gnie go, a śruby nic...No to co? Nocleg w samochodzie... Rano włamuję się na budowę i kradnę element rusztowania, coby sobie dźwignię zmajstrować a w tym czasie mąż po mieście lata i "wypożycza z warsztatu na Polski dowód klucz do kół" Schodzimy się razem przy aucie, sposobimy się do odkręcenia śrób aż tu nagle podchodzi do nas para w wieku mocno średnim... Po angielsku zagaduje "pomóc?" No to my oczywiście "nie, nie dziękujęmy..." gość się orientuje w czym dzieło i on kręci mąż skacze po kluczu, śruby dzięki dźwigni puszczają wszyscy są happy. Ja już się szykuję coby się ponownie na budowę włamać wszak zamierzam oddać rurę do rusztowania a oni się pytają skąd jesteśmy. Na odpowiedź wynajdują pisemko z torby i patrzę "Strażnica" po Polsku !!! (dla nie wtajemniczonych to takie pisemko Jehowych) - to się nazywa przygotowanie :)Zaczęłam mieć dla nich szacunek... Koniec dygresji. Więc kluczem z Grecji chcę odkręcić śruby, aby opony na zimówki zmienić - no co - ja nie dam rady? Nie dam :( gość przy ostatnim przeglądzie dokręcił tak, że tur nie da im rady... Ale męża nie poproszę wszak to walka :) Pół niedzieli i dwie wizyty różnych sąsiadów w garażu mnie kosztowało ale koła zmieniłam bez pomocy męża! Warto było? Nie !!! Ale satysfakcja gwarantowana :)
Ale nauka jest. Dziś poprosiłam męża, żeby odkurzył mi samochod i już lśni :) I nie muszę się tym przejmować :)
AnnetteS
29 października 2012, 22:54Mala zamiana rol:P
Cookie89
29 października 2012, 22:46Haha ;) Widzę, że nie tylko ja chwytam się tak "kobiecych" zajęć ;) p.s. w drugiej połowie dnia trochę nabiału dorzuciłam ;)