Miły wieczór, ludzi dużo, bo i muzyka ciekawa. Młody skrzypek niemiecki grał Paganiniego kaprysy , uznawane niedawno jeszcze za muzykę diabła. Poza tym Rossini, Vivaldi, Bach. Po powrocie do domu jeszcze tylko herbata, no i lektura w łóżku. Zmiana czasu obudziła nas o 6:30, a o 8 stanęliśmy, mimo niedzieli, do prac domowych. Skoro pogoda się na nas wypięła, bo wieje huraganowy wiatr, pada deszcz ulewny, jest zimno, to zrobimy coś w domu. Miało być tylko trochę tych porządków, ale nie mogliśmy jakoś przestać. Mąż zabrał się za pokoje, ja miałam zajęcia w kuchni. Zabrałam się za czyszczenie piekarnika , odkręciłam szybę do umycia, pomyłam szafki w głębokich zakamarkach, przywróciłam blask srebrnemu dzbankowi na półce, odświeżyłam inne ozdoby , zrobiłam obiad. W międzyczasie pomagałam mężowi w różnych czynnościach. Zeszło do 14, czyli do obiadu, pracowaliśmy 6 godzin z przerwą 15 minut na kawę. Ale za to we wtorek i poniedziałek tylko gotowanie i pieczenie, przetrę co trzeba i będę miała więcej czasu dla syna! Dzisiejszy wieczór poświęcam natomiast na kontakt z bankiem ,w celu realizacji opłat, oraz na nicnieribienie , poza samymi przyjemnościami.
Magdalena762013
29 października 2017, 20:40To Was wzięło na porządki, ale perspektywa gosci pewnie pomagała w działaniu. Mi tez szło dobrze, bo aura na spacery zupełnie nie była dobra.