Wstaliśmy po 7, ciemno, ale cieplej niż wczoraj. Już po 9 byliśmy na bulwarze, a tam niespodzianka, bo zimny wiatr, ponuro i ciemno na horyzoncie. Dzielnie parliśmy do przodu, w sumie wyszło ponad 6 km. Powrót na II śniadanie i po chwili wyjazd do rodziców. Mąż zawiózł tatę do lekarza, ja zajęłam się mamą. Namówiłam ją na prysznic, zmianę bielizny, ubrania zewnętrznego, wypiłyśmy razem kawę.Potem rozmowa o konflikcie z tatą, o bezradności z powodu starości, niepotrzebnym wstydzie z powodu bezradności. Obiad na życzenie taty padłe kiedyś w rozmowie- kapuśniak na żeberkach, ziemniaki pure okraszone boczkiem, naleśniki z twarogiem. Smakowało im i na jutro jak najbardziej są zabezpieczeni. Zabrałam zamrożone przez tatę różne części kurczaka, upiekę, w piątek mąż zawiezie. Poza tym udało się przekonać mamę o konieczności wysprzątania jednej szafki ( od czegoś trzeba zacząć). Zmywarka umyła wszystkie naczynia z szafki, a ja ją umyłam. Oj, była potrzeba wykonania tej czynności. Po 16 wróciliśmy do domu. Okazało się, że zaczął się demontaż rusztowań, a zatem dzień ten wreszcie nadszedł!Ogromnie się cieszę i motywuje to mnie do dalszych działań. Depresyjne dni w zaciemnionym pokoju już poza nami!!!!! Jutro na latino solo będę fruwać!