Nie świętuję 8 marca jakoś szczególnie, ale miło , że mąż pamięta. Mamy zwyczaj jadać wspólnie, chociaż mój luby wstaje deczko wcześniej. twaróg ze szczypiorem, ser żółty z ogórkiem zielonym, powidła własnej roboty. Do tego kawa z mlekiem i owoce. Po śniadaniu wyjście na spacer, zobaczyć , jak dziś wygląda morze. A wygląda inaczej, nie było wiatru, lekkie bujanie , tak dostojnie, a obok pływające łabędzie. W drodze powrotnej zaszliśmy do kawiarni przy bulwarze, zawsze tam dużo ludzi z dziećmi, rozpalony kominek , miła atmosfera. Zamówiliśmy espresso machiato oraz browni z sosem malinowym i gałka lodów. Pycha!. W drodze powrotnej zaszłam do US po druki, bo wreszcie muszę zabrać się za PIT. Chwilka przerwy mąż z krzyżówką, ja z Wami, a potem obiad. Zjemy osobno, bo małyżonek pojedzie do rodziców, aby odwieźć ich do przychodni, a ja udaję się na ulubioną część dnia, czyli masaż. Relaks zapewniony. Wiosnę już widać , chociaż nieśmiała jest i jeszcze krucha. Ptactwo szaleje w swych świergotach, ruchliwe i rozwojowe. Wczoraj para gołębi usiadła na naszym kuchennym parapecie z wyraźnym zamiarem gniazdowania. Przepędziłam, trudno, jest sporo drzew w okolicy, tam będzie im lepiej.
EwaFit
8 marca 2018, 19:09Dzisia jadąc do pracy pięknie świeciło słońce. Z przyjemnoscią ubrałam okulary przeciwsłoneczne . Słysząłam spiew ptaków. Czekam na weekend..ma podobno być wiosennie :) Cieszę się na samą myśl o tym :)
zlotonaniebie
8 marca 2018, 12:46U mnie też bardzo wczesnym rankiem słychać śpiewy ptaków. Uwielbiam to :)) Widać, że natura budzi się z zimy.