Poświąteczna waga spadła , bo byłam już przerażona. Po wczorajszej blokadzie spałam doskonale, a gdy człowiek wyspany, to i świat inaczej wygląda. Śniadanie zaczęłam od chleba upieczonego wczoraj z samych ziaren. Smaczny, ale dałam trochę za dużo soli ( 2 łyżeczki) i wolałabym więcej miodu, bo łyżka to stanowczo za mało. Ugniatałam w keksówce, ale i tak lekko rozsypuje się. Nie przeszkadza mi to zupełnie, zjem z pewnością. Dziś z rana telefonowałam do mojego doktora, aby przypomnieć mu o skierowaniu na rezonans. Fajny lekarz, z którym rozmawiamy ( mąż także) o książkach, co kto ostatnio ciekawego czytał, gdzie chce wyjechać , co zobaczyć. A ponieważ każdy nzoz ma u siebie możliwości ileś tam kierowania na usługi z NFZ, zupełnie nie czuję się jakoś wyróżniona. Wdzięczna owszem, ale korzystam z pana doktora już tyle lat, że raz się należy. Rano pogoda superaśna, poszliśmy na bulwar, a tam: srebrzyło się na horyzoncie, lustro przy brzegu, słonecznie, ciepło, ptaki pitoliły jak zwariowane. Ubrałam się za ciepło, i mimo lżejszej kurtki spociłam się jak mysz. Wiosna jak nic. Na obiad dziś zaplanowałam zupę tajską,wstąpiłam tylko do PiP po mleczko kokosowe , reszta produktów w dimu była. Mąż pojechał do rodziców, zawiózł obiad , a ich odwiózł do przychodni. Po drodze prawie pokłócił się z ojcem ( moim) . Ojciec uparł się przy wskazywaniu kierunku jazdy, oczywiście pojechali źle, ale przeprosin nie było. Wręcz przeciwnie. To staje się już naprawdę męczące . Wyprałam dziś swetry, czego nie lubię, ale udało się je lekko wysuszyc na słońcu. Bedą inaczej pachniały.