chociaż mgliście było. Pojechaliśmy do Jastrzębiej Góry, przeszliśmy plażą do Rozewia, daleko za latarnię morską, i z powrotem , już górą. Kto był, ten wie, o czym piszę. Wyszło razem ponad 8 km i ponad 12.000 kroków. Zaczęliśmy od kawy w Papayu, którą popijaliśmy rogala marcińskiego. Zjedliśmy go na pół, był przepyszny. Nie miałam wyrzutów sumienia, bo przed nami był długi spacer. Wracając weszliśmy schodami prowadzącymi do hotelu Resovia, a tam furtka na górze, otwierana na kartę. Schodzimy zatem, prawie na samym dole spotkaliśmy ludzi korzystających z hotelu, obiecali otworzyć, znów wspinaczka do góry, czyli spalanie dodatkowo. Wracamy mijając Lisi Jar, miejsce , w którym w 1594 roku wylądował król Zygmunt III Waza wracając ze Szwecji. W Jastrzębiej sporo ludzi, przyjechali odpocząć przez kilka dni, dadzą miastu zarobić . W drodze powrotne już w Gdyni, j mąż niespodziewanie skręcił do włoskiej restauracji( jego mina z niespodzianki niezapomniana), tam oczywiście moje ulubione aglio oilo , poprzedzone kawałkiem focacci , kieliszek białego domowego wina i tyle. Tym samym kotlety ziemniaczane będą jutro do obiadu. A teraz? Teraz przebieram pośród książek z biblioteki, popijam zieloną herbatę, spoglądam na palące się świece i zadowolona jestem, że kolejny raz udał się dzień.
zlotonaniebie
11 listopada 2018, 06:45Znam każdy krok, który opisałaś, każdy widok z wysokiego wybrzeża. Ale nie zmam urody morza jesienią. Jastrzębia wypiękniała ostatnio. Kiedyś była trochę w cieniu Władysławowa. Ale teraz to prawdziwy kurort, ale taki co daje dużo natury, i wolności. Wyprawa piękna.
Zabcia1978v2
10 listopada 2018, 16:57Marzę żeby mieszkać nad morzem :) W Jastrzębiej byłam rok temu :)
Campanulla
10 listopada 2018, 17:05Jest pięknie, prawda?
Zabcia1978v2
10 listopada 2018, 17:11Tak :)